Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Usiadłem na swoim łóżku i ponownie się rozpłakałem. Wszystkie wspomnienia z wycieczki po grzyby wróciły. Znów zacząłem pocierać swoje usta ręką, jakbym chciał z nich zetrzeć coś obrzydliwego.

Po chwili wstałem z łóżka, nie chciałem siedzieć w miejscu, przez to wszystko rozpamiętywałem. Na ramionach ciągle miałem czerwony płaszcz, więc nie musiałem się ubierać. Wyszedłem na zewnątrz i usiadłem nad jeziorem.

Gdy spojrzałem w las, przypominał mi się pewien blondyn, przez którego teraz znowu wyglądałem jak mały pomidorek. Dotknąłem opuszkami palców teraz lekko wysuszone i krwawiące od pocierania usta.

Odsunąłem rękę i zobaczyłem czerwoną krew na palcach, która powoli spływała po nich w kierunku wnętrza dłoni. Zmoczyłem rękę w rzece, pozwalają krwi zniknąć i oblizałem usta pozbywając się z nich czerwonej cieczy.

Popatrzyłem w niebo. Noc była piękna i gwiaździsta, a lekki wiatr rozwiewał moje zielone włosy. Emocje każdego rodzaju kłębiły się wewnątrz mnie, nie wiedziałem co robić, z jednej strony nie chciałem kłamać i mówić, że nic się nie stało, to z drugiej nie chce, aby ktoś się dowiedział.

Chciałem też, dowiedzieć się czegoś więcej o Kacchanie... poszukam go jutro. Może go spotkam?

Przytuliłem nos do czerwonego płaszcza, który jeszcze trochę pachniał chłopakiem. Zapach cynamonu, zmieszany z leśną ściółką.

Po chwili wstałem z miejsca które wcześniej sobie wybrałem i pokierowałem się do domu, nie zauważyłem pary czerwonych oczu, które obserwowały mnie puki nie zniknąłem za budynkami.

-----------

Następnego dnia obudziło mnie pukanie do drzwi i wesoły głos mojej matki.

-Izuku, śniadanie jest gotowe! Choć zjeść, a po nim mam dla ciebie zadanie.

Posłusznie wstałem z łóżka i zacząłem się ubierać. Założyłem na siebie krótkie spodenki i dodatkowo czarne pończochy, na górę natomiast szarą luźną koszulę. Nigdzie dziś nie miałem iść, więc na razie nie musiałem się przebierać, na zewnątrz jest zimno, więc taki ubiór mógłby być za lekki. Szybko jednak zapomniałem o moich podejrzeniach, że na zewnątrz jest zimno, bo poczułem ciepłe promienie słońce na plecach. Westchnąłem cicho z przyjemności i rozciągnąłem się wychodząc z pokoju.

-Co na śniadanie? - spytałem mamy stojącej już przy stole, na którym leżały dwa talerze na jednym była jedna kanapka, a na drugim dwie. Zdziwiło mnie to, dlaczego?

-Oh, Izuku, pewnie się zastanawiasz się, dlaczego kanapek jest nierówno na talerzach - zaśmiała się pod nosem, i podała mi talerz zawierający jedną kanapką. - cóż muszę cię wysłać do sąsiedniego miasta... wiesz, że niestety sama nie dam rady, więc muszę cię o to prosić...

-A jeśli mogę spytać mamo, po co mam tam iść? - przekręciłem głowę w bok, niczym mały szczeniak.

-Cóż, mieszka tam twoja babci, a doszły mnie słuchy, że się pochorowała i potrzebuje opieki, przy okazji poznałbyś swoją rodzinę. Och, i bym zapomniała, mieszka tam też moja stara koleżanka, więc mógłbyś się z nią spotkać i  może nawet dogadasz się z jej synem, choć nie jestem pewna czy nadal tam mieszka. Jakbyś zdecydował się jednak u niej zamieszkać, to nazywa się Mitsuki Bakugo - moja mama podrapała się zakłopotana po karku i wręczywszy mi koszyk, po czym życzyła dobrej drogi.

Pomachałem jej na dowodzenia, a po chwili chwyciłem czerwony płaszcz i zarzuciłem go sobie na ramiona, założyłem moje ulubiona buty na lekkim obcasie i ruszyłem w drogę.

Na początku chłód mi nie doskwierał, a pachnący las i skrzypiący śnieg pod butami tworzył bardzo przyjemny klimat. Pomiędzy gałęziami drzew, widziałem promienie wczesnowiosennego słońca, które usilnie próbowały się przedrzeć do zamarzniętej ziemi przez korony drzew.

Droga była spokojna, a śpiewające ptaki rozweselały okolicę, ale w pewnym momencie wszystkie umilkły jakby ktoś zdusił im wszystkim głosy w gardłach, w tym samym momencie. Zwolniłem lekko, rozglądając się dookoła szukając powody zamilknięcia ptaków.

Wtedy zobaczyłem tą kępkę włosów o blond kolorze, więc uśmiechnąłem się uspokojony. Po chwili koło mnie stał już szkarłatno oki chłopak.

-Cześć Kacchan! - uśmiechnąłem się do niego promiennie, co ten lekko oddał unosząc do góry kącik ust. Przyjrzałem się jego twarzy, wyglądał na lekko zmęczonego, jakby biegł, ale najbardziej zmartwiła mnie rana na jego policzku. Była nowa, a z niej powoli płynęła krew zatrzymując się na szczące.

-Co ci się stało? - starłem czerwoną ciecz z policzka chłopaka i po chwili sięgnąłem do koszyka.

-Nic, nie przejmuj się... co robisz? - nie odpowiedziałem, zamiast to z koszyka wyjąłem plasterek i zwinnym ruchem przykleiłem go na ranę. Popatrzyłem na moje dzieło, a na moje policzki wkradł się lekki rumieniec.

-Gotowe - uśmiechnąłem się do chłopaka, który teraz dotknął miejsca w którym znajdował się opatrunek. Uśmiechnął się do mnie i skinął głową w podzięce, a moje oczy zaświeciły się aż ze szczęścia.

-Właśnie... Deku - popatrzył na mnie lekko prześmiewczo, a ja skrzyżowałem ręce na piersi i prychnąłem - co tutaj robisz? - popatrzyłem na niego i zastanowiłem się, czy na pewno chcę mu to mówić, ale w końcu uznałem, że i tak by się dowiedział, bo wygląda na to że chce iść ze mną.

-Idę do babci, jest chora i potrzebuje pomocy. Mieszka w wiosce w tamtym kierunku - wskazałem w stronę w którą szedłem - chcesz iść ze mną? - nie chciałem iść sam, ta cisza która zapadła przed pojawieniem się chłopaka była zbyt przytłaczająca.

-Czemu nie - wzruszył ramionami, choć raczej wyglądało na to, że jest zadowolony z tej propozycji, i po chwili szliśmy już ramię w ramię do wioski.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro