Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Egzaminy

Euforia Lily z powodu zdobycia Pucharu Quidditcha nie trwała za długo. Zaledwie dwa dni, bo tyle zajęło jej uświadomienie sobie, że już niebawem czerwiec, a wraz z nim nieubłaganie zbliżały się egzaminy. Choć ona czuła się do nich wprost idealnie przygotowana, wolała dmuchać na zimne i jeszcze kilka, albo kilkadziesiąt razy powtórzyć cały materiał.

Jednak nie tylko to zaprzątało jej myśli. Odkąd to Syriusz Black pojawił się w wieży Gryffindoru, Evans próbowała rozgryźć pewną zagadkę, związaną nie tylko z nim, ale i pewnym człowiekiem, który podobno nie żyje już od dwunastu lat.

- No nie wierzę w to!? - zawołała sfrustrowana zamykając książkę z trzaskiem.

- Panno Evans! - krzyknęła bibliotekarka, gromiąc nastolatkę wzrokiem.

- Przepraszam, Pani Pince. - odparła Lily, lekko skruszona.

- Co cię tak zdenerwowało? - zapytała po chwili zaciekawiona kobieta.

- Ech... - westchnęła i usiadła na krześle obok biurka bibliotekarki. - Przeszukałam niemal wszystkie książki o transmutacji dostępne w bibliotece i w żadnej z nich nie znalazłam tego czego szukam.

- Ciągle szukasz czegoś o Animagach? - spytała zaciekawiona.

- Tak... - przyznała zrezygnowana. - Muszę się czegoś dowiedzieć, a jak na złość nigdzie nie mogę znaleźć ani wzmianki na ten temat. - mruknęła naburmuszona.

- Nie dziwię się, że nic nie znalazłaś. - powiedziała Pani Pince zapisując coś na kartce pergaminu. - Wszystkie księgi o Animagii zostały przeniesione do sekcji Zakazanej kilkadziesiąt lat temu.

- No tak! Tam jeszcze nie sprawdzałam.

- Wiesz, że i tak nie mogę ci pozwolić na wypożyczenie żadnej z nich, prawda? - spytała ze złośliwym uśmiechem.

- Przecież mam zgodę od profesora Snape'a! - zawołała zaskoczona.

- Tak, ale na księgi o tematyce eliksirów, a nie transmutacji.

- Naprawdę mi ich Pani nie udostępni? - zapytała robiąc oczka jak u szczeniaczka. I prawdopodobnie to by zadziałało, jednak nie na Panią Pince.

- Oczywiście, że nie. - odparła spoglądając na nią z nad oprawek okularów.

- A jeśli dostanę zgodę od któregoś z profesorów? - w jej oczach widać było iskierki nadziei.

- Jeśli dostaniesz zgodę od profesor McGonagall to będę mogła to przemyśleć.

- Od profesor McGonagall... - powtórzyła z niedowierzaniem. Wtedy zrozumiała, że sprawa jest już przegrana. Nauczycielka transmutacji była osobą, która aż do bólu trzymała się zasad, no może tylko w nielicznych przypadkach je naginała, ale na pewno nie w tak poważnej sprawie. Myśl, że kobieta mogłaby jej pozwolić na przeglądanie ksiąg w Dziale Zakazanym wydawała się nierealna. - Od profesor McGonagall... - zmarszczyła brwi w konsternacji, a w jej głowie zaświtała pewna myśl. -...profesor McGonagall? Profesor McGonagall! No tak czemu wcześniej na to nie wpadłam! - krzyknęła wstając gwałtownie z miejsca przy okazji otrzymując bardzo nieprzychylne spojrzenie od bibliotekarki. - Przepraszam, Pani Pince i dziękuję! - rudowłosa dwunastolatka wybiegła z biblioteki zostawiając po sobie jedynie kilka luźnych kartek, które wypadły z jej torby. Starsza kobieta westchnęła z rozdrażnieniem, machnęła różdżką i wszystkie papiery wylądowały schludnie ułożone na jej biurku.

- Ach, ta dzisiejsza młodzież...

Lily biegła korytarzem na pierwszym piętrze mając nadzieję zastać nauczycielkę w klasie od transmutacji. Od upragnionego celu dzieliły ją jedynie dwa zakręty, niestety po drodze wpadła na niespodziewaną przeszkodę. I to dosłownie wpadła.

- Au! - zawołała łapiąc się za obolałe czoło.

- Przepraszam, Lily! - odezwał się znajomy dziewczynie głos. - Właśnie się dowiedziałem, że jesteś w bibliotece i chciałem z tobą porozmawiać.

- Nic się nie stało Dennis. O co chodzi? - zapytała uśmiechając się delikatnie widząc zarumienioną twarz przyjaciela.

- Ja... nie mam zielonego pojęcia o co chodzi z tym ostatnim zadaniem z zaklęć, bo niby to jest proste i powinno być zrozumiałe, ale ciągle nie wiem, dlaczego to zaklęcie mi nie wychodzi! - z każdym kolejnym słowem jego głos stawał się coraz głośniejszy. Dennis'owi bardzo często się to zdarzało, zazwyczaj kiedy był sfrustrowany i z czymś sobie nie radził. Nie lubił czegoś nie wiedzieć, podobnie jak Lily. Gryfonka rzuciła okiem na korytarz przed nią, po czym ponownie przeniosła go na przyjaciela. Westchnęła ze zrezygnowaniem i uśmiechnęła się szeroko w jego stronę. Sprawa Syriusza Blacka będzie musiała poczekać.

I poczekała sobie całkiem sporo.

Ostatnie kilka tygodni Lily spędziła na nauce, nauce i jeszcze raz nauce. Wszyscy nauczyciele zdawali się nie rozumieć, że uczniowie nie są w stanie jednocześnie przygotowywać się do egzaminów i odrabiać niebotyczne ilości prac domowych. Tak naprawdę, gdyby nie fakt, że Evans razem z przyjaciółmi zaczęli się przygotowywać już ponad miesiąc wcześniej to nie udałoby im się teraz niczego nauczyć. Gryfoni szczerze współczuli swoim znajomym, którzy odłożyli wszystko na ostatnią chwilę.

Lily siedziała w Pokoju Wspólnym w towarzystwie swojego brata, Rona i Hermiony. Dennis, Ben i Astoria już spali wykończeni całym dniem ciężkiej powtórki, co innego zielonooka, która wydawała się wyjątkowo wypoczęta. Potter zerkał na nią z pod przymrużonych powiek i zastanawiał się, jak to jest w ogóle możliwe.

- Harry, z tego co wiem miałeś się uczyć transmutacji. - odezwała się dziewczyna nie odrywając wzroku od tekstu w swojej książce. - Wpatrując się we mnie niczego się nie nauczysz, wiedza sama ci nie wniknie do głowy. - dodała rozbawiona, po raz pierwszy przenosząc na niego swój wzrok.

- Ona ma rację. - przyznała Granger. - Mówiłeś, że masz problem z zaklęciem, które zamienia dzbanek w żółwia.

- Powiedz mi, jak to możliwe, że nie zasypiasz na siedząco? - zapytał podejrzliwie, ignorując słowa Hermiony. - Nawet nie widać po tobie zmęczenia.

- Bo nie jestem zmęczona. - odparła, jakby to było oczywiste. - Potrafię idealnie zagospodarować swój czas tak, aby nie zmarnować, ani jednej godziny. Mam wyznaczony czas na sen i się do niego stosuję.

- Wstajesz wcześniej ode mnie...

- Co wcale nie jest trudne. - wtrąciła złośliwie.

- Och, nie o to mi chodzi. - warknął rozdrażniony. - Słyszałem, jak twój przyjaciel mówi, że wstajesz około piątej, a kładziesz się sporo po ciszy nocnej. To tylko pięć może sześć godzin snu. Tobie to wystarcza?  - spytał z niedowierzaniem.

- Przyzwyczaiłam się do tego, mój organizm także, dzięki temu łatwiej mi jest wytrzymać w ekstremalnych warunkach. - wyjaśniła na nowo wracając do lektury.

- Na przykład? - dopytywała zaciekawiony.

- Na przykład, egzaminy lub lekcje eliksirów.

- Ha! - zawołał z triumfem. - Czyli lekcje eliksirów są dla ciebie trudne!

- Nic takiego nie powiedziałam. - stwierdziła zdziwiona.

- Uznajesz je za ekstremalne warunki, to się chyba liczy, nie?

Lily spojrzała na niego, jak na idiotę, po czym wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Hermioną, które mówiło jednoznacznie, że się ze sobą zgadzają. Jej brat jest skończonym kretynem.

W tej samej chwili coś zatrzepotało w oknie i wleciała Hedwiga, ściskając w dziobie liścik.

- To od Hagrida. - powiedział Harry, rozrywając kopertę. - Apelacja w sprawie Hardodzioba... Termin wyznaczono na szóstego...

- To ostatni dzień egzaminów. - zauważyła Hermiona, otwierając swój podręcznik do numerologii.

- A odbędzie się tutaj, w zamku. - dodał, nadal czytając list. - Przyjdzie ktoś z Ministerstwa... i... kat.

Lily lekko wzdrygnęła się i spojrzała przez ramię brata na list.

- Co? Ściągają kąta na apelację? Przecież to tak, jakby już zapadł wyrok! - krzyknęła brunetka.

- Tak to wygląda. - powiedziała wolno Evans lustrując wzrokiem wiadomość od gajowego.

- Nie mogą! - krzyknął Ron. - Spędziłem mnóstwo godzin na wyszukiwaniu materiałów do obrony, nie mogą tego tak po prostu zignorować!

Lily czuła, że Komisja Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń już podjęła decyzję. Podobnie, jak Harry, który był święcie przekonany, że Komisja zrobi to czego życzy sobie pan Malfoy. Draco, który po finale quidditcha wyraźnie przycichła, ostatnio odzyskał dawną butę. Z kpiących uwag podsłuchanych przez Harry'ego wynikało, iż Malfoy jest absolutnie pewny wyroku skazującego i chełpi się, że to jego zasługa. Wiele samozaparcia kosztowało Harry'ego, by w takich momentach nie pójść w ślady Hermiony i nie trzasnąć Malfoya w pyszałkowatą twarz. A najgorsze było to, że nie mieli nawet czasu, aby odwiedzić Hagrida.

W końcu rozpoczęły się egzaminy i nienaturalna cisza ogarnęła zamek. W poniedziałek Lily wyszła z zaklęć z szerokim uśmiechem na ustach, test praktyczny poszedł jej wręcz bosko, nawet profesor Flitwick zaproponował jej dodatkowe punkty jeśli pokaże mu jakieś zaklęcie, którego nauczyła się na indywidualnych zaklęciach. Postawiła na chłoszczyść, bo było ono na tyle dla niej łatwe, że nie obawiała się, że co jej nie wyjdzie, natomiast wykraczało poza poziom, więc nadawało się idealnie. Oczywiście, udało się jej. Z tego co się dowiedziała Dennis i Astoria nie mieli absolutnie żadnych problemów z testem, Ben na szczęście popełnił bardzo drobny błąd, który nie powinien zaważyć zbytnio na jego ocenie. Po obiedzie wspólnie musieli udać się na transmutację, której czwórka przyjaciół obawiała się najmniej, nawet Diggory. Nad tym przedmiotem spędzili najwięcej godzin w ciągu całego roku, chłopcy byli przerażeni myślą, że mogli by zawieść profesor McGonagall, dlatego pracowali za dwóch, co przyniosło pozytywne skutki, bo z egzaminu wyszli z szerokimi uśmiechami.

Następne przedpołudnie zaczęło się egzaminem z Zielarstwa, który niestety nie poszedł najlepiej dwójce Gryfonom, nawet Lily miała problem z odpowiedzeniem na wszystkie pytania. Astorii jednak poszło znakomicie, dlatego przyjaciele cieszyli się jej szczęściem. Po południu mieli test z Obrony przed Czarną Magią, który także poszedł im całkiem nieźle.

W przedostatni dzień egzaminów pierwszoroczni zdawali eliksiry i astronomię, a następnego dnia ostatni egzamin, czyli historię magii. Lily najbardziej obawiała się tego pierwszego, podobnie jak i wszyscy Gryfoni. Pomimo swoich indywidualnych zajęć, bała się, że popełni jakiś bardzo głupi błąd i skompromituje się przed Mistrzem Eliksirów, tak myślała dopóki nie poznała tematu ich pracy. Eliksir Zapomnienia. Kiedy te dwa słowa dotarły do umysłu dziewczyny, rudowłosa miała ochotę roześmiać się histerycznie. Zrobiła wszystko według przepisu, którego uczyła się przez okrągły miesiąc w kółko i w kółko, tak dla pewności, jak to ujął Snape'a. Kiedy profesor przechodził obok jej kociołka podczas ostatnich minut egzaminu, Lily mogła dostrzec ledwo widoczny uśmiech na jego twarzy. Od razu poczuła się pewniej.

Ostatni egzamin z historii magii był wyjątkowo trudny i nudny. Chłopcom nie poszedł on najlepiej i gdyby nie fakt, że Lily robiła dodatkowe notatki pewnie skończyłoby się to dla niej podobnie.

Po opuszczeniu sali Gryfoni ruszyli w stronę wyjścia z zamku, postanowili uczci koniec egzaminów dniem spędzonym na świeżym powietrzu. Niestety nie wszystko poszło po ich myśli. Będąc przy wyjściu z zamku Dennis, Ben i Lily natknęli się na Astorię, która starała się dyskretnie podsłuchać grupę rozmawiających osób. Gdy tylko zobaczyła grupkę przyjaciół w zasięgu swojego wzroku uciszyła ich ręką i pokazała, żeby podeszli bliżej niej. Ukryci za ścianą patrzyli na rozgrywającą się przed nimi scenę.

- Czy to nie jest... - zaczął Creevey z nie pewnością.

- Minister? - dokończyła za niego Greengrass. - Zgadza się, tylko co tam robi twój brat? - zapytała Ślizgonka spoglądając w stronę rudowłosej.

- Nie mam pojęcia. - odparła, po czym razem z resztą pierwszorocznych wsłuchała się w rozmowę.

- Jestem tutaj w niezbyt przyjemnej misji, Harry. - zaczął Knot. - Komisja Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń musi mieć swojego świadka podczas egzekucji wściekłego hipogryfa. A ponieważ i tak miałem odwiedzić Hogwart, żeby sprawdzić, jak się przedstawia sytuacja z Blackiem, powierzyli mi tę misję.

- Czy to znaczy, że apelacja już się odbyła? - zapytał Harry, postępując krok do przodu.

- Nie, nie, wyznaczono ją na dzisiejsze popołudnie. - odrzekł Minister.

- To może pan w ogóle nie będzie musiał być świadkiem egzekucji! - powiedział Ron buntowniczym tonem. - Przecież mogą uwolnić hipogryfa!

Zanim Knot zdołał odpowiedzieć, zza jego pleców wyłoniło się dwóch czarodziejów. Jeden był tak stary, że zdawał się więdnąć na ich oczach, drugi był wysoki i krzepki, z cienkim czarnym wąsikiem. Grupka przyjaciół szybko zrozumiała, że to przedstawiciele Komisji Likwidacji Niebezpiecznych Stworzeń, bo sędziwy czarodziej zerknął w stronę chatki Hagrida i wystękał słabym głosem.

- Ajaj, robię się już na to za stary... więc o drugiej, tak, panie Knot?

Krzepki mężczyzna z wąsikiem pomacał za pasem, Lily przyjrzała się lepiej i zobaczyła, że nieznajomy przesuwa grubym kciukiem po lśniącym ostrzu topora. W pewnym momencie jego wzrok pognał w ich stronę, dlatego ci zostali zmuszeni do odwrotu. Kiedy szli na obiad do Wielkiej Sali starali się jeszcze raz przeanalizować temat rozmowy oraz próbowali zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi.

Po posiłku przyjaciele rozstali się przy ruchomych schodach, obiecując sobie, że spotkają się po kolacji w Pokoju Wspólnym Gryffindoru, aby wspólnie pograć w szachy. Chłopcy ruszyli na siódme piętro, natomiast Astoria wróciła do lochów. Lily uznała to za dobry moment, aby porozmawiać z profesor McGonagall. Próbowała się z nią skontaktować, ale niestety po lekcjach kobieta bardzo szybko opuszczała salę, bo przez egzaminy miała bardzo mało czasu na załatwienie wszystkich spraw, jak należy. Jednak dzisiaj Lily miała nadzieję na przynajmniej kilka minut rozmowy z nauczycielką.

Stanęła przed salą z bardzo mieszanymi odczuciami, jednak w końcu nadal niepewna zapukała do drzwi. Po chwili usłyszała głos profesorki, który zapraszał ją do środka z duszą na ramieniu weszła do klasy.

- Och, witaj Lily. - odezwała się McGonagall. - Nie spodziewałam się tu ciebie dzisiaj. Czy mogę coś dla ciebie zrobić?

- Pani profesor, co może mi pani powiedzieć o Animagach?

Lily biegła ile sił w nogach w stronę Pokoju Wspólnego. Jej płuca ledwo nadążały z wymianą tlenu, a mięśnie bolały od nadmiernego wysiłku. W dłoniach ściskała szkolną torbę, która wydawała się o wiele pełniejsza niż jeszcze kilka godzin temu. Kiedy w końcu udało jej się dotrzeć do salonu Gryfonów pierwsze co zrobiła, to było znalezienie jednej konkretnej osoby. Jednak, gdy owej osoby nie dostrzegła zrozumiała, że się spóźniła. Wbiegła po schodach do swojego pokoju i nie zważając na skrzeki Hermesa i nieobecność Kiary, podbiegła do łóżka i wyciągnęła spod niego Pelerynę Niewidkę jej brata.

- Mam nadzieję, że jeszcze żyjesz. - mruknęłam do siebie, po czym zarzuciła płaszcz na swoje ramiona i niewidzialna udała się w tylko sobie znanym kierunku.

Przemierzyła zamek w rekordowym tempie, na korytarzu obok gabinetu dyrektora o mało  nie wpadła na Ministra i kata, którzy próbowali dostać się do ukrytego pomieszczenia. Jednak nie mogła zwolnić, dopiero teraz zrozumiała jak mało czasu jej zostało. Ruszyła dalej, aż nie dostała się na błonia. Biegiem pognała do chatki Hagrida modląc się by wszystko poszło po jej myśli.

Weszła do chatki gajowego nie pukając, wiedziała, że oni już są w środku, a nie mieli czasu na te wszystkie uprzejmości. Gdy tylko Hagrid zerwał się z miejsca, Lily zrzuciła z siebie pelerynę. Na twarzach zebranych wykwitło najprawdziwsze uczucie ulgi.

- Na Merlina, ale nas przestraszyłaś! - zawołał Harry lekko się uśmiechając.

- Przepraszam, ale szukałam was, bo...

- Może najpierw napijesz się mleka, właśnie miałem po nie...

- Ja to zrobię, Hagridzie. - powiedziała szybko Hermiona, idąc w stronę kredensu.

- Na czym to ja, ach tak... Dumbledore ma tu przyjść... Napisał mi dziś rano, że chce być ze mną. Równy z niego gość.

- Ja właśnie... - próbowała ponownie Evans.

- Zostaniemy z tobą, Hagridzie... - zaczęła Hermiona, a rudowłosa jedynie wywróciła oczami.

- Musicie wracać do zamku, już wam mówiłem, nie chcę, żebyście na to patrzyli, w szczególności ty Lily. Ciebie tym bardziej nie powinno tutaj być. Jeśli Knot, albo Dumbledore przyłapał was tu będziecie mieć poważne kłopoty...

Hermiona w końcu znalazła butelkę z mlekiem i już miała nalać go do dzbanka, gdy nagle wrzasnęła przeraźliwie.

- Ron! Nie... to niemożliwie... ale... to przecież jest Parszywek!

Ron wytrzeszczył na nią oczy, natomiast Lily gwałtownie zbladła i zrobiła taki ruch jakby chciała coś wyciągnąć ze swojej torby, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. "Jeszcze nie teraz."

- Co? Coś ty powiedziała?

Hermiona przyniosła do stołu dzbanek i odwróciła go dnem do góry. Rozległ się rozpaczliwy pisk i skrobanie pazurów po fajansie i po chwili na stole wylądował szczur Parszywek.

- Parszywku! - wydyszał Ron. - Parszywku, co ty tutaj robisz?

Chwycił wyrywającego mu się szczura i zbliżył do światła. Parszywek wyglądał okropnie. Był jeszcze bardziej chudy i wyleniały, a wił się i miotał w dłoni Rona, jakby za wszelką cenę chciał się uwolnić.

- Spokojnie, Parszywku! - uspokajał go rudzielec. - Nie ma żadnych kotów! Nikt cię tutaj nie skrzywdzi!

Nagle Hagrid wstał z oczami utkwionymi w oknie, Lily podążyła w jego ślady przez co zbladła jeszcze mocniej.

- Idą... - szepnęła.

Harry, Ron i Hermiona rzucili się do okna. Po stopniach wiodących do zamku schodziła grupa ludzi. Na przodzie kroczył Albus Dumbledore, ze srebrną brodą jaśniejącą w ukośnych promieniach zachodzącego słońca. Za nim posuwał się truchtem Korneliusz Knot, potem wlókł się zgarbiony staruszek z Komisji, a na końcu szedł kat Macnair.

- Musicie wiać. - powiedział Hagrid, dygocząc na całym ciele. - Nie mogą was tutaj znaleźć... idźcie już, prędzej...

Ron wepchnął Parszywka do kieszeni, a Lily porwała pelerynę niewidkę.

- Wyprowadzę was tylnym wyjściem. - mruknął Hagrid.

Wyszli za nim do ogródka. Lily zrobiło się niedobrze, gdy zobaczyła Hardodzioba przywiązanego do drzewa za grządką z dyniami. Hipogryf zdawał się wiedzieć co go czeka. Kręcił niespokojnie głową i deptał nerwowo ziemię.

- Spokojnie, Dziobku. - powiedział łagodnie Hagrid. - Spokojnie... - odwrócił się do czwórki Gryfonów. - Wiejcie. I to migiem.

Ale oni nie ruszyli się z miejsca.

- Hagridzie, nie możemy...

- Powiemy im, co naprawdę się stało...

- Nie mogą go zabić...

- Zjeżdżajcie mi stąd! - prawie krzyknął półolbrzym. - Jeszcze tego brakuje, żebyście się wpakowali w tarapaty!

Nie mieli wyboru. Kiedy Lily zarzuciła na nich pelerynę, usłyszeli głosy dochodzące już sprzed chatki. Hagrid spojrzał na miejsce, w którym przed chwilą zniknęli i powiedział ochrypłym głosem:

- Wiejcie szybki... Nie słuchajcie...

Wrócił do środka w tym samym momencie, gdy ktoś zapukał do drzwi. Powoli Gryfoni powlekli się wokół chaty. Kiedy wyszli zza węgła, drzwi frontowe zatrzasnęły się z hukiem.

- Pospieszmy się. - szepnęła Hermiona. - Ja tego nie zniosę. Nie wytrzymam...

Ruszyli w górę łagodnego zbocza do zamku. Słońce prawie już zaszło, niebo zasnuło się jasną szarością podszytą purpurą, ale na zachodzie płonęła rubinowa poświata.

Ron zatrzymał się, jak wryty.

- Och, błagam... - jęknęła starsza Gryfonka.

- To Parszywek... wyrywa mi się...

Ron pochylił się, chcąc za wszelką cenę utrzymać Parszywka w kieszeni, ale szczur zupełnie oszalał, piszczał dziko, miotał się, wił i próbował ugryźć Rona w rękę.

- Parszywku, to ja, kretynie... to ja, Ron. - syknął Weasley.

Usłyszeli odgłos otwieranych drzwi i męskie głosy.

- Och, Ron, chodźmy już, zaraz to zrobią! - wydyszała Hermiona, a Lily musiała się z nią zgodzić.

- Ojej... Parszywku... siedź tam...

Ruszyli naprzód. Harry, tak samo jak Lily i Hermiona, starał się nie słyszeć głosów dochodzących zza ich pleców. Ron znowu się zatrzymał.

- Nie mogę go utrzymać... Parszywku, zamknij się, wszyscy nas usłyszą...

Szczur piszczał, jak oszalały, ale nie aż tak, żeby zagłuszyć głosy dobiegające z ogrodu Hagrida. A potem nagle wszystko ucichło i w tej ciszy rozległ się najpierw świst, a potem głuche uderzenie topora.

Lily zachwiała się.

- Zrobili to! - szepnęła. - N-nie mogę w to uwierzyć... Oni to zrobili!

*-*-*
Za taką przerwę to powinniście mnie zlinczować. No ale niestety wiele spraw nie pozwoliło mi na napisanie tego rozdziału wcześniej, no i nie miałam na niego dobrego pomysłu, dlatego aż tyle mi zeszło.

Mam nadzieję, że rozdział się podoba.

Potrzebuję jakiegoś ambitnego tytułu dla niego, więc piszcie w komentarzach to zmienię.

Pozdrawiam,
panienka_dumbledore

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro