~8: Dwa diabły w akcji~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Całe trzy dni – tyle czasu mógł się cieszyć spokojem, a przynajmniej teoretycznie. W praktyce to działało nieco inaczej, bo przecież w ciągu każdej doby musiał chociaż raz słyszeć jego imię. Widocznie dzień, w którym go nie usłyszy był niemożliwy i mógłby być rozpatrywany wręcz jako cud. To było irytujące. Czy naprawdę nie dane mu było przeżyć chociaż kilka godzin bez wspominania Vasillasa?

Dlaczego tak było? Przede wszystkim, Larissa miała swoje dziwne podejrzenia co do tego policjanta i wciąż powtarzała, że coś jest z nim nie tak i ona to po prostu czuje. Nie kłócił się z nią, bo sam odnosił takie samo wrażanie. Może po prostu przemawiała przez nich niechęć do jakichkolwiek funkcjonariuszy? Nawet jeśli dawne rany zaczęły się goić, blizny pozostaną już na zawsze...

Kolejną osobą, która przypominała mu o tym psie był Nathaniel. Rozmawiał z nim sporo na ten temat. Moore zrelacjonował mu przebieg ich spotkania. Szef nie osądzał go za żadną z jego decyzji, za rozmowę z policjantem, a wręcz uważał, że może dobrze zrobił, bo może to odsunie jakiekolwiek podejrzenia od nich i Charles się w końcu odwali. Taką przynajmniej mieli nadzieję. Co prawda marną, ale to już zawsze coś.

W sprawie włamania Black miał pewien trop i jego podwładni szukali osób, które mogłyby stać za tym. Może nie dysponowali żadnymi dowodami z miejsca zbrodni, ale mieli inne sposoby, takie, których policja nie używała. Przede wszystkim – dobre kontakty z półświatkiem, a czasem posiadanie tam wtyk, dodatkowo wiedzieli gdzie szukać odpowiedzi na swoje pytania i jak je szybko zdobywać. Może i policja dysponowała jakimiś informacjami, może mieli swoich ludzi w pewnych miejscach, ale na pewno nie sięgali tak głęboko jak oni. Czy byli przestępcami? Nie, żaden z nich by tak tego nie nazwał, oni po prostu robili dobre interesy, a że często były one prowadzone z ludźmi spod ciemnej gwiazdy, to już inna sprawa. Przecież tak naprawdę nikt nie jest święty.

Piątkowy wieczór zapowiadała się dość dobrze. Ogólnie to każdy dzień, w którym nie miał żadnej styczności z Vasillasem był dobry, a dziś dodatkowo słyszał o nim tylko dwa razy – a to w ostatnim czasie wydawało się wręcz niemożliwe do osiągnięcia. Dzień się kończył, więc już nic nie miało prawa się zepsuć. Przecież ten kretyn nie wparuje im nagle do mieszkania, prawda? Ani nie spadnie z nieba czy coś...

Larissa poszła już do swojego pokoju, żeby odpocząć. Wcześniej oboje wyszli na dwór, przespacerowali się po parku, poszli do teatru, w którym dziewczyna pracowała, żeby porozmawiać o jej powrocie, a w drodze powrotnej zaszli jeszcze na ciasto do kawiarni. Siostra Willa chciała już wrócić do pracy, bo strasznie męczyła ją bezczynność i często w domu nagle zaczynała recytować jakieś kwestie. On nie do końca uważał to za dobry pomysł, bo przecież minęło dopiero kilka dni odkąd wyszła ze szpitala, ale nie próbował jej powstrzymywać. Ustalono w końcu, że dziewczyna dostanie scenariusz i będzie uczyła się kwestii, ale na razie nie będzie się zbytnio przemęczać i dlatego nie będzie brała udział w całych próbach, jedynie będzie przychodziła na trochę, a potem wracała do domu. Może nie było to zbyt wiele, ale lepsze to niż nic.

Zajrzał do jej sypialni, żeby upewnić się, że z nią wszystko w porządku. Zobaczywszy, że dziewczyna leży na łóżku, słuchając muzyki na słuchawkach, zostawił ją w spokoju. Może był trochę nadopiekuńczy, ale po prostu się o nią martwił. Po tym wszystkim, co przeszli i teraz po tym włamaniu, obawiał się ciosu z każdej strony.

Miał zamiar iść do swojego pokoju i już zacząć powoli szykować się do snu. Marzyła mu się teraz długa kąpiel w gorącej wodzie. Tak, tego właśnie potrzebował. Czasu dla siebie, relaksu.

Dlatego szlag go trafił, gdy będąc już przy drzwiach do sypialni, którą zajmował, usłyszał dzwonek do drzwi. Zatrzymał się w półkroku, zamknął oczy i zrobił kilka głębszych oddechów, wyobrażając sobie, że tylko mu się przesłyszało. Znów rozległ się dźwięk dzwonka, więc ruszył w stronę drzwi. Otworzył je gwałtownie, może nawet trochę za bardzo, a po zobaczeniu kto stoi na zewnątrz, zamknął je z powrotem.

– Musisz mi pomóc! – usłyszał krzyk zza drzwi.

Za jakie grzechy? To jest bardzo poważne pytanie, ale niestety nie dane mu było poznać odpowiedzi na nie. Los sobie z niego kpił, stawiając wciąż na jego drodze tego natręta. Czy to była ironia? Jeśli tak, drogi losie, proszę zmienić scenariusz, bo on nie zamierzał grać w tej żałosnej komedii! No chyba, że zmieni ją w tragedię... wtedy i tylko wtedy może zgodzić się na tę rolę. To jak będzie? Petycja przyjęta? Mógł pozbyć się tego policjanta?

– William! – rozległ się kolejny krzyk.

Łaskawie uchylił drzwi i pozwolił mu zobaczyć jego twarz na nieco dłużej niż przed chwilą. Skoro Vasillas fatygował się, żeby tylko przybyć tu i go ujrzeć, on mógł okazać odrobinę łaski dla tego żebraka...

– Czego chcesz? – zapytał, nawet nie próbując udawać, że jest choć minimalnie zadowolony z tej sytuacji. Obdarzył policjanta zimnym spojrzeniem.

– Mam trop – wyjaśnił podekscytowany tym faktem, a Will jedynie westchnął – ale to nie jest takie łatwe. Wiem gdzie szukać, ale wciąż nie wiem kogo. Ty jesteś świadkiem, więc musisz mi pomóc. Nie zmuszam cię, ale...

Starał się mówić szybko, żeby przekazać jak najwięcej informacji w jak najkrótszym czasie i zarazem po prostu zainteresować Willa. Domyślił się, że chłopak do cierpliwych nie należy, więc nie chciał tracić jego czasu bardziej niż to było konieczne.

– No dobra – wszedł mu w słowo – O czym ty tak właściwie chrzanisz? Możesz pominąć swój wstęp i przejść do rzeczy czy mam znów zamknąć drzwi?

– Chodzi o to – podczas mówienia spojrzał w dół i przesunął stopę tak, żeby zablokować drzwi w razie, gdyby Moore próbował spełnić groźbę – że chcę cię zabrać do klubu. Tam możemy znaleźć odpowiednią osobę albo dowiedzieć się gdzie jej szukać.

– Czy ty jesteś normalny? – zapytał całkiem poważnie, marszcząc przy tym brwi i patrząc na niego badawczo. Naprawdę zaczynał podejrzewać, że ten go tylko wkręcał.

– Nie zawsze, ale nie o tym teraz mówimy. Moja partnerka z pracy też stwierdziła, że jestem lekkomyślny i nie powinienem tego robić, ale to jest najszybszy sposób.

– Czy ty zamierzasz zabrać świadka do miejsca, gdzie może znajdować się sprawca?

Nie wierzył w to i jakoś nie po drodze mu było, żeby zaufać mu. Przecież to było czyste szaleństwo i to o wiele większe niż cokolwiek innego, co zrobiło do tej pory...

– Masz moją ochronę – oznajmił glina tak, jakby był z tego dumny.

– Już chyba bardziej bezpieczny jestem sam – nie żartował, to było całkiem poważne stwierdzenie oparte na jego szczerej opinii.

– Udam, że nie słyszałem... Więc idziesz czy nie?

– Ze mną czy bez i tak tam pójdziesz, prawda?

Na to pytanie Vasillas kiwnął głową. Przed powiedzeniem czegokolwiek więcej, Will westchnął.

– Sam nie masz szans.

– Dałbym sobie radę, ale ty możesz ułatwić sprawę.

– Pójdę z tobą, żeby popatrzeć jak nieudolny i żałosny jesteś – stwierdził, wpuszczając go do środka. – Czekaj tu, zaraz wrócę.

Okazało się, że Vasillas wcale nie jest aż tak niegrzecznym psem, bo posłusznie został na korytarzu, gdzie zostawił go Will i czekał na jego powrót.

W tym czasie Moore poszedł do swojego pokoju, żeby zmienić ubrania i w ogóle ogarnąć się do wyjścia. Było mu przykro, że nie może iść na spotkanie z wanną i gorącą wodą, ale był w stanie się poświęcić, żeby zobaczyć tego glinę w akcji, bo to mogłoby być ciekawe. Poza tym, grunt to poznać swojego wroga...

Wyszedł z pokoju i nie mówiąc ani słowa poszedł do salonu, a stamtąd bezpośrednio do sypialni Larissy. Zapukał do drzwi, a gdy mu otworzyła, powiedział jej, że musi wyjść.

– Ooo mój przystojny braciszek – powiedziała oglądając jego strój.

– Bądź ostrożna – zbył jej uwagę. – Najlepiej idź do Kate. Mogę wrócić późno, więc dobrze by było, gdybyś przenocowała u niej.

– Poradzę sobie.

– Wiem, młoda – po tych słowach kontynuował swoją podróż, tym razem powrotną na korytarz.

Był już właściwie obok Vasillasa, zakładał buty i miał mu mówić, żeby już wychodził, ale usłyszeli z salonu głos Larissy.

– Dokąd idziesz? – spytała dość głośno.

– Wyjaśnię ci wszystko po powrocie – odpowiedział jej brat.

– Na randkę? – padło kolejne pytanie z jej ust. Uśmiechnięta pojawiła się na końcu korytarza, żeby ponabijać się trochę z Willa, ale jej mina diametralnie się zmieniła po zobaczeniu policjanta. – Ale że z nim?!

– To nie tak – próbował wyjaśnić Moore nieco zakłopotany. – Chodzi o sprawę włamania.

– Podejrzewa cię o coś?

– Nie.

– I dlaczego się tak wystroiłeś? – Była coraz bardziej podejrzliwa. – Coś kręcicie.

Lustrowała ich wzrokiem, przenosząc spojrzenie raz na jednego, potem na drugiego. Zmrużyła przy tym oczy, chcąc wydobyć z nich prawdę.

– Idziemy do klubu – oznajmił jak gdyby nigdy nic Vasillas, za co Will bardziej niż zwykle miał ochotę zamordować go. Widać to było w spojrzeniu jakim obdarzył policjanta.

– Vasillas, ty żmijo, nie kręć się przy Willu i zostaw go w spokoju – stanęła w obronie brata, patrząc na adresata wypowiedzi spod byka. Była prawie jak jej brat.

– Rissa, spokojnie – odezwał się Moore, starając się załagodzić sytuację. – Ja widziałem tę kobietę, dlatego idziemy do miejsca, w którym rzekomo może ona być.

– On jest głupi? – zapytała, wskazując na Charlesa. Mówiła to tak, jakby on wcale nie stał obok nich.

Tak, zdecydowanie była jak jej brat. Nawet całkiem nieświadomie zadała podobne pytanie jak on wcześniej. To było wręcz nieprawdopodobne jak dokładną kopią jego była.

– Niech już nikt nie pyta o to czy jestem normalny, bo nie jestem – poprosił lekko podirytowany Vasillas.

Rodzeństwo uśmiechnęło się słysząc jego złość. Ewidentnie ich ulubionym zajęciem było denerwowanie ludzi i patrzenie jak ogarnia ich irytacja. Albo po prostu go nie lubili i widok jego niezadowolenia dawał im satysfakcję.

– Czyli dobrze rozumiem – mówiła, patrząc na brata. – że on chce cię zabrać gdzieś, gdzie może być ta wariatka? Przecież to niedorzeczne. Coś może się stać i...

– Poradzę sobie – przerwał jej Will. – Wiesz, wolę, żeby ci ludzie zostali szybko złapani. Wtedy będziesz bardziej bezpieczna.

– Dobra – odezwała się, unosząc ręce w geście poddania. Wiedziała, że nie ma sensu z nim dyskutować. Już postanowił i zdania nie zmieni, a jej zostało tylko się wycofać, więc odwróciła się i odeszła.

Nie mówiła mu, żeby uważał na siebie, bo była pewna, że tak będzie. Znała go nie od dziś i wiedziała, że Will zwykle nie podejmował spontanicznych decyzji, najpierw musiał wszystko przemyśleć, rozważyć. Nigdy też nie brał na siebie obowiązków, których nie mógłby wypełnić, nie działał lekkomyślnie i przede wszystkim nie pakował się w coś, z czego nie miałby korzyści. Skoro stwierdził, że pójście z Vasillasem było dobrym rozwiązaniem, zapewne tak było, a on miał w tym jakiś interes. Prawdopodnie i tak powie jej o swoich planach po powrocie, więc nie chciała już tego drążyć. Nie życzyła mu także powodzenia, bo wierzyła w niego i ani przez chwilę nie wątpiła w jego umiejętności.

Charles spojrzał na niego zaraz po jej odejściu. Mimo wszystko musiał przyznać jej rację w pewnej kwestii – miała przystojnego brata. Szczególnie teraz, gdy zdjął temblak, zostawiając jedynie pod spodem bandarze i opatrunek, bo z jego ręką było już trochę lepiej. Przysunął wzrokiem od stóp chłopaka aż po czubek jego głowy, żeby dobrze mu się przyjrzeć. Niby był ubrany całkowicie na czarno, czyli tak jak zwykle, ale to dodawało mu tylko tajemniczej aury i podkreślało jego wredną naturę. Czarne bojówki ze srebrnym łańcuchem przypiętym z jednej strony, do tego czarna koszulka z białym nadrukiem czaszki i na to czarna, rozsunięta aktualnie bluza. Dodatkowo założył jeszcze czarne glany i kurtkę tego samego koloru z białym futerkiem przy kapturze. Wyglądem kontrastował ze stojącym obok niego policjantem, u którego dominowały jasne, bardziej stonowane kolory – począwszy od szarości, poprzez jasne brązy i beże. Zdecydowanie był bardziej basic niż Will.

~🔥~

Gdyby powiedzieć, że czuł się niekomfortowo, to tak, jakby nic nie powiedzieć. Już po kilku minutach zaczął szczerze żałować, że zgodził się na cokolwiek. Jego introwertyczna dusza ogromnie cierpiała w tym tłumie. Wszystko wewnątrz niego krzyczało, żeby stamtąd uciekać i to jak najszybciej, nie odwracając się nawet za siebie. Samo ruszenie się gdziekolwiek, jakakolwiek próba przejścia w inne miejsce były utrudnione. Wszechobecny tłok, ludzie zbici w jedną masę, z której ciężko było wyodrębnić jednostki. Jedni tańczący na parkiecie, przedstawiając często dość dziwne ruchy, inni – podpieracze ścian, którzy omijali parkiet, a zamiast tego woleli siedzieć przy stolikach albo okupować bar, żłopiąc alkohol czy też rozmawiając. Wśród tego wszystkiego byli też ci, którym wcale nie przeszkadzała obecność innych ludzi i wydawali się nie zdawać sobie sprawę z tego, gdzie się znajdują, więc na siedzeniach czy pod ścianami wręcz pożerali siebie nawzajem podczas pocałunków.

Moore znał to miejsce, choć nigdy nie był tu sam, a już na pewno nie prywatnie. Kilka razy Nathaniel załatwiał tu swoje sprawy, a Will towarzyszył mu jako ochroniarz. Amnesia to nie tylko popularny i bogato wystrojony klub, który ściągał masę klientów. Prowadzenie tutaj interesów nie było czymś niezwykłym, a dla tej ciemnej strony społeczeństwa było wręcz całkowicie normalne, a nawet wskazane. Załatwianie swoich spraw w towarzystwie alkoholu, muzyki i mając wokół masę pijanych, dobrze bawiących się ludzi to ich chleb powszedni. Mało kto interesował się tu czyimiś rozmowami, problemami, większość przychodziła tu zapomnieć o codzienności, znaleźć kogoś do towarzystwa i się zabawić.

Teraz siedział na kanapie narożnej, zaraz przy ścianie, żeby nie rzucać się w oczy. Obok niego znajdował się natrętny policjant, który starając się być dyskretnym, obserwował otaczających ich ludzi. Zmarnowali już około pół godziny. Początkowo przeszli się po budynku, zbadali teren, a potem przyszli usiąść tutaj. Tak naprawdę nic się nie wydarzyło.

Żaden z nich nie pił alkoholu, bo lepiej było pozostać trzeźwym w razie, gdyby jednak coś się stało. Vasillas dodatkowo czuł się trochę odpowiedzialny za swojego świadka, więc wolał go dobrze pilnować, a poza tym to on kierował. Sam Moore nie był wielkim zwolennikiem alkoholu, a już na pewno nie zamierzał się znów upić w obecności policjanta.

– Chcesz się czegoś napić? – zapytał Vasillas, gdy przez chwilę stali wcześniej przy barze.

– Chcesz mnie upić i wykorzystać? – tak brzmiała reakcja Willa na to pytanie.

– Wiesz, istnieją inne metody, żeby kogoś uwieść – wytknął mu. – Co jest nie tak z twoim sposobem myślenia?

– Niektórzy nie widzą innych metod. Ty chyba mało wiesz o życiu.

Po tych słowach odwrócił się od niego i zamówił bezalkoholowego drinka. Tak naprawdę nie chciał i nie potrzebował niczego do picia, a jedynie próbował się czymś zająć, żeby ze stresu nie bawić się wciąż pierścionkiem, który miał na palcu.

Gdy na chwilę zerknął znów na swojego towarzysza, zauważył, że ten ze skupieniem patrzy barmanowi na ręce. Sam też zaczął go obserwować, żeby ten nie dorzucił mu czegoś jeszcze do napoju. Zastanawiało go tylko czy ten glina robił to odruchowo czy może jednak coś go zaniepokoiło...

Zaraz po tej sytuacji usiedli na kanapie i aktualnie zajmowali to miejsce już od dłuższego czasu. Moore głównie siedział z telefonem w ręku. Wysłał swojemu szefowi wiadomość, w której opisał pokrótce sytuację. W odpowiedzi dostał zapytanie czy kogoś do niego wysłać. Odpowiedział, że to nie jest konieczne. Jak na razie doskonale sobie radził.

Korzystając z okazji, że nic się nie działo, napisał też do siostry, pytając się czy wszystko u niej w porządku. Odpowiedziała mu, że jest u Kate i oglądają serial, a potem wysłała zdjęcie ekranu telewizora przyjaciółki.

Właściwie to przez cały czas był dość uważny i co chwilę rozglądał się, ot taki odruch. Mimo że pozornie nie interesował się otoczeniem i był skupiony na telefonie, prawda była nieco inna. Każdy gwałtowniejszy ruch w jego pobliżu powodował, że Will przenosił w tamtą stronę wzrok.

– Długo będziemy tu siedzieć? – zapytał, patrząc wprost na Vasillasa.

Charles początkowo wydawał się nie zwracać na niego uwagi, zbyt zajęty obserwowaniem kogoś, ale po krótkiej chwili odwrócił się do niego.

– Nie mam pojęcia – odpowiedział mu szczerze. Zbedydowanie był bardziej cierpliwy niż Moore. – Niedługo powinien ktoś przyjść, więc pójdziemy się spotkać z tą osobą.

– Niedługo? – powtórzył, unosząc jedną brew. Zastanawiał się jak bardzo różni się 'niedługo' w zależności od osoby, która to wypowiada. W jego przypadku znaczyło, że dana rzecz nastąpi bardzo szybko.

– Za kilka, może kilkanaście minut.

– A potem wychodzimy? – dopytał. Zdecydowanie nie należał do cierpliwych ludzi ani do takich, którzy uwielbiają spędzać wolny czas poza domem.

– Tak.

– Mówiłem ci, że jesteś nieudolny i nic nie znajdziesz – przypomniał. – Widzisz, miałem rację, a ty...

– Wybacz, że ci przerywam – wszedł mu w słowo – ale czy ty masz kolczyk? – zapytał patrząc na jego ucho. Do tej pory jakoś nie zwracał na to uwagi, ale teraz światło odbijało się od złotej kulki obsadzonej w dziurce. Może winą było też to, że kosmyki przydługich włosów Willa zwykle zasłaniały kolczyk?

– Tak – potwierdził. – Na razie jeden. Masz z tym jakiś problem? – zapytał czując w powietrzu możliwą kłótnie. Przynajmniej coś by się w końcu zaczęło dziać.

– Nie – odpowiedział dość szybko, przyganiają tym samym burzowe chmury, które sprowadził Moore. – Jeśli myślisz, że takie rzeczy mogłyby mi nie odpowiadać, mylisz się. Jestem w stanie zaakceptować więcej rzeczy niż ci się wydaje. – Odwrócił od niego wzrok, wypowiadając ostatnie słowa i kontynuował obserwowanie okolicy. – Nie jestem żywą skamieliną, która ma ból dupy, gdy zobaczy chłopaka noszącego biżuterię albo inne rzeczy uważane za kobiece i na odwrót.

Już zdarzyło się mu spotkać na swojej drodze osoby, które miały problem o coś takiego, więc w sumie miłą odmianą był fakt, że Vasillas nie należał do grona takich osób. Skoro wszechświat wciąż pchał go w pobliże Willa, chociaż ta jedna wiadomość była dobra. Jeśli byli na siebie skazani, przynajmniej Charles nie będzie go obrażał z powodu takich pierdół. O ile można mu w ogóle zaufać...

~🔥~

Czy ja wciąż zapominam o publikowaniu rozdziałów? Nie, no wcale...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro