~7: Po raz pierwszy zgodni~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Analizowanie sytuacji i zastanawianie się nad tym wszystkim, niewiele dawało. Wciąż dochodził do wniosku, że nie powinien ufać Vasillasowi, że powinien trzymać się od niego z daleka, ale zarazem jakaś niewidzialna siła kazała mu się z nim spotkać. Coś mu podpowiadało, że on może mieć naprawdę cenne informacje, skoro chciał się z nim spotkać. Nie rozumiał tylko dlaczego nie mógł mu tego powiedzieć poprzedniego dnia, gdy się widzieli. Może chodził o coś więcej? Albo to po prostu pułapka...

Oczywistością było, że Nathaniel wiedział o tym. Will sam go powiadomił o fakcie, że policjant chce się z nim spotkać, a nawet podał mu informacje o miejscu i czasie spotkania. Gdyby coś się wydarzyło, gdyby to tylko był podstęp, jakaś durna gra ze strony Vasillasa, lepiej żeby Black wiedział o wszystkim. Moore dostał wolną rękę, przez co zapanował jeszcze większy chaos w jego głowie. Miał sam podjąć decyzję czy chce się z nim spotkać, musiał sam się z tym zmierzyć. Niby to nic takiego, ale jednak obawiał się tego zdarzenia. Najgorsze były podejrzenia, że może ten pies znalazł coś na nich i teraz chce mu pokazać dowody...

On się chyba nie nadawał do tej roboty. W sensie, lubił to robić, bo czując adrenalinę, czuł, że naprawdę żył. Niebezpieczne akcje? Bez problemu. Wożenie Nathaniela na spotkania? Łatwizna. Utrzymanie Szefa przy życiu i ochrona go? Forma rozrywki w tym szarym świecie. Starcia z Riverą na szczęście były rzadkością i z reguły nikt nie ginął, co najwyżej zostawał ranny. Obie grupy żyły w cieniu, prowadząc coś na kształt zimnej wojny - szykowali się na wypadek starcia, ale nie było oficjalnych działań wojennych. Podsumowując, Will odnalazł się w tym środowisku i już się zakorzenił, ale obawy pozostały. Wciąż pojawiał się lęk, że ktoś odkryje prawdę i on pójdzie do więzienia, pozostawiając Larissę samą. Gdyby ktoś z Rivery dowiedział się o nim i dotarł do niej, byłaby w niebezpieczeństwie... przez niego. Wiedział, że sporo ryzykował, ale zarazem dużo zarabiał.

Czym jest Rivera? Grupa, która nawet nie ukrywa, że przestępczą nie jest. Większość okolicznych napadów, włamań i rozbojów w ostatnim czasie to właśnie ich działalność. Policja sobie z nimi nie radzi, ale na szczęście istnieją ludzie, którzy potrafią z tym walczyć...

Raz kozie śmierć. Zdecydował się na spotkanie z nim, choć obawiał się tego, co mogłoby się stać. Plusem tego wszystkiego był fakt, że ten pies zaproponował dobrze znane mu miejsce, w którym często bywa z Larissą. Zwykle nie było tam zbyt wielu ludzi, więc podczas rozmowy z Vasillasem będzie miał choć trochę prywatności, ale na pewno będą tam jacyś ludzie, którzy w razie co będą świadkami. Ale zarazem cichy głos z tyłu głowy podpowiadał mu, że dziwny jest wybór przez tamtego miejsca, które Will doskonale znał. Ten glina mógł robić to specjalnie, żeby pokazać mu, że sporo o nim wiedział, a być może nawet go śledził.

Idąc w kierunku ustalonego miejsca, czuł się jakby właśnie szedł, żeby usłyszeć wyrok. Właściwie był skazańcem, któremu Vasillas mógł zniszczyć życie w każdej chwili, gdyby tylko coś na niego znalazł. Nie wiedział, co od niego usłyszy, więc podejrzewał najgorsze. Przecież równie dobrze ten pies mógł stosować manipulację i celowo straszyć go takimi zagrywkami, żeby w końcu go złamać i zmusić do powiedzenia mu wszystkiego. O nie, on nie zamierzał dać się tak łatwo zastraszyć! Skoro ten wariat się go uczepił niczym rzep, on stanie się jego największym koszmarem, żeby w końcu sam zniknął z jego życia. Zniechęcanie do siebie innych było jednym z jego ulubionych zajęć.

Zajął miejsce w kącie sali, żeby mieć spokój i przede wszystkim, nie znajdować się w centrum, aby nie zwracać na siebie uwagi i móc uważnie obserwować całe otoczenie. Jego uwadze nie umknęła urocza blondynka w różowym płaszczu i jasnym, fioletowym bereciku, która uśmiechnęła się w jego stronę i usiadła nieopodal odwrócona bokiem do niego. On jak drapieżnik siedział na swoim miejscu, żeby móc tam czekać na swoją ofiarę, która, o dziwo, spóźniała się już całe 7 minut. Zerknął po raz kolejny na telefon, żeby sprawdzić czy nie pojawiła się żadna nowa wiadomość. Skoro był obserwowany, sądził, że może ktoś z nich napisze do niego, powiadomi go o czymś. Podejrzewał, że Vasillas też może być śledzony, więc pewnie wiedzieli co się z nim działo.

Żadnej wiadomości, a jego wciąż nie było. Lepiej być nie mogło. Jego introwertyczna dusza, pałająca niechęcią do tego osobnika była bardzo zadowolona z takiego obrotu spraw.

Zaczął uśmiechać się cwanie, popijając przy tym gorącą czekoladę, która była wybawieniem w zimne dni jak ten. Teraz była dla niego boskim napojem, zakończeniem tego stresującego dnia, przy którym mógł choć trochę odpocząć.

Było przecudownie. Co prawda, mogło być lepiej, ale na razie nie narzekał. Miał spokój i gorącą czekoladę, a to aktualnie wystarczyło, przynajmniej dopóki nie musiał widzieć tej zbyt idealnej, a na pewno przeklęcie irytującej twarzy. Było pięknie, niczym w bajce, gdzie wszystko jednak kończy się dobrze i... wszystko szlag trafił.

Momentalnie jego mina zmieniła się, po uśmieszku nie został nawet ślad, a zamiast niego na jego twarz wpełzł grymas niezadowolenia. Przewrócił oczami, po czym westchnął i zakrył dłońmi twarz załamany swoim aktualnym położeniem. A wszystko to przez tego... przeklętego psa! Czy ta przybłęda naprawdę musiała biegać akurat za nim? Było tylu innych ludzi!

Usłyszał cichy śmiech należący do blondynki, a po chwili odchrząknięcie. Odkrył twarz w odpowiednim momencie, żeby znów ujrzeć Vasillasa i to będącego już właściwie przy nim. Wyglądał jakby właśnie skończył jakiś maraton. Z żałośnie czerwonymi policzkami, usiadł naprzeciwko niego, głośno przy tym oddychając. Jeśli miałby jakiś zawał czy coś, on z chęcią na to popatrzy i nawet o milimetr nie ruszy się z miejsce. Niestety Vasillas wcale nie wybierał się na drugą stronę i będzie dalej prześladował Willa.

- Wybacz za spóźnienie - odezwał się, a kącik jego ust drgnął na widok niezadowolonej twarzy Moore'a. Gdy był już w pobliżu, widział jego uśmieszek, który nagle zniknął, gdy chłopak go dojrzał. Zabawne było to, że Will potrafił się uśmiechać, ale nie w jego obecności.

Zdjął z siebie czarny płaszcz i zawiesił go na oparciu krzesła.

- Nie obraziłbym się, gdybyś wcale nie przyszedł - oznajmił Moore, wiercąc w nim dziurę spojrzeniem.

- Wiem. - Uśmiechnął się bardziej, sprawiając, że Will miał coraz większą ochotę zadźgać go, ale miał w pobliżu tylko łyżeczkę, która się do tego nie nadawała. - Aczkolwiek nie chciałem ominąć takiej okazji. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że były korki po drodze z komendy.

- Więc zostawiłeś samochód czy czymkolwiek jechałeś i przybiegłeś tu jak na psa przystało? - kpił sobie z niego, ale Vasillas nie wyglądał na urażonego.

Co jeszcze miał zrobić, żeby ten koleś się odwalił?

- Nie. Samochód zaparkowałem niedaleko i dotarłem tutaj najszybciej jak mogłem. Poświęciłem się dla ciebie, więc doceń to.

- Docenić? - zaśmiał się. - Bardzo deceniam, że zmusiłeś mnie do spotkania I tracisz mój czas.

- Nie zmusiłem cię do niczego - oburzył się. I tak wytrzymał dość długo ze swoim spokojem. Satysfakcjonujący był moment, w którym uśmieszek zniknął z jego twarzy.

- To była manipulacja - wytknął mu. - Granie na uczuciach, żeby mnie tu ściągnąć.

- Bo ty niby masz uczucia... - mruknął ciszej.

W niewielkim stopniu poczuł się dotknięty tymi słowami. Gdyby tylko potrafił i mógł inaczej, na pewno nie udawałby takiego oschłego i wrednego.

- Masz rację - przytaknął - jestem chodzącą skałą, która w każdej chwili może na ciebie spać. Radziłbym uważać.

- Czy to była groźba? - zmarszczył brwi i zaczął intensywnie wpatrywać się w heterochromatyczne tęczówki Willa. Ich barwa ciemnego brązu, która dominowała z jasnym niebieskim odcieniem dodawała mu nieco tajemniczości.

- Nie. To jedynie serdeczne zawiadomienie.

Chcąc przesunąć swoje krzesło bliżej stolika, podniósł się trochę i jak ostatnia oferma oparł lewą rękę o blat, przez co na jego twarzy wkradł się grymas bólu. Przysunął krzesło zaledwie może o kilka centymetrów i przez swoją ranę, opadł znów na siedzenie, powstrzymując się przed krzykiem. Był takim debilem, że zdjął wcześniej temblak i starał się udawać, iż nic mu już nie jest, dlatego się teraz zapomniał.

- W porządku? - zapytał Vasillas.

Podniósł wzrok, kierując wprost na niego swoje nienawistne spojrzenie. Starał się nie pokazywać po sobie bólu, jakakolwiek słabość nie wchodziła w grę. Szczególnie nie przy nim.

Chwila. Czy w jego głosie właśnie usłyszał zmartwienie? Czy tylko mu się przesłyszało? Znów jego umysł robił sobie z niego żarty? Nie, nie tym razem. Dostrzegł również na jego twarzy lekki niepokój, a sam glina podniósł się z krzesła i ewidetnie był gotów biec do niego, żeby go ratować. W żaden sposób mu się to nie podobało. Nie chciał jego litości. Nie chciał od niego niczego.

- William? - odezwał się znów. - Jeśli źle się czujesz, odwiozę cię do domu.

- Nic mi nie jest - odpowiedział, gdy ból już zmalał. Wyprostował się, ale wciąż drugą ręką przytrzymywał tą bolącą, która mimo że była obandażowana, wciąż bywała uciążliwa.

Miał sobie za złe, że z własnej głupoty uraził swoje ramię. To nie był przecież pierwszy raz, gdy się zapominał i próbował używać lewą rękę, jakby jego rana magicznie zniknęła. Może to nie było nic poważnego, ale musiał przyznać, że pioruńsko bolało.

- Nie udawaj, że się martwisz - powiedział z przekąsem. Po chwili słabości dawny Will powrócił.

- Ja nic nie udaję - mówił spokojnie Vasillas, wciąż uważnie obserwując go, jakby Moore miał rozpaść się za chwilę na kawałki. - Myślisz, że jestem głupi? Widocznie ludzkie odruchy cię brzydzą, więc nawet podrywanie cię w ten sposób nie miałoby sensu. Jeśli uważasz, że udaję, to twoja sprawa, choć się mylisz.

- Dobra. - Już nawet bycie wrednym mu zbrzydło przez niego. Jego słowa nie zrobiły na nim żadnego wrażania, więc je zbył. Niech sobie Vasillas gada, co chce, on ma to w głębokim poważaniu, dopóki to nie będzie coś konkretnego. - Nie przyszedłem tu chrzanić z tobą o pierdołach, więc może przejdź do tego, co miałeś mi powiedzieć.

- Chodzi o włamanie do mieszkania twojej siostry - zaczął wyjaśniać powód ich spotkania. - Technicy znaleźli na miejscu ślady krwi, która nie należy do ciebie ani Larissy.

- Czyli jesteście bliscy odnalezienie sprawców? - zapytał, ożywiając się trochę i pochylając w stronę policjanta. Nie krył też swojego zdziwienia, bo sądził, że to potrwa o wiele dłużej. Zastanawiał się tylko po co ten glina mu o tym mówił.

- Nie do końca, ale...

- Jesteście żałośni - stwierdził, odchylając się z powrotem na krzesło.

- Zastanawia mnie tylko jak krew sprawcy znalazła się na podłodze.

Czy go to w jakiś sposób poruszyło? Tak, ale próbował tego po sobie nie pokazywać, mając nadzieję, że Vasillas niczego nie zauważy. Przecież nie powiedział mu, że postrzelił ją wtedy!

Przynajmniej wyjaśniły się powody tej rozmowy. Teraz już wiedział dlaczego Vasillas mu o tym powiedział. To był tylko wstęp...

- Chcesz coś powiedzieć w tej sprawie? - dopytał Charles, patrząc na niego wyczekująco i stukając przy tym paznokciami w blat stolika. - Rozumiem, że mi nie ufasz, ale jestem po waszej stronie. Chcę znaleźć sprawcę i wymierzyć sprawiedliwość.

- Nie dasz rady - zaśmiał się. Wciąż nie wierzył, że jakiś pies zna w ogóle słowo 'sprawiedliwość'.

- Udowodnię ci, że rozwiążę tę sprawę. Tylko musisz współpracować.

Nie był chętny, żeby mówić mu cokolwiek. Ogólnie to najchętniej wziąłby swoje rzeczy i zakończył tę rozmowę w tej chwili swoim wyjściem.

- Umiesz strzelać, prawda? - ciągnął dalej glina. - W końcu pracujesz jako ochroniarz Black'a. Tego dnia strzeliłeś do jednego ze sprawców, tak? Nic ci za to nie grozi. Ja chcę się tylko dowiedzieć prawdy.

Odpowiedziało mu milczenie ze strony Moore'a. Zwykle taki wygadany i złośliwy, a teraz nie miał nagle nic do powiedzenia. Vasillas traktował to właściwie jak potwierdzenie, ale chciał, żeby chłopak z nim po prostu współpracował i powiedział mu wszystko.

- Słuchaj - kontynuował - będzie szybciej i łatwiej, jeśli powiesz, co wiesz. Tobie nic nie grozi, a mi to pomoże.

- Nie chcę rozmawiać przy świadkach.

- Mam cię zabrać na komendę? - jęknął zrezygnowany.

- Gdziekolwiek, gdzie będziemy mogli rozmawiać spokojnie i w ciszy.

- Daleko masz do mieszkania? - zapytał nagle.

- Do siostry mam 10 minut drogi. Co to ma do rzeczy?

- Pójdziemy do mojego samochodu, tam mi wszystko powiesz, a potem cię odwiozę. To będzie lepsze rozwiązanie niż komenda. Zgoda?

Po raz kolejny milczał. Początkowo namyślał się, rozważając wszystkie za i przeciw. Wiedział, że lepiej przedstawić mu swoją wersję wydarzeń niż pozwolić, aby sam wymyślił sobie co się stało. Nie mając większego wybory i nie chcąc brnąć w kłamstwa i ten cały cyrk, podniósł się z krzesła i z oparcia ściągnął swoją kurtkę. Nie powiedział wprost, że się zgadza, ale samo wstanie od stolika było wystarczająco jasną odpowiedzią dla Vasillasa, więc sam również podniósł się i założył swój płaszcz. Widząc jak Moore wciąż walczy ze swoją kurtką, aby zarzucić ją sobie na ramiona, podszedł do niego i mu pomógł. Nie oczekiwał wdzięczności, nie spodziewał się czegoś takiego po nim i nie dostał jej, zamiast tego tylko zimne spojrzenie pełne pogardy.

Po drodze Will mrugnął jednym okiem do blondynki, która popijała powoli kawę. Zrozumiała jego sygnał i w odpowiedzi kiwnęła lekko głową. Wiedziała, że chłopak poradzi sobie sam, więc jej zostało dać sprawozdanie Szefowi z całej akcji, ale na razie mogła tu zostać i cieszyć się życiodajnym napojem. Moore przecież też będzie kontaktował się z Nathanielem, gdy załatwi tę sprawę, więc nie musiała się spieszyć. Być może chłopak ją wyprzedzi i nie będzie musiała się trudzić?

Po kilku minutach spaceru chodnikiem pośród ciszy i ciemności, starając się nie myśleć o panującym tu zimnie, dotarli do samochodu policjanta. Vasillas usiadł za kierownicą, natomiast Will zajął miejsce obok niego.

- Poczekaj chwilę - poprosił Charles, próbując wygrzebać z kieszeni płaszcza notes i długopis, a gdy już miał obie rzeczy, powiedział: - Już możesz mówić.

Podniósł wzrok znad kartki, gdy Moore nie odzywał się przez pierwszą chwilę, wpatrując się w swoje dłonie.

- Tego dnia - podjął, a Charles notował skrupulatnie - od razu po wejściu do mieszkania wiedziałem, że coś jest nie tak. Drzwi nie były zamknięte na klucz. Larissa mówiła, że oni otworzyli je jakoś. Gdy wszedłem, ona leżała w salonie, a oprócz niej była tam kobieta ubrana na czarno. Miała kominiarkę, ale twarz była częściowo odsłonięta. Trzymała pistolet, wycelowała we mnie i strzeliła. Oberwałem, ale też strzeliłem i trafiłem ją w udo. Później chciałem strzelić w nią drugi raz, ale ukryła się za kanapą. Próbowałem się do niej dostać, ale przyszedł ktoś jeszcze i przywalił mi w łeb. Słyszałem jak krzyczał do niej, że to jej wina i teraz nie mają wyboru, a potem uciekli. Jego nie widziałem.

- Jak ona wyglądała?

Zamyślił się na chwilę, próbując przywołać to wspomnienie.

- Na pewno to blondynka. Miała pieprzyk z lewej strony pod ustami. Nic więcej nie zauważyłem, ale mniej więcej pamiętam rysy twarzy.

- Coś jeszcze? - upewniał się, zanim schował swój notesik razem z długopisem.

- Raczej nie.

Moore podczas swojej wypowiedzi nie spojrzał na niego nawet na krótką chwilę, jakby dla niego Vasillas wcale nie istniał. Tak naprawdę czuł się właśnie jak zdrajca. To uczucie towarzyszyło mu za każdym razem, gdy miał styczność z przedstawicielem prawa, szczególnie w obecności Charlesa. Miał wrażenie, że źle robił chociażby rozmawiając z kimś, kto w gruncie rzeczy powinien być jego wrogiem. Był rozdarty wewnętrznie.

- Jesteś najbardziej upartą osobą, z jaką miałem do czynienia w pracy - stwierdził policjant, zapinając pasy i odpalając silnik samochodu. Spojrzał na swojego towarzysza, żeby upewnić się, że i on ma zapięte pasy, co Will właśnie robił i dopiero wtedy ruszył z miejsca. - Chodzi mi oczywiście tylko o osoby poszkodowane.

- Taka natura - oznajmił.

- Widocznie była ona dla ciebie hojna. Może złośliwość nie jest najlepsza, ale reszta... - odchrząknął, chyba samego siebie przywracając do pionu.

Will nie skomentował tych słów, bo nie widział sensu w wypowiadaniu się na ten temat. Był już po prostu zmęczony i nawet nie za bardzo chciało mu się być wrednym. Gdyby nie to, pewnie palnąłby coś w stylu 'O tobie ewidentnie natura zapomniała' albo 'Może zbyt długo stałeś w kolejce po głupotę?'. Tak, pewnie nie poskąpiłby mu takich słów.

Resztę podróży odbyli w ciszy, ale na szczęście nie trwało to przecież długo, więc nie zdążyło się nawet zrobić niezręcznie. Mimo wszystko przez te kilka minut Will myślał jedynie o tym, żeby już wysiąść, więc kiedy Vasillas zatrzymał samochód na parkingu w pobliżu bloku, w którym mieszkała Larissa, nie posiadał się z radości. Wysiadł z samochodu bez słowa, zapominając w ogóle o obecności policjanta i zaczął iść w odpowiednią stronę, jednak ten natrętny karaluch rozsunął szybę i krzyknął jego imię, żeby go zatrzymać. Moore odwrócił się do niego powoli, starając się nie wybuchnąć ze złości, gdy zobaczył uśmiechniętego Charlesa, wyglądającego przez szybę.

- Dobranoc - powiedział, nie zrażając się widoczną gołym okiem złością wymalowaną na twarzy Willa.

Nic mu nie odpowiedział.

- Może odprowadzić cię? - zapytał jeszcze, nie chcąc odpuścić.

- Nie. Nie jestem tak głupi, żeby nie trafić do domu.

- Uważaj na siebie - powiedział nieco ciszej, mniej pewnie.

Moore odwrócił się bez słowa, mając już dość widoku tego policjanta i modląc się, żeby nie usłyszeć o nim przez najbliższe kilka dni (choć wiedział, że to niemożliwe). Nie czekał za żadne inne teksty z ust Charlesa i zaczął iść przed siebie.

- Jesteś wariatem, Vasillas - udało mu się usłyszeć cichy głos gliny, zanim szyba samochodu się zamknęła. - Po co mówiłeś o tym...

Po raz pierwszy i chyba ostatni raz w życiu zgadzał się z nim. Fakt, Charles był wariatem i nawet przez chwilę nie miał ku temu wątpliwości. Cieszył się, że on sam też to zauważył i już miał tego świadomość.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro