~ Ulica Pokątna ~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wstałam dzisiaj wyjątkowo wcześnie. Już o 5:00 byłam na nogach. Cóż poradzić? Byłam podekscytowana wypadem na Pokątną. Nie mogłam dostać lepszego prezentu na urodziny! Chodziłam cały dzień jak na szpilkach, bojąc się, że to był tylko sen i nikt jednak nie przyjdzie. Myliłam się. Około godziny 11:00 do drzwi mojego pokoju zapukał Albus Dumbledore.

- Dzień dobry, profesorze.

- Dzień dobry, moja droga. - Otrzymałam na powitanie ciepły uśmiech. - Jesteś gotowa?

- Tak, byłam gotowa już od rana - odpowiedziałam wesoło.

Profesor zachichotał, po czym kazał złapać się za jego ramię. Niepewnie złapałam jego rękę i wtedy poczułam dziwne szarpnięcie w okolicach pępka. Śniadanie cofnęło mi się niebezpiecznie do gardła, ale zaraz ponownie je połknęłam... fuu... Złapałam chwiejnie równowagę i spojrzałam na chichoczącego profesora. Wyprostowałam się, jak prawdziwa arystokratka i ruszyłam za mężczyzną.

Weszliśmy do ładnego pubu o nazwie ,,Dziurawy Kocioł". Dużo osób witało Dumbledore'a lub proponowało mu, żeby się dosiadł. Jednak on wszystkim grzecznie odmówił, tłumacząc, że ma sprawy Hogwartu na głowie. Przeszliśmy na tył pubu do zaplecza, gdzie napotkaliśmy ceglaną ścianę.

- Zapamiętaj kolejność - polecił profesor i stuknął parę razy w różne cegły.

Mur rozstąpił się i ukazało się przejście prowadzące na Pokątną. Zaparło mi dech w piersiach - tu było cudownie! To miejsce tętniło życiem i przesycone było magią. Tak, mogłam tu wyraźnie wyczuć mnóstwo magii, słabej, mocnej, charakterystycznej, delikatnej... Rozglądałam się dookoła, chciałam jak najwięcej zobaczyć i zapamiętać.

- To, gdzie chcesz iść najpierw, Rozet? - zapytał profesor.

- Może po różdżkę? - zaproponowałam.

Mężczyzna przytaknął i poprowadził mnie do sklepu Olivandera.

- Dzień dobry - przywitałam staruszka za ladą.

- Dzień dobry, panno...

- Riddle - przedstawiłam się. - Rozet Riddle.

Wytwórca różdżek zdziwił się okropnie, tak jakby to, co powiedziałam, było niemożliwe. Uniosłam brwi na mężczyznę, a ten ocknął się z transu.

- Ach, tak... Riddle... - mruczał, znikając na zapleczu.

- Kiedy skończysz, poczekaj tu na mnie, masz trochę pieniędzy, a ja pójdę po książki - polecił Dumbledore.

Przytaknęłam i profesor wyszedł. Po paru minutach Olivander wrócił z jakimś pudełkiem. Wyjął z niego patyk i podał mi:

- To ostrokrzew, jedenaście cali, pióro z ogona feniksa - tłumaczył.

Wpatrywałam się z uwielbieniem w kawałek drewna.

- No, machnij! - poganiał.

Nie wiedziałam, jak i w co mam machnąć, więc po prostu zrobiłam mocny ruch nadgarstkiem, taki jak zrobił Dumbledore, w stronę lampy. Przedmiot wybuchł, kiedy tylko snop światła uderzył w niego.

- Uch... nie, nie, nie... - mruknął mężczyzna, zabierając mi różdżkę. - A myślałem, że to będzie trafione, tak jak u Toma... - bełkotał, znikając na zapleczu.

Kiedy w końcu wrócił, podał mi kolejną różdżkę:

- A ta?

Musiało paść równo 10 takich pytań, zanim udało się dobrać mi różdżkę. Zapłaciłam i wyszłam przed sklep, gdzie postanowiłam poczekać na Dumbledore'a.

Profesor w końcu zjawił się z książkami i małą paczką, gdzie, jak później się okazało, były schowane pióra, atrament i pergamin.

- Jaka to różdżka? - zapytał.

- Lipa, włókno ze smoczego serca, 13 cali, odpowiednio giętka - wyrecytowałam.

Profesor skinął głową. Udaliśmy się jeszcze po mundurek szkolny i mężczyzna teleportował mnie do sierocińca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro