Wielki Elekcyjnie Elegancki Dwór

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przedstawiam prezent na mikołajki, jaki Kot wykonał w ramach tegorocznego secret santa... Miłego czytania! I pozdrowienia z Cheshire ♥


Powiedzmy to sobie jasno: są mikołajki. Cudownie wolny od nauki dzień, jaki każdy szanujący się młody człowiek zamierza poświęcić na spanie do południa oraz zdrową dawkę leniuchowania, połączonego z obżeraniem się słodyczami sprezentowanymi z tej chwalebnej okazji. Wszyscy wokół zostali poinformowani (osobiście tego dopilnowałaś), by nikt, ale to NIKT nie ważył się mącić twego dnia słodkiego nicnierobienia.

Okazało się jednakże, iż wszechświat ma wobec ciebie inne plany. Bez najmniejszych skrupułów jakaś niewidzialna siła zdziera z ciebie kołdrę, którą zdążyłaś się porządnie owinąć, po czym twoje ciało w niewyjaśniony sposób zapada się do wnętrza materaca, pozostawiając po sobie ziejącą dziurę.

– Wszystko pięknie – mamroczesz, przelatując obok wrzeszczącego czajnika do herbatki. – Ale dlaczego nie można było zostawić mi kołdry? Zimno mi, a tak przynajmniej można byłoby się okryć, nie?

Nikt nie próbuje nawet zareagować, ku twojemu oburzeniu, więc nadal drżysz z zimna. Dobrze, że masz chociaż te świąteczne skarpetki. Wprawdzie dyndanie dzwoneczków mogłoby niejednego już dawno doprowadzić do szału, ale przynajmniej chronią stopy przed zamarznięciem. Wyciągasz rękę, łapiąc przelatującą obok filiżankę herbaty, bo para, jaka się z niej dobywa, sugeruje ciepłą zawartość.

Spodziewać się można było wielu rzeczy, jak herbatki o smaku banana czy innej interesującej osobliwości, natomiast żadną miarą nie dało się przewidzieć, iż w filiżance siedzi paląca papieros gąsienica.

– Mogłaby panienka mnie puścić? – pyta uprzejmie robak, wypuszczając kłąb dymu wprost w twój nos. – Trochę mi się spieszy. – Sugestywnie wskazuje na swój odświętnie wyglądający frak, opinający jego zaokrąglony tułów. Charakterystyczne poły marynarki przywodzą na myśl pianistów, dlatego mimowolnie parskasz śmiechem, wyobrażając sobie gąsienicę grającą na fortepianie. – Wybieram się na Elekcję.

– Jaką elekcję? – Zadajesz jedno z setki pytań, które właśnie pojawiły się w twojej głowie.

– Cóż za ignorancja – oburza się gąsienica, wymachując maleńkim papierosem. Niewątpliwie zauważyła, iż wypowiedziałaś słowo elekcja małą literą, tymczasem gdy najwyraźniej powinno wypowiadać się je z dużej litery. Patrzy na ciebie z dezaprobatą, a ty nie wiedzieć czemu zaczynasz czuć wstyd. Zawstydził cię gadający robak. Wspaniały początek dnia, co nie? – Na Elekcję Elegancji, oczywiście.

– Ehm... okej – wykrztuszasz z siebie, pozostając w absolutnym zdezorientowaniu. Sceneria wokół, to jest spadające i latające losowe elementy wyposażenia domu, a także otaczający cię tunel ziemi, przypomina do złudzenia legendarną scenę z Alicji w Krainie Czarów. Marszczysz brwi. Zaczynasz się zastanawiać, czy przypadkiem nie śpisz, jako że, koniec końców, wszystkie przygody Alicji były snem, przynajmniej według zamysłu Lewisa Carrolla. Szczypiesz się mocno w ramię, ale nic się nie dzieje.

Co gorsza, nadal patrzy się na ciebie ta brzydka, ubrana we frak włochata gąsienica.

– Puścisz mnie wreszcie? – wrzeszczy, czerwona ze złości.

– J-j-jasne. – Posłusznie wypuszczasz z rąk uszko filiżanki, a ta wyprzedza cię w drodze na dół wraz ze swą parującą odrażającą zawartością. Ty spadasz wolniej, niespiesznie wręcz, tak, że po jakichś dwóch godzinach udaje ci się zasnąć w powietrzu, bowiem miarowe kołysanie działa na ludzi usypiająco (wie to chyba każdy niemowlak).

Budzi cię dopiero dość niemiłe i zdecydowanie zbyt gwałtowne spotkanie z podłogą. Charakterystyczna czarno-biała szachownica ciągnie się po horyzont i za horyzont, mało tego, szachownica jest również na suficie, za tobą i jakimś cudem na tobie – twój powyciągany dres nagle zamienia się w gargantuiczną planszę do gry w warcaby. Wzorek jest zwyczajnie wszechobecny, bowiem szachownicowy jest także stojący obok stolik, a także kandelabr.

Rozglądasz się, ogarnięta niepokojem. To wszystko wygląda zdecydowanie zbyt szachownicowo.

– Halo? – odzywasz się cicho, a echo dobitnie uświadamia ci twoją absolutną, dobitnie stereotypową samotność.

Opukujesz wszystkie ściany w poszukiwaniu ukrytych drzwi (w filmach zawsze tak robią), lecz bez najmniejszych rezultatów. Z czasem przebywanie w szachowym pokoju staje się potwornie frustrujące, nie do zniesienia.

– Wypuśćcie mnie stąd!

– Ej, co ty się tak awanturujesz, dzieciaku? – burczy ktoś od strony stolika. – Nie pamiętasz procedury dziewiętnastej?

– Jaka, kurde, procedura? – cedzisz przez zęby.

– Procedura dziewiętnasta standardowego wchodzenia na Elekcję Elegancji – kontynuuje coś, co najwyraźniej jest bezosobowym blatem stolika. Uśmiechnięte usta spoglądają na ciebie z poziomu tegoż blatu, a niewiarygodnie białe zęby bezczelnie błyszczą w łagodnym świetle kandelabru. – Wypić płyn z buteleczki opatrzonej wielce wymowną naklejką Wypij Mnie.

Podchodzisz do stolika, gdzie faktycznie leży owa buteleczka. Wypijasz zawartość, oblizując usta, gdy zalewa je słodko-kwaśny smak podobny do nader posłodzonego soku z malin.

– Oczywiście uprzednio należy pamiętać o tym, by włożyć do kieszeni ciasteczko z napisem Zjedz Mnie, które należy zastosować po przejściu przez mikrodrzwi. W przeciwnym razie nie będzie można powrócić do odpowiedniego rozmiaru.

– Co... nie, czekaj, nie! – krzyczysz w panice, w ostatniej chwili chwytając ciastko z blatu. Jest już wielkości twojej głowy, bowiem proces zmniejszania rozpoczyna się dość prędko.

Szczęśliwie ubrania zmniejszyły się wraz z tobą, więc kompromitującej sytuacji udało się uniknąć. Okazuje się, iż ten przemawiający rzeczowym tonem stolik (o dziwo, ów rzeczowy ton przypomina do złudzenia głos nawigatora Google) ukrywa w sobie maleńkie drzwiczki, również pokryte szachownicą. Udało ci się dostrzec je dopiero teraz, po procesie zmniejszającym.

Z ciężkim westchnieniem przekręcasz gałkę, uprzednio wziąwszy ciacho giganta pod pachę. Przekraczasz próg, a wówczas zyskujesz doskonały widok na czyjeś czubki butów.

Są to pantofelki niezwykłej urody, klasyczne czerwone szpilki. Ich czerwień nie jest taką sobie zwyczajną czerwienią, o nie. To soczysta czerwień, o barwie równie intensywnej co świeżo wyszorowany wóz strażacki. Zdaje się, że ich wysokie i ostre obcasy powoli zmierzają w twoją stronę, dlatego też czym prędzej wgryzasz się w ciacho, przez dłuższą chwilę próbując je jakoś choćby nadgryźć, aż w końcu ci się to udaje. Podejrzewając połamanie zębów, przełykasz kęs, a wówczas powracasz do normalnych rozmiarów, może minimalnie wyższych, niż poprzednio.

Właścicielką pantofelków okazuje się elegancka kobieta, odziana w śnieżnobiałą koszulę i ołówkową, czarną spódnicę. Jaskrawa szminka idealne zgrywa się z kolorem jej butów. Kobieta posiada również typową dla tego stylu surową, wyniosłą minę oraz okulary w grubych oprawkach.

– Dzień dobry – mówi sucho. Taksuje cię morderczym spojrzeniem, z dezaprobatą spoglądając na szary dres (już bez szachownicy, pewnie to był po prostu oczopląs) i na, o zgrozo elegancji, czerwone skarpetki z białym futerkiem, dzwoneczkami i obowiązkowym reniferem. – Jak mniemam, przyszłaś na Elekcję?

– Tak, na elekcję – odpowiadasz niewinnie, udając, że doskonale wiesz, o co chodzi.

Elekcja mówi się z dużej litery – syczy kobieta, mrużąc oczy. Odgarnia za ucho kosmyk miodowych włosów i mruży oczy, a wówczas jej spojrzenie staje się jeszcze bardziej mordercze, niż wcześniej.

– Oczywiście, tak, Elekcja – przytakujesz gorliwie.

Kobieta przestaje mrużyć powieki, a ty mimowolnie wzdychasz ulgą.

– Świetnie. Elekcja rozpoczyna się za pięć minut. Jak co roku rozpoczynamy punktualnie w południe.

Rozglądasz się po gigantycznej sali, po brzegi wypełnionej rozmaitymi ludźmi i nie tylko. Dostrzegasz króliki, dwunogie żaby, gąsienice, zające (nie mylić z królikami), a także hybrydy najrozmaitszych gatunków, jak chociażby delfina, łosia i pingwina. W większości są to jednak ludzie. Wszyscy bez wyjątku (zwierzęta również) ubrani są w wyjątkowo wytworne ubrania. Wszędzie, gdzie tylko spojrzeć, wyraźnie widać garnitury, fraki, surduty, kamizelki, suknie, spódnice oraz moc błyszczącej biżuterii.

Ogółem wygląda to jak całkiem zwyczajny bankiet służbowy, jeśli nie zwracać uwagi na zwierzęce głowy.

– Pst, jesteś tu chyba nieobeznana z sytuacją, mam rację?

Odwracasz głowę, by dostrzec uśmiechniętego rudowłosego chłopaka z cylindrem na głowie.

– Kapelusznik?

– Ach, przepraszam, Kapelusznik Junior. – Wyciąga dłoń w twoją stronę. – Powinienem był się przedstawić.

Również zdradzasz mu swoje imię, rumieniąc się mimowolnie. Przeklęte skarpetki! Że też musiałaś włożyć je akurat dzisiaj! Wyglądają żałośnie w porównaniu z tymi wszystkimi szpilkami, pantofelkami, balerinkami, lakierkami i... szlifowanymi, pozłacanymi podkowami.

– Co to jest ta cała Elekcja? – pytasz uradowana, w końcu mogąc zaspokoić domagającą się natychmiastowych wyjaśnień ciekawość.

– Po pierwsze: witaj w Wielkim Elekcyjnie Eleganckim Dworze. – Kapelusznik Junior parska mimowolnym śmiechem na widok twojej zdumionej miny, chociaż stara się to taktownie zamaskować kichnięciem. – Co roku zbieramy się tutaj, by elekcyjnie wybrać wiodący trend na następny rok.

– Czekaj – przerywasz mu machnięciem ręki. – Czyli... po prostu głosujecie, jakie ciuchy nosicie przez kolejny rok?

Chłopak kiwa głową z entuzjazmem.

– Dokładnie tak! Pojętna jesteś.

– Teraz chyba dopiero ogarnęłam, że tak samo działa moda w naszym świecie. Rany, ależ to bezsensowne. – Chichoczesz.

– Bezsensowne? Nie mów tego głośno – karci cię Kapelusznik Junior. – Jeszcze usłyszy cię Wielka Elekcyjnie Elegancka Diwa.

– Że kto?

– W zeszłym roku to jej propozycja kostiumu wygrała na Elekcji. Jest Diwą, prowadzi tegoroczny pokaz.

– Rozumiem – odpowiadasz z udawaną powagą. – Moda to w zasadzie jeden wielki absurd – dodajesz pod nosem.

– Patrz, zaczyna się pokaz.

Rozbłyskują kolorowe światła, które kierują się do centrum hali, gdzie na podeście stoi wymalowana kobieta o włosach spiętych w niewyobrażalnie ciasny kok. Ma na sobie czarną sukienkę do kolan, a że w dłoni ściska aktówkę, do złudzenia przypomina atrakcyjną księgową.

– Witam na Elekcji! – woła entuzjastycznie, prowokując falę oklasków. – Zapraszam do mnie tegorocznych Elegantów, którzy zaprezentują swoje propozycje stylu towarzyszącego nam przez najbliższy rok!

Wówczas zauważasz, że kilka osób w tłumie nie ma na sobie typowo biznesowego stroju. Jest tu bowiem dziewczyna ubrana jak stereotypowa krakowianka z tych wszystkich polskich pamiątkowych pocztówek, jest także mężczyzna odziany wyłącznie w pływackie slipy, jest również pół żaba, pół człowiek mający na sobie klasyczny, kowbojski kostium, słowem przedstawiciele przeróżnych typów ubioru.

Ku twojemu najwyższemu zdumieniu jakieś ręce popychają cię naprzód, ku podwyższeniu, a choć się opierasz, przebrzydłe świąteczne skarpetki ślizgają się po wypolerowanym parkiecie tak, iż nie sposób oprzeć się tłumowi.

– A cóż to za ekstrawagancja! – wykrzykuje Diwa na twój widok. – Ta biel futra jest doprawdy interesująca... moment! – Zamiera nagle, zszokowana. – To dzwoni! DZWONECZKOWE SKARPETKI! – piszczy podekscytowana do tego stopnia, że niemal przechodzi w ultradźwięki. – One dzwonią! Ach! Mamy tegoroczną zwyciężczynię Elekcji! Tak!

– Tak, tak! – wydziera się gawiedź. Podbiegają do ciebie maluchy z miarkami w dłoni, uważnie oglądają skarpetki, dotykają ich niezliczoną ilość razy, sprawdzając fakturę futerka, a przy okazji wprawiając cię w spory dyskomfort. Najuważniej przyglądają się dzwoneczkom, jakiś dzieciak nawet bezczelnie odrywa jeden z nich.

– Czy wszyscy jednogłośnie zgadzają się, by tegorocznym trendem zostały Dzwoneczkowe Futra?

– TAK!

Po dłuższej chwili paraliżu spowodowanego szokiem i Konsternacją (zauważyć należy, iż jest to Konsternacja pisana dużą literą) wzruszasz ramionami. Nie pierwszy raz się zdarza, by jakiś kicz stał się nagle super-modny. Tak już działa moda, nawet ta w Krainie Czarów.

Maluchy kończą oględziny, po czym sprintem biegną do pomieszczenia ukrytego za wielkimi, podwójnymi drzwiami. Dobiega stamtąd jakiś bardzo desperacki turkot, który nieustannie narasta, aż w końcu osiąga najbardziej irytującą częstotliwość, jaka jest możliwa.

Mija może kwadrans, gdy wejście otwarte zostaje na powrót otwarte kopniakiem. Maluchy wybiegają stamtąd z naręczami czerwonych i białych futrzanych strojów. Wiele z nich ma zielone akcenty, a każdy opatrzono kiczowatym wizerunkiem renifera.

Wszystkie też obwieszone są złocistymi, dzwoniącymi dzwoneczkami, oczywiście.

Obecni na Elekcji goście wdziewają stroje z radością wymalowaną na wszystkich bez wyjątku twarzach i pyskach. Dzwonienie staje się tak przenikliwe, że drżeć zaczynają szyby w oknach sali.

– Wiwat skarpetkowa dziewczyna! – śmieje się Kapelusznik Junior, doprawiając do swego cylindra kilka dzwoneczków i białą lamówkę z futerka.

– Wiwat!

Tak, uznajesz ostatecznie, moda faktycznie jest mega dziwna. Tak dziwna, że aż normalna dla wszystkich z Krainy Czarów.

– Dobra, ja chcę się stąd wydostać – mamroczesz, nie mogąc już znieść iście świątecznego dzwonienia, raniącego uszy. Masz absolutnie dosyć świątecznego kiczu, dosyć do tego stopnia, że po powrocie do domu masz zamiar wywalić ze swojego pokoju wszystkie świąteczne dekoracje, co do jednej!

No, może poza tym misiatym kocykiem na łóżku. Ale tylko poza nim! Wszystko inne PASZOŁ!

– Chcesz się wydostać, mówisz?

– Stolik? – pytasz, rozpoznając cichy głos tuż koło swego ucha.

– Stolik? Czy ja ci wyglądam na stolik? – prycha głos. Odwracasz głowę w jego stronę. Tuż obok twojego ramienia widnieje stolikowy uśmiech, lecz tym razem opatrzony jest wąsami i błyszczącymi, kocimi oczyma.

– Ach, czekaj, ty jesteś ten gadający kot z... jak to się wymawiało? Czeszer?

Czeszajer, moja droga, nie kalaj tego szlachetnego hrabstwa swą wymową – oznajmia wyniośle Kot (Kot z wielkiej litery, rzecz jasna). – Jeśli chcesz się wydostać, musisz udać się do tych drzwi, tamtych o, tych brzydkich, odrapanych i zupełnie niemodnych.

– To drzwi do mojego pokoju – zauważasz urażonym tonem.

– W takim razie powinnaś je wymienić, dobrze ci radzę – miauczy Kot, nie tracąc rezonu, a następnie rozpływa się w powietrzu.

Przedzierasz się przez tłum, uparcie i wytrwale, aż wreszcie udaje ci się dotrzeć do drzwi.

– Hej, skarpetkowa dziewczyno, czekaj!

Kapelusznik Junior rzuca w twoją stronę mikołajową czapkę z dzwoneczkiem na jej czubku.

– Sam wymyśliłem ten krój – chwali się z szerokim uśmiechem.

– Dzięki – odpowiadasz, ponownie postanawiając wywalić ze swego pokoju wszystko poza misiatym kocykiem i czapką od Kapelusznika Juniora.

Po raz ostatni spoglądasz na pogrążoną w radosnym, świątecznym chaosie salę, po czym pewnym ruchem naciskasz klamkę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro