Policz do pięciu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Był to początek czerwca. Uradowani nastolatkowie szli szybkim krokiem do szkoły rozmyślając o planach na wakacje. Ulicą szła także dwójka chłopców. Jeden szedł, wesołym i pewnym krokiem, a drugi powoli ze spuszczoną głową. Pierwszy miał brązowe włosy i duże brązowe oczy, drugi także był szatynem tylko o zielonych oczach. Wesoły chłopiec spojrzał na przyjaciela, który szedł obok.

- Uśmiechnij się!- zachęcił go Louis- Już za niedługo wakacje.

Brandon nic nie odpowiedział. Nadal szedł ze spuszczoną głową wgapiając się obojętnie w asfalt.

- Halo! Ziemia do Brandona!- krzyknął Louis- Słuchasz mnie w ogóle?

Dopiero wtedy chłopiec podniósł głowę i spojrzał na przyjaciela. Uśmiechnął się smutno i rzekł:

- Przepraszam, ostatnio jestem bardzo zamyślony.

- Przecież zauważyłem...- zaczął Louis- Nadal o niej myślisz?

- Tak! Jak mógłbym przestać, była moją przyjaciółką przyrzekła mi wieczną przyjaźń, a teraz co... Spotyka się z jakimś głupim Marshall'em, a nie ze mną!- przy ostatnich wypowiedzianych słowach do oczu Brandona napłynęły łzy.

- Spokojnie, Brandon- starał się go uspokoić chłopiec- Masz jeszcze mnie i ja na pewno cię nie zostawię!

Brandon uśmiechnął się do przyjaciela.

- Tobie mogę ufać- powiedział i skierowali się do drzwi wejściowych.

Lekcje mijały zwyczajnie, póki na trzeciej przerwie Brandona nie rozbolała okropnie głowa. Louis widząc, że coś nie tak przejął się swoim przyjacielem i namawiał go by poszedł do pielęgniarki, jednak ten co chwilę odmawiał.

- Jeżeli coś ci jest? Może lepiej pójdźmy do pielęgniarki- namawiał swojego przyjaciela.

- Nie wszystko w porządku, możesz już przestać?- prosił Brandon

- Nie, nie przestanę chodź- Louis nie dawał za wygraną

Brandon nie wytrzymał.

- Daj mi spokój!- krzyknął po czym szybkim krokiem odszedł od niego.

Louis pobiegł za nim i złapał go za rękę.

- Coś jest z tobą nie tak- martwił się.

- Wcale nie! Daj mi spokój idioto- Brandon wyrwał mu się i pobiegł w stronę ubikacji.

Gdy szedł szybkim i pewnym krokiem ujrzał ją... Kate i Marshall'a. Wtedy nie wytrzymał złość powiększyła się jeszcze bardziej. Wbiegł do ubikacji i trzasnął z całej siły drzwiami po czym nie wiedząc co robi uderzył najmocniej jak potrafił ręką o lustro. I po chwili zemdlał.

Po paru minutach,a może nawet godzinach obudził się w innym pomieszczeniu. Był do prawdopodobnie szpital. Kobieta, która siedziała dotychczas na krześle czytając książkę zerwała się i podbiegła do leżącego chłopca starając się go objąć.

- Boże! Ty żyjesz- powiedziała z łzami w oczach- Louis znalazł cię leżącego w ubikacji w dodatku całego w krwi! Bałam się, że to koniec...- jej głos drżał

- Ogarnij się kobieto widzisz, że żyję- wywrócił oczami chłopak.

Kobieta nie uwierzyła w jego słowa.

- Brandon, to ja twoja mamusia- rzekła jak do małego dziecka

- I co z tego!?- krzyknął podnosząc się

Matka chłopca wybuchła płaczem, jednak ponad wszystko starała się go zatrzymać przy pozycji leżącej. Brandon jednakże wstał i pobiegł ku wyjściu. Na jego nieszczęście (lub też szczęście) złapał go jeden z lekarzy. Chłopak zaczął się wyrywać co nie przynosiło żadnego skutku.

- Masz mnie puścić, bo zadźgam cię nożem!- groził mu chłopak

Lekarz mimo wszystko trzymał go tak by przypadkiem mu nie uciekł.

- Z pani synem na prawdę jest coś nie tak- zwrócił się do matki chłopca, która nadal płakała- Radzę skonsultować się z psychologiem.- ciągnął dalej

Tydzień po wszystkim matka chłopca załatwiła spotkanie z panią psycholog. W prawdzie Brandon już się uspokoił, jednak matka wolała nie ryzykować. Ostatnio przestał z nią rozmawiać i przebywać więc nadal niepokoiła się o syna.

Na miejscu chłopak wszedł do gabinetu pani psycholog. Za stołem siedziała uśmiechnięta kobieta.

- Proszę usiądź- wskazała mu wolne krzesło na przeciwko jej.

Brandon zajął wolne miejsce i spojrzał na panią.

- Dobrze, jesteś Brandon Questers, tak?- przywitała się kobieta

- Tak, dzień dobry- odpowiedział chłopiec

- Ile masz lat?

- 16- odpowiedział szybko

- Ok, na początku chcę cię przekonać i ci uświadomić, że jestem tu po to by ci pomóc- zaczęła

Chłopak kiwnął głową.

- No to powiedz, mi czy dręczy cię coś ostatnio?- spytała pani.

Brandon przez chwilę milczał. Był tu żeby ta kobieta mu pomogła, ale nie chciał się zwierzać z osobistych spraw i przemyśleń.

- Może- odpowiedział po chwili namysłu

- Hmm... Słuchaj możesz mi powiedzieć o wszystkim co miało wpływ na twoim zachowaniu nikomu nic nie powiem, to będzie nasz sekret- starała się go przekonać do mówienia.

- Ale rodzice, uczyli mnie by nie rozmawiać z obcymi ludźmi o naszych osobistych rzeczach- prze mądrzył się chłopak.

- No tak... Jednak są ludzie specjaliści, którzy starają się pomagać innym i można im się spokojnie zwierzyć- zachęcała go kobieta.

- A może, nie chcę rozmawiać o tym co się ostatnio działo?- próbował się wymigać

- Ale tutaj po to jesteś- kobieta nalegała

- ALE JA NIE CHCĘ!

Brandona znów, przejęło to uczucie gdy zobaczył swoją byłą przyjaciółkę z Marshall'em. To uczucie było tak silne, że nie umiał nad nim zapanować. Bezmyślnie zaczął niszczyć rzeczy, które tylko zobaczył. Pani psycholog starała się go uspokoić, jednak nic nie pomagało. W końcu do sali wbiegła przerażona hukami, matka chłopaka. Błagała go by się opamiętał lecz ten ignorował jej prośby. Po chwili wybiegł z gabinetu, po czym z całego budynku. Matka wpadła w pościg za nim, jednak on biegł szybciej niż ona. Już po paru minutach był w domu i wpadł zdyszany do kuchni. Wyciągnął najostrzejszy nóż i wyskoczył przez okno by nie spotkać w drzwiach swojej matki. Chłopak biegł przed siebie nie wiedział gdzie znajdzie swoją ofiarę lecz był pewien kto nią będzie- Marshall. Gdy szedł ulicą trzymał nóż tak by żaden z przechodni tego nie zauważył. W końcu ujrzał na końcu ulicy Kate i Marshall'a żegnających się. Była to wspaniała okazja dla Brandona. Gdy tylko ona odeszła, podbiegł do niego i złapał go za rękaw od bluzy. Po czym zaciągnął go za duży budynek by nikt ich nie zauważył.

- Yyy... O co ci chodzi?- spytał wystraszony Marshall

Był brunetem o dużych zielonych błyszczących oczach. Zawsze był miły, chociaż mało popularny w szkole.

- Mi o nic... Nie wiem o co tobie chodzi- rzekł wyciągając nóż.

Marshall widząc to cofnął się delikatnie do tyłu.

- Wiesz, ja już pójdę- oznajmił, jednak Brandon przycisnął go do budynku

- Powiedz mi co robisz z Kate!?- zdenerwował się.

- Ja? Nic.. To moja przyjaciółka- powiedział nie pewnie Marshall

Brandon popatrzyła na niego z irytacją.

- Twoja... Twoja!? Ukradłeś mi ją!- nie wytrzymał

- Co!? Ja nikogo nie ukradłem- rzekł wystraszony Marshall

- No jasne, zgrywasz teraz nie winnego...- powiedział Brandon- Pal się teraz w piekle!- krzyknął po czym przeciął mu gardło, a Marshall upadł martwy na ziemię.

Ostatnie słowa i ostatni czym chłopaka, usłyszała jak i ujrzała Martina, dziewczyna z ich klasy. Zawsze umiała zapanować nad sytuacją więc szybko powiadomiła o tym policję, która nadjechała w porę.

Brandon wystraszony uciekł z miejsca zbrodni i biegł przed siebie mając nadzieję, że nikt go nie dogoni. Jednak policja była szybsza i złapała go za nim uciekł w las. Zawieźli go do więzienia i zaczęli ustalać wyrok czy go uśmiercić czy po prostu zamknąć na parę dobrych lat. Policja nie chciała ryzykować więc postanowili zabić chłopaka. Weszli do jednej z cel i ujrzeli otwarte kraty. Na ścianie widniał napis "Policzcie do pięciu i odwróćcie się,,. Mężczyźni wiedzieli, że to podpucha, jednakże odwrócili się i padli martwi na ziemię.

Chłopak zaśmiał się złowieszczo.

- Chcieliście mnie zabić? Ja zabiłem was...- rzekł swoje myśli na głos i uciekł w dal.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro