Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedzieli w nieprzyjemnej ciszy przez kolejne 20, może 30 minut. Ilekroć Weronika odzywała się, czarny albo ją ignorował, albo zbywał krótkimi odpowiedziami.

Beta zaczynała się obawiać, że nie da sobie rady. Owszem, miała już niejedną taką osobę za sobą, ale chłopak był wyjątkowo oporny. Na jego twarzy poza znudzeniem i okazjonalną złością nie widziała ani jednej emocji. Nawet jego oczy, mimo, że lśniły złowrogo - były puste jak wydmuszki.

Czarny miał już opracowaną strategię na zdobycie swoich leków. W ogóle nie przejmował się tym, co robi i mówi kobieta. Póki siedziała i poprawiała sobie niesforną fryzurę, był bezpieczny. I to liczyło się najbardziej.
Z rozmowy wyłączył się już dawno. Teraz po prostu siedział i myślał. Wydawało się, że miał na to mnóstwo czasu. Był niesamowicie wdzięczy za zdolność, której nauczył się za dzieciaka. Polegała na tym, że tworzył ze swojej skóry coś na wzór maski lub zbroi. Nic do niego nie dochodziło, a usta same odpowiadały tak, by jak najszybciej zbyć daną osobę. Umiejętność ta bywała bezcenna, zwłaszcza w takiej chwili, gdy przed nim była przeszkoda, odgradzająca drogę do upragnionej wolności, a za nim ściana, przez którą niestety nie mógł przejść. Czuł się jakby ktoś zapędził go w kozi róg, dlatego korzystał ze swojej umiejętności.

Weronika westchnęła cicho. Zaczynała irytować ją obojętność chłopaka. Szczerze mówiąc, miała doświadczenie z opornymi osobami, ale Aron był... Inny. Na jego miejscu każdy jej poprzedni pacjent odwracał się, wściekły, rzucał rzeczami, krzyczał lub płakał, a tymczasem Aru po prostu... Siedział...
Spokojny, nieporuszony, jakby złość sprzed kilkudziesięciu minut nie miała miejsca. Było to na swój sposób dziwne. Wiedziała, że nie powinna, ale niesamowicie ją to denerwowało. Nie miała ani jednego punktu zaczepienia, jeśli chodzi o terapię lub chociażby dowiedzenia się prawdy. Miała wrażenie, że on doskonale wie, że jeśli się nie odezwie, będzie "bezpieczny". Szkoda, że ów "bezpieczeństwo" polegało na tym, że po prostu będzie sam, z nikim obok, kto by go przytrzymał i poskładał do kupy, gdyby chłopak kiedykolwiek się rozpadł. Weronika od razu pomyślała o swojej drugiej połówce i poczuła ciepło w sercu. Pomyślała, że jej partner był obok zawsze, gdy go potrzebowała, a i ona służyła mu ramieniem do wypłakania, gdy ten tego potrzebował. Poczuła nieokiełznany smutek na myśl, że jeśli chłopak przed nią nie zmieni się, to tak naprawdę do końca życia będzie sam jak palec. Wiedziała, że nawet najbardziej samotne wilki to koniec końców zwierzęta stadne. I wiedziała, że wkrótce zacznie tęsknić do ludzi, o ile już nie zaczął. I nawet jeśli nie będzie tego okazywał, to wewnątrz będzie się po prostu rozpadał, za każdym razem, gdy zobaczy, jak dwie istoty dogadują się ze sobą. To tylko nakręcało jego złość, a w wyniku tego był jeszcze bardziej samotny. Jedno, wielkie, błędne koło. 
Właśnie dlatego chłopak potrzebował choć jednej osoby, która by z nim była, nieważne jak bardzo ten by go odpychał. Młody musiał mieć osobę, która będzie za niego odpowiedzialna. Musi wybijać mu głupie pomysły z głowy, doradzać i najważniejsza rzecz: być. Po prostu być przy nim, niezależnie, czy będzie tego potrzebował, czy nie. 

Od jakiegoś już czasu kobieta na przeciw niego była tak pochłonięta przez własne myśli, że nawet opadające na twarz włosy przestały jej przeszkadzać. Gdy Aru to zauważył odetchnął trochę swobodniej i poruszał lekko rękami, by przywrócić krążenie w nich. Wiedział, że gdy poruszy się na większą skalę przywróci kobietę do rzeczywistości, więc niezbyt mógł wyjść. Nie mógł też się przespać, choć naprawdę na to liczył. Na szczęście zdążył się zdrzemnąć zanim przyszedł do domu watahy, więc nie był aż tak zmęczony, by zasypiać na stojąco. Nie zmienia to faktu, że najchętniej po prostu przewróciłby się na bok, zamknął oczy i zasnął. Nic nie zapowiadało tego, że kobieta nagle wyrwie się ze swojego zamyślenia i się na niego rzuci, więc pozwolił spiętym mięśniom na lekkie rozluźnienie i natychmiast poczuł ból w odrętwiałych kończynach, na co znowu mimowolnie się spiął. Prychnął cicho, zirytowany.

Beta podskoczyła lekko na krześle i zerknęła przed siebie.
- Przepraszam. - Wymamrotała szybko, orientując się, że zawaliła na całej linii. Powinna go przyciskać do bólu, różnymi metodami, aż w końcu by pękł i wszystko jej wyjawił. W dodatku wręcz niedopuszczalne było, by psycholog zacinał się w swojej pracy i pogrążał w rozmyśleniu. Owszem, było to wymagane, ale nigdy, gdy miał sesję z pacjentem. - Wróćmy do rozmowy, dobrze? - Spytała, przywołując na twarz lekki, życzliwy uśmiech. Usłyszała ciche, zrezygnowane westchnięcie ze strony swojego pacjenta i sama poczuła się zmęczona. Postanowiła postawić wszystko na jedną kartę. Zwykły atak. Z kilku stron na raz. Za którymś razem jego argument nie będzie w stanie odeprzeć natarcia lub da sposobność do następnego zagrania, aż w końcu chłopak pęknie jak balonik, uwalniając wszystkie negatywne emocje. Wszystko trzeba było przeprowadzić jednak umiejętnie, spokojnie i powoli, by chłopak nie wyczuł podstępu. 

,,Ta... ", pomyślał czarny, ,,Do rozmowy...". Według niego ta rozmowa przypominała bardziej dialog niż zwykłą, przeciętną konwersację ale nie mógł nic z tym zrobić. 

Nagle usłyszeli ciche pukanie w drzwi, a po chwili zobaczyli twarz Leona.
- Zrobiłem obiad. - Oznajmił luźno. - Weroniko, zjesz z nami? - Spytał uprzejmie i zerknął na betę, która obdarzyła go uśmiechem. 
- Chętnie, dziękuję. - Rzuciła. - Skoczę tylko do toalety. - Dodała po chwili i wstała, lekko się krzywiąc na odrętwiałe ciało. Leon skinął głową, po czym zerknął na nadal nieruchomego chłopaka na łóżku i westchnął cicho. Podszedł do niego i kucnął na przeciwko mebla.
- Chodź, zrobiłem dzisiaj pieczeń z dziczyzny. Cała wataha szaleje na jej punkcie, musisz choć spróbować. - Rzucił z entuzjazmem, który nagle wziął nie wiadomo skąd.
- Zaraz przyjdę. - Mruknął czarny. Leon chwilę mierzył go spojrzeniem, ale w końcu skinął głową i wyszedł. 

Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi czarny sprawdził, czy wspaniała pani psycholog wyszła i jednym susem pokonał pokój, doskakując do okna, po czym otworzył je i wyskoczył, lądując na ziemi już na czterech łapach. Nie czekając na nic pognał przed siebie, lekko otwierając pysk. Pozwolił, by świeże, leśne powietrze rozepchało mu płuca i odetchnął, zachwycony. Niemal czuł, jak skrzą mu się oczy. 
Właśnie wtedy był najbardziej szczęśliwy. Nie potrzebował nikogo. Wystarczyły mu tylko cztery łapy oraz nieskończona ilość miejsca do biegu.

***

Jak tam odczucia po rozdziale?

Macie jakieś plany na wakacje?
Ja jadę nad morze z rodziną.

Do przeczytania,

- HareHeart

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro