Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tego już za wiele!

Lily miała dość. Ben był coraz bardziej nieznośny, z dnia na dzień stawał się coraz bardziej rozkapryszony i marudny, nie można z nim było nawet zamienić spokojnie jednego słowa, a to wszystko przez jedną niewinną Ślizgonkę. Evans rozumiała, że Greengrass i Diggory za sobą nie przepadają, i o ile Astoria stara się zachowywać przyzwoicie, to Ben w ogóle się nie hamuje. W pewnym momencie zaczęła ich całkiem unikać, ona jak i Dennis, który także tracił na tym konflikcie.

Jednak tego popołudnia miarka się przebrała. Lily, Dennis, Astoria i Ben siedzieli w bibliotece starając się utrzymywać ciszę i spokój. Ślizgonka w ogóle się nie odzywała, nie chciała przypadkiem doprowadzić do kłótni. Jednak pół godziny po rozpoczęciu pracy była do tego zmuszona.

- Ben, - zaczęła uprzejmie Astoria, Lily wiedziała, że to już koniec. - czy możesz mi podać tą książkę obok Ciebie?

- Dla Ciebie Diggory, Greengrass. - syknął przez zaciśnięte zęby. - Poza tym nie umiesz chodzić, żeby sobie ją wziąć. A może jesteś taką kaleką, że...

- Dość! - krzyknęła rudowłosa, kończąc nadchodzącą awanturę. - Tego już za wiele! Mam Was szczerze dość, ja i Dennis sami zrobimy to zadanie.

Razem z Gryfonem bez słowa pożegnania opuścili bibliotekę uprzednio przepraszając Panią Pince za krzyki. Udali się na kolację i poraz pierwszy Dennis usiadł razem z nią koło Harry' ego. On też miał strasznie parszywy humor.

- Hermiona i Ron ciągle się kłócą o kota Mionki, Krzywołapa. - wyjaśnił starszy chłopak. - Rudzielec poluje na Parszywka, Ronowi bardzo na nim zależy. A Wam co?

- Ben i Astoria. - odparli równo nie zwracając uwagi na niezrozumienie Gryfona. - Ciągle się kłócą. - dodała Lily.

- Czyli mamy ten sam problem. - stwierdził Potter, co u całej trójki wywołało zmęczone westchnienie.

Sprawy wcale się nie poprawiły. Ani u młodszych Gryfonów, ani u Harry' ego. Lily brakowało Ben' a tak samo, jak i Astori. Byli oni dla niej równie ważni, a cała ta sytuacja tylko ją dobijała. Przestała być aktywna na lekcjach, jednak zapytana zawsze znała odpowiedź. Jej oceny nie spadły, ale zachowanie uczennicy zmartwiło profesorów, lecz w końcu nikt niczego nie zgłosił.

W pewien nudny, szary wtorek Lily zabłądziła do jednej z opuszczonych klas, o mało tam nie utknęła, ponieważ z drugiej strony nie było klamki, na szczęście miała ze sobą różdżkę, wystarczyło zwykła Alohomora i była wolna. Wtedy ją olśniło, a w jej głowie zaczął powstawać istnie diabelny plan, który miał rozwiązać wszystkie jej problemy.

Następnego dnia Ben otrzymał krótki list od Evans, napisała w nim, że chce się z nim spotkać i porozmawiać. Bardzo ucieszył się na wieść o spotkaniu, szczerze bolało go to, że Lily i Dennis nie chcą z nim rozmawiać, ale teraz miało się to zmienić. W liście zostało dokładnie określony czas i miejsce spotkania, była to opuszczona sala na piątym piętrze. Na początku był zaskoczony wyborem dziewczyny, ale później stwierdził, że pewnie chce z nim porozmawiać bez świadków. Zaraz po obiedzie ruszył na miejsce mając nadzieję zastać tam swoją przyjaciółkę. Jakie było jego zdziwienie, gdy oprócz Lily w klasie znalazła się Greengrass.

- Co ona tu robi? - spytał na wstępie, nie ukrywając zdenerwowania.

- To samo co ty. - odparła wymijająco. - Podejdź. - chłopak niepewnie zbliżył się do dziewcząt i stanął naprzeciw Astori. - Oddajcie mi swoje różdżki.

- Co!? - zawołali równo, łapiąc za swoje cenne narzędzia.

- Nie chce, żebyście się pozabijali. - posłusznie, choć dość niechętnie oddali jej ich jedyną broń. - Dobrze, teraz mnie słuchajcie. Oboje jesteście moimi przyjaciółmi i nie mogę patrzeć, jak traktujecie siebie nawzajem, dlatego właśnie będziecie tu siedzieć dopóki się nie pogodzicie.

- Czekaj, co!? - krzyknęła Astoria do uciekającej Lily. Chwilę później usłyszeli trzask drzwi. Chcieli zwyczajnie wyjść przez nie, jednak drzwi nie miały klamki.

- Sprytne. - stwierdzili w tym samym momencie. Spojrzeli na siebie wyzywająco po czym każde ruszyło w inny kąt klasy, nie mając nawet najmniejszego zamiaru ze sobą rozmawiać. Po półgodzinie bezczynności Ben wstał i ruszył w stronę drzwi z zamiarem znalezienia jakiegoś sposobu na wydostanie się. Z minuty na minutę był coraz bardziej zdołowany. Nie udało mu się nic wymyślić, zostało im tylko czekać aż ktoś ich znajdzie, jednak w takiej sytuacji mogą tu siedzieć nawet kilka dni. Mało kto się tu zapuszczał, jedynie nauczyciele przychodzili tu podczas patroli. Zostało im liczyć tylko na to, że ktoś zauważy ich nieobecność i rozpoczną się poszukiwania.

Jednak już po kilku godzinach mogli śmiało stwierdzić, że nikt nie zauważył ich zniknięcia. Astoria miała pewne podejrzenia, że to z powodu Lily, na pewno wcisnęła jakiś kit o tym, że nie najlepiej się czują. Ben w końcu nie wytrzymał i kopnął w drzwi z całej siły, nic się nie zmieniło, dalej pozostali zamknięci. Zrezygnowany podszedł do dziewczyny i usiadł obok niej. Z początku milczeli, ale już chwilę później Ben odezwał się z dużą niepewnością w głosie.

- Greengrass... - zaczął.

- Astoria. - przerwała mu i wyciągnęła w jego stronę dłoń, którą on przyjął.

- Ben. - odparł i lekko się uśmiechnął co ona odwzajemniła. - Chce Cię przeprosić, byłem dla Ciebie strasznie wredny i oceniłem Cię zbyt pochopnie. Moi rodzice bardzo dużo ode mnie wymagają, chcą bym był taki jak mój starszy brat, ale my po prostu za bardzo się różnimy.

- Witaj w klubie. - powiedziała i poklepała go pocieszająco po ramieniu. Wdali się w bardzo miłą rozmowę, po raz pierwszy bez żadnej wrogości. Wymieniali się swoimi doświadczeniami i doradzali sobie nawzajem, nawet nie zwrócili uwagi na to, że zaczęło się ściemniać. W pewnym momencie Ben zauważył, iż Astoria zasnęła, on sam też był zmęczony, dlatego przytulił dziewczynę do siebie, żeby mieć pewność, że nie zamarznie w nocy, po czym sam odpłynął do Krainy Morfeusza.

Lily zastanawiała się czy dobrze zrobiła zamykając tę dwójkę ze sobą, w końcu mogło się to okazać bezcelowe. Jednak będąc dobrej myśli planowała wypuścić ich zaraz po kolacją. Nie przewidziała tylko, że mogą nastąpić pewne komplikacje.

Przed kolacją Evans natknęła się na profesora Flitwick' a, który chciał z nią o czymś porozmawiać. Zaskoczona zgodziła się i poszła z nauczycielem do jego gabinetu, bardzo lubiła małego profesor. Był on bardzo miły dla uczniów, a na jego lekcje chodziło się z uśmiechem. Lily nie była tu wyjątkiem. Kiedy dotarli do gabinetu, profesor zajął swoje miejsce za biurkiem, a jej pozwolił usiąść na fotelu przed nim. Przez kilka pierwszych minut profesor wnikliwie przyglądał się uczennicy, a następnie zaczął mówić.

- Wyglądasz całkiem, jak twoja matka. - powiedział z szerokim uśmiechem. - Na naszych pierwszych zajęciach nie byłem pewien, ale teraz już mam stuprocentową pewność.

- O czym profesor mówi? - spytała go zbita z tropu.

- Kiedy zobaczyłem Cię pierwszy raz miałem przed oczami twoją mamę - Lily. - zaczął z nostalgią. - Nosisz po niej nie tylko imię, ale i nazwisko. Większość nauczycieli była pewna, że to zbieg okoliczności, jednak podobieństwo pomiędzy Wami jest zbyt duże. Nikt nie wierzył, że możesz być córką Lily, ponieważ twoja mama zmarła dwanaście lat temu, a ty jesteś na pierwszym roku. Wszyscy myśleliśmy, że masz jedenaście lat, dopiero Minerwa wyprowadziła nas z błędu.

- Rozumiem. - odparła zaskoczona. - Ja nic nie wiedziałam o moich rodzicach. Dopiero... - zamilkła, nagle olśniło ją. - Profesorze...

- Tak?

- Profesor McGonagall wspomniała, że mój ojciec był czarodziejem czystej krwi i uczęszczał do Hogwartu, więc na pewno go Pan uczył. - powiedziała i zapytała już mniej pewnie. - Czy może mi Pan powiedzieć, jak się nazywał?

- Panno Evans...

- Wystarczy Lily. - wtrąciła, na co profesor uśmiechnął się.

- Lily, musisz mi wybaczyć, ale nie mogę Ci tego powiedzieć. Dyrektor zabronił nam o tym wspominać. - wyjaśnił mały profesor z pocieszający uśmiechem.

- Och, no nic. - stwierdziła lekko zawiedziona. - Mogę zapytać o jeszcze tylko jedną rzecz, profesorze?

- Ale ostatnią, zaraz zacznie się kolacja. - powiedział Flitwick spoglądając na zegarek.

- Podczas przydziału Tiara stwierdziła, że najlepiej będę pasować do tego samego domu co mój starszy brat. - profesor delikatnie zbladł. - Chciałam zapytać czy wie profesor o kogo mogło jej chodzić?

- Niestety, nie wiem. - ciężko było mu skłamać, szczególnie gdy patrzył w te szmaragdowe tęczówki.

- Trudno, może kiedyś będzie mi dane go poznać. - odparła. - Do widzenia, profesorze! - pożegnała się z nauczycielem i udała się na kolację. W całym tym zamieszaniu całkiem zapomniała o dwójce przyjaciół zamkniętej na piątym piętrze.

Kładła się właśnie spać kiedy poczuła, że o czymś zapomniała. Na początku była pewna, że może chodzić o jakiś esej, więc dokładnie sprawdziła wszystkie lekcje na jutro. Wszystko było zrobione, jednak głupie przeświadczenie nie zniknęło. Postanowiła to zignorować i położyła się do łóżka. Zaczęła rozmyślać nad rozmową z Flitwick' iem. Dużo jej to dało do myślenia, w końcu o swoich rodzicach nie wiedziała za wiele, samo to, że poznała imię swojej mamy dawało jej dużo szczęścia. Jednak dlaczego dyrektor nie pozwolił nikomu wspominać o jej ojcu, to też było niepokojące. No i jej brat. Wiedziała tylko tyle, że jest w Gryffindorze i nie może być od niej wiele starszy. Ale to za mało. Powoli odpływała kiedy przypomniała sobie o czym zapomniał.

- Astoria i Ben!

*-*-*
Taki luźny rozdział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro