3.Kou

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Okazuje się, że istnieje coś gorszego od wstawania. Gdy budzisz się zdezorientowany, leżąc na podłodze w momęcie, gdy obrywasz puszką po piwie.
Chwilę zastanawiam się co się do cholery jasnej dzieje. Rozglądam się po pomieszczeniu i orientuję się, że owa puszka, która przeprowadziła zamach na moje życie,miała działać jak budzik. Mój brat spojrzał na mnie jak na śmiecia. Przeszył mnie dreszcz. On mnie przeraża. Myślę, że tak pogardliwie nie patrzy nawet na paczkę po chipsach leżącą parę centymetrów obok mnie.
-Dz... Dzień dobry- wydukałem, ale odpowiedzi już nie usłyszałem. Zamiast tego wyszła komenda.
-Zrób mi śniadanie- uznając, że wszelka próba protestu zostanie uznana za akt wrogości i może skończyć się oberwaniem czymś gorszym niż puszka po piwie, po prostu wstałem i podszedłem do lodówki. Czuję się naprawdę źle z tym że on śledzi każdy mój ruch. Moim zdaniem liczy ile kroków,zrobiłem i ile razy na minutę oddycham, tym samym czy nie przekraczam jakiegoś limitu zużywania przeze mnie powietrza.
- Co chcesz na śniadanie?- pytam.
-,, Co chcesz na śniadanie?? "- powtórzył i się zaśmiał. Co znowu zrobiłem źle- myślę, wzdycham,zbierając się na odwagę i patrzę na niego.- nie jesteśmy na ty. Masz się do mnie zwracać per pan- nie powstrzymałem się od uśmiechu. Oho, ktoś tu chce być ważny
-Oczywiście proszę Pana- odpowiadam. Przecież nigdy nie powiem na głos tych wszystkich wyzwisk, które tworzą się w mojej głowie. Zamiast tego przełykam ślinę i powtarzam pytanie.
-Co PAN sobie życzy na śniadanie?-
-Właściwie to nie jestem głodny. Podaj mi piwo- aha, dobra. Czyli cała ta akcja miała mnie tylko ośmieszyć i pokazać moją pozycję. Podchodzę do lodówki i ją otwieram. No czego ja się spodziewałem. Prawdziwa armia alkoholu i Coca coli, ale zero jedzenia. Gdybym sprawdził szafki,to pewnie znalazłbym chipsy czy coś podobnego, ale na to zgody nie mam.
Podaje mu piwo i otwieram swoją walizkę. Wyjmuje szczoteczkę i pastę, jakiś grzebień, by poskromić moje włosy, mydło i mundurek do nowej szkoły. Biała bluzka nie była w najlepszym stanie, biało-niebieski krawat znalazłem dopiero po chwili. Przynajmniej czarna marynarka była w dobrym stanie. Do tego wziąłem kosmetyki, które zostały po mamie, by ukryć cienie pod oczami. Nie chciałem o niej myśleć. Teraz musiałem skupić się na sobie...

Łazienka nie była duża. Czego można było się spodziewać po samym mieszkaniu? Do najczystszych też nie należała. Zamek do drzwi był wyłamany, z umywalki skapywały krople no i jak się szybko przekonałem,w zepsutym prysznicu nie było ciepłej wody.
Moje ciało po chwili się przyzwyczaiło. Zamknąłem na chwilę oczy. Będzie dobrze, dam radę. W rzeczywistości nie chciałem wychodzić spod prysznica. Perspektywa nowego otoczenia mnie przerażała. Jednak co zrobić? Nie ucieknę przed tym.
Biorę głęboki oddech i wychodzę spod prysznica. Wycieram się ręcznikiem, który był w pakiecie startowym mojego pobytu tu. Już wyjaśniam, wczoraj dostałem rzeczy, których mogę używać w tym domu,pomijając te z mojej walizki. Dokładniej jest to:
-Ręcznik ×1
- koc ×1
-poduszka ×1
- apap ×2
-gazeta z propozycjami pracy dla nieletnich
Niewiarygodna szczodrość. Liczę, że szybko znajdę pracę, bo z jego strony nic nie dostanę. W skrócie znaczy to, że mogę paść trupem, a on nic mi nie da.
Myję zęby, staram się uczesać włosy, ale kończy się to porażką, nakładam korektor pod oczy i zakładam mundurek. Widać w nim jaki jestem chudy. Powinienem zacząć więcej jeść...
Wychodzę z łazienki i wracam do mojej walizki. Biorę z niej czarną torbę, w której znajdują się książki do szkoły. Zarzucam ją na ramię. Jest cięższa,niż myślałem.
-Do widzenia- mówię i nie czekając na odpowiedź,wychodzę z mieszkania. Oślepia mnie blask słońca. Mrużę oczy i odwracam głowę.
Okej, idę przed siebie i w pierwszą uliczkę skręcam.... Cholera jak tak dalej pójdzie,to się zgubię. Przygryzam wargę i staje na chwilę. Po chwili dostrzegam przystanek autobusowy. To najlepsze co zobaczyłem w dzisiejszym dniu. Sprawdzam rozkład jazdy. Po dłuższej chwili stwierdzam, że mam autobus za niecałe trzy minuty. Wyjmuje telefon. Pobity ekran Samsunga Galaxy pokazuje 7.36. Powinienem zdążyć przed dzwonkiem....
Wsiadam do zatłoczonego autobusu. Ilość osób mnie przeraża. Boję się tłumów, często panikuję w takich sytuacjach. Przełykam ślinę i zamykam na chwilę oczy udając, że jestem sam w autobusie. Na szczęście już po pięciu przystankach wysiadam. Z tego, co mi powiedzieli mam iść w prawo przy murze. Tak też robię i po chwili docieram do bramy głównej. Zamieram i mam wrażenie, że moje serce też.

Budynek ma z pięć pięter. Jest ogromny, pomalowany na biało, masa okien, łączników i wielka przestrzeń przypominająca trochę ogród dookoła. Za nią są pewnie boiska do wszystkiego. Patrząc po rozmiarach wszystkiego,spodziewam się też pola golfowego. W takiej szkole łatwo się zgubić. Robi mi się słabo.
Duża szkoła = dużo uczniów = duży tłok = duży hałas = panika.
Przygryzam wargę, ale wreszcie przekraczam bramę.
DAM RADĘ, nie. Ja muszę dać radę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro