~30: Wokół cieni~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"I don't feel your love
But I can give you love"

~🔥~

Sięgnął do kieszeni w kurtce, żeby wyjąć z niej niewielką plastikową fiolkę z przezroczystymi kryształkami, które mogły mu umożliwić dość szybkie zakończenie. Strychnina. Nosił ją ze sobą od jakiegoś czasu, na wszelki wypadek i teraz chyba właśnie nastał moment, w którym może się mu ona przydać.

Od jak dawna był w posiadaniu trucizny, której mógł użyć w każdej chwili? Zaczęło się wtedy, gdy Vasillas bardziej się nim zainteresował. Will poprosił wtedy Nathaniela, aby zdobył ją dla niego, gdyby zaszła potrzeba wyeliminowania kogoś. Od samego początku nie była przeznaczona dla niego, nosił ją ze sobą na wypadek, gdyby Charles jednak próbował coś odwalić. Wtedy Moore mógłby jej użyć, żeby go zabić. Dlaczego akurat tak? Czemu nie zastrzelić albo coś innego? Gdyby dowiedzieli się na przykład, że ten glina pracuje z Riverą albo próbuje po prostu dostać się do Nathaniela i ich zniszczyć, musieliby go usunąć po cichu. Łatwiej się zaciera ślady, gdy na podłodze nie ma żadnych wnętrzności, mózg nie wylewa się z czaszki, a krew nie cieknie z rany. Sprawa jest o wiele prostsza, gdy do zabicia kogoś użyło się trucizny. Poza tym, żeby kogoś zastrzelić, najpierw trzeba go zaciągnąć gdzieś, gdzie nikt nie usłyszy strzału. Jakie jest prawdopodobieństwo, że ktoś będący twoim wrogiem pójdzie z tobą do jakiegoś odludnego, podejrzanego miejsca? Marne. Natomiast truciznę o wiele łatwiej jest użyć. Wystarczyłoby spotkanie chociażby w czyimś mieszkaniu i dodanie tego do picia czy jedzenia. Może i na zgon trzeba troszkę poczekać, ale przynajmniej wszystko zostaje załatwione po cichu. Potem wystarczyłoby pozbyć się jakoś trupa albo zostawić go na miejscu, aby po jakimś czasie został odkryty. Można równie dobrze podpalić mieszkanie, próbując tuszować dowody.

Popatrzył na fiolkę. Czy to coś da? A co, jeśli po śmierci wcale nie będzie lepiej? Może będzie o wiele trudniej. Czy warto się tak nagle poddawać? Nawet, jeśli wszystko wokół się sypało, czy był to wystarczający powód do śmierci? Nie chciał dalej męczyć się z tymi problemami, ale może powinien spróbować walczyć? To tylko złudzenie, że wszystko mu się wali na głowę. To tylko jeden głupi policjant. Nawet, jeśli ktoś go odstrzeli, co z tego? Nie kochał go tak naprawdę. Sam przed sobą mógł się jedynie przyznać do lubienia go, ale do niczego więcej, bo byłoby to sprzeczne z prawdą. Może odrobinę za bardzo przyzwyczaił się do obecności tego głupiego faceta w swoim marnym życiu i teraz trochę trudno mu było się z tym wszystkim pogodzić. Gdyby nawet go pokochał, co z tego? No właśnie nic. Ten związek nie miałaby żadnych szans, nie byłoby żadnej przyszłości dla nich. Lepiej było odpuścić, odciąć się od niego, być może nawet zniknąć na jakiś czas, żeby sobie to wszystko przemyśleć i ułożyć w głowie. Jego misja dobiegła końca, teoretycznie uwolnił się od Vasillasa. Powinien się cieszyć, prawda?

Przez głowę przemknęła mu pewna myśl, która zaważyła o wszystkim i miała decydujący wpływ na decyzję o zaniechaniu samobójstwa. Nie mógł zostawić Larissy samej. Jeśli miałby żyć dla kogoś, to tylko dla niej. Nie byłby w stanie odejść z tego świata z myślą, że w ten sposób ją krzywdzi, choć obiecał, że nigdy tego nie zrobi i zawsze będzie przy niej, gdy będzie tego potrzebowała. Nie mógłby tego zrobić, bo wiedział jak ważną osobą był w jej życiu. Tak naprawdę miała tylko jego, jemu jedynemu całkowicie ufała, mówiła mu o wszystkim i gdyby go straciła, nie potrafiłaby żyć dalej. Czy warto niszczyć komuś, kogo się szczerze kocha całe życie, tylko dlatego, że samemu nie umie się poradzić z pewnymi problemami, które tak naprawdę nie są takie ogromne, jakie się wydają? Jego śmierć, mogłaby oznacza też koniec jej życia, a na to nie mógł pozwolić. Nie zamierzał dopuścić do tego, żeby coś jej się stało. Przecież to nie jej wina, że on jest bezużyteczny i sobie nie radzi. Walić wszystkich innych, ona była najważniejsza. Tutaj nawet nie trzeba się zastanawiać, bo to było akurat pewne jak fakt, że słońce wychyla się zza horyzontu na wschodzie, a zachodzi po przeciwnej stronie.

Schował fiolkę do kieszeni, bo widocznie to miejsce było jej od początku przeznaczone. Teraz pozostało mu zaplanować co dalej. Jak niby miał odciąć się od tego kretyna? Szczególnie po tym, co między nimi zaszło. On nie da się tak łatwo zbyć. Przecież Will nigdy nie szczędził mu swoich niemiłych komentarzy, był wobec niego oziębły, a on mimo to nadal nie chciał odpuści. Więc co miał zrobić, żeby się go pozbyć? Obrażaniem go nie był w stanie tego osiągnąć. Vasillas był zbyt uparty w swoich działaniach, a Moore tym pocałunkiem dał mu tylko złudną nadzieję, że między nimi może być coś więcej. Można odnieść wrażenie, że Will po prostu działał jak magnes na tego wariata. Policjanta ewidentnie ciągnęło do osoby, która mogłaby być jego śmiercią i wydawał się tym zupełnie nie przejmować. To było czyste szaleństwo, a Charles za każdym razem pojawiał się przy nim w najmniej oczekiwanym i odpowiednim momencie. Jakby przez cały czas go śledził...

– Will? – usłyszał za sobą.

Znał ten głos, choć wolałby cofnąć czas i nie dopuścić do spotkania jego właściciela. Wtedy wszystko byłoby o wiele łatwiejsze.

Nie musiał się nawet odwracać, żeby potwierdzić kto to był. Nie potrzebował się upewniać, bo były tylko dwie opcje: to był na pewno Vasillas albo Will miał jedynie omamy słuchowe. Wątpił w to drugie, więc pozostawało tylko jedno wyjście.

A może jednak naprawdę ten pies go śledził? Odwrócił głowę w lewą stronę, gdzie znajdował się właśnie Charles, aby obdarzyć go swoim podejrzliwym spojrzeniem. Te resztki zaufania, które odrodziły się w ostatnim czasie, teraz zaczęły powoli zniknąć z powodu wątpliwości. Jak miał wierzyć w jakiekolwiek jego słowo, skoro wyglądało na to, że on cały czas podąża jego śladem i na dodatek wie coś na temat zabójstwa rodziny Blacków?

Nie wiedział tylko, że tym razem ich spotkanie nie było przypadkiem ani winą policjanta, bo ktoś inny się do tego przyczynił. Niedługo po jego wyjściu, Larissa zadzwoniła do Vasillasa. Okazało się, że jest już w drodze do mieszkania dziewczyny i zapytał czy jest z nią jej brat. Powiedziała mu, że chłopak wyszedł gdzieś, a ona nie wiedziała teraz gdzie był i martwiła się, bo minęło już sporo czasu od jego wyjścia. Poprosiła Charlesa, aby przyjechał jak najszybciej i pomógł jej znaleźć brata. Zamierzała sama to zrobić, ale glina przekonał ją, żeby została u siebie, a on się wszystkim zajmie.

I udało mu się. Znalazł Willa, a gdy już się do niego zbliżał, napisał do Larissy, że jej bratu nic nie jest.

– Co tu robisz całkiem sam? – zapytał Vasillas.

Mógłby przysiądź, że na twarzy policjanta zobaczył cień zmartwienia. Jaki był tego powód? Dlaczego on w ogóle się tu zjawił? Nie powinno go tu być, nie powinien się o niego martwić ani nawet się nim interesować. A może dowiedział się czegoś albo znów potrzebował pomocy?

– Will? – odezwał się znów, gdy chłopak nie zamierzał mu odpowiadać.

– Czego chcesz? – zapytał z irytacją, żeby ukryć żal, który próbował zmusić go do łez.

– Pogadać.

– Nie mamy o czym. – Przeniósł wzrok na spokojny nurt rzeki.

Płatki śniegu opadały na nich leniwie, żeby po chwili zmienić stan skupienia. Stali obaj na moście zastanawiając się, co dalej zrobić z tym wszystkim, jak z tego wybrnąć.

– Mamy – powiedział Vasillas o wiele bardziej stanowczym głosem niż zwykle i do tego całkiem poważnym. – Nie rozumiem dlaczego zachowujesz się w ten sposób.

Kątem oka zauważył, że Charles opiera się łokciami o poręcz mostu i pochyla głowę. Wyglądał na zmęczonego, gdy zastygł na chwilę w takiej pozycji. Gdzie się podział jego optymizm? Czyżby w końcu zaczął się poddawać?

To bolało. Tym bardziej, że to była przecież jego wina. Gdyby tylko Vasillas go nie poznał, pewnie dalej byłby tym samym facetem, który świecił jasno i nie musiałby się przejmować człowiekiem, który nie jest wart jego uwagi.

– Czego możesz nie rozumieć? – spytał Moore. Starał się zachować spokój, ale ciężko mu to szło. Miał ochotę stąd odejść, ale zarazem tak bardzo nie chciał tego robić. Nie wiedział co miałby mu powiedzieć. Nie chciał go ranić, ale może to będzie lepsze dla policjanta i pomoże w trzymaniu go z dala od niebezpieczeństwa.

– Wszystkiego, Will – wyznał łamiącym się głosem.

– Nie możemy się widywać.

– Dlaczego? – Podniósł głowę, ale zamiast spojrzeć na swojego towarzysza, zatrzymał wzrok na płynącej powoli wodzie.

– To nie jest istotne.

– Dla mnie jest i to bardzo. Chcę wiedzieć jaki jest tego powód.

– Nie komplikuj tego. Nie możemy tego dłużej ciągnąć i obaj dobrze o tym wiemy.

– Nie wierzę.

– Dlaczego tak bardzo się upierasz?! – krzyknął, odwracając się do niego.

Vasillas wyprostował się i stanął przodem do chłopaka, żeby móc mu patrzeć prosto w oczy, gdy będzie mówił to, co zamierzał.

To nie był dobry pomysł, żeby krzyczeć i stawać twarzą w twarz z Charlesem. Nie chciał mu patrzeć w oczy, nie potrafił. Mógł sobie wmawiać, że nie liczył się z niczyimi uczuciami, ale prawda była taka, że nie umiał całkowicie świadomie ranić kogoś, kogo darzył choć minimalną sympatią. Fakt, zdarzały mu się niemiłe teksty, był nieznośny i wredny, ale on po prostu był wypaczony pod względem okazywania emocji, bał się swoich własnych uczuć. Może to nie było dobre usprawiedliwienie, ale on naprawdę nie był taki, jaki był, bo po prostu tak chciał. Strach potrafił siać w jego umyśle spustoszenie.

– Bo mi zależy – powiedział policjant, wpatrując się w tęczówki Willa, w których odbijało się światło lamp. Tak samo jak tej nocy na balkonie. – Zależy mi na tobie i dlatego się staram.

Lekkie ukłucie w piersi. Tego najbardziej się obawiał, choć wiedział, że tak właśnie mogło być. Szkoda tylko, że on nie mógł tego odwzajemnić...

– Odpuść sobie – poprosił, odwracając wzrok na bok, żeby ukryć się przed przenikliwymi oczami Vasillasa. Lepiej, żeby policjant nie widział na jego twarzy bólu i żalu, że nie może postąpić inaczej. Gdyby pozwoliłby mu to zobaczyć, Charles by nie odpuścił i pewnie zaryzykowałby swoim życiem, a do tego nie zamierzał dopuścić.

– Nie zamierzam, Will. Cokolwiek się stało, cokolwiek ci powiedziano, nie zrezygnuję.

– Jesteś wariatem.

– Wiem, ale to nic nie zmienia. Ja cię nie zostawię. Zrobię wszystko, żeby cię ochronić i...

– Ochronić? – zapytał Moore, a potem zaśmiał się, kręcąc przy tym z niedowierzania głową. – Ty mnie? Jeśli nie wiesz, oświecę cię. Vasillas, to ty ściągasz na mnie największe niebezpieczeństwo, ty jesteś dla mnie zagrożeniem! A ja dla ciebie!

– Nieprawda. Mówisz tak tylko dlatego, że się boisz, prawda? Black kazał ci to zrobić? Nie możesz się ze mną widywać przez niego, bo inaczej się ciebie pozbędzie, tak?

– O czym ty chrzanisz?

– Will, błagam, pojedź ze mną i pozwól coś ci wyjaśnić.

– Co? – zdziwił się. Jak dużo tak naprawdę wiedział Vasillas? – Dlaczego wciąż coś ukrywasz? I dlaczego nie możesz powiedzieć tego tutaj?

– Wyjaśnię ci wszystko, ale nie tu. Pojedziemy do mnie i na spokojnie wszystko ci opowiem. Proszę. – Złapał Willa za dłoń. Była o wiele zimniejsza niż jego własna, ale chłopak chyba nie zwracał uwagi na to, że zmarzł.

– Mam ci uwierzyć? – zakpił, zabierając swoją rękę z uścisku policjanta. Chciał mu zaufać, pojechać z nim i go wysłuchać, ale miał świadomość, że nie powinien tego robić, bo to może się dla nich skończyć źle.

– Zrób to ostatni raz. Potem... – zawahał się przed powiedzeniem tego – mogę zostawić cię w spokoju, ale najpierw mnie wysłuchaj.

Przez chwilę milczał, zastanawiając się czy powinien ryzykować. Jeśli pojedzie z nim, może skończyć się jak ostatnio. Z drugiej strony, chciał dowiedzieć się co Charles ma mu do powiedzenia, bo może dzięki temu będzie w stanie mu jakoś pomóc, wyciągnąć go z tego wszystkiego i zapewnić bezpieczeństwo.

– Niech ci będzie.

Nie miał pewności czy właśnie nie zafundował im obu po kulce w głowę, ale wsiadł z nim do samochodu i dał się zawieść do mieszkania, w którym żył ten glina. Po drodze nawet nie zamienili ze sobą słowa. Obaj nie wiedzieli jak mieliby zacząć rozmowę w tym momencie, więc zdecydowali się na milczenie, które wydawało się być o wiele lepszą opcją niż niezręczna konwersacja.

Oby tylko nikt nie śledził żadnego z nich.

Wejście do mieszkania Vasillasa, właściwie jak prawie za każdym razem, było stresujące. Nie wiedział jak to się działo, że bał się tam wchodzić, obawiał się z nim zostawać sam na sam, szczególnie w miejscu, które nie było mu do końca znane. Czuł się jakby wchodził do jaskini lwa, samemu będąc kozłem ofiarnym. Dlaczego aż tak bardzo go to przerażało? Może powodem był fakt, że jego podświadomość wiedziała coś, z czego on jeszcze nie zdawał sobie sprawy...

Nie odezwał się ani słowem, jedynie zdjął kurtkę, buty i usiadł na kanapie w salonie. Starał się nie pokazywać po sobie strachu, ale ciężko mu było udawać, będąc pod czujnym wzrokiem policjanta. Z ramionami skrzyżowanymi na piersi patrzył wyczekująco na Vasillasa, który stał zaraz przed nim i chyba nie wiedział od czego ma zacząć.

– Początkowo chodziło tylko i wyłącznie o Blacka – zaczął, drapiąc się po karku. On też obawiał się, że ściągnie na nich obu zagrożenie, ale chciał być wobec niego szczery. – Po tej sprawie z zamachem na niego zacząłem podejrzewać, że prowadzi jakieś nie do końca legalne interesy. Chciałem się dowiedzieć prawdy, poznać jego słabe punkty i odkryć tajniki jego działalności. Chodziło o to, żeby zdobyć coś na tego aroganckiego dupka i zatrzymać go.

– Dlaczego? – zapytał Will. Musiał dowiedzieć się jaki był powód tego wszystkiego, żeby mieć szansę jakoś to naprawić...

– Nienawidziłem go – przyznał. – Nie podobało mi się jego zachowanie i to jak was traktował.

– O czym ty mówisz? – zdziwił się. W którym niby momencie Nathaniel źle traktował swoich ludzi?

– Wtedy po tym zamachu. Traktował ciebie, Harper i tego trzeciego jak tresowanie psy, które mają bez słowa robić to, co on każe – mówił z niechęcią i widoczną na twarzy irytacją. Skoro tak bardzo nienawidził Nathaniel, dlaczego zaczął mu ''pomagać''? – Zachowywał się, jakby wszystko mu było wolno. Potem odkryłem sprawę zabójstwa jego rodziny i już nie mogłem odpuścić. Im więcej informacji dostawałem, tym bardziej chciałem to wszystko wyjaśnić, dotrzeć do prawdy. Moja partnerka z policji twierdziła, że mam obsesję na tym punkcie i w pewnym sensie miała rację. To włamanie do mieszkania twoje siostry... początkowo myślałem, że to Black chciał się was pozbyć. – Will zaśmiał się i pokręcił głową z niedowierzaniem. Charles przerwał na chwilę swój monolog. – Niedługo potem zrozumiałem, że Black nie do końca jest taki, za jakiego go brałem. Próbowałem się do ciebie zbliżyć, bo chciałem być bliżej Blacka. Chodziło tylko o niego.

Odwrócił wzrok od Willa, bo nie chciał widzieć zawodu w jego oczach, ale nie wiedział, że te słowa nie wywołały u niego żadnej widocznej reakcji. Moore się tego spodziewał, choć musiał przyznać, że trochę zabolało, gdy to usłyszał. Coraz bardziej zaczął tracić nadzieję na to, że będzie mógł coś z tym wszystkim zrobić...

– Wciągnąłem cię w to, nie zważając na konsekwencje – kontynuował swoje wyjaśnienia Vasillas. Słychać było odrobinę skruchy w jego głosie. – Wiem, że to było głupie, ale trochę za późno zdałem sobie z tego sprawę. Wtedy już nie tyle chodziło mi o pozbycie się Blacka, ale bardziej, żeby doprowadził mnie do rozwiązania sprawy tego zabójstwa. Nie wziąłem jednak pod uwagę tego, że ty staniesz się dla mnie ważny.

Zamilkł, a Will obserwował go uważnie. Vasillas wydawał się być trochę pochłoniętym przez własne myśli, był odrobinę rozmarzony, a nawet lekko się uśmiechnął na pewne wspomnienia.

– Już wtedy, w tym szpitalu, gdy prawie straciłeś przytomność na stołówce... nawet nie wiesz jak trudno było mi ukrywać, że cię lubię i chcę ci pomóc. Byłem rozdarty wewnętrznie. Chciałem skończyć tę sprawę, ale domyślałem się, że przez to mogę ściągnąć na ciebie niebezpieczeństwo. Nie chciałem też wykorzystywać cię do własnej gry. Z jednej strony rozsądek, a z drugiej uczucia... – Westchnął, znów przerywając na chwilę swoją wypowiedź. – W końcu skontaktowałem się z Blackiem. Naprawdę chcę mu pomóc w odnalezieniu sprawców. Wiem, że on ma ludzi wszędzie, nawet w policji. Zdaję sobie sprawę, że pewnie wie już o mnie wszystko, że mnie obserwuje, ale ja też sporo o nim wiem.

Nastała chwila milczenia. Moore próbował przyswoić sobie to wszystko i zrozumieć cały sens tej sprawy, a Vasillas dał mu trochę czasu. Obrzucił go tak wieloma informacjami i nie dziwił się, że chłopak potrzebuje to przetrawić.

– Co wiesz? – zapytał w końcu Will. To akurat zwróciło teraz jego uwagę najbardziej.

– O jego działalności, powiązaniach z właścicielem Amnesi. Wiem czym jest Morano, mam listę kilkanstu członków. Nie do końca wiem czym jest Rivera, ale to chyba nie jest wasz sojusznik. Jest tego trochę, ale nie chcę cię zanudzać, bo ty wiesz o tym dłużej niż ja – mówiąc ostatnie słowa, spojrzał Willowi prosto w oczy.

– Po co mi to wszystko mówisz?

Zastanawiało go czy Charles obawiał się, że on wykorzysta te wszystkie informacje przeciwko niemu. Na pewno zdawał sobie sprawę z tego, że Moore może to zrobić, więc dlaczego aż tak bardzo mu zaufał i powiedział o tym? Czy życie było mu niemiłe?

Vasillas wydawał się być nieco zaskoczony tym pytaniem.

– Zgodnie z obietnicą chcę ci to wszystko wyjaśnić – powiedział. – Nawet, jeśli jednak zdecydujecie się mnie zabić, chcę tylko, abyś wiedział, że jestem po tej samej stronie, co wy. Przysięgam, że gdybym wiedział wcześniej, że wpakowalbym się w sam środek czegoś takiego, odpuściłbym, a już na pewno nie wciągałbym w to ciebie. Teraz zamierzam zostawić tę sprawę w spokoju. Jeśli Black chce, niech sam to kontynuuje. Ja chcę spokojnie żyć...

– Nie sądzisz, że na to trochę za późno? – zakpił, na co Vasillas lekko się uśmiechnął. Powróciła słynna złośliwości Willa! Tym razem wywołana desperacją. Chciał coś z tym wszystkim zrobić, ale nie widział wyjścia z tej sytuacji. Miał ochotę zacząć się histerycznie śmiać.

– Nigdy nie jest za późno.

– Więc czego teraz chcesz? Skoro próbujesz z tym skończyć, radzę ci trzymać się z daleka od nas.

– Wiesz, że już to słyszałem? Ciągłe ostrzeżenia. Za każdym razem, gdy pytałem o twojego szefa, ostrzegano mnie, żebym bardziej niż Blacka obawiał się jego świętej trójcy.

Czuł jakby serce mu na chwilę stanęło. Domyślał się do czego to zmierza.

– Kojot – zaczął wymieniać glina. Mówił powoli i dokładnie obserwował Willa. Zdawał sobie sprawę, że chłopak wiedział o co chodziło. – Kruk.

Cień... – Ostatni z trójki, ale nie mniej ważny niż pozostali. Ten, który zawsze stał z boku i przyglądał się w milczeniu. Ten, który pojawił się nagle i obrócił w pył swoją przeszłość, umierając razem z nią, a potem odradzając się jako ktoś zupełnie inny.

– I Cień – zakończył Vasillas.

Po usłyszeniu tych słów, Will miał ochotę odwrócić wzrok, ale nie zrobił tego tylko dlatego, że wtedy jak na tacy dałby mu dowód, że doskonale zdawał sobie sprawę o czym mowa. Skoro Charles wiedział, dlaczego z nim rozmawiał?

– Na początku – kontynuował glina, a Moore zaczął coraz bardziej obawiać się tego, co jeszcze usłyszy – nie rozumiałem tych słów, ale niedawno przez przypadek uświadomiłem sobie co to znaczy.

Nie. Proszę, nie mów tego...

– Ty jesteś Cieniem, prawda? – zapytał, patrząc na niego intensywnie. – Tym, który zawsze stoi z Blackiem, ale trzyma się w cieniu i nigdy nie posługuje się prawdziwym nazwiskiem. Prawa ręka swojego szefa, wykonująca rozkazy.

– Igrasz z ogniem — ostrzegł go, marszcząc przy tym brwi. Jeśli Vasillas chciał swoimi słowami wzbudzić w nim lęk, udało mu się to. Wciąż jednak nie wiedział dlaczego w takim razie policjant wciąż z nim rozmawiał? Skoro słyszał co o nim mówiono, dlaczego nie trzymał się z daleka?

– Wiem – potwierdził policjant, lekko się uśmiechając – ale już się nie boję. Wciąż tylko błądzę w mroku, szukając cienia. Nie mam nawet pewności czy kiedykolwiek mi się uda, ale nadzieja to wszystko, co mam. Teraz chcę tylko, żebyś mi zaufał.

Domyślał się, co Charles prawdopodobnie miał mu do przekazania tymi słowami, jednak chyba wolał udawać głupiego. Jak miał na to odpowiedzieć? Że chciałby pozwolić mu na "odnalezienie cienia", ale nie może tego zrobić?

– Już rozumiem po co mi o tym wszystkim mówisz – zaśmiał się dla pozoru, że wcale się tym wszystkim nie przejął. Musiał kontynuować udawanie, że mu nie zależy, bo tylko w ten sposób mógł chociaż spróbować go chronić. – Zwykła manipulacja. Pokazujesz, że masz jakąś przewagę, żeby mnie nastraszyć. Jeśli ci się nie poddam, wykorzystasz te wszystkie informacje.

– Nie. – Pokręcił głową. – To wcale nie tak. Chciałeś wyjaśnień, więc je dostałeś. Zaufałem ci i tylko dlatego ci o wszystkim powiedziałem. Zrób z tym, co chcesz. Możesz nawet powiedzieć o wszystkim Blackowi albo zabić mnie od razu. Aktualnie wszystko mi jedno...

Rezygnował? Miał już dość? Chyba powinien się cieszyć, a jednak...

– Tyle razy powtarzałeś – powiedział cicho – że się nie poddasz, a teraz to robisz. Ciekawe.

– Możesz sobie ze mnie kpić, ja przynajmniej będę miał dowód, że dalsze starania nie mają sensu.

– Nie kpię z ciebie teraz. Dziwię się.

Widział, że Charles patrzył na niego z nadzieją w oczach, prosił, aby Will w końcu pozwolił mu się do siebie zbliżyć. Nie chciał niczego innego, tylko trochę zaufania ze strony chłopaka.

– A możesz dać mi nadzieję? – zapytał niepewnie, obawiając się kolejnego odrzucenia.

– Niestety nie... – Westchnął. W tej chwili obaj czuli to samo. – Wiesz wystarczająco, żeby domyślić się dlaczego.

– A jednak w tej jednej kwestii jakoś nie chcę się poddać – oznajmił całkiem poważnie. Ten cień wątpliwości w oczach Willa, odrobina bólu, utwierdzały go w przekonaniu, że chłopak mówi to wszystko tylko dlatego, że coś mu mogło grozić. – W pewnym stopniu rozumiem twoją niechęć i strach. Sprzymierzenie się z wrogiem byłoby równoznaczne ze śmiercią. Ale co, jeśli ten wróg chce współpracować?

– Miałeś odpuścić – wypomniał mu. – Miałeś zostawić tą sprawę.

– Mogę dostarczać wam informacje...

Czy on był w stanie zgodzić się na wszystko, żeby tylko móc dalej być w pobliżu Willa? Czy on naprawdę zwariował? Jeśli zgodzi się na współpracę, Black może go wykorzystać do rozwiązania sprawy zabójstwa jego rodziny, a to może się dla Vasillasa źle skończyć.

– Dlaczego rozmawiasz o tym ze mną? Idź do Nathaniela.

– Bo wiem, że i tak mu o wszystkim mówisz.

– Lepiej dla ciebie będzie, gdy po prostu zapomnisz o tym wszystkim i będziesz żył, jakby nic się nie stało

Podniósł się z kanapy i nie zważając na to, że Vasillas prawdopodobnie miał jeszcze dużo do powiedzenia, ruszył w stronę wyjścia. Nie był w stanie przebywać tutaj dłużej. Nie, gdy obok miał Charlesa, który cierpiał przez niego...

– No tak! – odezwał się glina podniesionym głosem. Złapał Willa za nadgarstek i zatrzymał go. – Zawsze musisz uciekać.

– Nie uciekam! – oznajmił, odwracając się do niego i uwalniając swoją rękę. Nie spojrzał na niego, wzrok zatrzymał na podłodze.

– Dlaczego nie potrafisz ze mną normalnie porozmawiać?

Brak odpowiedzi. Bo niby co miał mu powiedzieć? Że wciąż mu nie ufał tylko ze względu na to kim są? Że jest rozdarty pomiędzy tym, co powinien zrobić, a tym co musi uczynić, żeby zadbać o bezpieczeństwo nie tylko swoje, ale także Vasillasa? Chciał o tym powiedzieć, zdobyć się na szczerość, ale wtedy policjant mógłby wykorzystać wszystkie swoje dowody przeciwko Nathanielowi, bo on był przeszkodą...

– Czego się tak bardzo boisz? – dopytał glina. Nie zamierzał tak łatwo odpuścić, nie tym razem. – Że powiesz za dużo? Że Black cię za to zabije?

– Nie szukaj odpowiedzi i po prostu zrezygnuj – poprosił.

– Dlaczego? Jeśli robisz to ze strachu, możesz mi powiedzieć. Powiedz tylko słowo, a zrobię wszystko, żeby zniszczyć Blacka.

Tego właśnie najbardziej się obawiał. Charles może i mógłby wpakować Nathaniela za kratki, ale nie byłby w stanie zatrzymać wszystkich jego ludzi, którzy z pewnością by się na nim mścili.

– Czy możesz wziąć pod uwagę, że ja po prostu nie chcę mieć z tobą nic wspólnego?

– Dobra – oznajmił, a Will miał jedynie nadzieję, że na tym jednym słowie się skończy. – Chcę, żebyś szczerze mi powiedział czy mnie lubisz.

– Lubiłem – powiedział cicho. Tak bardzo nienawidził kłamać, ale nie mógł wyznać prawdy, bo to prawdopodobnie pogorszy sytuację.

– Dlaczego forma przeszła?

– Bo jesteś za bardzo natrętny, okej? Mam dość. Potrzebuję spokoju.

– Mam wrażenie, że nie mówisz tego szczerze.

Bo nie mógł tego zrobić. Prawda w ich przypadku mogła oznaczać śmierć. Nie zależało mu na własnym życiu, ale nie mógł podjąć decyzji, przez którą coś stałoby się Vasillasowi albo komukolwiek innemu, kto był mu bliski...

– Jesteś desperatem – stwierdził Will, wbijając w niego wzrok. – Widzisz to, co chcesz. Mówisz, że ci zależy, ale tak ci się tylko wydaje i niedługo ci przejdzie.

– Skąd możesz to wiedzieć?

– Prawie wszyscy są fałszywi. Żyjemy w ciągłym kłamstwie.

– Więc tak o mnie myślisz? – zapytał. Widać było, że trochę go to zabolało, ale to był jedyny sposób, żeby trzymać go z dala od niebezpieczeństwa.

– Jeśli chcesz żyć spokojnie, po prostu trzymaj się od nas z daleka. Zrozum, że lepiej będzie, gdy nie będziemy sobie wchodzić w drogę.

– Lepiej dla kogo?

Zawahał się przed odpowiedzią, ale ostatecznie przyznał:

– Dla ciebie, przede wszystkim.

– Jeśli robisz to, żeby mnie chronić i tylko dlatego starasz się mnie zbyć...

– Po prostu o mnie zapomnij – powiedział takim tonem, jakby prosił, a wręcz błagał. Skoro wszystko inne zawodziło, posunął się do ostateczności.

Początkowo Vasillasa zatkało. Pierwszy raz słyszał, żeby Will szczerze o coś prosił i do tego był aż tak zdesperowany w swoich błaganiach. Zrozumiał, że chłopakowi serio zależało na tym, żeby trzymać go z dala od Blacka...

– Will – zaczął znów. – Nie potrafię zapomnieć.

– Kochasz mnie? – zapytał prosto z mostu, po raz kolejny zadziwiając policjanta.

Przez moment się nie odzywał, szukając odpowiednich słów, które mogłyby mu posłużyć za odpowiedź, która będzie adekwatna, aż w końcu powiedział:

– Tylko szaleniec mógłby się w tobie zakochać w takiej sytuacji...

Więc błagam, nie bądź szaleńcem i żyj z dala ode mnie.

– No widzisz. Między nami nic nie może być. – To było bolesne. – A skoro tak, pozwól mi odejść.

Pozwolił, nie mając już siły na dalszą dyskusję i przekonywanie Will do czegokolwiek. Chłopak był zbyt uparty i za bardzo starał się go pozbyć, a jego cierpliwość też miała swoje granice. Nawet jego nadzieja zaczęła już szukać białej flagi...

~~🔥~~

W ostatnim czasie tak bardzo mi się nie chce pisać ani poprawiać rozdziałów. Jestem strasznym leniem. Dosłownie od 17 lipca do 6 sierpnia "pisałam" jeden rozdział i nie potrafiłam go skończyć. Ostatecznie ma on jakieś 5700 słów, więc to wcale nie jest dużo, patrząc na to ile czasu zajęło mi skończenie go.

Ogólnie ta historia miała składać się z trzech "części" (nie wiem jak inaczej to nazwać). Aktualnie został mi jeszcze jeden rozdział do skończenia drugiej z nich i nie wiem czy będę w stanie to kontynuować. Ogólnie to mogłabym poprzestać tylko na tych dwóch "częściach", ale ta trzecia ma zawierać wyjaśnienie kto tak naprawdę stał za wszystkimi tymi złymi wydarzeniami i powinna tam być konfrontacja z tą osobą. Ogólnie ten ostatni etap historii od początku był zaplanowany jako najbardziej dramatyczny i obfitujący w dość nieprzyjmne zdarzenia, więc jak powstanie to będzie jazda bez trzymanki. Problem właśnie w tym, że nie wiem czy w ogóle powstanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro