~16: Desperacja, a może szaleństwo?~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ta rozmowa odbyła się kilka miesięcy wcześniej, gdy ziemia zamiast być pokryta śniegiem, była jak jeden wielki piekarnik, podczas gdy ludzie wręcz pełnili rolę parówek, które robiły wszystko, aby przetrwać te upały i choć trochę się ochłodzić. Jak zwykle – ze skrajności w skrajność. Aktualne minusowe temperatury wcale nie były lepsze od tych letnich. Jedynym plusem jest nieobecność komarów w zimie.

Wtedy był jeden z tych odrobinę normalniejszych dni, gdy upał chyba się zmęczył albo okazał chwilową litość i delikatnie się uspokoił. Dzień był dość pochmurny, ale mimo to wciąż temperatura była wysoka, co prawda nie osiągała już 30°C, ale jednak nadal nie była sprzyjająca ludziom. Było znośnie, ale do pełni szczęścia potrzeba było kilku stopni mniej.

Praca w lato to po prostu katorga i inaczej się tego nazwać nie dało. O ile jeszcze pracowało się w zamkniętym pomieszczeniu wyposażonym w zbawienną klimatyzację, dało się to przeżyć. Niektórzy nieszczęśnicy nie mieli tego zaszczytu i musieli się smażyć w ogniu przyziemnym, ale porównywalnym z tym piekielnym.

Vasillas był jednym z tych wybranych i dane mu było pracować głównie na komendzie, ale jednak czasem musiał też iść w teren. Pobyt w budynku był jednym z lepszych momentów, jeśli chodziło o robotę, ale gdy przychodziło mu go opuścić i spotkać się z tym zabójczym słońcem, na samą myśl miał ochotę udawać, że wcale go tu nie ma, żeby tylko zostać. Niestety musiał wykonywać swoje obowiązki, a chęć niesiania sprawiedliwości oraz pomagania ludziom były w nim silniejsze niż upały.

Gdy zaszło między nimi do wspomnianej wcześniej rozmowy, kończyli już pracę. Wspólnie siedzieli do późna, załatwiając papierkową robotę po sprawie mordercy, który pod wpływem narkotyków, zabił przypadkową osobę, a potem zbiegł z miejsca zbrodni. Trochę im się zeszło, zanim spisali wszystko z dokładnością. Rosalie musiała oczywiście wszystko kilka razy przeczytać i sprawdzić czy nie ma tam żadnych błędów. Jej perfekcjonizm doprowadzał go czasem do szału, ale nic nie mógł na to poradzić, ona po prostu taka była i wszystko musiała mieć zrobione idealnie.

– Charlie – odezwała się, skończywszy już swoje poprawki.

On czekał aż to zrobi, żeby potem razem wyjść z komendy i odprowadzić dziewczynę w pobliże jej mieszkania.

– Tak? – zapytał, spoglądając na nią.

– Wczoraj rozmawialiśmy z Julianem o wspólnej przyszłości.

– Więc to przez to cały dzień chodziłaś taka zamyślona? – dopytał, choć już tak naprawdę był prawie pewny tego. Domyślał się już wcześniej, że coś musiało się zdarzyć. Podejrzewał, że może pokłócili się albo coś, ale nie naciskał na nią, żeby mu powiedziała o co chodzi.

– Tak – przytaknęła. – Wciąż mnie to gnębi. Nie wiem czy to dobry moment. Nie wiem co mu powiedzieć.

– Prawdę. Ona zawsze jest najlepsza.

Zdawał sobie sprawę, że zawsze i w każdej kwestii łatwiej było tylko mówić, snuć teorie i opowiadać o tym, co by się zrobiło w takiej sytuacji, ale o wiele trudniej było rzeczywiście to zrobić, gdy już się taki problem miało.

– Wiem – powiedziała, ukrywając twarz w dłoniach. – Boję się, że mnie zostawi.

– Jeśli naprawdę kocha, nie zrobi tego, zrozumie cię.

– Odpowiesz na jeszcze jedno moje pytanie?

– Właśnie odpowiadam – spróbował żartować, żeby rozluźnić atmosferę. Ona jedynie uśmiechnęła się słabo.
– Dawaj.

– Kiedy jest prawdziwa miłość?

Dlaczego zapytała akurat jego? Nie był ani trochę kompetentną osobą do wypowiadania się na ten temat. Doskonale wiedziała, iż akurat on nie do końca wierzył w istnienie prawdziwej miłości, która była w stanie przetrwać wszystko. To trochę jak z magią – zbyt niemożliwe. Nigdy tak naprawdę nie był w poważnym związku, który przetrwałby dłużej niż dwa miesiące. Zdarzały się zauroczenia, trwające może ze dwa tygodnie, a potem to już była kwestia tego, że z tą osobą było mu dobrze i trochę trudno było się rozstać. Romanse zdarzały się nieco trwalsze, ale to nie były związki, żadna ze stron nic do  drugiej nie czuła. Często wszystko tak właściwie sprowadzało się do zaspokajania swoich potrzeb seksulanych i głupiego poczucia, że ma się obok kogokolwiek, kto jest z krwi i kości.

– Nie wiem – odpowiedział, wzdychając. Po chwili namysłu dodał: – Chyba wtedy, gdy mimo wszystko nie jesteś w stanie zrezygnować z tej osoby. Cokolwiek by się nie działo, zawsze chcesz być częścią jej życia, ale nie z przyzwyczajenia, tylko z potrzeby widywania tej osoby każdego dnia. Może też z potrzeby ochrony tej osoby. – Wzruszył ramionami. – Tak sądzę. Nawet, gdy ta osoba cię nie chce, może ma kogoś innego, ty stoisz z boku i cieszysz się z jej szczęścia, choć tak naprawdę umierasz wewnątrz.

– Czułeś się kiedyś tak? – zapytała, śledząc go wzrokiem. Miała wrażenie, że o czymś jej nie mówił...

– Jeszcze nie, ale nigdy nie wiadomo co przyniesie los, prawda? – Uśmiechnął się do niej delikatnie. – Nie przejmuj się tak, Rosa, on cię nie zostawi.

Co do pewnych kwestii miał rację, choć wtedy nie sądził, że mógłby przewidzieć przyszłość. Aktualnie Rosalie i Julian wciąż byli parą, a nawet niedawno już się zaręczyli. Nie planowali na razie ślubu, ale przynajmniej zrobili kolejny krok w swoim związku i myśleli o sobie całkiem poważnie.

Nie spodziewał się również, że za kilka miesięcy zmieni się jego odpowiedź na jedno z pytań Rosy... Ze wszystkich rzeczy, które tamtego dnia powiedział, ta wydawała mu się, że będzie niezmienna, jednak ironicznie zmieniła się diametralnie i najszybciej.

~🔥~

5.12.2020r, godz. 16:36

Jak zbliżyć się do Vasillasa? Miał tak po prostu zacząć go podrywać? Przecież to było dla niego awykonalne. Nie należał do osób, które pojawiają się nagle, widzą kogoś po raz pierwszy i już zaczynają z tą osobą rozmawiać, jakby znali się od wieków. Był typem osoby, która albo była przygarniana przez jakiegoś ekstrawertyka albo znajdował kogoś podobnego do siebie, z kim powoli rozwijał swoją relację. Nigdy nie zdarzyło mu się poznać kogoś i już od razu zostać przyjacielem tej osoby. Potrzebował sporo czasu, żeby lepiej poznać kogoś, oswoić się z obecnością tej osoby w swoim życiu, a potem dopiero mógł spokojnie rozpocząć przyjaźń. Więc jak niby teraz miał nagle wpakować się do życia Vasillasa?

Jeśli zacznie szukać w internecie poradników jak powinno się zawierać przyjaźnie wyjdzie na desperata albo, co gorsza, na wariata? Prawdopodobnie tak, ale walić to. Miał misję do wykonania, a przedłużanie tego nie miało sensu. Poza tym on nie miał czasu. Muszą przecież jak najszybciej dowiedzieć się o co chodzi z tym psem, a nie bawić się z nim w kotka i myszkę. To do niczego nie prowadzi, więc należało wziąć sprawy w swoje ręce i jak najszybciej zacząć działać. Ale jego niekompetencja wcale mu nie pomagała w tym...

Teraz tylko musiał sobie to wszystko ułożyć w głowie i stworzyć plan działania. Mógł liczyć jedynie na pomoc Riley i Harper w tej sprawie, bo one wiedziały o wszystkim i były w stanie podpowiedzieć mu cokolwiek. Blondynka mogła mu pomóc, jeśli chodziło o rozwijanie relacji ze względu na jej ekstrawertyczną naturę i umiejętności w uwodzeniu. Nie, wcale nie uśmiechało mu się rozmawiać z kimkolwiek na takie tematy. Raczej wolałby uniknąć pytania kogoś w jaki sposób miałby zbliżyć się do Vasillasa. Wtedy już na pewno brzmiałby jak desperat, który nie mogąc sobie poradzić z własnym życiem, chwyta się ostatniej deski ratunku. Jeśli chodzi o Harper – dziewczyna była jego przyjaciółką i z chęcią by mu pomogła, ale z powodu jej charakteru i pewnych innych aspektów, nie doradziłaby mu jak zmanipulować Vasillasa. Tutaj byli podobni – oboje mieli w głębokim poważaniu wszelkie głębsze uczucia i związki.

Westchnął i rzucił się na swoje łóżko twarzą do dołu. Niech diabli wezmą tego całego Vasillasa! Jakim cudem jeden koleś, którego nawet nie znał zbyt dobrze, mógł mu przysporzyć tyle problemów? Nie było dnia, gdy nie myślał o nim i nie zastanawiał się co z tym wszystkim zrobić.

Dobra. Koniec użalania się. Trzeba się mentalnie przygotować na spotkanie z nim, które zbliżało się wielkimi krokami, budzącymi w nim lęk. Nie wiedział nawet co nim wczoraj kierowało, że tak łatwo się na to zgodził. Chyba jego mózg w tamtym momencie zrobił sobie niespodziewanie wolne.

W każdym razie, mleko już się rozlało i teraz trzeba się było zmierzyć z rzeczywistością. Pora tak na poważnie rozpocząć misję specjalną 'Kundel'.

Przydało by się zacząć od zbadania gruntu. Tutaj trzeba się zastanowić nad pewną istotną kwestią – czy Vasillas woli mężczyzn czy kobiety? A może oba? Nie było tak naprawdę żadnej pewności co do tego. Fakt, że Riley i tej drugiej nie udało się go poderwać, wcale nie musiał nic znaczyć. Nie każdy poleci na kobiety, które emanują idealnością w każdym aspekcie. Może ten pies preferował przeciętne albo bardziej krągłe? Albo on również wolał nie pakować się w żadne związki? Zwrócił uwagę na, w istocie, nie wypowiedziany przez Riley, ale zasugerowany wniosek, że Vasillas po prostu był homo i zainteresował się nim. Zrozumiał przesłanie, choć go nie skomentował, odrzucając od razu tę myśl. Że niby on miałby spodobać się jakiemuś innemu facetowi? Niby dlaczego? Co on miał takiego szczególnego? Raczej nawet płeć piękna nie zwracała na niego zbytnio uwagi, a nawet gdy któraś próbowała go zagadywać, on ją zbywał w dość efektowny sposób. Jeśli jednak Charles naprawdę wolał facetów i się nim zainteresował...

Czy była opcja ucieczki stąd jak najdalej, żeby tylko się go pozbyć i poczekać w ukryciu aż ktoś odstrzeli Vasillasa? Od razu trzeba podkreślić, że Moore był tolerancyjny, ale inne podejście miał do pakowania się w związek z mężczyzną, a szczególnie gdy ten był jego wrogiem. Po pierwsze, sama poważniejsza relacja z kimkolwiek była niebezpieczna ze względu na jego powiązania z ciemną stroną społeczeństwa, a gdyby związał się z kimś tej samej płci, mógłby stać się zwykłym mięczakiem w oczach większości. Drugim powodem była zwykła niechęć do angażowania się w żadną bliższą relację, z kimkolwiek by ona nie była...

Przypomniał sobie wczorajsze zdarzenie. Ten koleś nazwał Vasillasa 'pedałem'. Czy to była jakaś sugestia? Odniósł wczoraj wrażanie, że ten dresiarz znał Charlesa w większym czy mniejszym stopniu. W końcu wiedział, że ten pracuje w policji, wyzywał go z tego powodu i miał do niego pretensje. Musiał go chociaż kojarzyć, bo przecież jakie jest prawdopodobieństwo, że przypadkowo spotkana osoba to glina? Teraz tylko pozostaje pytanie jak dużo tamten wiedział o nim i czy ta jego wypowiedź była podparta jakiś dowodem albo czymkolwiek. Z dresiarzami to w sumie nigdy nie wiadomo. Spotkasz takiego, widzisz go pierwszy raz w życiu, a typ ma do ciebie problem, że żyjesz i zwyzywa ci całą rodzinę na kilka pokoleń wstecz i w przód, wszystkich znajomych, sąsiadów, a nawet twojego psa czy kota. Tutaj wracamy do punktu wyjścia. Jest tak naprawdę 50% szans na to, że teza ma odzwierciedlenie w rzeczywistości.

Że też nie skorzystał z okazji i wczoraj nie podtrzymał tematu związanego z orientacją. Mógł zapytać dlaczego tamten tak go nazwał. Teraz żałował, że nie pomyślał o tym wcześniej, bo to ułatwiłoby mu znacznie pracę i bez wątpienia oszczędziło trochę nerwów i czasu straconego na zastanawianiu się nad tym. Tak właściwie mógłby poruszyć tę kwestię podczas dzisiejszego spotkania z nim, ale czy to nie brzmiałoby zbyt głupio w tym momencie? Czy powinien go tak nagle wypytywać o orientację dzień po tamtym zdarzeniu? Poza tym, co on by zrobił, gdyby usłyszał wprost od Vasillasa potwierdzenie tego? Chyba nie wybrnąłby z tej sytuacji bez odwalenia czegoś głupiego. Z drugiej strony, co gdyby ten zaprzeczył? Wtedy już właściwie mógłby to potraktować jako dowód, że temu psu chodzi jedynie o wykorzystanie go w drodze do Nathaniela. Już sam nie wiedział co było gorsze.

Dlaczego to jest takie trudne?

Spojrzał na swój telefon, żeby sprawdzić czy Larissa coś napisała. Była na kolejnej próbie w teatrze, a potem miała iść ze znajomymi na jedzenie. Obawiał się, że coś mogłoby się jej stać, więc z niecierpliwością wyczekiwał każdej kolejnej wiadomości od niej, bo to był jedyny na razie znak, że żyła.

Dziesięć minut temu napisała do niego, że niedługo będą się zbierać do wyjścia, więc powinna za jakiś czas być już z powrotem w domu. Z tego, co powiedziała mu wcześniej, dowiedział się, że zamierzała wracać z jakąś znajomą, która mieszka gdzieś w pobliżu, więc nic nie powinno się zdarzyć. Nie zostało mu więc nic innego, jak tylko cierpliwie czekać na jej powrót.

Zaczął się odrobinę niepokoić, gdy minęło kolejne kilka minut, a ona wciąż się nie pojawiła ani nawet nie napisała, że spotkanie się trochę przedłużyło czy coś. Lęk o nią był silniejszy niż wszystko inne i nie potrafił w spokoju usiedzieć w miejscu, gdy jej wciąż nie było, dlatego krążył po salonie, wciąż trzymając swój telefon i włączając go co jakiś czas z nadzieją, że może tym razem da znać, że wszystko było w porządku. Nic się nie pojawiało. Może był trochę nadopiekuńczy, ale tak naprawdę miał tylko ją, swoją małą siostrzyczkę, skarb, który chciał chronić za wszelką cenę.

Nie mogąc dłużej znieść tego niepokoju i niepewności, zadzwonił do niej. Nie odebrała, co było wystarczającym powodem, żeby zaczął obawiać się jeszcze bardziej niż do tej pory. Odczekał kolejne dwie minuty i znów wybrał jej numer. Tym razem również nie odebrała.

Świat, w którym żył zaczął powoli rozpadać się na kawałki. Ta niewielka wysepka, stanowiącą jego przestrzeń osobistą, kruszyła się, tracąc z każdy chwilą coraz więcej odłamków. Wszystko zaczęło się sypać, a on mógł tylko stać pośrodku tego i patrzeć, nie potrafiąc sobie z tym poradzić.

Starając się jakoś przezwyciężyć strach, który zaczynał go paraliżować, ruszył się z miejsca, w którym zatrzymał się nawet nie wiedząc, kiedy to zrobił. Poszedł od razu w stronę drzwi, a będąc już na korytarzu, założył buty, wziął swoją kurtkę, którą miał zamiar zakładać po drodze, żeby nie tracić czasu. Sięgnął po klucze, leżące zawsze na blacie półki na buty. W momencie, kiedy już po przekręceniu klucza w zamku jego dłoń zbliżała się do klamki, ktoś ją nacisnął od zewnątrz. Serce zaczęło mu bić szybciej. Wiedział, że albo to była Larissa, która w końcu wróciła do mieszkania albo ktoś po niego przyszedł...

Drzwi się otworzyły, a na zewnątrz ukazał mu się widok, którego kompletnie się nie spodziewał. Otóż jego siostra wyglądająca na lekko przestraszoną, stojąca ze spuszczoną głową i unikająca jego spojrzenia, wróciła właśnie do własnego mieszkania w asyście pewnego dobrze im znanego policjanta. Vasillas stał przy niej z powagą wymalowaną na twarzy, jakby właśnie szykował się na poważną rozmowę.

Moore zmierzył ich oboje wzrokiem, marszcząc brwi. Nie rozumiał o co tu chodziło i jakim cudem oni znaleźli się razem pod drzwiami do jej mieszkania, ale bardzo chciał poznać całą historię prowadzącą do takiego zakończenia. Skrzyżował ramiona w oczekiwaniu na wyjaśnienia od kogokolwiek by one nie były.

– Jakiś koleś zaczepił mnie po drodze – odezwała się, zerkając na niego.

Moore czuł się właśnie jak wściekła matka, która miała zamiar ochrzanić swoją córkę za szwędanie się z chłopakiem do późna. Może i był 'stary', ale nie sądził, że aż tak bardzo.

– Był pijany – dodał Vasillas. Teraz to on podjął próbę wyjaśnienia zdenerwowanemu Willowi co tak naprawdę zaszło. – I natrętny.

– Vasillas mi pomógł – ciągnęła dziewczyna. – Gdyby nie on, chyba bym go nie spławiła.

– Przecież mówiłem ci – zwrócił się do niej – że to nic takiego.

– A jednak pomogłeś mi, chociaż nie musiałeś.

– Nic ci się nie stało? – wtrącił się Will, łagodniejąc i zbliżając się do siostry, aby ostatecznie zamknąć ją w swoich objęciach.

– Nie – powiedziała. – Wszystko w porządku.

– Chodź do środka. – Uwolnił ją ze swojego uścisku.

Rissa bez dyskusji przeszła przez próg i zaczęła zdejmować ubrania wierzchnie. Była niezwykle potulna i cicha. Aż było to do niej niepodobne, ale po prostu miała sobie za złe, że przez nią jej brat się martwił, więc już nie chciała dolewać oliwy do ognia.

– Ty też – dodał Moore, zerkając na policjanta. Złapał za klamkę, ale nie zamknął drzwi, zamiast tego poczekał aż zdezorientowany tym nagłym i niespodziewanym zaszczytem Vasillas wejdzie do środka.

– Charles powiedział mi, że byliście umówieni – odezwała się Larissa, stojąca nieopodal nich. Prezentowała się niezwykle uroczo w fioletowym swetrze i jasnych dżinsach, choć jej brat wiedział, że to tylko pozorne. Ona tylko wyglądała na taką uroczą i milusią...

Spojrzał na Vasillasa, który znajdował się zaraz przy drzwiach, jakby wciąż rozważał ucieczkę stąd. Glina nie wyglądał na szczęśliwego z powodu tego, że dziewczyna wspomniała o tym, co jej wcześniej powiedział. Pochylił lekko głowę i zaczął drapać się po karku, starając się unikać spojrzenia któregokolwiek z rodzeństwa. Moore podejrzewał, że coś się za tym kryło. Na pewno nie zachowywałby się tak tylko dlatego, że Larissa powiedziała o tym. Postanowił ją później o to wypytać.

– Możecie iść – dodała. – Mi nic nie jest.

– Chwilę temu jakiś natręt cię zaczepiał, a teraz chcesz, żebym cię zostawił? – dziwił się Moore, unosząc przy tym brwi i wpatrując się w nią intensywnie.

– Pójdę do Kate – paktowała.

– Możemy odwołać spotkanie – wtrącił Vasillas, nieoczekiwanie stając po stronie Willa, a tym samym przeciwstawiając się jego siostrze.

– Wiiiiiill – jęknęła. Skoro żadne argumenty nie pomagały, postanowiła wykorzystać coś, czemu jej brat nie potrafił odmówić. Broń ostateczna. Urok osobisty i słodkie oczka. – Nic mi nie jest, nie musisz mnie niańczyć. Możesz zająć się sobą i odpocząć.

~🔥~

Możliwe, że w tym tygodniu będzie tylko jeden rozdział.

Pytanie dnia – czy z perspektywy osób czytających w tych rozdziałach są krótkie myślniki czy te dłuższe? (Jeśli te małe gówna, to chyba ze złości odinstaluję wattpada i już tu nie wrócę... 🙂)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro