xi. czyli dwójka nieudolnych romantyków

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ciemnowłosy po raz kolejny tego dnia pomylił gdzie jaka książka powinna iść, a narzekający niepoprawny romantyk niezbyt mu pomagał. Już czwarty raz mijał ten sam dział, a jakimś cudem ciągle zapominał odkładać tu jakiejś powieści, których porządna sterta piętrzyła się mu na rękach. A ponoć niektórych praca w bibliotece uspokajała, a go co najwyżej doprowadzała do skrajnej irytacji. Każdy mięsień w rękach odmawiał mu powoli posłuszeństwa, a powieści wcale nie ubywało. Niezbyt pocieszał fakt, że na stoliku nieopodal stały dwie potężne wieże.
 
Pan wielki romantyk ciągnący się za nim niósł nieco mniejszy stosik co chwilę zwracając uwagę, że chyba zapomnieli odłożyć jakiejś książki. Wraz z zbliżającymi się feriami świątecznymi nagle każdy uczeń przypomniał sobie, że ma jakąś książkę wypożyczoną i musiał ją odnieść. Gdy współpracownik Adama męczył się psychicznie przy biurku, wypisując wszystkie oddane utwory tak sam Adam męczył sie fizycznie spacerując po porządnym budynku. Dodatkowe rozkojarzenie z racji na natłok myśli było jak wisienka na torcie pełnym goryczy.
 
— Nie chcę cię martwić, ale została nam jeszcze jedna książka do tamtego przedziału — zauważył Krasiński, a ciemnowłosy westchnął męczennie czując jak jego ostatnie siły poszły na spacer, a cierpliwość sięgała granicy. — Ciekawe czy będą jakieś moje rzeczy.
 
— Nikt nie chce czytać twoich smętów i makabrycznych opisów — odparł odkładając dwie książki na odpowiednią półkę i tym razem uważnie sprawdzając czy nie należą tutaj jeszcze jakieś inne.
 
— Nie znasz się, takie rzeczy są właśnie częściej czytane niż te twoje poezje do miliona kobiet i inne bzdety.
 
— To nie były jedyne rzeczy, które napisałem!
 
— O tak, te obrzędy w dziadach i patriotyczne powiastki.
 
— Nie obrażaj mi "Dziadów", nieudany romantyku — fuknął ciemnowłosy po czym przeszedł do innego przedziału, mijając się z wycieńczonym współpracownikiem. Biedak słuchał już milionowego wytłumaczenia dzisiaj czemu książki zostały oddane z kilku miesięcznym opóźnieniem.
 
— Właśnie, wracając do mojego problemu... mojemu ojcowi zaś coś się ubzdurało! Nie zaznam z nim spokoju.
 
— Chce żebyś wybudował sam sobie dom i był światowej sławy lekarzem, miał szóstkę dzieci i ożenił się z Elizą czy doszło jeszcze coś nowego o czym nie wiem?
 
— No właśnie ten mi już o oświadczynach mówi, a ja nawet nie jestem w związku z Elizą — jęknął załamany, a Mickiewicz pomimo iż cenił sobie towarzystwo przyjaciela tak teraz jeszcze bardziej go dręczył. Chociaż lepszy Zygmunt niż Fryderyk, który ostatnio prawie całą bibliotekę rozniósł.
 
— On już sobie wmawia rzeczy. Może wypadałoby zrobić jakąś umowę z Elizą?
 
— Już się boję co rozumiesz poprzez "umowę".
 
— Jesteście niby razem, ale z drugiej strony obydwoje możecie się umawiać z kim chcecie. Wiesz, otwarty związek.
 
— Ciebie chyba Bóg opuścił — skwitował Krasiński odkładając jedną powiastkę na półkę. — Eliza w życiu by się na takie coś też nie zgodziła.
 
— Ale nie jesteś w związku z nią, a z Delfiną. Poza tym, dzięki takiej umowie obydwoje mielibyście łatwiej i już byś się nie musiał z ojcem męczyć.
 
— A później sobie zachce całej gromadki wnuków i co ja zrobię? Pożyczę chwilowo od kogoś? I to od kogoś obcego bo na was nie mógłbym liczyć.
 
— A ty już wyjeżdżasz w przyszłość, do tego czasu mu się odechce i będziesz miał wolną rękę — stwierdził i wzruszył ramionami. Skrzywił się nieznacznie czując nieprzyjemny ból w rękach od ciężkości noszonej sterty.
 
— Chciałbym. Jak się uprze to nie odpuści.
 
— No to już wiem po kim masz tą upartość.
 
— Wielkie dzięki — mruknął Zygmunt odkładając dwie ostatnie powieści na półkę i zabierając trochę od Mickiewicza. — Ja się dziwie jakim cudem ty nie masz jakiś mięśni po tej pracy.
 
— Nie odzywaj się nawet bo ty ledwo dziesięć książek unosisz, a po kilkuminutowym biegu to się hiper wentylujesz jak nie wiadomo co byś zrobił.
 
— To ty jeszcze nie widziałeś Juliusza i jego kondycji, biedak ostatnio prawie zemdlał jak musiał nadganiać za nami — powiedział mężczyzna zanim się nawet zdążył zastanowić, a po wymownej ciszy pożałował wspomnienia o chłopaku. — Sorki... udawaj, że nic nie powiedziałem.
 
Zapadła cisza i zamiast próby ponownego podjęcia rozmowy rozpoczęli szybciej rozkładać książki. Po kilkunastu minutach pozbyli się tego co mieli w rękach i zanim wzięli się za następną stertę piętrzącą się na stoliku, zrobili sobie krótką przerwę. Wrócili do biurka gdzie nadal przesiadywał załamany współpracownik by napić się wody i dotrzymać towarzystwa biednemu mężczyźnie.
 
— Jak jeszcze raz usłyszę, że nagle mieli tyle sprawdzianów i testów, że zapomnieli o odniesieniu książek to mnie coś trzaśnie — jęknął załamany, opadając na blat biurka by skorzystać z tego, że już nikt więcej nie ustawiał się w kolejce. Nagle wskazał w stronę małej kupki powieści obok niego i posyłając mężczyznom współczujące spojrzenie. — Tutaj macie jakieś osiem książek.
 
— Chyba zacznę się domagać wypłaty za pomaganie tutaj... — westchnął Krasiński opierając się o chłodną ścianę. Pomimo, że na zewnątrz panował mróz tak wewnątrz biblioteki zawsze było ciepło, a dodatkowy wysiłek tylko dodawał tego efektu.
 
— Jak ja się cieszę, że jeszcze pół godziny i stąd wychodzę — współpracownik uśmiechnął się lekko, podnosząc się z blatu biurka i opierając się o oparcie fotela.
 
— Nie uśmiechaj się tak na moje cierpienie. Będę musiał pracować z tą opętaną kobietą — mruknął Mickiewicz krzywiąc się na samo wspomnienie starej, marudnej kobiety, z którą pracował przez jakieś półtorej godziny na każdej zmianie, a i tak zdążyła wyrobić sobie u niego dość negatywną opinię. — Ostatnio dostałem parasolką po łydkach bo zostawiłem jedną książkę na biurku bo była nieoznakowana na jaki dział powinna iść. Pewnie gdybym ją odłożył to też bym dostał.
 
— Odbiera ostatnie chęci do pracy — stwierdził drugi bibliotekarz, a widząc wchodzących do budynku nastolatków westchnął ciężko. — Dobra, zabierajcie się do roboty bo do własnej śmierci nie skończycie odkładać tych książek.
 
— Ależ mi motywacja do działania — przewrócił oczami po czym razem z Zygmuntem wrócił do stolika gdzie wznosiły się demotywujące sterty różnorakich powieści. Wzięli kilka egzemplarzy na ręce i ponownie rozpoczęli wędrowanie po całej bibliotece.
 
Wędrowali tak pomiędzy regałami, zajęci własną rozmową gdy nagle zbliżając się do strefy z stolikami i komputerami usłyszeli znajome imię. Adam momentalnie przypomniał sobie czemu tak ciężko było mu się skupić, a dziwne uczucie ciągle go trzymało nie opuszczając nawet na sekundę. Zygmunt spojrzał w stronę osób, które nie zwracały uwagi na dwóch facetów z książkami i dalej ciągnęły dość głośną rozmowę na czyjś temat. Była to wcześniejsza grupka nastolatków, która najwidoczniej po odniesieniu zaległych książek postanowiła urządzić sobie koło plotkarskie.
 
Mickiewicz zacisnął palce na okładce pracy, którą właśnie trzymał w dłoni i spojrzał w stronę Zygmunta. Wyglądał na zirytowanego, wpatrując się w młodych ludzi. Wyzwiska rzucane w stronę Słowackiego stawały się jedynie gorsze z czasem, a ciche chichoty coraz częstsze. Adam odłożył powieści na wolne miejsce na stoliku i podszedł w stronę młodzieży. Ci momentalnie ucichli widząc stojącego obok nich mężczyznę, który skanował ich chłodnym spojrzeniem.
 
— Jesteście za głośno. Jeśli nie planujecie się uciszyć to prosiłbym o wyjście z biblioteki — powiedział chłodno, a nastolatkowie spojrzeli po sobie i niepewnie zaczęli wstawać ze swoich miejsc. — Nie wiecie, że się nie wyzywa ludzi za ich plecami? Znaleźliście by sobie jakieś ciekawsze zajęcie albo chociaż zachowali podstawową kulturę i porzucili to szczeniackie zachowanie.
 
Odpowiedziały mu zgodne kiwnięcia głową po czym szybko ulotnili się z swojego miejsca. Wiedział, że pewnie jak tylko przekroczą próg biblioteki to nie tylko wznowią chichotanie o Słowackim, ale i o nim. Westchnął ciężko i wrócił do Zygmunta, który wpatrywał się w niego z niezrozumieniem. Pewnie gdyby nie Adam poszedł to Krasiński by coś powiedział, a on nie miał skrupułów by zachowywać formalność, więc nie wiadomo jakimi słowami by ich potraktował.
 
Ciemnowłosy ponownie chwycił stertę książek.
 
Drogi Panie, właśnie obronił Słowackiego w pewien sposób. Osobę, której jeszcze niedawno tak nie znosił, że pewnie z satysfakcją dołączyłby do nastolatków w wrzucaniu w jego stronę wyzwisk.
 
— Te plotki są naprawdę straszne... — Zygmunt zamiast dopytywać o zachowanie Mickiewicza po prostu to zignorował, skupiając się na samych rzeczach, które mieli okazje usłyszeć. Jego wyraz twarzy spochmurniał, a wzrok stał się współczujący.
 
Ciemnowłosy nie odpowiedział i jedynie kontynuował odkładanie książek, które miały się znaleźć na półkach przy, których się znajdowali. Krasiński zrozumiał, że nie powinien ciągnąć tematu, więc po prostu westchnął i pomógł swojemu przyjacielowi bez słowa.
 
Sumienie zżerało Mickiewicza od środka. Jeszcze niedawno mógł się zapewniać, że krążące plotki wcale nie były aż takie złe, ale słysząc je upewnił się, że wcale tak nie było. Skoro nie mógł się zdobyć na przeprosiny mógł chociaż postarać się i zwalczyć problem z plotkami u źródła.

[1360 słów]

mam wrazenie, ze zwalilem charakter mickiewicza????

no a wgl to jak wam tam dzień mija

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro