Rozdział 21.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Perspektywa: Derek.

Od napadu na Sebastiana minęły trzy dni. Przez ten cały czas rozmyślałem z Dylanem, czy nie powinniśmy zabrać stada i wynieść się z miasta w poszukiwaniu nowego miejsca do życia, ale stwierdziliśmy, że tu jest nasze miejsce na ziemi, a oni tak czy siak by nas odnaleźli, więc plan ten nie miałby większego sensu. Bez walki go nie opuścimy i choćbyśmy mieli oddać własne życia, będziemy bronić domu. Zgodziliśmy się co do jednego - z dnia na dzień robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Durna omega Dylana i srebrnowłosy pyskacz są poszukiwani w całym mieście, podobnie jak reszta tej bandy, przez co muszą się ukrywać. Byłoby dobrze, jak by KAŻDY się do tego stosował, a nie McCall hasa po klubach nocnych, a Sangster spierdala z domu. 

Od tamtego czasu ten mały hybrydowy kurdupel zaczął mnie unikać. Kiedy usłyszałem, że został zaatakowany, to bez wahania ruszyłem mu na pomoc. Czułem, że jestem mu potrzebny. Ogólnie, to nie wybaczyłbym sobie tego, że pozostawiłem go na pastwę losu i pozwoliłem porwać. Ta durna więź, o której mówił mędrzec zaczynała dotykać i mnie. Myślałem, że chłopak jest mi obojętny, jednak z każdym dniem przekonuję się do niego coraz bardziej.

Pomimo tego, że ze sobą nie rozmawiamy, chłopak podoba mi się coraz bardziej, a jego osoba przyciąga mnie do siebie jeszcze bardziej. Czułem się z tym bardzo nieswojo, ponieważ byłem pewien, że nie jestem w stanie kochać, a moje serce jest bardzo oziębłe na jakiekolwiek pozytywne i ciepłe uczucia, ale myliłem się. Więź, jaka łączy się z Sebastianem jest bardzo wyjątkowa, jak stwierdził mędrzec.

Ogólnie, to jestem osobą bardzo pewną siebie, wyrachowaną i perfidną. Twardo stąpam po ziemi i nie przejmuje się uczuciami innych, dlatego jestem bardzo dobrym strategiem i przywódcą, jednak z pewnych przyczyn nie mogłem objąć głównodowodzącego w stadzie, dlatego Dylan został alfą całego naszego stada. Ja jestem jego zastępcą i prawą ręką. Można by rzecz, że tak naprawdę to ja zarządzam wszystkimi i wszystkim, a Dylan tylko przekazuje to, co ja mu każę, bo chłopak nie ma najmniejszego pojęcia o byciu liderem grupy. 

Przez inne osobniki naszego stada, a także przez mijanych na ulicy ludzi, jestem postrzegany jako bardzo chłodna, zdystansowana i zimna osoba. Czasem mam wrażenie, że nie mam uczuć. Jestem bardzo kłótliwy i ciężko mnie przekonać do swoich racji, bo jednak twierdzę, że zawsze wiem lepiej i nic, ani nikt tego nie zmieni. Nie potrafię dogadać się z Sebastianem, bo ten mały szczyl jest bardzo pyskaty, wojowniczy i zadziorny. Denerwuje mnie to, że nie wykonuje moich poleceń, ale z drugiej strony jest dla mnie sporym wyzwaniem, co jeszcze bardziej mnie kręci.

Miałem ochotę porozmawiać z chłopakiem wczoraj, ale jakoś czuję wewnętrzną blokadę. Chciałbym spróbować z nim jakiejś poważniejszej relacji, ale najpierw musiałbym go poznać. Wiem, że coś do niego czuję, ciągnie mnie do jego osoby, ale gdy tylko pojawia się na horyzoncie, to ja nie potrafię trzymać języka za zębami, przez co ciągle się kłócimy i nie możemy dojść do żądnego porozumienia. Chciałem się przed nim otworzyć i zmienić jego zdanie na swój temat, ale gdy ten mały pyskacz zaczyna coś mówić, to zaczyna mnie strzelać kurwica i muszę go zripostować, albo doprowadzić do pionu. Nie potrafię się też powstrzymać od tak zwanych końskich zalotów, bo jednak dokuczanie mu i zaczepki sprawiają mi niemałą radochę. Dobrze, że po mojej twarzy nie widać żadnych emocji, więc nikt nie jest w stanie mnie rozszyfrować, ani tego, co naprawdę czuję.

I dobrze.

Dużo złych ludzi chodzi po świecie.

Lepiej grać zimnego, niż później żałować, że się przed kimś otworzyło i zostało boleśnie zranionym.

Postanowiłem, że na dzisiaj skończę już pracę nad tymi wszystkimi papierami i listami, jakie nasze stado dostaje. Schowałem dokumenty do teczki, po czym poszedłem do kuchni, aby zrobić sobie jakieś kanapki, albo cokolwiek. Gdy wszedłem do jadalni, zobaczyłem, że cała zgraja siedzi przy stole i w najlepsze sobie dyskutuje. Nie ukrywam, że zabolał mnie ten widok, ale nie chciałem dać po sobie nic poznać. 

- Derek! Przyłączysz się do nas? - spytał się Dylan, gdy tylko zobaczył mnie na horyzoncie. Chciałem prychnąć, burknąć, albo warknąć na niego, jednak powstrzymałem się i tylko odpowiedziałem, że mam dużo pracy i nie mam czasu, co nie było prawdą. Nasz przywódca od siedmiu boleści, bawił się najlepsze razem z pyskaczem, swoją omegą, tą brązowowłosą suką, McCallem i tym strachliwym dzieciakiem. Poczułem się nieswojo, gdy Sebastian spojrzał na mnie ukradkiem, a ja postanowiłem go olać.

- Daj spokój, praca nie zając, nie ucieknie. Chodź do nas, Derek. - stwierdził Scott, a mi zrobiło się miło, że zaprosił mnie do stołu. Wziąłem na szybko z szafki jakąś przekąskę i chciałem się przysiąść, jednak usłyszałem jakiś dziwny dźwięk, którego pozostali zdają się nie słyszeć w napływie dobrej zabawy. Zacząłem rozglądać się po jadalni i wyłapać, skąd dochodzi dźwięk. Moje oczy zaświeciły się na czerwono, a ja wyostrzyłem swoje zmysły.

Nie podoba mi się to.

- Derek? Co się dzieje? - zapytał się natychmiast Dylan widząc, że moje oczy zmieniły kolor, a pozostali zdenerwowali się. Wyczułem, że czują się zaniepokojeni, ale musiałem olać ich aury i skupić się na potencjalnym zagrożeniu. 

- Słyszycie to? - spytała się po chwili Hayley, wstając od stołu. Jej oczy rozbłysły złotym kolorem. Omegi zaczęły się denerwować, a Sebastian podbiegł do okna, rozglądając się dookoła. Uczyniłem to samo, ale nic nie zaobserwowałem. Zaczynało mi się to coraz bardziej nie podobać, bo dźwięk stawał się coraz bardziej głośniejszy. 

- Wiecie co? - zaczął Scott. - To brzmi jak... jak jakiś pocisk rakietowy. - dodał, a my wszyscy spojrzeliśmy się na siebie w przerażeniu.

- Bo to jest kurwa mini pocisk rakietowy! - wrzasnął Sebastian, wskazując palcem na szybę. Niestety, żadne z nas nie zdążyło zareagować, ponieważ z prędkością światła pocisk wleciał wprost w szkło, które rozbiło się na setki drobnych kawałków. Mała rakieta w czarnym kolorze upadła na podłogę, praktycznie aktywowana przy zderzeniu z szybą, a z jej wnętrza zaczął ulatniać się bardzo duszący, jasnoróżowy, łzawiący gaz. Nikt z nas nie zdążył zareagować. To wszystko działo się na przestrzeni paru sekund. 

Czułem, jak moje oczy płoną, podobnie jak nozdrza, gardło oraz płuca. Dusiłem się, próbując złapać oddech. Upadłem na ziemię, raniąc swoją lewą dłoń rozbitym szkłem, ponieważ drugą złapałem się za szyję, jak bym próbował przywrócić sobie możliwość swobodnego oddychania. Zobaczyłem, że moi przyjaciele leżą na podłodze, próbując złapać drogocenny oddech, ale każdy z nich, podobnie jak ja, dusił się. Dylan chciał doczołgać się do Thomasa, ale chłopak nie miał siły. Rozejrzałem się dookoła i widziałem tylko różową poświatę, a obraz miałem zamazany. Oczy łzawiły mnie oraz piekły. Sebastian leżał obok stołu, a obok niego był Liam, który oberwał kawałkami szkła. Domyśliłem się, że jest to specjalna mieszanka chemiczna obezwładniająca wilkołaki, bo od niczego innego byśmy się nie podusili tak, jak od tego. 

- Co za wspaniała nowinka techniczna, nie sądzicie? - usłyszałem czyjś głos, lecz nie miałem pojęcia, do kogo należał. Czułem, jak ból przeszywa mnie na wskroś. To było nieprzyjemne uczucie, jak by od wewnątrz mego ciała palił się ogień, podrażniając każdy nerw i wypalając każdy zakamarek moich płuc. Nie widziałem niczego, niczego nie czułem, ani nie słyszałem. Moje zmysły wariowały, a ja czułem się, jak bym nie wiedział, kim jestem. Otworzyłem oczy, próbując zobaczyć, kogo tutaj przywiało, ale jedyne, co mogłem zarejestrować w tym stanie, to ludzkie, męskie sylwetki w czarnych ubraniach i w maskach przeciwgazowych na twarzach.

Mimowolnie traciłem przytomność i nie byłem w stanie tego powstrzymać. Oprócz tego, że gaz miał właściwości wypalające nasze wnętrze, to powodował, że im dłużej go wdychałem, tym szybciej stąd odpływałem. Czułem się bardzo senny. Chciało się spać. Zasypiałem bez kontroli. Zsunąłem się całkowicie na podłogę, co jakieś parę sekund otwierając na chwilę oczy, jednak nie trwał to długo. Jedyne, co udało się dostrzec, jako ostatnie, to to, jak obcy faceci wynosili ciała moich przyjaciół. Potem była już tylko ciemność. 

Czułem potworny ból głowy oraz mięśni. Ciężko mi się oddychało, a moje oczy wciąż bardzo piekły. Oślepiało mnie białe, niemal ostre światło. Syknąłem, po czym powoli uchyliłem powieki i pozwoliłem oczom do tego, aby przyzwyczaiły się do tej perfekcyjnej jasnośći. Kilka minut zajęło mi dojście do siebie. Rozejrzałem się wciąż lekko skołowany po pomieszczeniu, które było bardzo stare, ale przypominało coś w rodzaju sowieckich pomieszczeń eksperymentalnych. Widziałem metalowe kratki wentylacyjne, jakieś metalowe stoły laboratoryjne, strzykawki oraz inne substancje chemiczne. Czułem, że kręci mi się w głowie oraz jest mi niedobrze. Powstrzymywałem się od tego, aby nie zwymiotować. Chciałem się ruszyć, lecz moje ręce oraz ciało były do czegoś przywiązane.

- Co jest kurwa? - powiedziałem po cichu, a wypowiadanie najprostszego słowa było dla mnie prawdziwą udręką. Moje gardło przeraźliwie mnie piekło, a każdy oddech był potwornym doświadczeniem z uwagi na piekące płuca i nozdrza. Rozejrzałem się ponownie po pomieszczeniu i tym razem byłem w stanie zarejestrować więcej szczegółów. Odwróciłem się za siebie i dostrzegłem nieprzytomnego Dylana, przywiązanego do mojego ciała za pomocą srebrnych łańcuchów, które dodatkowo nas osłabiały. 

Na przeciwko mnie, mniej więcej na środku znajdowały się dwa stoły, do których przymocowany był Thomas oraz Sebastian. Oboje byli rozebrani do bielizny i nieprzytomni. W kącie, po prawej stronie wisiała klatka nad jakąś studnią, czy czymkolwiek to by było, a w środku znajdowała się jakaś zielona ciecz, z której wydobywały się cuchnące, chemiczne substancje. W środku niej znajdował się Scott, który chyba dostanie zawału, jak zobaczy, nad czym wisi. Obok gdzieś wisiał przywiązany i zakneblowany Liam. Nigdzie nie mogłem dostrzec jednak Hayley.

Gdzie ona jest?

Co oni zrobili z dziewczyną?

Czułem, że pierwszy raz w życiu spanikowałem. Na zewnątrz może i wyglądałem na twardego, ale jednak wewnątrz siebie przeżywałem dużo rzeczy, które nigdy nie ujrzały światła dziennego. Nie znosiłem wprawdzie tej dziewuchy, ale jednak należała do naszego stada i poniekąd do naszej rodziny, więc czułem się za nią odpowiedzialny. Była z nami i z nami została porwana. Jeśli uda nam się stąd uciec, to bez niej nie mam zamiaru stąd wyjść. 

Razem nas tu przytargali, więc razem stąd wyjdziemy. Wszyscy. 

Chciałem coś powiedzieć, krzyknąć, jakkolwiek zareagować, ale nie mogłem. Moje ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Nie wiedziałem, co się dzieje, gdzie jestem i co się zaraz z nami stanie. Ledwo odwróciłem głowę, chcąc jakoś ocucić Dylana, poszturchać go pomimo tych bolesnych łańcuchów, ale nie miałem siły. Byłem bardzo osłabiony, a moje ramię potwornie mnie bolało. Domyśliłem się, że podali mi jakąś dziwną substancję, które dodatkowo działała na moją niekorzyść. Wszystko było dokładnie zaplanowane. 

- Gdzie ja jestem? - usłyszałem po kilkunastu minutach cichy głos wilkołaczycy. Dochodził gdzieś z tyłu, gdzieś z góry, więc ostatkiem sił odwróciłem się i dopiero teraz ją dostrzegłem. Dziewczyna wisiała dosłownie na suficie, a właściwie, to leżała na jakichś metalowych kratach przymocowanych do sufitu, a na dole, na podłodze znajdowało się coś w rodzaju jakiejś maty, jednak po chwili zrozumiałem, o co chodzi. To nie była wcale mata, ale specjalnie wykończona podłoga, z której wydobywały się drobne iskierki. Podejrzewam, że gdzieś tutaj jest urządzenie służącego do jej aktywowania i regulowania poziomu mocy, bo nie wierzę, że jest stworzona do delikatnego rażenia prądem. Jeśli Hayley spadnie, to nie będzie miała możliwości spaść na normalną podłogę, tylko będzie się smażyć. 

Kurwa mać.

Co to jest za jakaś sala śmierci, ja pierdole?!

- Hayley? - spytałem po cichu, bo nie mogłem wydać z siebie głośniejszego dźwięku. Czułem się, jak bym właśnie umierał. 

- Derek..? Gdzie... Co się dzieje... Wszystko mnie boli... - powiedziała bardzo powoli, a ja nie wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć. Zobaczyłem, że dziewczyna zaczęła płakać i ze łzami w oczach rozglądała się po tej sali eksperymentalnej, w której najprawdopodobniej dzisiaj wszyscy umrzemy.  Nie mam pojęcia, co tutaj się do kurwy nędzy dzieje, ale nie daruję temu, co nas tu zabrał. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro