xx. czyli lód wrogiem każdych zakochanych [END]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pogniótł sfrustrowany kartkę rzucając nią w stronę kosza na śmieci, który był już przepełniony papierem z różnorakimi bazgrołami i zapiskami. Od czasu rozmowy z Zygmuntem jedyne o czym myślał to o faktycznym wyznaniu swoich uczuć Juliuszowi. Ta psychiczna męczarnia trwała cztery dni z czego początkowo śmiał się sam z siebie na same próby planowania tego wyznania, a teraz faktycznie to robił. Nigdy nie sądził, że przez cztery dni przejedzie z etapu "nie wyznam mu miłości bo się boję" do "wyznam mu miłość, ale jestem absolutnie zesrany ze strachu". Po pierwsze, obawiał się reakcji jaką otrzyma. Juliusz by go nie zwyzywał, ale bał się otrzymania tego gardzącego i krzywego spojrzenia. Nawet gdyby zareagował na sam fakt wyznania w porządku, zapewne nie oddałby jego uczucia co pozostawiło by Mickiewicza w niezręcznej sytuacji. Po drugie, nagle zapomniał jak być tym szarmanckim i czarującym poetą, który oczarowywał kobiety swoją mową, poezją i zachowaniem. Umiejętność, która służyła mu od zawsze w zdobywaniu tego czego chciał nagle prysła pozostawiając go kłębkiem nerwów.
 
No i po trzecie, nadal bał się co by się stało gdyby Słowacki również podzielał jego uwielbienie. Sama wizja wydawała się wręcz nierealna, ale pomimo wszystko powodowała ciepło na jego sercu. Później jednak na ziemię znosiła go świadomość, że opinia publiczna zapewne zrównałaby biednego chłopaka z ziemią. Z resztą on sam by pewnie nieźle oberwał, ale w tamtym momencie bardziej przejmował się młodszym brunetem, którego za wszelką cenę chciał uchronić. Ironiczne jak jeszcze kilka miesięcy temu zrobiłby wszystko by ludzie znienawidzili Juliusza, a teraz wolał poświęcić swoje dobro by to się nie stało. Co też uczucia potrafią zrobić z biednym człowiekiem...
 
Na razie jego konflikt skupiał się na problemie numer dwa gdyż nagły brak pewności siebie spowodował również brak pomysłów jak powinien wyznać swoją miłość. Pustka w głowie, a chęć stworzenia tego momentu jak najcenniejszym kłóciły się ze sobą od południa dnia trzeciego. Sądził, że wykorzystanie swoich umiejętności przelewania uczuć na papier była cudownym pomysłem, ale wykonanie tego stało się o wiele cięższe niż sądził. Głównym problemem był fakt, że nie potrafił się skupić, a to skutkowało w słabej jakości poematów. Następnym, że chciał przekazać tak wiele w krótkiej i zwięzłej treści, że zwyczajnie nie potrafił ułożyć tego w dobry i przyjemny sposób. Wszystko co wychodziło spod jego ręki tego dnia było skazywane na natychmiastowe zgniecenie i zirytowane prychnięcie.
 
Dodatkowo jego sąsiedzi najwyraźniej uznali, że godzina siedemnasta to idealny czas by rozpocząć jakieś spotkanie rodzinne. Nie dość co już z cztery osoby omyłkowo zapukały do jego drzwi to jeszcze hałas jaki przy tym wywoływali pozbawiał go resztki jakiejkolwiek cierpliwości i weny. Rozumiał, że on sam najcichszym sąsiadem nie był, ale czemu nagle postanowili się zemścić po raz pierwszy odkąd tu mieszka i to jeszcze w takim momencie gdy potrzebował spokoju. Zirytowanie powiększał ponury krajobraz za oknem, który zamiast okazywać cudownego widoku śniegu i zimy pokazywał szarą papę i wichurę. Wszystko zdawało mu się działać na nerwy i nawet wzięcie leków uspokajających niewiele pomogło, a wręcz wprowadziło jego umysł w stan znużenia.
 
To wszystko złożyło się na fakt, że poprzestał na pisaniu poematów i zrezygnowany leżał na bracie biurka użalając się nad swoją marną istotą. Miał dość tego uczucia presji od samego siebie i zmuszania się do napisania czegoś. To powinno przychodzić mu naturalnie, a nie z przymusu tym bardziej gdy miał opisywać swoje własne uczucia, których sam nadal nie do końca rozumiał. Marny z niego poeta skoro własnych odczuć nie rozpoznawał... ale co mógł poradzić? Może potrzebował czasu? A może zwyczajnie potrzebował towarzystwa Juliusza? Może dzięki niemu, dzięki chłopakowi, który wywoływał u niego te wszystkie skrajne uczucia, powróciłby do swojej świetności? Może potrzebował jego słów zachęty? Jego spojrzenia na to wszystko i zwyczajnego porozumienia pomiędzy nimi? Finalnie i tak wszystko sprowadzało się do faktu, że musiał być z nim szczery a propos swojego uwielbienia...
 
I zapewne leżałby tak o wiele dłużej gdyby nie nagłe olśnienie i przypływ pewności siebie. Skoro jego Adamowe sposoby nie podziałały może powinien spróbować działać w ten Juliuszowy sposób? On przecież nie krył się przed problemem tak długo aż było za późno, był o wiele bardziej rozsądniejszy pod tym względem i to niebieskooki znajdował w nim czarujące. Miał to czego mu brakowało.
 
Zerwał się z biurka prawie wywalając krzesło. Pośpiesznie wylazł z swojego pokoju, narzucił na siebie płaszcz (pomimo wszystko nie chciał odmarznąć na śmierć) i wyszedł z mieszkania. Zamknął jeszcze za sobą drzwi na klucz bo nie chciał też zostać okradziony i biegiem zszedł po schodach. Starsza pani, którą mijał spojrzała na niego z zaskoczeniem gdyż zazwyczaj mężczyźnie nie zdarzało się gdzieś biegnąć z taką zacięta miną jakby zależało od tego całe życie. Bo zależało. Jego życie i zdrowie psychiczne bo gdyby nadal milczał chyba by oszalał ze swoimi własnymi myślami.
 
Biegnął do domu Juliusza, wymijając innych przechodniów, którzy rzucali mu dziwne spojrzenia. Mickiewicz na chwilę jedynie zwolnił by wyjąć telefon.
 
Adam
Bede u ciebie za jakies 10 min, wiec wyjdz na taras przed domem
 
Juliusz
Coś się stało? Nawet nie używasz polskich znaków, a to trochę martwiące...
 
Juliusz
Halo?
Adam, co ty planujesz?
 
Coś iście idiotycznego z mojej strony. Odpowiedział sobie w myślach, uśmiechając się na własną wyjątkową lekkomyślność w takiej sprawie. Bał się. Boże, piekielnie się bał jeśli miał być całkowicie szczery, ale nie miał zamiaru zawracać. Chociaż dosłownie wszystko w jego organizmie wolało żeby wrócił do mieszkania on szedł uparcie dalej. Gdy zobaczył dom Słowackich wiedział, że nie miał już jak się cofnąć i faktycznie miał zamiar to zrobić. Coś przed czym się bronił wszystkimi siłami tygodniami tylko po to by w końcu ulec. Zapewne będzie żałował, właściwie to już teraz żałował gdy poczuł nagłą nerwowość, która jedynie wzrosła gdy zobaczył Juliusza stojącego na tarasie.
 
Ubrany w grubą czarną kurtkę i otulony szczelnie szalem bo pomimo wszystko zewsząd panował okropny chłód. Gdy podszedł bliżej (poślizgnął się na mokrym śniegu, ale ten fakt pozostanie jedynie pomiędzy nim, a Juliuszem by nie ubierać mu na dumie) stres jedynie zaczął wzrastać. Zdyszany i zarumieniony od biegu oraz szczypiącego mrozu, odmarznięte dłonie i szybko bijące serce, które jedynie przyśpieszyło gdy zobaczył chłopaka z bliska. Blada twarz z zaczerwienionym nosem i policzkami, błyszczące ciemne sarnie oczy wpatrujące się w niego, zmarszczone brwi z niezrozumieniem i zaciśnięte w wąską linię malinowe usta. Ciemna, wyglądająca wręcz na czarną w mroku wieczoru, czupryna była w nieładzie i przyozdobiona pojedynczymi płatkami śniegu, a ręce miał ciasno przy sobie z dłońmi schowanymi w kieszeniach. Wyglądał tak cudownie, a Adamowi na usta cisnął się czuły uśmiech pomimo stresu.
 
— Adam? Wszystko w porządku? — zapytał młodszy brunet podchodząc bliżej niego i wpatrując się w niego, wyczekując jakiejkolwiek odpowiedzi.
 
Do niebieskookiego ledwo doszły te słowa, był zbyt stracony w głębi ślepi poety, a myśli krążyły jedynie wokół jednej impulsywności, która tak bardzo go kusiła. Nie wiedział czy było mu zimno czy ciepło, czy był zestresowany czy spokojny gdy tylko zbliżył się do drobnej sylwetki, czy jego serce biło tak szybko przez Juliusza czy wysiłek. W jego umyśle było tak wiele rzeczy, a zarazem tak mało. Wszystko wydawało mu się wtedy nierealne, pełne sprzeczności i nie potrafił się na niczym skupić by złożyć jakieś sensowne zdanie. Jedynie otworzył usta, ale nic nie powiedział, nie potrafił.
 
— Adam? — powtórzył ciemnooki i poklepał go po ramieniu by przywrócić go jakoś do świata rzeczywistego. Zaczynał się powoli martwić o to czy stało się coś złego czy to po prostu starszemu brunetowi się coś pomyliło.  Sytuacja była co najmniej dziwna i nie był pewny jak miał zareagować na nietypowe zachowanie poety.
 
Zaś ten poeta stwierdził w swoim umyśle, że idiotą był gigantycznym i zamiast próbować ułożyć jakiekolwiek zdanie poddał się swojej impulsywnej zachciance.
 
Przysunął się bliżej Juliusza tak, że ich twarze dzieliły zaledwie centymetry, a zmarzniętą dłoń ułożył na rozgrzanym policzku bruneta. Pomimo iż palce miał otępiałe na dotyk przez mróz, potrafił odczuć jak delikatna była jego cera i nie potrafił się powstrzymać przed niepewnym pogładzeniem go kciukiem po policzku. Zahaczył również tym palcem o malinowe jego wargi, które przez chłód były nieco spierzchnięte. Słowacki chciał coś powiedzieć, ale stał skamieniały w miejscu wyczekując następnych poczynań Adama. Spojrzał mu ostrożnie w oczy jakby ten gest wymagał od niego o wiele więcej zaparcia, a w niebieskich oczach dojrzał te iskierki i rozmarzenie, które uważał za takie czarujące. Jego serce zabiło szybciej, o wiele szybkiej niż jeszcze przed chwilą.
 
Mickiewicz przyćmiony chwilą pocałował niepewnie te same wąskie wargi Juliusza, o których tak wiele marzył przez ostatni czas. Pocałunek był delikatny, przypominał bardziej jedynie muśnięcie bo bał się zrobić cokolwiek więcej. Nigdy nie był dobry w słowach, więc zamiast mówienia mu jak się czuł wolał mu to pokazać z nadzieją, że Słowacki zrozumie i nie odepchnie go od siebie. Gdy nagle zapadła długa cisza zagłuszana jedynie ich przyśpieszonymi oddechami Adam zaczął się obawiać, a węzeł stresu ponownie został zawiązany w jego organizmie. Speszony odsunął rękę od jego policzka. Już miał uciec jak tchórz jakim był, wycofać się i zamknąć się w pokoju by zwyczajnie rozpłakać się nad swoją nieudolnością i żałosnym losem, ale Juliusz miał inne plany.
 
Pewnie ułożył dłonie po o obu stronach twarzy Mickiewicza powodując, że jego serce nagle przyśpieszyło, a w brzuchu zamiast niedawnego węzła stresu poczuł przysłowiowe motylki. Bez zbędnego ociągania się pocałował Adama o wiele bardziej zdecydowanie. Starszy poeta wydał pomruk zaskoczenia w usta bruneta, ale zaraz oddał gest, zamykając oczy i oddawając się chwili. Pragnął by trwała ona wiecznie. Nigdy nie czuł się tak niesamowicie będąc w czyichś objęciach chociaż był w dużej ilości związków. Czuł ciepło Juliusza, jego szybko bijące serce i ciało zaraz przy sobie i już nigdy nie chciałby się odsunąć. Przez bliskość poczuł również delikatną woń żywicy i ziół, stwierdzając, że chłopak lubował się w takich zapachach i uważając to za niesamowicie urocze.
 
Wplątał dłoń w miękkie loki poety gdy pocałunek stał się o wiele bardziej intensywny. Obydwoje chcieli pozostać w tej chwili na zawsze, ucałować każdą część swojego ciała, nie puszczać się ze swoich objęć. Po chwili jednak musieli przerwać by złapać oddech jednak nadal nie odsuwali się od siebie i patrząc się głęboko w swoje oczy. Mickiewicz miał wrażenie, że zrozumieli się idealnie bez słów, że obydwoje tego na tyle pragnęli, że nie potrzebowali żadnych utwierdzeń jedynie faktycznego ruchu w tą stronę. Uśmiechnął się szeroko czując się jakby cały stres i zmartwienia nagle zniknęły, a cały świat kręcił się jedynie wokół tej cudownej istoty przed nim. Istoty, która nazywała się Juliusz Słowacki.
 
Chłopak wydawał się być równie rozanielony co on, uśmiechając się jak głupi i nie zwracając uwagi na mrok, zimno czy przemoczone trampki, które nie nadawały się do chodzenia po śniegu.
 
— Ja... daj mi chwilę, muszę zebrać myśli — wymamrotał starszy poeta, a Słowacki jedynie prychnął rozbawiony wpatrując się w zdezorientowaną i widocznie zarumienioną twarz Mickiewicza.
 
— Wow, sprawiłem, że wielki Casanova zaniemówił. Normalnie aż mile połechtało moje ego — uśmiechnął się złośliwie ciemnooki po czym zostało mu posłane poważne spojrzenie przez tego "wielkiego Casanovę".
 
— Nie pomagasz.
 
— Dobrze, już jestem cicho.
 
I faktycznie zamilknął przez co zapadła również raczej niezręczna cisza podczas  której Mickiewicz starał ułożyć się jakieś zdanie. Co nagle wydawało się wyjątkowe . Nie do końca nawet dowierzał temu co się stało chwilę temu i z tyłu głowy obawiał się, że to był jedynie wyjątkowo realistyczny sen. Czuł tyle emocji w jednej chwili, ale nie był już zestresowany. Czuł się spokojny po raz pierwszy od kilku dni, a to tylko za sprawą jednej osoby. Naprawdę wpadł kompletnie, a jeszcze niedawno sądził, że nie byłby w stanie zakochać się tak intensywnie. Ale najwidoczniej wszechświat pragnął udowodnić mu inaczej i zesłał mu Słowackiego Juliusza, który od samego początku wywoływał w nim skrajne emocje. Począwszy od złości aż po istne rozmarzenie nad nim.
 
Przejechał dłońmi po rozgrzanej twarzy starając się jakoś przywrócić do świata rzeczywistego.
 
— Zakochałem się w tobie — wypalił krótko i zwięźle, nie potrafiąc otulić tego słowa w jakieś cudowne opisy. Jednak brunetowi na przeciwko to wystarczyło, uśmiechnął się czule i ponownie zbliżył się do niego. — Jezus, to brzmi tak dziwnie, ale nie potrafię tego jakoś poetycko ubrać w słowa. To żałosne bo w końcu jestem poetą, no nie? I to jeszcze znanym! A nie potrafię własnych uczuć wyznać w jakiś niesamowity sposób. To straszne, piekielne wręcz. Jaki ze mnie poeta skoro własnych uczuć nie potrafię zrozumieć i wypowiedzieć w ładny sposób?
 
— Spokojnie, Adam. Nie musisz tego wyznawać w nie wiadomo jak cudowny sposób, dla mnie wystarczyły tylko te cztery proste słowa. Poza tym, nie musisz być idealnym przykładem poety cały czas. To ma być dla ciebie przyjemność, a nie się wysilasz by powiedzieć cokolwiek gdy dla mnie powiedziałeś już wystarczająco. I szczerze? Chyba zadziałało to na mnie mocniej niż gdybyś pisał mi poematy czy ogólnie rozwodził się nad tym — mówił spokojnie i w między czasie złapał Mickiewicza za dłoń i demonstracyjnie ułożył ją nad swoim sercem aby mógł poczuć jak szybko biło. — I ja w tobie też, Adam. Nawet bardzo.
 
Niebieskooki mimowolnie uśmiechnął się szeroko i poczuł niesamowitą ulgę i błogość po tych słowach. Na razie nie zamartwiał się przyszłością, a pozostawał w zachwycie chwilą. To wszystko było takie cudowne i niesamowite. Nawet nie! Było nawet lepiej niż to! Rzucił się z przytuleniem na Juliusza chcąc zwyczajnie pokazać mu jak bardzo szczęśliwy tym był, ale lód pod ich stopami pokrzyżował plany. Zamiast miłego przytulenia obydwoje wylądowali na mokrym i śliskim śniegu z głośnym krzykiem młodszego, który dość boleśnie uderzył kością ogonową o zamarzniętą dróżkę.
 
— AŁA, ADAM WBIJASZ MI ŁOKCIA W BRZUCH!
 
— NO JUŻ, SPOKOJNIE — szybko zszedł z przygniecionego Słowackiego, który miał pech całkowicie wylądować na ziemi gdy Mickiewicz miał szczęście wylądować na jego ciele. Starszy poeta próbował wstać, ale zaraz ponownie wylądował na ziemi przez ten sam olodzony kawałek. Przeklnął pod nosem, a drugi brunet wybuchnął śmiechem pomimo iż sam był całkowicie przemoczony od śniegu, w który połowicznie wpadł. — I co się śmiejesz, Juliusz?!
 
— Twoja mina była cudowna — powiedział, powstrzymując kolejną falę śmiechu. Sam przesunął się trochę dalej aby uniknąć lodu i spokojnie wstał, jako tako otrzepując się z brudu i białego puchu. Stanął dumnie spoglądając z triumfem na siedzącego na glebie Adama, który potraktował go obrażonym fuknięciem. Zaraz jednak uśmiech na twarzy Słowackiego został zastąpiony grymasem bólu — Cała dupa mnie teraz boli. Przeklęty lód... a mówiłem ojczymowi by piaskiem posypać to "nie! po co?".  Jak wróci z pracy to poczuje po co.
 
— Pomożesz mi wstać? — przerwał narzekanie, a Juliusz bez słowa podał mu dłoń i nieudolnie (znów prawie się wywalił, ale to szczegół) udało mu się wstać. Ostrożnie by znów nie zaliczyć gleby przeszedł na ośnieżoną część ścieżki i udając jak gdyby nic się nie stało, otrzepał spodnie z białego puchu. Gdy tak był schylony pośpiesznie ulepił śnieżkę i gdy tylko się podniósł rzucił nią w zdezorientowanego Słowackiego.
 
— Za co to?!
 
— A nie wiem, jakoś tak zachciało mi się — uśmiechnął się lekko, ale zaraz jego mina zrzedła gdy również został potraktowany śnieżką. — A więc tak chcesz się bawić?!
 
W odpowiedzi dostał wystawiony język, a w ramach zemsty rzucił brunetowi małą kulką śniegu w twarz.
 
— Ty draniu! Nie uczyli cię, że w twarz się nie rzuca?!
 
— Nie, nie uczyli.
 
Tak naprawdę to uważał dostanie śnieżką w twarz nie aż za takie brutalne. Posiadając braci to był najznośniejszy atak chociaż finalnie i tak każdy z nich kończył całkowicie przemoczony, skłóceni i posiniaczeni. To była prawdziwa walka, w której każdy ruch był dozwolony dlatego też każdy w późniejszym czasie bał się rzucać na śnieżki z Mickiewiczem bo kończyło się w stanie skrajnym. Fryderyk i Zygmunt bez powodu nie unikają zabaw z nim w śniegu, no nie? Jednak biedny Juliusz tego nie wiedział dlatego nie spodziewał się, że Adam był tak dobry w tym. Jakkolwiek śmiesznie to brzmiało. W końcu dobre granie w śnieżki raczej jakąś niesamowitą umiejętnością nie było chyba, że dla ludzi przesiadujących z dziećmi. Jednak do CV ta rzecz raczej się nie nadawała pomimo wszystko, ale przynajmniej w życiu towarzyskim służyła niezawodnie. O ile w grę nie wchodził lód i kamienie bo takie walki na śnieżki raczej były krwawą masakrą, a nie zabawą.
 
Po kilkunastu minutach ganiania za sobą po całym zaśnieżonym ogrodzie, wywalaniu się niezliczoną ilość razy i wyzywaniu się od najróżniejszych rzeczy, usiedli na schodach do tarasu. W kompletnej ciszy i blisko siebie tak, że stykali się nogami i ramionami. Obydwoje byli również całkowicie przemoczeni, a Adam był pewny, że skończył z milionem siniaków na nogach od wywalania się na tym samym przeklętym miejscu następne cztery razy i za każdym razem Juliusz dumnie omijał oblodzone miejsce.
 
Mickiewicz był szczęśliwy. Po prostu szczęśliwy. Bez żadnych innych skomplikowanych emocji, bez mętliku w głowie, bez tego zamętu, który utrudniał mu życzę od miesięcy. Pomimo iż był zmarznięty, ubrania lepiły się do niego i bolał go każdy milimetr ciała był zwyczajnie szczęśliwy i spokojny. Wiedział, że Juliusz miał w tym więcej swojej zasługi niż cała sytuacja. Zwyczajnie jego obecność potrafiła go uradować jak niczyja inna i spędzanie z nim czasu nawet w ciszy było wyjątkowo cenne i przyjemne. To było coś nowego dla codziennego stresu i zmęczenia, które zazwyczaj mu towarzyszyły znikając jedynie na krótkie chwilę. Jednak wiedział, że musiał powiedzieć coś jeszcze z czym zwlekał wystarczająco długo i dziwił się, że Słowacki mu wybaczył pomimo tego. O ile w ogóle mu wybaczył, ale dla dobra swojego samopoczucia i chwili wolał tak sądzić.
 
— Przepraszam.
 
Pomimo iż te słowa były ciche Juliusz wiedział, że były całkowicie szczere. Nic nie odpowiedział jedynie uśmiechnął się delikatnie, wiedząc, że Mickiewicz nie oczekiwał żadnego odzewu w zamian i jedynie potrzebował świadomości, że Słowacki to do siebie przyjął i tam przy nim był.

[2887 słów]

KONIEEC WOHOO
nie umiem opisywac tak dobrze uczuc zakochania jakbym chcial, wuec musicie mi wybaczyc niedokładności w tym rodziale

fun fact te ff zacząłem pisać jakoś 10 czerwca skonczyłem 4 lipca, wiec wow. łącznie cale ff ma 30044 słów co jest o 10 tysięcy więcej niż zamierzałem żeby miało LMFAO no ale tak, milo bylo (zakladajac, se ktos to fr przeczytal??? nadal tego nie wiem bi pisze to przed pubilkacja tego fika) i cudownego dnia wam zycze towarzysze

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro