~20: Za jakie grzechy?~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Podejmowanie decyzji jest jak stanie na rozstaju dróg. W zależności od tego, co wybierzesz, podążysz inną ścieżką, która zaprowadzi cię do innego miejsca. Tutaj powstaje też błędne koło, gdyż podjęcie jednej decyzji, pociąga za sobą kolejne wybory i tak bez końca. Nie można nagle przestać i stwierdzić, że lepiej jest stać w miejscu, nie decydując którą ścieżkę wybrać. Prędzej czy później każdy musi ruszyć z miejsca i dokonać wyboru, a to czy jest on właściwy czy nie, jest już inną sprawą. Nigdy tak naprawdę nie wiadomo dokąd doprowadzi cię ten wybór i jakie będą jego skutki. Czasem wydaje się, że jest to jedyna słuszna decyzja, ale tak naprawdę jest to tylko gówno w pięknym opakowaniu, które ma kusić i sprowadzać na manowce. Zdarza się też tak, że jest kilka opcji do wyboru, które są właściwie identyczne i pozornie nie ma różnicy między wybraniem któregoś z nich, ale tak naprawdę pociągają one za sobą całkowicie inne skutki i za nimi są odmienne drogi, prowadzące do różnych rozwidleń. Co z momentami, gdy nie mamy wyboru? Zawsze jakiś jest, a jeśli go nie ma to nie jesteś na rozstaju, a jedynie idziesz dalej ścieżką, którą wybrałeś wcześniej. Czasem pozornie nie ma wyboru, musimy podjąć decyzję, o której wiemy, że jest zła, ale innej opcji nie ma. Dlaczego? Bo nie widzimy ścieżki, która ukrywa się za drzewami lub krzewami, jest spowita w cieniu i pozornie niedostępna, a czasem zwyczajnie nie chcemy jej widzieć i wyrzucamy ze świadomości jej istnienie ze strachu przed miejscem, do którego może doprowadzić (ale wcale nie musi). Obawiamy się ryzyka, boimy się przejść przez ciemność, starając się dotrzeć do swojego upragnionego celu, ale z chęcią bierzemy gówno w pięknym opakowaniu, które łatwo jest zdobyć, choć w niczym nie pomoże i jedynie stracimy czas na gonitwę za nim. Są też takie momenty, że niezależnie jaką drogą pójdziemy, ostatecznie i tak jakimś sposobem dotrzemy do jednego miejsca, które jest nam po prostu pisane. Przeznaczeniu nie da się uciec, a im bardziej się starasz i nie chcesz gdzieś dotrzeć, tym szybciej się znajdziesz w niechcianym miejscu. Los sobie kpi z twoim planów, bo ma swój własny...

~🔥~

– Możesz mi wyjaśnić swoją obecność pod drzwiami mieszkania mojej siostry o tej porze? – zapytał, wciąż zdezorientowany.

Vasillas wyglądał na zdesperowanego i zapewne musiał taki być, skoro zjawił się tu, a nie gdzieś indziej i prosił o pomoc właśnie Willa, który raczej powinien być jego wrogiem niż pomocnikiem.

– Wiem, że ludzie Blacka pracują nad sprawą porwania Zoe – oznajmił. Mówił szybko, nie chcąc zapewne tracić czasu.

Moore starał się panować nad wyrazem własnej twarzy, żeby nie pokazać po sobie zdziwienia, że policjant wie o tym.

– Mam pewien trop – ciągnął. – Nie jest to nic pewnego, ale muszę to sprawdzić. Nie mogę siedzieć bezczynnie.

– Więc to sprawdź – powiedział Will jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Też nie chciał siedzieć bezczynnie w tej sprawie, ale dlaczego akurat jemu miałby pomóc?

– Nikt ze mną nie pojedzie, bo są zajęci własnymi domysłami.

Już wiedział do czego mogło to zmierzać i czego Vasillas mógł chcieć od niego, ale milczał jak sędzia na chwilę przed wydaniem wyroku, zastanawiając się jeszcze raz i patrząc wprost w oczy oskarżonego.

– Nie pojadę tam sam, bo jeśli mam rację, mogę nie dać sobie rady – kontynuował Vasillas ze spojrzeniem przepełnionym błaganiem i wpatrzonym w Willa. – Dlaczego proszę, abyś udał się tam ze mną.

Gdyby to było możliwe, jego głowa teraz zaczęłaby bez wątpienia parować z nadmiaru myśli, które zaczęły tam wirować i walczyć o dominację. Czuł się rozdarty, bo z jednej strony przecież chodziło o to biedne dziecko, któremu naprawdę chciał pomóc, ale jak miał wierzyć Vasillasowi w tej sprawie? Przecież to mógł być tylko podstęp.

– Jeśli chcesz – podjął znów glina – żebym zaczął cię błagać na kolanach, nie mamy teraz na to czasu.

Trzeba przyznać, że to byłby ciekawy widok.

– Skąd wiesz, że ja pomagam w tej sprawie? – zapytał, zamiast udzielić odpowiedzi na jego prośby.

– Też nad tym pracuję, choć oczywiście nieoficjalnie jak wszyscy. Mieliśmy nawet spotkanie z Blackiem i kilkoma jego gorylami.

Fakt, Harper wspomniała o tym spotkaniu. Dowódca jednostki, która zajmowała się sprawą poszukiwań, poprosił Szefa, żeby ten zjawił się na komendzie. Nie było żadną nowością, że obaj się znali i czasem współpracowali, gdy policja potrzebowała pomocy ludzi działających poza prawem i skutecznych w takich działaniach. Tym razem rozmawiali o poszukiwaniach i zrobili podział zadań.

Harper jednak jakimś cudem zapomniała mu wspomnieć, że Vasillas też ma z tym coś wspólnego! Jaka szkoda, że nie było go wtedy tam, bo chciałby zobaczyć minę Charlesa, gdyby się spotkali.

– Black powiedział, że w razie potrzeby mamy się kierować do niego i jego ludzie udzielą nam pomocy, więc – rozłożył ręce, żeby lepiej się zaprezentować – jestem.

– No dobra. Daj mi chwilę i czekaj tu.

Jak gdyby nigdy nic zamknął drzwi zaraz przed nosem Vasillasa. Jakoś nie przejmował się faktem, że to było niegrzeczne i nie powinien tego robić. Teraz nie było czasu na uprzejmości. A jeśli ten glina naprawdę potrzebował jego pomocy i był aż tak zdeterminowany ją dostać jak to pokazywał, zapewne nie obrazi się i grzecznie poczeka na niego na zewnątrz.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobił po powrocie do pokoju był oczywiście telefon do Nathaniela. Chwilę musiał poczekać, zanim zmęczony głos Szefa odpowiedział mu z urządzenia.

– Tak?

– Vasillas podobno ma jakiś trop – oznajmił bez zbędnych wstępów, bo teraz liczyła się każda sekunda. – Prosi mnie o pomoc.

– W sprawie Zoe? – ożywił się nagle.

– Tak.

– To coś pewnego?

– Na razie nie, ale chce to sprawdzić razem ze mną.

– My na razie nic nie znaleźliśmy, więc możesz z nim jechać.

– Chcę jeszcze tylko zapytać czy on naprawdę jest zamieszany w poszukiwania i uczestniczył na waszym spotkaniu z psiarnią?

Nastała chwila ciszy. Nathaniel zastanawiał się czy na pewno widział wtedy Vasillasa. W tamtym momencie nie bardzo zwracał uwagę kto był z nimi i jaką rolę odegrał. Omówienie sprawy poszukiwań było wtedy priorytetem.

– Tak – oznajmił w końcu, przypomniawszy sobie coś. – Tak i w pewnym momencie, kłócił się ze swoim przełożonym o coś. Grozili mu, że go oddalą od sprawy.

– Więc mam z nim jechać? – dopytał. Nie zdziwił się, że ten kretyn awanturował się z kimś, kto był wyżej od niego. Ten facet chyba uwielbiał igrać z ogniem.

– Wybór należy do ciebie. Jakby co, masz moje wsparcie. Daj znać, to wyślę do was kogoś.

– W porządku. Pojadę z nim.

– Uważaj na siebie.

Po zakończeniu rozmowy z Nathanielem, poszedł jeszcze do Larissy, która już położyła się spać. Jeszcze nie spała, więc jej nie obudził, ale była bliska zaśnięcia, więc przeszkodził jej w tym. Powiedział, że musi pilnie gdzieś jechać i pewnie nie wróci do rana. Zmartwiła się i spytała co się dzieje, dlaczego tak nagle. Obiecał wyjaśnić jej to, gdy już będzie po wszystkim i zapewnił, że nic mu się nie stanie, chociaż tak naprawdę nie miał co do tego pewności. Gdy kazała mu być ostrożnym, powiedział, żeby się nie martwiła, bo nie ma powodów ku temu, po czym wyszedł od niej z pokoju.

Ubrał się w pośpiechu, a właściwie założył tylko buty i zarzucił na siebie kurtkę, której nawet nie miał czasu zasunąć. Zapewne będzie żałował, że nie wziął ze sobą szalika ani rękawiczek, ale teraz za bardzo się spieszył, żeby o tym pamiętać.

Zastał Vasillasa krążącego po korytarzu, co wskazywało na zniecierpliwienie i zdenerwowanie. Na jego twarzy pojawiła się ulga, gdy w końcu Will wyszedł gotowy do wykonania misji. Przez chwilę nawet miał przeczucie, że Moore nie zmierzał mu pomagać i zostanie w mieszkaniu, chociażby nie wiadomo co, więc tym bardziej cieszyło go, że jednak było inaczej.

– Pomożesz mi? – zapytał pełen nadziei, podchodząc do Willa.

– Tak – odpowiedział chłopak, kierując spojrzenie swoich heterochromatycznych tęczówek na policjanta. – Powiedz mi czego się dowiedziałeś.

– Nie ma na to czasu – stwierdził, łapiąc go za prawy nadgarstek i ciągnąć w stronę windy.

Moore nie zaprotestował, tylko początkowo miał zamiar to zrobić, wyrywając swoją rękę z uścisku policjanta, ale doszedł do wniosku, że faktycznie nie mieli zbyt dużo czasu. Pozwolił więc mu zaciągnąć się do windy bez stawiania oporu. Oby tylko tym razem nikt nie wziął ich za parę zakochanych nastolatków wymykających się w nocy z domu w obawie przed rodzicami...

Głowa Vasillasa była na tyle zajęta myślami nad sprawą i ekscytacją z powodu tego, iż Will zgodził się mu pomóc, dzięki czemu nie będzie musiał prosić o to kogoś innego, że przez chwilę nie zwracał uwagi na nic. Will musiał wybrać numer piętra w windzie, bo glina raczej nie miał zamiaru tego zrobić.

– Możesz mnie już puścić – oznajmił obojętnie, zwracając na siebie uwagę Vasillasa. – Nie ucieknę przecież.

Przez chwilę stał zdezorientowany, a sens słów Willa nie docierał do niego prawie wcale. Mrugał tylko, wpatrując się w niego w nadziei, że ten wyjaśni mu swoją wypowiedź. Dopiero w momencie, gdy chłopak zaczął się śmiać i poruszył swoją prawą ręką, Vasillas zdał sobie sprawę, że wciąż trzymał go za nadgarstek. Dziwiło go, że do tej pory Will nie uwolnił się sam. Od razu puścił go i odsunął się nieznacznie od Moore'a, który śmiał się cicho, a dłonią zakrywał sobie oczy i część czoła.

– Nie wierzę – usłyszał z ust podwładnego Nathaniela. – Komu ja pomagam?

Czy właśnie zrobił z siebie debila przed Willem? Chyba tak, ale to nie była pierwsza taka sytuacja... Czy właśnie po raz drugi wywołał u niego śmiech, który również dane mu było usłyszeć dopiero po raz wtóry? Tak. Może nie było to jakieś wybitne osiągnięcie, ale dla niego to już liczyło się jako krok do przodu. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, co nie? Tylko, że kolejny raz pokazał mu jak pierdołowaty potrafi być, a to raczej nie było zachęcające...

Policjant zaprowadził go do swojego samochody, zaparkowanego na poboczu zaraz przy bloku, w którym znajdowało się mieszkanie Larissy. W trakcie drogi tutaj nie rozmawiali ze sobą. Will wciąż nie wierzył, że zgodził się pomoc komuś tak nierozgarniętemu, natomiast Charles nie odzywał się, bo nie chciał się bardziej pogrążyć.

– Teraz możesz wszystko wyjaśnić – odezwał się, siedząc na miejscu pasażera, podczas gdy Vasillas usiadł za kierownicą, bo jako jedyny znał drogę do miejsca, które mieli sprawdzić.

– Edward Boyle – rzucił glina, obserwując reakcję chłopaka.

Moore udawał, że wcale typa nie kojarzy i nigdy w życiu nie słyszał o kimś takim. To WCALE nie tak, że ludzie Nathaniela już o nim wiedzieli.

Uważnie słuchał co miał mu do powiedzenia Vasillas, nie okazując przy tym żadnych emocji, bez żadnych gwałtownych ruchów czy reakcji. Jedynie spokój. Dodatkowo obserwował jak policjant odpala silnik samochodu.

– To on cię wtedy śledził – dodał, odwracając wzrok od Willa i skupiając się na drodze. – Niedawno znów spotkał się z jedną z zatrzymanych osób. Słyszałem ich rozmowę. Mówił coś o trudnym zadaniu, ale dużej kasie. Oskarżony zapytał czy mają małą, a ten potwierdził.

– Raczej zbyt inteligentni nie są – skomentował Will. – O ile podejrzenia są słuszne.

– Śledziłem go potem. Pojechał tam, gdzie my teraz zmierzamy. Mała wieś kilkanaście minut za miastem.

– Masz jakieś inne dowody?

– Nie, ale to nie może być przypadek.

W mniemaniu Willa to było trochę mało, ale warto było sprawdzić każdy trop. Jeśli miał wybierać między próbą zrobienia czegokolwiek, mając 50% szans, a bezczynnym siedzeniem, wybór był oczywisty.

– To wszystko jest podejrzane – dodał Charles. – Najpierw włamania i napady w wykonaniu zatrzymanej dwójki, a teraz porwanie tej małej. Co będzie następne?

Może zabójstwo policjanta, który wtyka wszędzie nos? – jednak to pytanie pozostało jedynie w jego myślach.

– Zapewne to zorganizowana grupa przestępcza – kontynuował swój wywód.

No po prostu as dedukcji, mistrz rozwiązywania zagadek! Niech mu wręczą jakąś nagrodę za tak wybitne osiągnięcia!

Masz broń? – zapytał niespodziewanie Vasillas.

Moore spojrzał na niego lekko zdezorientowany. Nie był pewny o co tamtemu chodziło. W jakimś sensie ''miał broń''? Tak ogólnie czy aktualnie przy sobie? W przypadku tego pierwszego, to przecież zdawał sobie sprawę, że Will posiadał swój własny pistolet, więc pewnie pytał o to drugie.

– Wziąłeś ze sobą? – dopowiedział, gdy cisza ze strony chłopaka się przedłużała.

– Czemu pytasz? – udawał głupiego. Miał mu powiedzieć, że wziął ze sobą pistolet, bo mu nie ufał?

– Chcę wiedzieć czy masz się czym bronić. Jeśli nie, w schowku mam zapasowy. Powinno być kilka kul.

Na razie nie potrzebował sprawdzać czy policjant mówił prawdę w kwestii zapasowej broni. Oczywistością było, że wziął swój pistolet ze sobą, gdy wychodził z domu, ale wolał się z tym na razie nie zdradzać. Swoją broń użyje tylko, gdy to będzie naprawdę konieczne. Ogólnie to zdziwiło go trochę to, że glina tak po prostu porzucił ten temat i nie dopytywał go czy ten ma swój pistolet czy też nie. Może po prostu podejrzewał, że Will nie pojechałby z nim bez żadnego zabezpieczenia?

Ta współpraca zapowiadała się baaardzo cudownie i na pewno nikt się nie spodziewał porażki ani żadnych ofiar... Przecież to nie miało prawa się udać. Żaden z nich tak naprawdę nie ufał drugiemu i gdyby poczuł się zagrożony ze strony swojego towarzysza... obaj przecież mieli bronie i nie zawahaliby się ich użyć. Problem polegał na tym, że obaj woleliby tego nie robić, no chyba że w ostateczności, gdyby to było już naprawdę konieczne i nie byłoby innego wyjścia. Pytanie tylko, który z nich pociągnąłby za spust jako pierwszy i czy któryś z nich by to przeżył?

~🔥~

Rozdział bonusowy, gdyż udało mi się zdać maturę lol. Nie poszło tak źle, jak przypuszczałam, chociaż moje wyniki z chemii i biologii jakoś bardzo powalające nie są...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro