~14: Żywe trupy~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obserwował ciemnowłosą dziewczynę, przechadzającą się po deskach teatralnych. Ze szczerym uśmiechem na twarzy rozmawiała ze swoimi znajomymi. Właśnie ustalali szczegóły, debatowali nad wszystkim, co dotyczyło ich kolejnego spektaklu. Zaczęli nawet odgrywać fragment jakiejś sceny. Kobieta wspomagając się kartką, na której rozpisane były kwestie dialogowe, zaczęła odgrywać swoją rolę. Gestykulowała, mówiła coś wkładając wiele wysiłku, aby wszystko już teraz wyglądało naturalnie. Starała się dać z siebie wszystko.

Kolejna osoba, która z nią grała, to jakiś mężczyzna, wyglądający jakby był w zbliżonym do niej wieku. Odpowiadał na jej kwestie. Reszta siedziała na krzesłach, znajdujących się na scenie albo na fotelach w pierwszym rzędzie. W sumie było tam kilkanaście osób.

A on zajął miejsce w końcowym rzędzie, żeby nie przeszkadzać i w ciszy obserwował ich poczynania. Czasem zdarzało mu się być podczas ich prób. Raz nawet wciągnęli go jako zastępstwo za chorego wówczas aktora, przez co później Larissa miała z niego ubaw przez miesiąc. On się po prostu do tego nie nadawał i stał tam jak kołek.

Często odwoził ją na miejsce, odbierał stąd, a potem słuchał jej wywodów na temat postępów jakie czynili podczas prób. Zdarzało się, że wykorzystywała go, aby sprawdzał czy dobrze recytowała z pamięci swoje kwestie dialogowe, czasem zmuszała go do odgrywania scenek razem z nią, prowadzenia dialogów. Nie rozumiał jej entuzjazmu wszystkim, co z tym było związane, ale akceptował jej pasję. W końcu była jego ukochaną, młodszą siostrzyczką, dla której był w stanie zrobić wszystko. No prawie wszystko...

Oczywiście był zaproszony dożywotnio na wszystkie jej występy, nieważne czy grała jedną z głównych ról, czy też była jedynie jako tańczącą w tle wróżka lub inna istota (ale zwykle przyznawano jej ważniejsze role). Miał zaszczyt być jednym z ważniejszych dla niej gości na prawie każdym spektaklu, w którym miała swój udział, o ile był w stanie przyjść.

Włączył wyświetlacz telefonu w celu sprawdzenia godziny. Sobota, 28 listopada 2020 [lol pisałam to 28.11.2023], godzina 9.22. Miał jeszcze trochę czasu, ale wolał nie ryzykować spóźnieniem,  bo to ugodziłoby w jego dumę. Znając to miejsce, o tej porze wciąż mogą być korki, więc nadal była możliwość utknięcia w nich, choć wolałby tego uniknąć. Starał się opracować w głowie plan najszybszej drogi tak, żeby nie musiał się martwić dotarciem po czasie. Jeśli wszystko poszłoby bezproblemowo, zapewne będzie na miejscu jeszcze przed wybiciem 9.50.

Podniósł się z miejsca. Jego zasiedziałe kości zaczęły czynić swoje honory w potwierdzaniu swojej obecności. Odnalazł wzrokiem Larissę i odczekał chwilę, aby i ona na niego spojrzała. Kiedy już odwróciła głowę w jego stronę, pomachał jej na pożegnanie. Od razu zrozumiała o co chodzi. Wspominał jej o tym, że będzie musiał jechać na spotkanie z pracy. Odmachała mu szybko i wróciła do swoich zajęć.

Cieszył go widok siostry, która będąc w swoim żywiole, tryskała energią. Przez ostatnie dni było ciężko. Każdego dnia ogarniał ją strach przed tym, że ktoś znów ją zaatakuje. Nie potrafiła się skupić na niczym, choć udawała, że wszystko jest w porządku i wcale się nie boi. Upartość i duma nie pozwalały jej przyznać się do jakiejkolwiek słabości. Pod tym względem akurat była niezwykle podobna do swojego brata. Doskonale rozumiał jej zachowanie w tej sytuacji. Sam też nie uznawał żadnych swoich słabości.

Do względnej normalności powróciła dopiero po aresztowaniu sprawców. Wtedy poczuła się choć trochę bezpieczniej. A dziś po raz pierwszy od tego zamachu, przyszła tutaj. Początkowo nawet tego się obawiała, ale otuchy dodawał jej fakt, że będzie wśród ludzi, zamiast siedzieć samotnie w mieszkaniu, gdy Will pojedzie. On też czuł się o wiele spokojniejszy zostawiając ją tutaj.

~🔥~

Odczuwał odrobinę ekscytacji w związku z nadchodzącym spotkaniem. Brakowało mu zajęć typowo związanych z pracą, tą całkowicie legalną, jak i tą odrobinę mniej. Jedyną rzeczą, która stwarzała w nim niepokój był fakt, że spotkanie dotyczyło głównie jego, całej tej sprawy z włamaniem i Vasillasem. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby tylko chodziło o coś zupełnie innego, niezwiązanego z nim w nawet niewielkim stopniu. Niestety, wychodziło na to, że tak szybko nie pozbędzie się problemu i prawdopodobnie będzie się to za nim ciągnąć jeszcze długo. Jak zwykle...

Dotarł na miejsce. Przed nim wyrastał dom składający się z parteru i dwóch pięter. Bryła pomalowana na zabrudzony odcień bieli nie była zbyt skomplikowana, ale też nie był to zwykły klocek, na który architekt nie miał absolutnie żadnego pomysłu. Wszystko przykrywała dachówka z czarnej blachy. Panele słoneczne obsadzone na dachu burzyły całą kompozycje, odrobinę wydawały się tutaj nie pasować. Przed domem znajdował się niewielki ogród, w którym teraz rosły jedynie same badyle albo ozdobne drzewka, będące niczym innym jak tujami. Ścieżka z prawej strony prowadziła na podwórko, a na tyłach posesji znajdował się garaż i drugi niewielki budynek na pierdoły różnego rodzaju.

Zaparkował obok innego samochodu, który już stał na podwórku. Toyota w białym kolorze – znak, że Riley też tu była. Zapewne wraz z nią przybyła tutaj również Harper, a jeśli nie, pewnie przyjedzie z Szefem.

Wysiadł i spojrzał na budynek zwany przez nich Bazą. Może i to określenie nie było zbyt adekwatne, ale do tej pory nikt nie wpadł na lepszy pomysł, a ta nazwa po prostu się przyjęła, więc tak to zostawili. Poza tym, nazwa nie była istotna. Gdy mówili 'Baza', każdy i tak wiedział o co chodzi, a udana komunikacja to podstawa. To właśnie tutaj mieszkało kilkoro z osób zamieszanych w ich działalność. Również w tym budynku mieściła się jaskinia ich prywatnej Wikipedii. Prawie całą piwnice zajmowała baza operacyjna wyposażona w komputery, równego rodzaju sprzęt szpiegowski i inne ciekawe ustrojstwa. Oprócz tego pod ziemią mieli też oddzielne pomieszczenie, które pełniło funkcje składzika z bronią i amunicją. Wszystko to zabezpieczone zamkami i kodami, żeby nikt niepożądany nie mógł się tam dostać. W miejscu zwanym jaskinią urzędował głównie Chris ps. Wikipedia, czyli ich spec od technologii. Teoria na jego temat zakładała, że on wcale nie jest człowiekiem, tylko robotem, maszyną, które przecież tak uwielbia (co oczywiście nie było prawdą). Wszystko dlatego, że Chris był typem introwertyka i potrafił całe dnie przesiadywać w swojej jamie w piwnicy, jakby wcale nie miał potrzeb fizjologicznych. Zwykle zajmował się wszystkim sam i nienawidził, gdy ktoś dotykał niepotrzebnie jego rzeczy. Tylko i wyłącznie w ostateczności zgadzał się, żeby ktoś mu pomagał.

Moore miał z nim dość dobry kontakt, bo wiedział jak rozmawiać z osobą, która żywiła niechęć do ludzi. Nigdy się nie narzucał, nie dotykał jego ustroistw, nie próbował się bawić sprzętem, a jedynie pytał do czego służy dana rzecz i jak działa. Wtedy Chris był w swojej bajce i potrafił godzinami chrzanić o tych wszystkich zabawkach, doprowadzając wszystkich wokół do szaleństwa. Dlatego nie był duszą towarzystwa i dodatkowo większość uważała go za dziwaka. Jedynym jego stałym kompanem była sztuczna inteligencja, którą stworzył. Nie dość, że miał się do kogo odezwać, to jeszcze dostawał odpowiedzi i miał pomoc, która nie przeszkadzała mu w niczym. Objaśnił Willowi z dokładnością działanie swojego tworu, który nazwał 'Isla', ale Moore nie zapamiętał zbyt wiele z tego obszernego wywodu, bo to po prostu nie był jego zakres zainteresowań. Dlaczego więc rozmawiał z Chrisem? Na swój sposób go lubił i uważał za nieco podobnego do siebie.

Kolejnym mieszkańcem był facet noszący imię James. To właśnie on miał być potencjalnym wsparciem poprzedniego wieczoru w klubie. Faktycznie spotkali się i było to zaraz po tym, jak Will opuścił pokoju, do którego zaciągnął go Vasillas. Początkowo udawał, że wcale nie zauważył, tego gościa, który wyglądał jak steoretypowy recydywista, którego ciało pokryte było tatuażami pewnie w ponad 50%. Starał się przejść obok niego bez zwracania jego uwagi, ale typ dosłownie widział go wychodzącego z pokoju i nie mógł sobie darować komentarzy na ten temat.

– Nie martw się – odezwał się, podchodząc do Willa. – Nie wydam cię.

– W jakim sensie? – zapytał, starając się ukryć lekki niepokój spowodowany tą sytuacją. Może i miał misje do wykonania i dotyczyła ona Vasillasa, ale zdecydowanie nie chciał uchodzić za męską dziwkę. Nie chciał być posądzony o sypianie z wrogiem, dlatego trochę obawiał się do czego tamten zmierzał ze swoją wypowiedzią.

– Każdy potrzebuje się zabawić – powiedział James z uśmieszkiem na ustach. – Rozumiem cię doskonale. Praca może poczekać. Nigdzie nie ucieknie.

– Ale... – Chciał obalić jego podejrzenia, ale szybko dodał: – Nieważne.

Poddał się z próbą przetłumaczenia mu, że wcale nie był w pokoju w celach zaspokojenia swoich potrzeb. To nie miało sensu. Po co się tłumaczyć i marnować czas? Niech tamten sobie myśli, co tylko chce. Nie jego sprawa.

– Jasne. Szef się nie dowie ode mnie, a Kapturka jeszcze nie ma.

Faktycznie wtedy jeszcze jej nie było na miejscu. Spóźniała się kilka minut, więc Will w towarzystwie Jamesa poszedł do baru, aby w końcu móc się napić. Już po jednym drinku zauważył zbliżającą się w ich stronę kobietę w czerwonej sukience, która podkreślała jej kształty. Od razu wiedział, że to ona. Przedtem kilka razy zdarzyło mu się ją widzieć, więc nie było opcji, że pomylił ją z kimś.

– Cień? – zapytała, dosiadając się na stołek barowy obok niego. Spojrzała na Jamesa, który puścił do niej oczko i uśmiechnęła się do niego, po czym przeniosła wzrok na Willa.

– Tak – odparł bez zawahania. Od razu wiedział o co chodziło i co odpowiedzieć. Nie patrzył nawet na nią, za to bawił się swoją szklanką, w której była resztka alkoholu.

Kobieta wyciągnęła wystającą z jej torebki teczkę i podała mu ją. Przyjął to bez słowa, nie sprawdzając nawet zawartości.

– Wszystko jest w środku – oznajmiła. – Gdybyście potrzebowali czegoś więcej, wiecie gdzie mnie szukać.

– Dostałaś wynagrodzenie? – dopytał.

– Jasne. – Spojrzała na niego i zaśmiała się z nie do końca jasnego dla niego powodu. – Nie musisz się poświęcać – dodała akcentując ostatnie słowo – żeby mnie zadowolić i spłacić.

Teraz to on się zaśmiał. Naprawdę myślała, że w ogóle chciałby to robić? Nie był tępym gnojem, który podniecał się na sam widok pięknej kobiety. Skąd pomysł, że chciałby pójść z nią do łóżka? On tak naprawdę wyglądał aktualnie jakby wcale nie chciał być w tym miejscu, a co dopiero rozmawiać z kimś albo coś więcej. Może po prostu chciała mu 'umilić' pobyt tu?

– Ja reguluję długi w inny sposób – oznajmił, biorąc ostatni łyk alkoholu. Zerknął na nią przelotnie. – Raczej nie chciałabyś, żebym ci pokazywał jak.

Odstawił szklankę, a następnie podniósł się z siedzenia, żeby zaraz potem pokierować się do drzwi i w końcu opuścić to przeklęte miejsce.

James nie był jednak ostatnią osobą, która żyła w Bazie na codzień. Kolejny na liście był Mark, nie będący w gruncie rzeczy jedną z ważniejszych osób tutaj. Głównie pracował w firmie Nathaniela, gdzie zajmował się nadzorowaniem transakcji, w tym sprowadzaniem części do pojazdów produkowanych i sprzedawanych przez firmę. Właściwie nie był mózgiem tych ani żadnych innych operacji, a wręcz był tylko osiłkiem z lufą, na wypadek, gdyby było to potrzebne. Podobną rolę odgrywał również w ich nieoficjalnej działalności. Zwykle trzymał się z Matthew ze względu na przyjacielskie relacje z nim. Moore nie do końca potrafił z nimi rozmawiać, więc raczej nie miał z nimi bliższych relacji.

Ostatnią osobą była Harper, która jedynie czasem pomieszkiwała w Bazie. Jako jedyna osoba z tych wszystkich miała bliższe relacje z Willem, a nawet byli dobrymi przyjaciółmi. Uwielbiał tę chłopczycę z jej niechęcią do ludzi i ciągłym podejrzewaniem ich o kłamstwa. Dodatkowo miała ognisty temperament i prawie zawsze nosiła ze sobą kastety, gotowa na wszystko. Za każdym razem, gdy ktoś w nieprzyjemny sposób komentował jej wygląd, nie powstrzymywała się i wdawała się z taką osobą w dyskusję, a gdy nawet argumenty słowne nic nie dawały, wtedy w ruch szły kastety. Często spotykała się z chamskimi tekstami z powodu jej wyglądu. Brązowe z rudawą domieszką włosy miała ścięte na krótko i najdłuższe kosmyki sięgały jedynie do kości jarzmowych, końcówki włosów farbowane krwistą czerwienią. Zwykle zakładała luźne ubrania, które nie podkreślały jej sylwetki. Gardziła sukienkami i spódnicami, za to dobrze czuła się w garniturze (i trzeba jej było przyznać, że nieźle w nim wyglądała...).

Zadzwonił dzwonkiem do drzwi, a po chwili otworzyła mu śmiejąca się Riley. Miał rację, że to jej samochód znajdował się na podwórku.

– Hej – przywitała się, przepuszczając go w drzwiach.

– Hej – rzucił jakby był wyprany ze wszystkich uczuć.

Uśmiech zniknął z jej ust. Zaczynała się obawiać o stan chłopaka. To jego ciągle zmęczenie życiem i niechęć do wszystkiego były niepokojące. Obserwowała jak zdejmuje z siebie kurtkę, a potem buty. Robił to wszystko tak, jakby nic nie miało najmniejszego sensu. W głowie już zaczęła układać diagnozę jego stanu zdrowia.

– Szefa jeszcze nie ma – oznajmiła, idąc za nim w stronę salonu.

Nie odpowiedział nic, jedynie kiwnął głową. Nawet się nie zatrzymali, tylko od razu udali się do salonu.

Na miejscu spotkali się z Harper. Dziewczyna siedziała wygodnie na kanapie z nogami opartymi o stolik kawowy i trzymając miseczkę z popcornem. Właśnie była w trakcie oglądania World War Z. Kto by się spodziewał, że takie tematy fascynują ją najbardziej, a na tej liście znajdowały się też filmy dokumentalne o tematyce morderstw i samobójstw... Jeszcze trzeba do tego dodać fakt, że ich matka była chirurgiem, a ojciec lekarzem i sama Riley aktualnie studiowała psychologię. Taka tematyka w ich rodzinie nie wydawała się być dziwna.

– Cześć – odezwała się, a następnie wepchnęła sobie popcorn do ust i pomachała mu dłonią.

– Hej – odpowiedział, kręcąc lekko głową z niedowierzania.

Usiadł obok niej i zaczął oglądać razem z nią. Znał ten film, bo sam również był fanem takich klimatów, ale tego nigdy nie było za wiele i mógł to oglądać non stop.

– Will, co byś zrobił – zwróciła się do niego Harper – gdyby teraz rozpoczęła się apokalipsa zombie?

Riley poddała się już. Nie wierzyła jakim cudem oni oboje byli dorosłymi ludźmi. Powinni być bardziej poważni i nie ekscytować się historiami o apokalipsach albo czyjejś śmierci. Tymczasem oni bywali jak dzieci, snujące swoje historyjki, które nigdy się nie zdarzą. Zostawiła ich i udała się do kuchni, do której przejście było bezpośrednio z salonu.

– Zacząłbym gromadzić wodę – stwierdził, po chwili namysłu – i barykadować się. Musiałbym też sprowadzić tutaj Rissę.

– My byśmy sobie poradzili – oznajmiła, gestykulując. – Mamy broń, Baza jest na obrzeżach, niedaleko jest apteka i sklep.

– Jesteśmy ustawieni – podsumował. – Teraz pozostało tylko czekać aż pojawią się pierwsi zombie.

~🔥~

To było prawilne zebranie mafijne. Odbywało się w piwnicy przy sztucznym uświetleniu z lamp. Na środku pomieszczenia znajdował się stół z różnego rodzaju papierami, mapami czy innymi pierdołami (typu pusty kubek po kawie Chrisa). Jedna ze ścian była całkowicie pusta, a skierowany na nią był rzutnik. Znajdował się też tutaj rząd stanowisk z komputerami. Kolejną ze ścian zdobiły różnego rodzaju półki i szafki, kryjące prawdziwe skarby. Można tam było znaleźć jakieś dokumenty oraz różnego rodzaju sprzęt techniczny, ale do takich szafek trzeba było najpierw znaleźć odpowiednie klucze.

Zebrali się wokół stołu na środku. Ubrany w garnitur Nathaniel, który przyjechał tu prosto z firmy, siedział tyłem do pustej ściany. Po jego prawej stronie miejsce zajął Moore, a obok niego Harper, siedzący zaraz przed rzędami szafek. Drugą stronę stołu zajmowała Riley wraz ze swoim laptopem, na którym coś pisała. Chris siedział zaraz za nią na krześle obrotowym przy swoim biurku z kompem. Nawet podczas spotkania nie mógł oderwać się od swoich ukochanych urządzeń...

Moore przekazał im przesyłkę od Kapturka, której zawartość zaczęli przeglądać. Znajdowała się tam lista składająca się z kilku nazwisk, osób w jakiś sposób bliżej powiązanymi ze sprawcami włamania. Znaleźli też oddzielne informacje na temat każdej z tych osób, począwszy od pełnych nazwisk, poprzez miejsce zamieszkania, aktualną pracę i spis najbliższej rodziny, a skończywszy na powiązaniach z mroczną stroną miasta z dołączonymi do tego wszystkiego zdjęciami. Żadna z osób nie była im znana, więc z pewnością nie były to ważne ani wpływowe osoby w strukturach gangsterskich. Nie kojarzyli nikogo, a raczej cała ta grupka nie mogła składać się ironicznie tylko ze świeżaków.

– Trzeba ich obserwować – zarządził Black, wpatrując się w zebrane kartki. Coś nie dawało mu spokoju, ale nie chciał na ten moment mówić o tym głośno. – Na razie wiemy, że Agatha i Frank byli kochankami i trudnili się włamaniami do bogatych mieszkań i domów. Czasem działali na zlecenie, potem fanty sprzedawali zleceniodawcom.

– Ona dodatkowo była kelnerką w Amnesi – dodała Riley, nie podnosząc wzroku znad laptopa. – Nasz przyjaciel prześwietlił ją i udzielił nam tych informacji.

W tym kontekście 'przyjacielem' nazwała właściciela Amnesi. Wszyscy zrozumieli o kogo chodziło.

– O nim wiemy nieco mniej – ciągnęła. – Kiedyś pracował w sklepie ze sprzętem do majsterkowania. Nie wiemy jak się poznali, ale jakiś czas temu zaczęły się włamania z ich udziałem. Po zatrzymaniu przyznali się jedynie do ataku na Larissę.

– Kapturek wskazała, że w ostatnim czasie najczęściej widywali się z niejakim Edwardem Boyle'em – dodał Nat. – Trzeba zwrócić na typa szczególną uwagę.

– Czy możemy jej ufać? – wtrąciła Harper. Do tej pory jedynie siedziała cicho ze skrzyżowanymi ramionami i słuchała.

– Kapturek – zwrócił się bezpośredni do Harper – pracuje głównie w Amnesi, dlatego wie sporo o tym miejscu i tamtejszych ludziach. Ma też bliskie relacje z Właścicielem. Jest nam potrzebna, ale nie wie zbyt wiele o naszej sprawie.

Ta kobieta była osobą dość tajemniczą. Pojawiła się nagle, właściwie znikąd jako dawna znajoma Nathaniela. Nikt z nich jej nie kojarzył, ale ona zdecydowanie miała bliskie relacje z Szefem. Wprowadził ją we wszystko, ona przyjęła pracę w Amnesi jako barmanka i świetnie sobie tam radziła. Dodatkowo dorabiała sobie jako modelka w firmie. To zdjęcia z nią w roli głównej promowały firmę Nathaniela. Stąd właśnie plotki o rzekomym romansie między nią a Szefem. Harper nie miała do niej zbyt wielkiego zaufania i podejrzewała, że ta po prostu jest szpiegiem.

– Powiedziała ci coś kluczowego podczas spotkania? – dopytał Nathaniel, przenosząc wzrok prosto na Willa. Chłopak był bardziej milczący niż zwykle.

– Nie – odparł bez dłuższego namysłu. Już analizował tamtą rozmowę kilka razy w swojej głowie. – O wiele ciekawsze było spotkanie tam tego przeklętego psa.

– Vasillasa? – zdziwił się. Do tej pory nie dostał żadnej informacji na ten temat.

– Tak – potwierdził Will, kiwając przy tym głową. – To znów on. Powiedział mi, że ktoś mnie śledził. Podobno to osoba związana z Agathą i Frankiem.

Patrzyli na niego z wyczekiwaniem. Zauważył, że Riley uśmiecha się lekko w jakiś podejrzany sposób, ale tak naprawdę mogła zobaczyć coś śmiesznego na swoim laptopie, więc to nie musiała być reakcja na jego wypowiedź.

– Dowiemy się kto to – zapewnił go Nathaniel. – Tu chyba kroi się coś większego – dodał, patrząc gdzieś w bok w zamyśleniu.

~🔥~

Następny rozdział będzie BARDZO ciekawy, ale proszę się przygotować na potężną dawkę cringe'u...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro