6.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłem się rano, na dworze było jeszcze ciemno. Miałem nadzieję, że może jest środek nocy, a ja przysnąłem tylko na chwilę. Zobaczyłem na telefon, który wskazywał godzinę piątą. Za godzinę miałem wstawać, nie zasnąłem już. Czułem jak zaczyna mnie coraz bardziej boleć z nerwów brzuch, jeszcze nie zdążyłem wstać a czułem jak mi słabo. Poranna rozmowa z rodzicami i prośby by pozwolili mi zostać w domu nie miały raczej sensu, chociaż przeszły mi przez myśl. W pokoju nadal było ciemno, była w końcu jesień i jasno się robiło dopiero przed siódmą.

Zwlokłem się z łóżka, umyłem się i ubrałem, było to jeszcze cięższe niż na codzień. Spakowałem rzeczy, czułem ciągle narastające napięcie, do tego dochodziło niewyspanie, bo od piątej już nie spałem tylko się martwiłem. Do tego zasnąć w nocy też nie mogłem, ból ręki mi dokuczał bardzo i nie mogłem spać na lewym boku, który był moim ulubionym.

- Wstałeś - powiedziała matka zaglądając do pokoju.

- Ta - powiedziałem naburmuszony.

- Dziecko, jakiś ty blady - powiedziała przyglądając mi się.

- Może gdzieś zemdleję po drodze i nie będę musiał tam iść - burknąłem.

Matka pokręciła głową i wyszła, pewnie uznała, że wyolbrzymiam, ale musiałem w jakiś sposób okazać swoje niezadowolenie.

Gdy szedłem do szkoły odczuwałem strach, lęk, ból brzucha. Starałem się odnaleźć w sobie resztki jakiejś odwagi, ale lęk był silniejszy. Modliłem się by móc już wrócić do domu i schronić się przed wszystkim. Myślałem czy może by nie uciec i uniknąć dziś pójścia do szkoły, jednak pewnie wyszłoby to na jaw i miałbym przypał.

Wszedłem do szkoły, czułem na sobie wzrok innych osób. Starałem się iść przed siebie, ignorować, nie zwracać uwagi, było to cholernie ciężkie gdy wiesz, że jesteś powodem rozmów dużej części osób społeczności szkolnej. Zamyślony szedłem pod klasę, nagle zaczepiła mnie paczka Connora, która mnie pociągnęła za rękę do łazienki. Byłem przerażony. Rzucili mnie na podłogę, patrzyłem na nich i czekałem co się stanie. Pech chciał, że na korytarzu, w pobliżu łazienki nikogo nie było, nikogo kto by mógł mi pomóc.

- Nie próbuj krzyczeć - powiedział Connor, który nagle się pojawił w łazience - Co, zebrałeś się żeby przyjść do szkółki? Wiesz gdzie jest miejsce dla takich jak ty? - zapytał i się bezczelnie uśmiechnął.

Z pomocą kolegi wprowadzili mnie do kabiny po czym zaczęli mnie kopać po brzuchu i plecach, całe szczęście, że nie po zranionej ręce, ale ona też bolała gdy zostałem powalony na podłogę to wprost na nią. Kopali mnie i wyzywali, byłem tak sparaliżowany strachem, że nie miałem siły wstać. Czułem się w tym momencie jak nic nie warty śmieć, najgorsze było to, że im nic nawet nie zrobiłem.

- Mam nadzieję, że niedługo znowu zaszczycisz nas swoją w szkole. Przyjmiemy cię po znajomości - powiedział Connor i wymierzył kopnięcie wprost w brzuch. Skuliłem się z bólu i modliłem się w myślach by to się już skończyło.

Jego dwaj koledzy chwycili kosz na śmieci i na pożegnanie wysypali na mnie jego zawartość. Cały mokry od łez podniosłem się, chociaż myślałem, że nie dam rady, brzuch i plecy mnie bolały. Przytrzymując się ściany podniosłem się. Wydobywając z siebie resztki sił chwyciłem plecak i uciekłem stamtąd. Zobaczyłem jak bandaż przecieka krwią, zaszlochałem i postanowiłem, że wracam do domu. Przekraczając furtkę obiecałem sobie, że już nigdy tam nie wrócę. Nigdy.

Wróciłem do domu, zamknąłem się na klucz w pokoju, i wpadłem w rozpacz. Zerwałem z ręki bandaż, rany krwawiły mocno, opatrzyłem to i zawinąłem na nowo. Na zmianę płakałem i kopałem z nerwów w ścianę, nie dam się tak traktować. Czułem się upokorzony, Maria dobijała się do pokoju i zasypywała pytaniami co się dzieje, a ja odkrzykiwałem jedynie, że chcę zostać sam. Próbowałem się uspokoić, oddychałem głęboko, wyciszałem się by na nowo zacząć płakać. Nie mogłem przestać myśleć o tym co się wydarzyło, jak zostałem potraktowany, jak jakiś nic niewarty człowiek. Samo wspominanie tego doprowadzało mnie do płaczu. Nie mogłem tam wrócić.

Gdy rodzice wrócili z pracy Maria oczywiście doniosła, że wcześnie wróciłem i chyba nie byłem w szkole. Przyszedł czas na poważną rozmowę. Nie chciałem nikogo wpuścić do pokoju, ale ojciec zagroził, że mi wyważy drzwi więc spanikowany otworzyłem.

- Thomas, co się dzieje? - zapytał ojciec.

- Nie wrócę już do szkoły. Przenieście mnie - powiedziałem dławiąc się własnym płaczem.

- Ale to jest najlepsza szkoła, już ci niewiele zostało. Poradzisz sobie. W twoim wieku to normalne, dorastasz, możesz czasem mieć doła - powiedziała matka i chciała mnie pogłaskać po ręku, jednak zabrałem szybko dłoń. Byłem wkurwiony.

- Nie mam doła. Jestem zrozpaczony. Znęcają się nade mną - wyszlochałem i zawinąłem się kołdrą tworząc w ten sposób ochronę przed światem zewnętrznym.

- Oj znęcają. Pokłóciłeś się z kimś i zaraz, że znęcają. Weź się w garść, idź jutro normalnie do szkoły i tyle. Nie będziesz się chował tu przed całym światem - powiedział ojciec.

- Żebyś się nie zdziwił - powiedziałem pod nosem - Wyjdźcie! - krzyknąłem, byłem rozwścieczony, ich chyba pojebało, że z lenistwa czy jakiegoś błahego powodu tak bym sie bronił przed pójściem do budy.

- Jak ty się odzywasz co?! Trochę szacunku! - ryknął ojciec.

- Na szacunek trzeba sobie zasłużyć! - krzyknąłem, ojciec zamachnął się i chciał mnie uderzyć, ale w ostatniej chwili matka złapała jego rękę.

- Idziemy, już - syknęła i go wyprowadziła z pomieszczenia. Uchyliłem drzwi żeby podsłuchać jak będą rozmawiać. Jednak niepotrzebnie to zrobiłem, załamało mnie to jeszcze gorzej.

- Manipuluje nami. Zero szacunku. Nie chce mu się chodzić do i szkoły uczyć. Gówniarz bezczelny będzie mi się tu rzucał - narzekał ojciec.

- Pozwólmy mu może zostać jeszcze w domu, dotrze do niego, że takie siedzenie jest bez sensu - zaproponowała.

- Oszalałaś? I o tak sobie będzie nic nie robił? Nie ma mowy, on ma iść do szkoły i normalnie żyć - mówił wkurwiony ojciec.

- Może jakiegoś psychologa wezwiemy? - zaczęła matka.

- Wiesz co, nasz syn może jest jakiś niedorobiony, ale nie jest jakimś czubkiem do cholery! - krzyknął ojciec i usłyszałem trzaśnięcie drzwi. Jego słowa dzwoniły mi w głowie bez przerwy. Nie mogłem się uspokoić, wyjąłem z szafki nocnej żyletkę i zrobiłem sobie ranę na nieobandażowanej ręce. Byłem w takim amoku i zdenerwowaniu, że nawet ledwo pamiętam tę czynność, kierowała mną rozpacz i bezradność.

Odpaliłem laptopa i roztrzęsiony zadzwoniłem do Dylana. Chłopak po chwili odebrał.

D: Co się stało? Thomas? - zapytał zaniepokojony przyglądając się mi. Opowiedziałem mu co się stało w szkole i w domu, o tym że zostałem sam i jestem ignorowany, nikt mi nie wierzy.

T: Wiesz, po prostu... Myślałem, że jak im powiem o szkole to mnie przeniosą, chociaż i tak bałbym się tam iść. A ojciec, że ja udaje, przesadzam...

D: Nie idź do tej cholernej szkoły. Nie dawaj im więcej okazji do znęcania się nad tobą - powiedział Dylan, chłopak też nie wyglądał najlepiej, miał łzy w oczach.

T: Nie chcę już stąd nigdy wychodzić. Czuję się jak śmieć - powiedziałem płacząc, czułem się koszmarnie - Przyjmiesz mnie do grupy, ale tak na poważnie? Nie chcę z wami tylko pisać, chcę robić to co wy, ja chcę umrzeć - mówiłem roztrzęsiony.

Dylan popatrzył na mnie i jakby się chwilę wahał. Przygryzł wargę i wyglądał jakby przetwarzał informację.

T: Przyjmiesz?! - zapytałem podniesionym głosem i wpadłem w ogromny płacz, zacząłem szukać gorączkowo żyletki w szafce i ją wyjąłem i zacząłem ciąć sobie sprawną rękę, byłem w amoku, miałem wrażenie, że stałem obok i patrzyłem na tę sytuację. Przecież ja się tak raczej nie zachowywałem.

D: Thomas! Już wystarczy! - krzyknął przestraszony chłopak chcąc mnie za wszelką cenę powtrzymać.

T: Nie chcę zostawać sam - powiedziałem bezradny patrząc jak krew spływa mi po ręku. Dylan był trochę zdziwiony i jakby zaskoczony, chyba nie spodziewał się po mnie takiego wybuchu. Sam się nie spodziewałem.

D: Thomas, spokojnie. Już, oddychaj - mówił spokojnym, kojącym głosem.

Wyjąłem z szafki papierosy i jednego odpaliłem, nie mogłem się uspokoić, zacząłem krążyć z papierosem po pokoju pozostając na wizji z Dylanem. Chłopak mnie bacznie obserwował i szukał chyba odpowiednich słów aby nie wyprowadzać mnie z równowagi, chociaż do równowagi było mi daleko, ale jego obecność sprawiała, że czułem się jakby pewniej.

D: Czy naprawdę chcesz należeć do tej grupy? Wiesz, to nie jest zwykła grupa... Co innego gadać a co innego...

T: Mam ci udowodnić? Nie wiem mam stanąć na parapecie i pokazać ci jaki jestem kurwa zrozpaczony i jedyne co chce to umrzeć kurwa? - mówiłem rozhisteryzowany, znowu ktoś mi coś próbuje wmówić, podważyć moje zdanie, dlaczego zawsze tak do cholery jest?!.

D: Nie, już okej. Dobrze, przyjmę cię, będziesz w naszej grupie tak na poważnie jak to określiłeś. Jesteś roztrzęsiony. Proszę cię, uspokój się, chociaż trochę.

T: Dylan jak to jest czuć się tak więcej niż kilka dni? Jak to jest? - spytałem roztrzęsiony, nie pamiętam kiedy ostatnio się tak czułem, a nic nie zapowiadało się na to by miało być lepiej.

D: Po prostu staje ci się już wszystko obojętne... I myślisz jak stąd odejść - mówił spokojnie chłopak, chyba mówił delikatnym i monotonnym tonem by mnie nie wyprowadzić z równowagi i żebym znowu nie wpadł w furię.

T: Chcę odejść - powiedziałem stanowczo.

D: Nie będę ci mówić, że się ułoży bo nie wierzę w takie rzeczy.

T: Ja już też.

Po godzinnej rozmowie i uspokajaniu mnie Dylan postanowił wprowadzić mnie do grupy. Nie był jakiś mega chętny do tego, ale nalegałem groziłem, że jeśli w tej chwili tego nie zrobi to wyskoczę z okna. W międzyczasie starzy dobijali mi się do drzwi i chcieli rozmawiać, ale nie zwracałem na nich uwagi i powiedziałem, że idę spać. Prawda była taka, że miałem odpalony komputer i pisaliśmy na czacie gry, a do stanu zaśnięcia było mi bardzo daleko.

Dylan: Od dzisiaj Thomas należy do naszej grupy, tak jak to on określił na poważnie.

Nasze postacie weszły do zamku, w środku było smutno i ponuro. Wisiały jakieś poszarpane zasłony, porozstawiane były jakieś pradawne zbroje. Wystrój tego miejsca się chyba sam zmieniał.

Laura: Witamy w naszym zrozpaczonym kręgu ;')

James: Dylan, a kiedy jakieś zadanie?

Paul: A mówiłeś Thomasowi na czym polegają zadania?

Dylan: W sumie to tylko powierzchownie. Zadania wykonujemy na rozmowie na kamerce, lub je dokumentujemy w jakiś inny sposób. Zależy.

Thomas: A jakie to na przykład zadania?

Emily: Ostatnio mieliśmy sobie pociąć nogę, a każda blizna miała być jednym rokiem naszego beznadziejnego życia, i trzeba pokazać zdjęcie jako dowód. Dużo rzeczy nas w tej chwili łączy, chociażby takie piękne pamiątki, które przypominają nam o tym, że jesteśmy chujowi i jedyne na co zasługujemy to śmierć.

Paul: Thomas, jesteś w ogóle gotowy na tego typu zadania?

Dylan: Zanim przyjąłem Thomasa do grupy, to rozmawiałem z nim dość sporo i myślę, że jest gotowy. Tak Thomas?

Thomas: Tak, jestem.

Napisałem tę wiadomość ze średnim przekonaniem, gdy przyszło co do czego to trochę się przestraszyłem. Zacząłem się zastanawiać, czy nie jest to jakaś sekta czy coś. Ale jednak chęć przynależenia do jakiejś społeczności była silniejsza. Czułem się bardzo samotny i nawet wizja przynależenia do kręgu przyszłych samobójców była dla mnie pozytywnym aspektem. Ważne, że oni też byli zdołowani, chcieli umrzeć i nie byłem w tym sam. Do tego zawsze mogłem porozmawiać na osobności z Dylanem, który miałem wrażenie, że rozumiał mnie jak nikt.

James: Na pewno? Czy tchórzysz? Bo jesteś jakiś mało przekonujący.

Thomas: Tak, na pewno.

Wiadomość tego całego Jamesa mnie wkurzyła, już dość się nasłuchałem w życiu, że jestem tchórzem, dosyć tego. Nie będę już tchórzył, pokażę mu i wszystkim innym, że nie jestem ostatnią ciotą. I tak czuję się jak bezużyteczny śmieć, mi już moje życie jest obojętne, więc wyjebane.

Dylan: Zadanie będzie jutro, bądźcie gotowi, rano dam znać.

Laura: To super. Matka zobaczyła dziś moją pociętą nogę i mnie chciała ciągnąć do psychiatry. Zastawiłam jej drzwi komodą.

Dylan: Ale wiesz, że psychiatra mógłby ci przepisać jakieś spoko leki którymi byś się mogła zaćpać? Musiałabyś dobrze przeprowadzić rozmowę.

Laura: Kurde... Zjebałam... Zobaczę jak się sytuacja potoczy.

Paul: Ale musiałabyś mieć u siebie leki, miałem taką sytuację, że dostałem antydepresanty, ale matka mi dawkowała i chowała żebym nie wziął za dużo. To było nieprzemyślane z mojej strony.

Laura: Pomyślę jutro. Może też tak zrobię, zawsze jakaś odskocznia

Czytałem wiadomości na tej grupie i docierało do mnie,że to są naprawdę przyszli samobójcy. Nie wiem, czy tu pasuję, ale nie miałem na daną chwilę nikogo innego. Zresztą, ostatnimi czasy też miałem różne myśli inie boję się żadnych zadań ani takich rozmów. Już mi nie zależało na niczym,czułem się samotny.
.
.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro