Rozdział IX. Villie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Dart, chodź tutaj! – zawołała ze śmiechem. Goniła go od ładnych paru minut, manewrując między namiotami. Na szczęście nie przyszło mu do głowy uciekać w las. Zdążyła się już przekonać, jak bardzo zdradzieckie podłoże się tam znajdowało. Bieganie pomiędzy korzeniami nie należało do najprzyjemniejszych zajęć. – Oddaj mi mój kożuch, słyszysz?

– Nigdy! Jest zwyczajnie za ciepły, nie powinnaś była zostawiać go bez opieki.

– Oddawaj!

– Nie ma mowy, bez niego będzie mi zimno.

– Ile ty masz lat, co? Pięć? – zakpiła, w końcu go doganiając. Przewróciła go na trawę tuż za kręgiem obalonych pni leżących wokół jednego z ognisk. Szamotanina trwała przez długą chwilę, lecz ostatecznie odebrała mu swoją własność. Szybko opatuliła się kożuchem, a wówczas rozkoszne ciepło objęło całe jej ciało. Westchnęła, zadowolona, podczas gdy Dart z kwaśną miną sięgał do wnętrza swojego namiotu po koc. – Było zabrać ze sobą coś cieplejszego niż cienki płaszcz.

– Mam trzynaście lat, tak samo jak ty. I nie sądziłem, że każą nam spać na zewnątrz – obruszył się chłopak.

– Przynajmniej się zahartujesz. Jeśli tak marzniesz, może zrezygnujesz z kandydowania na Gwardzistę i po prostu zatrudnisz się jako pomocnik w kuchni? Przecież umiesz gotować, a przy tych wszystkich piecach zawsze jest ciepło.

– Zostać potężnym, wyszkolonym Zaklinaczem i służyć krajowi, czy może dzień w dzień ślęczeć nad garami? Cóż to za ciężki wybór, doprawdy, nie umiem się zdecydować, Vil – parsknął Dart, podskakując w miejscu, aby nieco się rozgrzać.

Poranek był naprawdę chłodny. Villie miała nadzieję, że w ciągu dnia mgła opadnie i zrobi się nieco cieplej, lecz póki co cała polana była jednolicie pokryta gęstymi, mlecznymi oparami. Większość rekrutów była już na nogach. Z niecierpliwością oczekiwali na profesorów, którzy zaproszą ich do uczestnictwa w zajęciach. Wszyscy obawiali się również kolejnej próby, nadchodzącej wielkimi krokami. Mimo to w przypadku Villie nad strachem dominowała ekscytacja. Świat magii, który stanął przed nią otworem przed kilkoma zaledwie miesiącami był niesamowity.

Kiedy odkryli, że posiadają dar, oboje, i ona, i jej najlepszy przyjaciel, od razu postanowili spróbować dostać się w szeregi Perłowej Gwardii. Nie mogła zliczyć, ileż to razy nasłuchała się legendarnych opowieści o tych potężnych wojownikach, broniących królestwa przed złem. Opowieści snute każdego niemal wieczoru przez ojca pozostawały w jej wyobraźni przez cały czas, a dzieci w ich rodzinnym miasteczku bawiły się wyłącznie w perłowych magów.

– Co powiesz na mały pojedynek? Żeby się rozruszać – zaproponowała. Nie czekając na odpowiedź, sięgnęła do paska i chwyciła w ręce dwa niewielkie, ostre niczym brzytwa toporki o drewnianych, profilowanych rękojeściach. Zakręciła nimi na próbę i uśmiechnęła się, czując znajomy ciężar broni.

Dart uśmiechnął się zuchwale, wyciągnąwszy z pochwy swój miecz. Był prosty, ale porządnie wykonany. Jak zawsze odliczyła do trzech, zanim zaatakowała. Ostrza zderzyły się z brzękiem, gdy jednocześnie się nimi zamachnęli. Topór ześlizgnął się po klindze. Wirowali wokół siebie, raz po raz atakując się nawzajem, jednak oboje z wprawą unikali swoich ciosów. Zbyt często walczyli przeciw sobie, zbyt dobrze znali swoje style ataku. W ich ruchach brakło techniki i precyzji, lecz za to byli szybcy. Prędkość częstokroć stanowiła ogromna przewagę na polu bitwy.

Hałas ściągnął na polanę gapiów. Rekruci otoczyli walczących, dopingując jednej bądź drugiej stronie. Villie zablokowała miecz Darta jednym toporkiem, a drugim zamachnęła się w stronę jego głowy. Zatrzymała ostrze milimetry od twarzy, szczerząc się bezczelnie. Była wykończona, ale zadowolona, w pełni wykorzystała swoje możliwości.

– Wygrałam – wykrzyknęła tryumfalnie, z powrotem wciskając toporki za pasek. Odkleiła od twarzy spocone pasmo krótkich, kręconych włosów i założyła je za ucho, próbując jednocześnie uspokoić kołaczące serce.

– Nie powinno walczyć się z pustym żołądkiem. Gdybym był najedzony, już byś leżała.

– Gdybyś był najedzony, pokonałabym cię jednym toporkiem, taki byłbyś ociężały i senny – mruknęła wyniośle.

– Akurat – żachnął się Dart. – Nie zmyślaj, Vil.

– Co tu się dzieje? Nikomu nic się nie stało? Rekruci jak zawsze pakują się w kłopoty. – Podskoczyła, przestraszona, słysząc donośny, karcący głos rozlegający się na całej polanie. Od strony Kolegium truchtał wysoki, przystojny chłopak o zmierzwionych włosach. Na jego karwaszu błyszczała pomarańczowa perła. – Wszczynanie bójek jest naprawdę złym pomysłem.

– Nie walczyliśmy, tylko trenowaliśmy – wyjaśniła, mimowolnie kuląc się pod wyniosłym spojrzeniem ucznia. Po nacięciach i wgnieceniach na karwaszu wnioskowała, iż był to piątoklasista albo nawet uczeń ostatniego roku. – Od kiedy nie wolno ćwiczyć walki?

– Nie ćwiczyliście – parsknął tamten, szczerze rozbawiony. – Z tego, co zobaczyłem, wnioskuję, że za każdym razem wykorzystujecie tę samą technikę walki. To wcale nie ćwiczenia, to przyzwyczajanie ciała do identycznych ruchów. Zawsze należy dostosowywać swoją strategię do ruchów przeciwnika. Tak przy okazji, walczycie tragicznie. W samej tylko końcówce zobaczyłem dziesiątki błędów w postawie, uchwycie i sile ciosów. Walcząc w ten sposób, krzywdzicie sami siebie. Zaprzestańcie takich pojedynków do czasu, aż profesorowie zaczną uczyć was prawidłowej techniki.

– Przyszedłeś tu tylko po to, żeby nas krytykować? – mruknęła, niezadowolona, jednak nie śmiała dodać nic więcej.

– Przyszedłem tutaj z dwóch powodów. Po pierwsze, aby wam doradzić. Po drugie, przez ten hałas nie mogę spać. Niedługo zyskacie dostęp do sal treningowych, a wówczas bez ograniczeń będziecie mogli zderzać ze sobą ostrza. Teraz jednak prosiłbym o ciszę. Wierzcie mi, na ostatnim roku wszystko, o czym będziecie marzyć, to sen.

Miała rację, uczył się na szóstym roku. Popatrzył na nią przeciągle i nagle uśmiechnął się szeroko. Z początku zakładała, że sobie z niej kpi, lecz po uważniejszym ocenieniu tego gestu dostrzegła w nim jedynie szczerość.

– O co chodzi? – zapytała, przezwyciężając strach.

– Te toporki to naprawdę porządna rzemieślnicza robota. Szanuj je.

– Dziękuję. Odziedziczyłam je po dziadku, który był żołnierzem. Przynoszą mi szczęście. – Dygnęła odruchowo, pod naporem ogromnego respektu, jaki odczuwała wobec ucznia.

– Doprawdy? Jak się nazywasz, młoda? Na rękojeści jest wytłoczony stary symbol Gwardii, pewnie twój dziadek był znanym żołnierzem.

– Wiem tylko, że kiedyś służył w armii. Jestem Villie Forint, a ty? – Zmarszczyła brwi. – Jakim cudem to dostrzegłeś?

Zapytany roześmiał się, a potem dumnie uniósł głowę.

– Nazywam się Lucjan Kecharo i jestem Gońcem. Uczymy się natychmiast dostrzegać i rozpoznawać wszelkie symbole od pierwszych zajęć, żeby nie popełnić dyplomatycznej gafy. Nasz profesor mawia, że jakaś drobna przypinka w klapie ambasadora nieraz może uratować nam tyłek. – Wtem zamarł, wpatrując się w nią intensywnie. – Forint, powiadasz? Cholera, gdybym tylko bardziej uważał na lekcjach historii... jestem pewien, że gdzieś już słyszałem to nazwisko. Muszę zapytać o to Diego, on z pewnością będzie wiedział...

– Słucham? – Rozdziawiła usta. Czy to możliwe, że jej dziadek został bohaterem jednej z bitew Gwardii i teraz wspominany jest w podręcznikach? Dlaczego ona nic o tym nie wiedziała?!

Zamyślony chłopak wymamrotał tylko w odpowiedzi coś, czego nie mogła dosłyszeć, po czym odbiegł w kierunku Kolegium. Przez rzednącą mgłę dostrzegła, jak z rozpędu skoczył na ścianę i zaczął sprawnie się po niej wspinać. W pewnym momencie zabłysło koło niego pomarańczowe światełko, a wówczas ruchy ucznia stały się niezwykle szybkie. Westchnęła cicho, marząc, by kiedyś stać się równie spostrzegawcza, jak on.

– Vil, dlaczego mi nie mówiłaś, że twój dziadek był sławny? – Dart trącił ją w ramię z pretensją w głosie.

– Sama o tym nie wiedziałam – mruknęła. – Ale teraz jeszcze bardziej kocham swoje toporki. Przeprowadzą mnie przez wszystkie próby. – Przejechała palcem po czubku jednego z nich.

– Forint – do rozmowy wtrącił się nowy głos, ociekający pogardą. – O ile wiem jest to stary, zubożały szlachecki ród. Lata jego świetności minęły bezpowrotnie, co można zauważyć, chociażby patrząc na twoje ubranie. – Na polanie pojawił się Cyriak, który irytował ją już od pierwszego dnia w akademii. Był zadufany w sobie i nigdy nie przepuszczał okazji, by podkreślić swoją sytuację majątkową. Ubrany był w jasnoczerwony, skórzany płaszcz, spod którego wystawała koszula ze złotymi guzikami. W każdy krok wkładał całą swoją dumę. – Te toporki tylko się marnują w twoim posiadaniu.

– Ciekawe, co byś powiedział, gdyby jeden nich pozbawił cię, powiedzmy, prawej ręki – warknęła, spoglądając na niego spode łba. Cyriak roześmiał się, po czym sięgnął do pasa po swój cienki, elegancki miecz z grawerowaną klingą i pozłacaną rękojeścią.

– Odważysz się? – spytał zaczepnie.

Policzyła do trzech i uderzyła, rozpoczynając walkę od zwyczajowego zamachu zza głowy. Cyriak parował każde uderzenie z łatwością, kwitując każdy jej atak lekceważącym prychnięciem. Gdy sam przeszedł do ofensywy, zrozumiała, co się stało. Lucjan ostrzegł ją, że zawsze walczyła tak samo. Ten nadęty, bogaty chłoptaś podpatrzył jej styl i uderzał dokładnie tam, gdzie jej osłona była najsłabsza. Musiała przyznać, iż było to imponujące. Cyriak, mimo swojego fatalnego charakteru, był dobrym szermierzem, mającym wszelkie predyspozycje do zostania Gwardzistą.

Zaklęła cicho, zanim odskoczyła od niego, unosząc ręce w górę. Poddała się, zgrzytając zębami z wściekłości. Czekało ją mnóstwo pracy, jeśli chciała przewyższyć takie umiejętności.

W tej samej chwili od strony Kolegium dobiegł ich poirytowany wrzask.

– Dzieciaki! Niektórzy próbują spać!

***

Profesor Plamant, opiekunka Pikiet, wyglądała absolutnie onieśmielająco. Ubrana w obcisły, czarny kombinezon Perłowej Gwardii, z nieodłączonym uśmieszkiem błąkającym się na ustach, beztrosko żonglowała kilkoma niebieskimi perłami, używając do tego jedynie jednej ręki. Siedząc w wielkim fotelu, przyglądała się uważnie swoim podopiecznym.

Villie również z zachwytem patrzyła, jak uczniowie ostatniego roku walczą ze sobą z zasłoniętymi oczami.

Szczególnie zapatrzyła się na parę elfów, wirującą ze sztyletami w przerażającym tańcu. Oboje mieli poważne twarze, a w rękach dzierżyli po dwa krótkie, pięknie wykonane sztylety. Doskonale wyczuwali swoje ruchy, choć wydawały się nieprzewidywalne. Podzwaniający o siebie metal sprawiał, że ich elfie uszy strzygły nieznacznie z każdym zderzeniem noży. Obserwowała ich klatki piersiowe, nie potrafiąc pojąć, dlaczego ich oddech nie przyspieszał ani trochę, choć walczyli szybciej i gwałtowniej niż inni. Ich pojedynek stanowił naprawdę zachwycający widok.

Teraz dopiero zrozumiała, dlaczego Lucjan tak skrytykował jej walkę. Faktycznie wypadła wręcz żałośnie przy tym pokazie niewymownego kunsztu. Jakże daleko jej było do osiągnięcia takiego poziomu! Sztylety leżały w białych, smukłych elfich dłoniach tak, jakby były do nich przytwierdzone na stałe. Idealna harmonia pomiędzy bronią a żołnierzem. Ze wstydem zerknęła na własne ręce, uświadamiając sobie, jak niezgrabnie leżały w nich toporki.

– Złodziejaszki, wiem doskonale, że potraficie o wiele więcej! – krzyknęła nagle profesor Plamant w stronę elfów, a wówczas brwi Villie same powędrowały do góry. Ona uważała, że nikt nie potrafiłby walczyć lepiej, a nauczycielka jeszcze ich krytykowała? Nie mieściło jej się to w głowie. – Pokażcie coś interesującego, zabawcie rekrutów. Sprawcie, by wyleciały im z głowy wszelkie myśli o zostaniu Pikietą.

– Proszę o wybaczenie, cały czas jestem nieco... roztrzęsiony wczorajszym wieczorem – przyznał elf, przestając walczyć. Odsłonił oczy, ukazując czające się pod nimi cienie. Jego partnerka zamarła w połowie wykonywanego ciosu, a potem opuściła ramię. Wsunęła sztylet do pochwy, ściągnęła opaskę z oczu i złapała go za łokieć.

– Rivan, naprawdę nie mogłeś nic na to poradzić – mruknęła cicho. Villie zasznurowała usta, żałując, że nie ma pojęcia, o czym mówili. Naprawdę wiele by dała, by zaspokoić swoją ciekawość.

– Nie pocieszaj mnie – bąknął, celując w jej stronę ostrzem. – Wracajmy do walki.

– Poczekajcie! – krzyknęła Villie. Oboje spojrzeli na nią, cokolwiek zaskoczeni. – Chciałam tylko powiedzieć, że nigdy nie widziałam takich umiejętności. Jesteście niesamowici. Czy mogłabym spróbować zmierzyć się z którymś z was? Byłby to dla mnie zaszczyt. – Gdyby wytrzymała choćby pół minuty w starciu, chwaliłaby się tym do końca swoich dni. Podniosła się z ziemi i otrzepała spodnie z trawy, a następnie sięgnęła po swoje toporki.

– Masz bardzo ładną broń. Chętnie zobaczę, co potrafi – odparła elfka po chwili namysłu.

– Rany, aleś ty zuchwała, mała. – Elf przeczesał włosy, rozbawiony. Vil zauważyła, że jego partnerka wzdrygnęła się na te słowa. Była to kolejna kwestia, która podsycała jej ciekawość. – Ile wytrzymasz, dziesięć sekund?

– Ja tam sądzę, że mniej niż dziesięć. – Elfka uśmiechnęła się, biorąc w dłonie sztylety. Zasłoniła sobie oczy, by choć minimalnie wyrównać szanse. – Zaczynaj, rekrucie – zachęciła ją łagodnie. Villie odetchnęła głęboko. Jeden. Dwa...

– Przepraszam! – Na polanę wpadł pędem jakiś uczeń. Na jego karwaszu błyszczała pomarańczowa perła, zatem można było wywnioskować, iż szkolił się na Gońca. – Wybaczcie, że przeszkadzam, lecz mam wezwanie od dyrektora Segoe.

– Dla kogo? – spytała profesor Plamant z wyraźnym zainteresowaniem. Vil zmarszczyła brwi, bowiem świadczyło to o tym, iż dyrektor nieczęsto wzywał do siebie uczniów.

– Dla Villie Forint.

– Żadna z moich Pikiet nie nosi tego nazwiska, więc zakładam, iż chodzi o jakiegoś rekruta. Niech Forint niezwłocznie zgłosi się do dyrektora. Radzę się pospieszyć, naprawdę nie znosi, gdy każe mu się czekać. – Nauczycielka zlustrowała wzrokiem każdego kandydata, aż wreszcie zatrzymała spojrzenie na Villie, wciąż nie przerywając żonglerki. – To o ciebie chodzi, prawda?

Przytaknęła, z żalem wkładając toporki z powrotem za pasek. Naprawdę chciała zobaczyć, czy przetrwa dłużej niż wspomniane przez elfkę dziesięć sekund. Gdy truchtem ruszyła za odbiegającym Gońcem, w jej sercu mimowolnie zrodziła się obawa. Nie minął nawet tydzień jej pobytu w Kolegium, a ona już zdążyła wdać się w jakąś aferę.

Nerwowo przestąpiła z nogi na nogę, czując na sobie intensywne spojrzenie dyrektora Perłowego Kolegium. Wpatrywał się w nią nieprzenikniony, miała wrażenie, że przewierca ją na wylot. Mężczyzna oparł łokcie na stole i nachylił się ku niej, co sugerowało fascynację, jednak równie dobrze mogło oznaczać coś zupełnie przeciwnego. Nie zdążyła rozeznać się jeszcze w jego zwyczajowym zachowaniu. Przygryzła wargę, splótłszy ręce za plecami. Cisza przeciągała się niemiłosiernie, zmącona jedynie miarowym stukaniem o siebie dwóch pereł, które dyrektor trzymał w dłoni. Obie były całkowicie czarne, bił od nich przedziwny chłód. Villie nigdy czegoś takiego nie widziała. Niepokojące zimno sprawiało, że miała ochotę czym prędzej opuścić gabinet.

– Czy wiesz, dlaczego cię tu wezwałem?

– Nie, proszę pana – odpowiedziała natychmiast, wdzięczna, że wreszcie może przerwać milczenie.

Dyrektor znów zatopił się w rozmyślaniach, cały czas lustrując ją od stóp do głów. Była przeciętnego wzrostu, chuda, ze zbyt dużymi oczami i krzywymi ustami. Uświadomiła sobie, że miała nieuczesane włosy i nieumytą twarz. Brakowało jej też części małego palca lewej ręki, którą straciła pewnego dnia przy ćwiczeniach z toporkami. Ogółem nie prezentowała się zbyt imponująco i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Miała nadzieję, że nie poddawano jej właśnie surowej ocenie, mogącej kosztować wydalenie z Kolegium.

Powieka dyrektora drgnęła kilkukrotnie, lecz zaraz na powrót znieruchomiała. Stuknął perłami po raz ostatni, po czym płynnym ruchem wsunął je obie do górnej szuflady biurka. Villie zakołysała się na piętach, oczekując na wyjaśnienia.

– Podczas pierwszej próby profesor Flis zauważył w tobie coś niecodziennego – odezwał się w końcu mężczyzna. Po sposobie, w jaki przełknął ślinę wywnioskowała, że się jej obawiał, dlatego zaczęła się odrobinę niepokoić. – Nie uznałem tego za istotne, do momentu kolejnej próby, kiedy to widziałem na własne oczy, w jaki sposób czarujesz.

– Nie rozumiem – wtrąciła zdezorientowana. – Co jest we mnie takiego niecodziennego?

– Drogie dziecko, nie pojmuję, dlaczego do tej pory tego nie spostrzegłaś – zdumiał się dyrektor, choć musiała przyznać, iż było to zręcznie wyciszone zaskoczenie. – Miałem nadzieję, że sama wyjaśnisz mi, dlaczego nie czerpiesz mocy z perły w najmniejszym nawet stopniu, a mimo to posiadasz magię tak samo, jak pozostali. Nie zaprzeczę, iż jest to niezwykle interesujące zjawisko.

– Ależ... – Villie zająknęła się, zaskoczona. – Sądziłam, że wszyscy robią to w taki sposób. Trzymają perłę w dłoni, rzucając zaklęcia. Tak robią przecież perłowi magowie, tak robię również ja – wymamrotała. Chciała dalej ciągnąć swoją wypowiedź, ale mężczyzna zaczął stanowczo kręcić głową, więc umilkła, onieśmielona.

– Najwyraźniej tobie niepotrzebna jest perła. Co wiesz na temat swoich rodziców?

– Oboje pochodzą z Ruenperium, mają ubogich rodziców, lecz prowadzą godne życie – oznajmiła, wzruszając ramionami. Od razu zauważyła, że nie spodobała mu się ta odpowiedź. Wprawdzie się nie skrzywił, lecz żyła, jaka pojawiła się na jego skroni zdradzała irytację dyrektora.

– Jak daleko sięga historia twojej rodziny? – dociekał dalej.

– Cóż, od wielu pokoleń mieszkaliśmy w takiej jednej wiosce...

– Na perły, dziecko, w twojej krwi płynie inna magia. Musimy koniecznie zbadać, co to takiego.
Villie gwałtownie wciągnęła powietrze do płuc. Cofnęła się o krok w zupełnym oszołomieniu. Przez chwilę na przemian to otwierała, to zamykała usta. Przez umysł przelatywały jej przeróżne myśli, od zaskoczenia, przez strach, aż po złość. Krótko potrząsnęła głową, a gdy wreszcie zdołała się opanować, zacisnęła dłoń na czubku jednego z toporków.

– Czy to jakiś test? Sprawdzenie racjonalności rekruta, jak mniemam? – zapytała gniewnie. – Jeżeli tak, bynajmniej nie jest to zabawne. Nie wierzę w takie bajdurzenia. Jestem zwyczajnym perłowym magiem i pragnę służyć Gwardii. Przysięgam, że nie jestem łatwowiernym dzieciakiem. Anomalie dotyczące magii zostawmy do opisywania bardom.

Mężczyzna odrzucił głowę do tyłu i zaśmiał się głośno. Baryton zagrzmiał w jej uszach tak mocno, że mimowolnie się skrzywiła. Zaraz jednak zamaskowała ów grymas dyskretnym kaszlnięciem. Zawsze miała dryg zarówno do odczytywania nastroju innych, jak i do ukrywania własnego.

– Ciekawe rozumowanie, rekrucie, przyznaję. Ja jednakże nie żartowałem. – Spoważniał natychmiast, w mgnieniu oka jego uśmiech zastąpiony został niezwykle surowym wyrazem twarzy. – Już oddałem tę sprawę w ręce archiwisty Kolegium. Za kilka dni wrócimy do tej nader fascynującej kwestii. Póki co jednak radzę skupić się na przetrwaniu kolejnej próby. Czy jest to dla ciebie zrozumiałe?

– Tak, proszę pana.

Dygnęła, roztrzęsiona, nim wybiegła z gabinetu. Coś z nią było nie tak. Była inna, nienormalna, nie pasowała do reszty magów. Brak akceptacji wśród uczniów stanowił jedną z jej największych obaw, lecz prawdziwie lękała się o opinię Darta. Czy kiedy dowie się, że jest dziwadłem, przestanie się z nią przyjaźnić? Czy stanie się przedmiotem plotek, tak jak mieszaniec Diego Perez? Zamrugała, by powstrzymać napływające do oczu łzy.

Co, jeśli sama była mieszańcem?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro