~25: Dla brata wszystko - nawet krypta!~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cofnijmy się na krótką chwilę w czasie, aby poznać tajniki pewnego zdarzenia, dowiedzieć się jak wszystko potoczyło się wtedy i odkryć rozmowę, która miała miejsce w tamtej chwili.

Rzecz działa się nie tak wcale dawno, bo tylko kilkanaście dni wcześniej. Tłem wydarzeń było spotkanie Larissy ze znajomymi i wspólna kolacja, poprzedzone ich próbami na deskach teatru. Miło spędzała ten dzień, ale jeszcze wtedy nie wiedziała, że spotka ją wkrótce niemiłe wydarzenie.

Zaczęło się od tego, że padła jej bateria w telefonie, ale dowiedziała się o tym, gdy już odeszła od swoich przyjaciół i szła chodnikiem, kierując się w stronę swojego mieszkania. Początkowo próbowała jeszcze włączyć urządzenie, mając nadzieję, że jednak nie jest rozładowane, ale prawda okazała się być dość pesymistyczna. Wiedziała, że jej brat pewnie martwi się i być może właśnie próbuje się do niej dodzwonić, więc przyspieszyła kroku. Musiała wrócić możliwie jak najszybciej, zanim Will zacznie panikować i postanowi zacząć poszukiwania.

Miała sobie za złe, że wcześniej nie sprawdziła telefonu, nie zauważyła małej ilości baterii, bo za bardzo skupiła się na spotkaniu. Teraz jej brat pewnie martwi się i podejrzewał już najgorsze. Doskonale go znała i wiedziała, że jego głowa jest zawsze pełna negatywnych scenariuszy, z którymi on nie potrafi walczyć.

Wpadła na niezbyt dobry pomysł. Miała świadomość, że pójście skrótami może być odrobinę ryzykowne, bo tam zwykle kręcili się pijani ludzie i ta plaga nie znikała nigdy, nawet w środku zimy można było spotkać chociaż jednego takiego. Nie chciała pakować się w kłopoty, ale musiała jak najszybciej dostać się do mieszkania, bo każda kolejna minuta jej nieobecności pewnie doprowadzała Willa do szału. Oczyma wyobraźni już widziała jak chłopak nerwowo chodzi w kółko po salonie, próbując się z nią skontaktować i przeklinając siebie, że zostawił ją bez opieki.

Nie wiedziała co jej strzeliło do głowy, żeby wpaść na taki pomysł, ale chęć nie wywoływania u brata niepotrzebnego niepokoju okazała się silniejsza niż strach. W końcu była siostrą Williama Moore'a! Była silną kobietą, która nie przestraszy się byle czego. Nie po to przeszli przez piekło, żeby teraz dogotać na myśl przed zwykłą burzą. Cała ich przeszłość, słusznie minione czasu i przykre doświadczenia sprawiły, że teraz byli nieco odporniejsi na niedogodności i kłody pod nogami. Jedyny plus tego wszystkiego, co im się przytrafiło...

Gdy skręcała w uliczkę nieco ciemniejszą niż inne, w głowie jak modlitwę powtarzała słowa ''Będzie dobrze! Dasz radę!''. I rzeczywiście tak było. Nie spotkała nikogo podejrzanego, a nawet nie zauważyła żadnej istoty żywej w tym miejscu. Może miała szczęście? Prawdopodobnie tak, ale wkrótce zapasy tej magicznej siły, która wiodła jej los po odpowiednich ścieżkach i trzymała ją z dala od problemów, miały się skończyć. Nic nie trwa przecież wiecznie.

Okazało się, że przejście uliczkami było niczym w porównaniu ze przespacerowaniem się chodnikiem przy osiedlach. Tam dopiero napotkała osobę, która podeszła do niej i nachalnie zaczęła prawić jej komplementy, chcąc wyłudzić pieniądze na kolejną porcję alkoholu. Próbowała go zbyć milczeniem, starając się niewzruszenie iść dalej w swoją stronę, ale facet uczepił się jej jak rzep. Cuchnęło od niego, a ona skrzywił się, gdy to poczuła.

Czuła jak jej serce bije w tempie o wiele szybszym niż normalnie. Mimo niskiej temperatury, jej zaczynało się robić duszno. W głowie słyszała jedynie dudnienie spowodowane wysokim tętnem. Strach zaczynał ją paraliżować i na chwilę zatrzymał ją w miejscu. W tym momencie negatywne myślenie udzieliło się również jej i mogłaby konkurować z pesymizmem brata. Obawiała się, że ten facet ją skrzywdzi i myślała tylko o najgorszym. Przecież pod względem siły fizycznej nie miała z nim żadnych, nawet najmniejszych szans. Co mogłaby mu niby zrobić? Bała się, że on się od niej nie odczepi, że stanie się bardziej nachalny...

Błagała w myślach, żeby nagle zjawił się tutaj jej brat. Nie zastanawiała się jak i dlaczego miałby tu przyjść akurat teraz, ale nadzieja umiera ostatnia, prawda? Może był tak zniecierpliwiony jej wciąż przedłużającą się nieobecnością, że jednak postanowił już zacząć ją szukać? Przecież wiedział gdzie była, więc może szedłby akurat tą drogą i niczym książę, wyciągnąłby ją z opresji...

Facet stanął jej na drodze, a w świetle lampy widziała jego rozbawioną twarz. Mówił coś do niej, ale jego słowa nie docierały wcale do jej umysłu, wydawały się być zbyt odległe, żeby móc je zrozumieć. Nie wiedziała tylko jakim cudem w takim razie udało jej się usłyszeć kroki osoby, która zbliżała się w ich stronę. Może po prostu ze strachu, że zostanie skrzywdzona, stała się bardziej czujna?

Dyskretnie obejrzała się przez ramię, żeby stwierdzić, że zaraz za nią znajdował się kolejny facet. Chyba gorzej być nie mogło... Co jeśli...? Przecież teraz już wcale nie ma żadnych szans. Ich jest dwóch, byli wyżsi od niej i silniejsi. Jej brata nie było w pobliżu.

– Co tu się dzieje? – Taka wypowiedź dotarła do jej uszu.

Znała ten głos, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd...

Spojrzała na przybysza, który stał właśnie obok niej i wpatrywał się w jej ''oprawcę'' z nienawiścią widoczną w oczach. Pamiętała te rysy twarzy. Nim jednak zdążyła się zastanowić co on tu robił albo chociażby pomyśleć czy to na pewno była ta osoba, o której myślała czy tylko umysł platał jej teraz figle, przestała się orientować co zaczęło się dziać. Kompletnie zszokowana obserwowała tamtych dwóch, którzy początkowo prowadzili wymianę zdań, ale ewidentnie się nie dogadali, bo skończyło się na rękoczynach. Tamten próbował uderzyć jej obrońcę, ale Vasillas był szybszy i zatrzymał jego cios, a potem złapał go za kołnierz. Była tak oszołomiona, że nie rozumiała o czym rozmawiają, ale domyślała się, że nie jest to przyjemna dyskusja. Złość policjanta była najlepszym dowodem na to.

A potem zostawił tamtego, żeby móc złapać ją za ramię i pociągnąć w stronę, w którą zmierzała, zanim jej przerwano. Jak najszybciej ominęli pijaka i poszli dalej, żeby nie brać udziału w kolejnym nieprzyjemnym incydencie. Szła bez najmniejszego oporu, bo wciąż była za bardzo przestraszona, żeby zrobić cokolwiek z własnej woli. On trzymał ją za ramię, starając się robić to delikatnie. Miał nadzieję, że dziewczyna go poznała i zaraz nie zacznie krzyczeć, wołając o ratunek...

– Vasillas? – zapytała cicho, zerkając w jego stronę.

Zwolnił trochę tempo, żeby dać jej chwilę na uspokojenie się. Obdarzył ją krótkim spojrzeniem, a jego usta były wykrzywione w grymasie, który świadczył o zdenerwowaniu. Chyba przejął się tym, co się stało. Albo był zły, że wykazała się głupotą i sama wyszła na dwór o tej porze.

– Tak – potwierdził.

Teraz już bez żadnych obaw, że dziewczyna mogłaby się przestraszyć, puścił jej rękę i pozwolił swobodnie iść. Gdyby jednak nie była w stanie ustać samodzielnie na nogach, był gotów ją złapać i pomóc usiąść gdzieś. Jednak ona nie wyglądała jakby miała zaraz stracić przytomność z powodu szoku.

– Dziękuję – powiedziała.

– Nie ma za co. – Nie patrzył jej w oczy, ale co jakiś czas zerkał w jej stronę. – Nic się pani nie stało?

Trzeba przyznać, że odrobinę zaskoczył ją ten oficjalny ton. Przecież przed chwilą tak naprawdę uratował ją przed tamtym pijakiem, ale mimo to wciąż pamiętał, żeby mówić do niej formalnie. Kto w takiej sytuacji martwiłby się o takie rzeczy? Poza tym, była przecież siostrą Willa, którego on znał.

– Nie – odparła po chwili milczenia, z powodu której zatrzymał się i przyjrzał jej się dokładniej. Ona również przystanęła zaskoczona jego nagłą reakcją.

– Na pewno? Może być pani w szoku.

– Nic mi się nie stało — powiedziała bardziej stanowczo.

Tak, to zdecydowanie siostra Willa. Ten sam sposób wypowiedzi, upór. Nie ma ku temu żadnych wątpliwości...

– I proszę nie mówić do mnie ''pani'', bo czuję się staro – dodała do swojej wypowiedzi. – Jestem Larissa.

– Charles – powiedział, wyrażając tym samym zgodę do przejścia na ''ty''.

– Przyjaźnisz się z moim bratem, prawda?

Nie oczekując na jego reakcję, wolnym krokiem ruszyła przed siebie. Było zbyt zimno, żeby móc spokojnie stać na dworze i prowadzić dłuższe rozmowy. Wolała wrócić szybciej do domu. Była prawie pewna, że ten glina nie zostawi jej tak po prostu po tym zdarzeniu i pójdzie za nią. Dlaczego tak sądziła? Otóż braciszek trochę jej o nim opowiadał...

– Nie nazwałbym tego tak – usłyszała jego głos zaraz obok siebie. Miała rację, szedł za nią. – On mnie nie lubi.

– Czyżby? – zapytała go, żeby zasiać ziarno niepewności albo raczej nadziei...

– Tak.

Gdy o tym mówił, był niezwykle pewny siebie jak na osobę, która nawet nie znała Willa zbyt dobrze. Może to właśnie dlatego tak sądził? Prawie nic nie wiedział o bracie Larissy, więc nie powinien się wypowiadać.

Strach poszedł w zapomnienie. W końcu był z nią policjant, który dodatkowo znał się z Willem, więc nie było powodów do obaw. Jej braciszek nie zadawałby się przecież z człowiekiem, który nie miałby w sobie choć trochę dobra. Dlatego poczuła się przy nim bezpieczna i mogła spokojnie prowadzić swoje śledztwo.

– Nieprawda – stwierdziła. – Gdy kogoś nie lubi, nie rozmawia z tą osobą i bywa wobec niej straaasznie wredny.

Milczał, zastanawiając się nad tym, jaka była prawda. Zdawał sobie sprawę, że Will nie pomógłby mu wczoraj podczas bójki z dresiarzem w parku, gdyby rzeczywiście go nienawidził, ale czy to był znak tego, że Moore serio go lubi?

Ona uznała, że skoro nie odpowiada, to albo za bardzo wierzył w swoje przekonania i nie spodziewał się, że rzeczywistość jest inna, albo tak naprawdę zdawał sobie z tego sprawę, ale udawał, żeby dostać potwierdzenie od kogoś, kto znał Willa na tyle dobrze, żeby być pewnym tego.

– Nie sądzę, żebyś miał potrzebę iść w tym samym kierunku, co ja — odezwała się po raz kolejny – więc możesz mnie już zostawić. Powinnam dać radę trafić do własnego mieszkania.

Byli już na właściwym osiedlu i nawet widziała po drugiej stronie ulicy budynek, w którym mieściło się jej aktualne mieszkanie.

– Tutaj cię zaskoczę – powiedział z uśmieszkiem – bo właśnie idziemy w dokładnie to samo miejsce.

– Co?

Patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami i zastanawiała się czy przypadkiem on nie zamierzał spotkać się z jej bratem...

– Wczoraj Will mi pomógł, więc żeby się mu odwdzięczyć zaprosiłem go na wspólne wyjście – przyznał, drapiąc się po karku.

Spodziewała się, że nie będzie chciał opuścić jej boku i jak na dżentelmena przystało, odprowadzi ją pod same drzwi, żeby dopilnować, aby na pewno była bezpieczna, ale nawet nie brała pod uwagę takiego obrotu sprawy!

Tak! Jej brat w końcu spędzał czas z innymi ludźmi, a nie tylko z Harper! Dożyła do momentu, gdy on miał wyjść gdzieś do ludzi, zamiast siedzić w domu!

– I ty sądzisz, że on cię nie lubi? – zapytała lekko kpiącym tonem. Gdyby znała się z nim lepiej, na pewno spojrzałaby na niego wymownie i poruszyła znacząco brwiami, dając mu do zrozumienia, że w sumie shipuje go z własnym bratem i trzyma kciuki za ich spotkanie. Ale nie znała go zbyt dobrze...

Wszystko składało się w jeden wniosek – jej braciszek lubił tego faceta bardziej niż chciał to przyznać. To z kolei znaczyło, że coś jest na rzeczy i ona zamierzała się tego dowiedzieć za wszelką cenę, nawet gdyby miała kopać do samego serca tej sprawy.

– Zgodził się, ale skąd pewność, że ze mną pójdzie?

Nie podobał jej się ten pesymistyczny ton, bez ani odrobiny nadziei. Za mało wiary pokładał w słowo dane przez Willa.

– Pójdzie – Już ja o to zadbam.

– Nie byłbym tego taki pewien.

Miał wątpliwości, to jasne. Tak naprawdę mu się nie dziwiła. Wiedziała jaki jest Will, znała jego charakter i nieumiejętność w relacjach międzyludzkich. Znała go całe swoje życie i przez te 21 lat nauczyła się, że on nie jest osobą łatwą w obyciu. Czasem bywał irytujący, ale miał swoje powody.

Początkowo chciała zataić przed swoim bratem fakt, że jakiś pijak ją zaczepił i Vasillas jej z nim pomógł, ale gdy zobaczyła jego spojrzenie, poczuła się jak gówniarz, który właśnie w środku nocy wracał z imprezy i został nakryty przez rodziców, więc przyznała się do wszystkiego. Inaczej chyba Will zabiłby ich oboje na miejscu i nie dałby im nawet dojść do słowa. Wiedziała, że się o nią martwił, gdy nie miał z nią kontaktu, a ona dodatkowo wróciła do domu z tym kolesiem. A może jej braciszek był nieco... zazdrosny?

Zaczęła lekko panikować i stresować się, gdy Will nie chciał jej zostawić samej i był gotów odwołać spotkanie z tym policjantem. Nie chciała, żeby brat zachowywał się jak jej niańka i z jej powodu rezygnował z własnych planów. Na szczęście, dość szybko przekonała go, że powinien iść, bo ona miała się świetnie... i chciała za wszelką cenę umożliwić im wspólne spotkanie, żeby mogli spędzić razem czas, a tym samym dadzą jej powód, żeby cieszyć się, że Will w końcu ''wychodził ze swojej jaskini introwertyka'' i zyskiwał przyjaciół, a może nawet kogoś więcej niż tylko przyjaciela...

~🔥~

15.12.2020r.

Oczywistością było, że Will następnego dnia, przy pierwszej okazji podczas spotkania z Nathanielem, zapyta go o wszystko, co dotyczyło powiązań z Vasillasem. Nie mógł się powstrzymać przed zapytaniem czy wszystko to, o czym chrzanił wczoraj ten glina jest prawdą. Niestety Black potwierdził i dodał jeszcze od siebie, że cała ta sprawa dotyczy śmierci jego rodziców, siostry i ciotki. Vasillas podobno dostał się do archiwów, skąd wygrzebał jakimś cudem akta tej sprawy, które były ukrywane z jakiegoś powodu. Coś mu z tym nie pasowało i dowiedział się, że jedna z osób, które były podejrzane o współpracę z zabójcami pracowała kiedyś w policji. Cała sprawa dość szybko została umożona z powodu ''braku wystarczających dowodów''. Teraz Vasillas odkopał to wszystko i zaczął węszyć w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby mu pomóc w rozwikłaniu tej zagadki.

Tutaj trzeba zaznaczyć, że Nathaniel wcale nie zaczął ufać temu glinie. Jego gadanie o zabójstwie kilku osób z rodziny Blacków mogło być tylko przykrywką i próbą zbliżenia się do samego Nathaniela. Podsumowując – nikt z nich nie brał tego zbyt poważnie, ale mimo wszystko istniały podejrzenia, że może on serio mówił prawdę... W każdym razie, wciąż był obserwowany, żeby Black nawet na chwilę nie był o krok za nim.

Moore wspomniał, że ma się dziś spotkać z Vasillasem, bo ten podobno ma mu coś jeszcze do powiedzenia. Nathaniel początkowo nie powiedział nic, ale po  namyśle stwierdził, że Will spokojnie może kontynuować swoje zadanie. Nie dawał mu żadnych rozkazów w tej kwestii, na razie chłopak musiał tylko obserwować Vasillasa i próbować się czegoś dowiedzieć, a gdyby pojawił się jakikolwiek problem, od razu miał ich zawiadamiać.

Odrobinę zastanawiało go dlaczego Charles poprzedniego dnia nie chciał mu nic powiedzieć o tej swojej sprawie, którą chciał rozwiązać. Wspomniał mu, że to coś związanego z przeszłością i dotyczy Blacka, a teraz Will dowiedział się, że miało to związek z rodziną Nathaniela. Przecież on już i tak wiedział o tym okropnym morderstwie, więc dlaczego Vasillas próbował ukryć przed nim fakt, że chodziło właśnie o to? Nie widział w tym sensu.

Po powrocie do mieszkania Rissy, padł od razu na kanapę. Miał jeszcze ponad pół godziny do umówionego wyjścia z Vasillasem. Nie do końca uśmiechało mu się kolejne spotkanie z tym irytującym i aż za bardzo podejrzanym kolesiem, ale chyba było już nieco za późno, żeby się wycofać. Z reguły nie łamał danego słowa i teraz też nie chciał tego robić. Nawet, gdyby jednak nie poszedł na to spotkanie, ten kretyn mógłby przyjść tutaj, więc nie udałoby mu się uciec od niego.

Nie było odwrotu ani innego wyjścia. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to odpocząć i przygotować się mentalnie na to zdarzenie.

Dlaczego wciąż pomieszkiwał z siostrą, zamiast normalnie wrócić do własnego mieszkania i żyć na swoim, nie przeszkadzając Larissie? Otóż, ona go o to prosiła. Ostatni czas był dla nich dość trudny, więc chciała go mieć blisko siebie. Jeszcze nie do końca czuła się bezpieczna, gdy była sama w pustym mieszkaniu, obawiała się tego, więc wolała, aby brat mieszkał na razie z nią. Dodatkowo zauważyła zmianę w jego zachowaniu na przestrzeni ostatnich dni i martwiła się o niego, dlatego też nie chciała, aby był sam. Jemu nie przeszkadzało takie rozwiązanie, bo sam chciał być przez jakiś czas bliżej niej z obawy o jej bezpieczeństwo i z powodu własnego, pogorszonego ostatnio humoru, który ona potrafiła mu z łatwością poprawiać.

– Umierasz? – zapytała, zatrzymując się przy kanapie, na której on leżał i pochyliła się nad nim.

– Gdzie masz znicz i kwiaty? – odezwał się, otwierając oczy. Pierwsze co zobaczył, to jej uśmiechnięta twarz.

– Jestem zbyt biedna.

– Aha – powiedział, udając obrażonego i urażonego tym. Przecież to zniewaga z jej strony! – Czyli to tak mi się odwdzięczasz? W ten sposób pokazujesz jak bardzo mnie kochasz?

– Mam ci wybudować ogromną kryptę i zmumifikować cię?

– Tak, chcę ogromną kryptę. – Gdy wypowiadał te słowa na jego ustach pojawił się cwany uśmieszek. – Skoro proponujesz, chcę ją.

– W porządku. – Wyprostowała się i skrzyżowała ramiona, patrząc na niego z góry. – Staruszku, postawię ci taką kryptę, że zmartwychwstaniesz, bo nie wytrzymasz takiego upokorzenia.

– Nawet nie chcę pytać co wymyśliłaś.

– I tak ci powiem. – Zaszczyciła go swoim uroczym uśmiechem, który zwykle używała, gdy coś knuła. – Otóż, plan jest prosty. Ściany pomaluję na wszystkie kolory tęczy, wraz z twoja trumną, oczywiście. Nad sufitem powieszę kulę dyskotekową, a jedyne światła, jakie tam będą, będą kolorowe. Może jeszcze na ścianach namaluję białym kolorem serduszka, żeby było przyjaźniej. – Zamyśliła się na chwilę. – O! Koniecznie muszą być malunki jednorożców! I alpak!

Już na samym początku jej wypowiedzi, gdy tylko usłyszał o kolorowych ścianach, jego własny umysł nie był w stanie strawić informacji o czymś takim, dlatego zakrył dłońmi twarz, wyrażając w ten sposób swoje załamanie i zdecydowaną niechęć do tego pomysłu. Nawet nie miał siły tego w żaden sposób skomentować. To było za wiele dla niego. Litości! Nie pozwólcie tej szalonej kobiecie zrealizować tego po jego śmierci!

– I codziennie będę cię odwiedzać – dodała. A więc to jeszcze nie był koniec jej genialnego planu... – Każdego dnia, będę przychodzić i puszczać ci urocze piosenki, najlepiej o miłości, żebyś nie był samotny. Wtedy będziesz pewny, że cię bardzo kocham.

– Po czymś takim na pewno bym tu wrócił.

– Właśnie o to chodzi.

Poczuł jak materac kanapy niedaleko jego głowy ugina się pod ciężarem siadającej tam Larissy. Miał nadzieję, że dziewczyna nie planowała niczego głupiego, a jedynie chciała sobie tam usiąść.

– Staruszku? – odezwała się. Już po samym tonie wiedział, że coś chciała.

– Mhm.

– Obejrzymy coś razem?

– Pewnie znowu chcesz oglądać anime?

– Możliwe. – Zmieniła ton na bardziej uroczy, żeby wykorzystać swoją tajną broń i pokonać go, fundując mu kuriozalną dawkę słodyczy. – Ale możemy też obejrzeć coś innego.

– Później.

– Dlaczego? Masz coś do załatwienia?

– Muszę niedługo wyjść.

Nastała chwila ciszy, a on był pewny, że to tylko chwilowy spokój przed nadchodzącą właśnie lawiną pytań i prób wydobycia z niego wszystkiego, co tylko się dało. Ona tak łatwo nie odpuści.

– Jaki jest tego powód? – dopytała.

– Mam spotkanie.

– Z Harper?

– Nie.

Kilkanaście sekund milczenia i zastanawiania się jak sformuować pytania, żeby dość szybko dowiedzieć się prawdy.

– Coś związanego z pracą?

– Nie. – Zaczynała go bawić ta sytuacja i jej uporczywe próby wypytania go o wszystko.

– Więc? – Czuł jak się przesunęła bliżej niego, a potem złapała za jego ręce, żeby odkryć twarz brata. Otworzył oczy i spojrzał na nią. Widząc jaki uśmieszek zdobił jej usta, zaczął się obawiać co tym razem wymyśliła. – Ten przystojny policjant?

– Spodobał ci się? – Zmrużył oczy.

– Nie, ale ty go lubisz.

– Nie lubię go – oznajmił stanowczo.

– Dobra, nieważne. To z nim idziesz?

– Tak... – przyznał niechętnie.

Jak miał ją przekonać do tego, że go nie lubi, jeśli to właśnie z nim miał się spotkać? Przecież ona mu nigdy nie uwierzy. Nie pomagał mu wcale fakt, że ta kobieta była szaloną shiperką.

– Może byś się umył? Ogarnął? – wytknęła mu. Wróciła dawna Rissa, bez udawania uroczej.

Pokręcił głową z niedowierzania. Takie jest życie z aktorką, a szczególnie z tą – w jednej chwili będzie udawać najbardziej potulną osobę na całym świecie, a potem nagle zacznie cię ochrzaniać za coś. Czasem zachowywała się, jakby siedziały w niej dwie całkowicie sprzeczne ze sobą osobowości.

Zadziwiające było tylko to, że nie dopytywała o szczegóły. Czyżby nie chciała wiedzieć dlaczego on i Vasillas mają się spotkać oraz co będą robić? Na pewno pragnęła poznać wszystkie możliwe szczególiki, ale udawała, że mało ją to interesuje, żeby potem zaatakować nagle ze zdwojoną siłą. Wiedział, że ona tak po prostu tego nie zostawi i będzie próbowała zmusić go do wyspowiadania się z tego spotkania, gdy już z niego wróci albo, w najlepszym wypadku, dopiero jutro. Tego mógł być pewny.

Zamiast próbować siłą wydobyć z niego jakiekolwiek informacje, kazała mu iść się szykować. Skorzystał z okazji i uciekł do pokoju, udając, że właśnie ogarnia się do wyjścia. Tak naprawdę chciał tylko mieć chwilę spokoju.

Potem pożegnała go i życzyła mu dobrej zabawy. Czy będzie to chociaż trochę miło spędzony czas? Raczej wątpił. Niepokoił się, co takiego Vasillas ma mu do przekazania i dlaczego chciał rozmawiać akurat z nim, a nie z Nathanielem. Starał się jednak ukrywać wszystkie swoje obawy, jak zawsze, na dnie niespokojnego serca.

Nie chciał po raz kolejny odpalać silnika, tylko po to, żeby przejechać samochodem niewielki odcinek drogi. Wolał się przejść na miejsce. Dodatkowo potrzebował chwili na wyciszenie się, oczyszczenie umysłu i zastanowienie się nad tym wszystkim. Kilka minut spędzonych na świeżym powietrzu powinno pomóc. Co prawda, było zimno, ale w końcu sama nazwa aktualnej pory roku na to wskazywała. Na szczęście chociaż śnieg nie padał, również chodnik był do przejścia, bo nie było na nim zbyt wiele lodu. Gdyby tylko było trochę cieplej....

Czy to nie zadziwiające, że księgarnia jest otwarta do tak późnych godzin? Otóż nie, prowadzi ją człowiek z pasją, który z wielką chęcią przebywałby całe dnie w towarzystwie tylko i wyłącznie książek. Facet kilka lat temu był profesorem literatury na uniwersytecie, ale odszedł, żeby móc spełniać swoje marzenia. Był również jedną z osób wspierających teatr, w którym występy miała Larissa i przychodził na każdy spektakl. Czasem nawet, gdy była taka potrzeba, próby do występu odbywały się w jego księgarni.

Sama budowla była dość dużym jak na zwykłą bibliotekę budynkiem i odrobinę wyglądała, jakby czasy jej świetności już dawno minęły. Dawała wrażenie budynku sprzed wielu lat. To nie tak, że była to brzydka budowla, ona miała swój urok, ale zdecydowanie nie była w stylu Willa. Gdyby tylko była przesiąknięta od fundamentów aż po dach industrialem albo straszyła strzelistością swoich gotyckich wież, byłaby o wiele piękniesza w jego oczach. Będąc w swoim aktualnym stanie, była po prostu przeciętna. Wyróżniała się nieco stylem, rosnąc pomiędzy bardziej nowoczesnymi bydunkami. Była rodzynkiem wśród szarej i nudnej rzeczywistości usłanej bryłami, które były niczym innym jak mało kreatywnymi kostkami z obsadzonymi w nich oknami i drzwiami, bydynkami bez żadnych ozdobników. Księgarnia miała swoją własną, całkowicie oryginalną w tym miejscu duszę i zwracała uwagę swoimi gzymsami, ozdobnymi framugami, sztukaterią elewacyjną.

W środku nie znalazł osoby, z którą miał się spotkać. Spojrzał na zegarek. Wciąż było kilka minut do wyznaczonej godziny, ale gdyby tylko Vasillas spóźnił się chociaż te kilka sekund, on był gotowy wypominać mu to przez następne dni z czystej złośliwości i chęci udowodnienia, że ten glina nie jest wcale taki idealny, dzięki czemu jego własne ego zostanie nakarmione do syta i nie będzie miał aż takich kompleksów, będąc w jego pobliżu...

Usiadł w jednym z kątów, żeby nie rzucać się w oczy i móc siedzieć sobie spokojnie z dala od ludzi. O dziwo było ich tu dość sporo, głównie jacyś wyglądający na nastolatków, którzy siedzieli roześmiani i chyba próbowali odrabiać prace domowe zadane im w szkole, znalazło się też kilka starszych osób, również jedna w wieku podeszłym. Co takiego niezwykłego jest w tym miejscu, że ludzie potrafią siedzieć tu do późna? Zdecydowanie wygląd wnętrza, ta aura przytulności, dawnych czasów. Ściany były ozdobione sztukaterią, kolumny pozwalały przenieść się z pomocą wyobraźni do świata pełnego fantastyki i królów. Rzędy półek, na których poukładane były książki, również zdawały się być z minionych lat.

Leżąca na stoliku książka zwróciła na siebie jego uwagę. Z nudów, przysunął ją bliżej siebie, żeby sprawdzić jej tytuł. Nic lepszego nie miał do roboty, a być może uda mu się znaleźć coś ciekawego...

Nie, jednak nie.

Cierpienia młodego Wertera. Jedynym cierpieniem w jego życiu był aktualnie pobyt tutaj i czekanie na tego głupiego policjanta. Nudziło go bezczynne siedzenie. To było nic innego jak marnowanie czasu, który mógłby spędzić z Larissą. Zirytowany odsunął ten przeklęty kawałek papieru jak najdalej od siebie. Jeśli mogło być coś gorszego od spotkań z Vasillasem, były to właśnie książki takie jak ta. Bezsensowne gadanie o miłości, pokrewieństwie dusz albo o innych wymysłach równie prawdziwych co jednorożce. Jak można zabić się po odrzuceniu przez kogoś? W imię prawdziwej miłości, która tak naprawdę nie istnieje? Chore...

Gdyby nie to, że pan "cudowny" policjant łaskawie zgodził się zaszczycić go swoją obecnością i "swoim blaskiem rozproszyć mrok wokół niego", pewnie dalej siedziałby i z nudów myślał o tej książce, a potem pewnie zacząłby uważniej obserwować otoczenie, przyglądając się każdej osobie, która byłaby w pobliżu. Na szczęście, tudzież na nieszczęście, Vasillas postanowił się zjawić.

Patrzył uważnie jak policjant wchodzi do środka i rozgląda się, próbując go odszukać wzrokiem. Tymczasem Moore czekał cierpliwie aż ten debil, który ewidentnie był trochę ślepy, znajdzie go. Nie ułatwiał mu zadania ani trochę, odchylił się tylko na swoim siedzeniu i odrobinę skrył się w cieniu. O dziwo, Vasillasowi w końcu udało się go odnaleźć, a na widok brata Larissy na jego ustach zagościł lekki uśmiech i to właśnie przystrojony nim podszedł do Willa.

– Cześć – powiedział, wyciągając do niego dłoń, żeby się przywitać.

Moore podniósł wzrok najpierw na jego rękę, a potem przeniósł spojrzenie na twarz Charlesa.

– Może jeszcze mam pocałować? – zapytał kpiąco.

– Jeśli wolisz. – Nie zraził się niechętnym spojrzeniem i chłodnym tonem chłopaka, wciąż tkwił bez ruchu.

Ostatecznie Moore podał mu swoją rękę, żeby ten mu ją uścisnął. To było trochę dziwne, zważywszy na fakt, że oni tak naprawdę nie byli przyjaciółmi, właściwie byli dla siebie nikim i dodatkowo przecież nigdy wcześniej nie witali się w ten sposób. Czy ten fakt odrobinę przerażał Willa? Być może, ale tylko ze względu na jego podejrzliwą naturę.

Otrzymawszy przywitanie od Willa z wielką łaską tak znamienną dla niego, w końcu zdecydował się usiąść obok tego nieco wrednego chłopaka. Zdjął w siebie szalik, a następnie również płaszcz i zawiesił je na oparciu sofy, na której obaj siedzieli.

– Co takiego chciałeś mi powiedzieć? – zapytał Will bez żadnych całkowicie zbędnych wstępów.

– Czy możesz przez moment cieszyć się chwilą i nie przejmować niczym? – odpowiedział mu swoim pytaniem.

– Byłbym spokojniejszy, gdybym wiedział na czym stoję.

– Na ziemi, jak widać.

– Pod którą ty podłożyłeś dynamit? – Z ust Willa padło kolejne pytanie, któremu towarzyszyło intensywne wpatrywanie się w policjanta, który wydawał się tym nie przejmować i patrzył na drugi koniec pomieszczenia.

Vasillas zaśmiał się krótko, żeby zaraz potem spojrzeć na Willa, który w tamtym momencie stwierdził, że wolał, gdy ten patrzył na coś innego, co nie było nim, a on bezkarnie mógł wtedy wiercić w nim dziury wzrokiem.

– Jesteś bezpieczny – oznajmił całkowicie poważnie glina.

– Czyżby? – kpił sobie, nie wierząc w jego słowa.

– Zapewniam cię. Black o to zadba.

– Myślisz, że on jest wróżką, która ochroni mnie przed wszystkim?

– Zaufaj mi.

– Obaj dobrze wiemy – mówił zirytowany, mierząc policjanta wzrokiem – że nie ma między nami ani odrobiny zaufania, więc przestań gadać od rzeczy.

– Ranisz moje uczucia w tym momencie. To, że ty nie dostrzegasz dowodów zaufania, nie znaczy, że go nie ma.

– Mam w dupie twoje uczucia! – podniósł głos, a potem przypomniał sobie gdzie właśnie byli. Rozejrzał się, aby mieć pewność, że nie zwrócił na nich czyjejś uwagi.

– Tego się domyśliłem – powiedział ponuro. – Mimo wszystko, chcę ci o czymś powiedzieć.

Podczas, gdy Will patrzył na niego wyczekująco i starając się odnaleźć w sobie resztki cierpliwości, on zaczął grzebać w kieszeni płaszcza aż wyjął z niej kopertę i podał mu ją pod stołem. Moore przyjął to od niego, chociaż niewiele rozumiał z tego wszystkiego.

– Są tam informacje na temat gościa, na którego macie uważać – powiedział Vasillas, nie patrząc na niego, a zamiast tego obserwując otoczenie. – Jakiś czas temu zniknął nagle i nie wiadomo co się z nim stało. Ten koleś jest bratem jednego z porywaczy Zoe i dwa dni po odnalezieniu jej, pojawił się w Amnesi.

– Wpakowałeś mnie w bagno... – stwierdził z odrobiną lęku w głosie. Czuł, że powoli zaczyna tracić grunt pod nogami.

– Nie licząc kilku osób, nikt nie wie, że to ty tam byłeś.

Teraz jeszcze bardziej zaczął gubić się w tym wszystkim.

– Ci, którzy przyjechali wtedy na miejsce są moimi bliskimi przyjaciółmi – kontynuował glina. – Jedno z nich jest przy okazji głównym inspektorem. Wszystko zostało zatuszowane i w aktach sprawy nie jest wspomniane kto dokładnie tam był. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich. Więc właściwie jesteś czysty.

– Ale... – Chciał o coś zapytać, dowiedzieć się czegoś więcej, ale nie miał pojęcia o co spytać, jak sformułować myśli.

Spojrzał na Vasillasa z nadzieją, że może ten rozwinie jakoś swoją wypowiedź i da mu odpowiedzi na pytania, których on nie potrafił zadać. Policjant nie zrobił nic takiego, a zamiast tego jedynie odwrócił głowę w jego stronę i ich spojrzenia się spotkały.

– Mogę na chwilę pożyczyć twój telefon? – zapytał niespodziewanie Vasillas.

– Po co? — Na pierwszy plan znów wysunęła się podejrzliwość.

– Muszę zadzwonić, a mój się rozładował. Proszę, tylko na chwilę.

Zgodził się dać mu urządzenie, o które ten go poprosił, ale zrobił to z wielką niechęcią i podejrzeniami, że ten może coś zrobić. Gdy Charles wystukiwał na klawiaturze numer, obserwował go uważnie. Nie spodziewał się, że po kilku sygnałach glina rozłączy się i odda mu telefon.

Patrzył na niego z dwoma zmarszczkami pomiędzy brwiami i coraz bardziej zastanawiając się o co w tym wszystkim chodzi. Zaczynał się powoli domyślać na czyj numer dzwonił Vasillas...

– Muszę zniknąć na jakiś czas – oznajmił Charles, zbierając swoje rzeczy i podnosząc się z miejsca. – Nie spotkamy się w najbliższym czasie, ale gdyby coś się działo, nie wahaj się ze mną kontaktować. Tymczasem żegnaj, Will.

~🔥~

Każdy powód może być dobry, a ja jestem troszeczkę niecierpliwa, więc dziś dodatkowy rozdział.

Oficjalnym powodem jest fakt, że 23 lipca wyznaczyłam jako dzień urodzin Charlesa. Dlaczego taka data? W sumie to nie wiem, ale na pewno chciałam, żeby jego znakiem zodiaku był lew.

[To WCALE nie tak, że prawie o tym zapomniałam, gdyż Moriarty the Patriot okazało się ważniejsze, a pewne sceny z tej historii po raz kolejny mnie "zabiły"...]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro