~4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Regulus:

Po tym, jak wraz z Jamesem umyliśmy zęby i przygotowaliśmy się do spania, od razu postanowiliśmy się położyć. On spał przy ścianie, ja z brzegu, bo tak ustaliliśmy. Dogadywaliśmy się dobrze, aż byłem zdziwiony, że mam z nim tak dobrą relacje. Zaczynałem się przyzwyczajać do tego, że śpimy w jednym łóżku, nawet mi to nie przeszkadzało.

Co prawda, w nocy ostatnio budziły nas dziwne rzeczy, typu jakieś pukanie czy kroki. Coraz bardziej upewniałem się w tym, że chyba coś w tym domu jest nie tak. Jeszcze ten zegar, co sam zaczął chodzić w kuchni... aż mnie ciarki przeszły.

Zasnęliśmy dość szybko, ale gdy w środku nocy się zbudziłem, było strasznie zimno. W ciemnościach nie dostrzegłem jednak niczego. Otuliłem się bardziej okryciem, w nadziei że to coś da, ale nic.

- Reggie? Śpisz? - Wyszeptał James.

- Nie, obudził mnie ten chłód.

- Mnie też. Trzeba coś zrobić. - Powiedział i przysunął się bliżej.

- Tak, ale chyba nie będziemy teraz wstawać żeby rozpalić w piecu, co nie? Masz jakiś inny pomysł? - Zapytałem.

- No, jeden... Okryć się dwoma kołdrami i przytulić się do siebie pod nimi. Wtedy powinno być ciepłej.

- Chyba można spróbować. - Odpowiedziałem po chwili i moment później zrealizowaliśmy ten pomysł. Na początku było dziwnie, być tak blisko James'a, słyszeć bicie jego serca i czuć jak ciepłe jest jego ciało. Oparłem głowę o jego ramię i przymknąłem oczy. On trzymał mnie w swoich ramionach mocno. Im dłużej tak trwaliśmy, tym swobodniej się czułem. No i zrobiło się nieco ciepłej.

Znów zasnęliśmy. Obudziłem się rano, wciąż w ramionach James'a, który już nie spał i przeglądał w telefonie przepisy na naleśniki.

- Długo nie śpisz? - Zapytałem, spoglądając na niego.

- Jakiś czas. Szukam pomysłu na śniadanie. - Oznajmił.

- Mogłeś mnie obudzić, przesunąłbym się, żebyś mógł wstać.

- Uroczo wyglądałeś, nie chciałem cię budzić. - Powiedział i lekko przeczesał dłonią moje włosy. Uśmiechnąłem się mimowolnie i lekko się zarumieniłem.

- Może pójdę wziąć prysznic. - Podniosłem się powoli, a James delikatnie wypuścił mnie ze swoich ramion. Usiadłem na brzegu łóżka i zerknąłem na niego. On także się podniósł.

- A ja pójdę pobiegać. Uważaj na pająki. Gdy idę pierwszy to zawsze są.

- Będę uważać.

Powoli wstałem i wziąłem sobie rzeczy do przebrania. W tym czasie James przygotował się do biegania i razem wyszliśmy z pokoju, aż do korytarza, gdzie się rozdzieliliśmy. On wyszedł z domku, a ja wkroczyłem do łazienki.

Wybrałem się pod prysznic, zadowolony, że w końcu mam chwilę dla siebie i mogę na spokojnie przemyśleć różne sprawy. Nie spieszyłem się, żeby stąd wychodzić. Opłukałem kabinę wodą, żeby pozbyć się pająków, potem zdjąłem ubrania i wszedłem do środka. Stałem pod prysznicem w kabinie, pozwalając, aby gorąca woda po prostu sobie spływała po moim ciele. Myślami zacząłem odpływać do rzeczy, których w sumie nie powinno tam być, bo przede wszystkim skupiały się na osobie James'a. Podobał mi się. Od jakiegoś czasu. Dlatego czasami nie było mi łatwo dzielić z nim pokoju i łóżka, a dziś przecież spałem w jego ramionach. Podobała mi się ta bliskość, łapałem się na myśli, że chciałbym więcej. Moja wyobraźnia często wybiegała za daleko, tak było właśnie w tym momencie. Zamierzałem skorzystać z tego, że jestem tu sam i nawet nie walczyłem już z tymi wyobrażeniami. Powoli przesunąłem dłoń po swoim brzuchu i niżej, lecz nim zdążyłem dotrzeć nią tam, dokąd chciałem, woda nagle stała się lodowata i skutecznie schłodziła mój temperament, nim zdążyłem ją wyłączyć.

To było dziwne. Przecież nie możliwe, żebym zużył całą ciepłą wodę. Boiler był włączony przez cały czas.

Wyszedłem z kabiny i osuszyłem się ręcznikiem. Niezbyt zadowolony z takiego obrotu spraw ubrałem się i opuściłem pomieszczenie. Wróciłem do naszego pokoju i usiadłem na łóżku. Moment później wrócił James.

- Już po prysznicu? - Zapytał, posyłając mi uśmiech.

- Tak. Nie wiem czemu, ale woda nagle zrobiła się zimna, nie wiem co się stało... - Wzruszyłem ramionami.

- Dziwne. - Stwierdził i ruszył w stronę łazienki. - Sprawdzę to.

Poszedłem za nim z ciekawości i zatrzymałem się w progu. On odkręcił wodę i sprawdzał dłonią jej temperaturę.

- Jest w porządku, ciepła. - Oznajmił.

- Dziwne... No nic, trudno, już się ubrałem.

- Cóż, także teraz moja kolej. - Powiedział i zdjął koszulkę. 

Zapatrzyłem się na jego ciało przez moment, co nie umknęło jego uwadze. Uśmiechnął się łobuzersko i poruszył brwiami.

- Chcesz wziąć ze mną prysznic?

- Co? Och. Nie nie. Zamyśliłem się, przepraszam. - Zamknąłem drzwi od łazienki i szybko wróciłem do pokoju, czując się głupio. 

Zagapiłem się na niego jak idiota, oby sobie nic nie pomyślał. Nie chciałbym, żeby zrobiło się między nami niezręcznie. Musimy tu być jeszcze cztery dni i dzielić ze sobą pokój, jeśli zrobi się niezręcznie, będzie to trudne.

Wziąłem mój telefon i usiadłem sobie w kuchni przy stole. Była dopiero dziewiąta rano. Ja i James wstawaliśmy o podobnych porach, więc to my zaczynaliśmy robić śniadanie dla wszystkich. Postanowiłem poczekać, aż on wyjdzie z łazienki. Szukał jakiegoś przepisu wcześniej, więc pewnie już wie, co dziś będziemy jeść.

Zasięg był słaby i internet ledwo działał, ale udało mi się sprawdzić swoje najważniejsze social media. Gdy odłożyłem telefon na blat stołu, James wszedł do kuchni w samym ręczniku, zawiązanym na jego biodrach. Odprowadziłem go dyskretnie wzrokiem do pokoju. Lekko się uśmiechnął, nim przekroczył próg i przymknął za sobą drzwi. 

Przez chwilę siedziałem w miejscu, odtwarzając w pamięci jego wygląd, po czym postanowiłem jednak coś zrobić, zamiast myśleć o nim. Wstałem i włączyłem radio, które stało na jednej z szafek, potem uchyliłem okno, by wpuścić trochę świeżego powietrza. 

- Dziś zrobię naleśniki. Pomożesz mi? - Zapytał James, gdy wszedł do kuchni już ubrany.

- Pewnie. - Pokiwałem głową. - Co mam robić? 

- Znajdź jakąś dużą miskę. Ja przyniosę składniki.

Zacząłem więc przeglądać wszystkie szafki w poszukiwaniu miski. Udało mi się jakąś znaleźć po chwili. Postawiłem ją na blacie akurat w tym momencie, gdy James przyniósł składniki. Posłał mi uśmiech i zaczął przygotowywać ciasto na naleśniki.

- Poszukaj jeszcze płaskiej patelni. Takiej wiesz, nie za głębokiej.

- Jasne. - Rozejrzałem się po kuchni i zacząłem szukać tej patelni przy kuchence obok garnków. Znalazłem ją i postawiłem na jednym z palników. - Już.

- Super. - Zerknął na mnie z uśmiechem. - Możesz podpalić i wlać dosłownie kropelkę oleju. Ale tak malutko, dobra?

- Okej. - Kiwnąłem głową i zrobiłem tak, jak kazał. Jak tylko skończył robić ciasto to od razu zabrał się za smażenie, natomiast mi kazał przygotować stół. Rozstawiłem więc talerze i położyłem obok nich sztućce. Zauważyłem, że James przyniósł też dżem i postanowiłem go otworzyć i też postawić na stole.

Odkręcenie słoika niestety okazało się trudnym zadaniem. Zazwyczaj nie miałem z tym problemów, ale tym razem po prostu nie mogłem sobie poradzić.

- Daj. - Usłyszałem nagle nad sobą, a potem jego dłonie delikatnie wyjęły słoik z moich i moment później zakrętka już była zdjęta. - Proszę bardzo.

- Dzięki. - Uśmiechnąłem się lekko do niego i wziąłem słoik, po czym umieściłem go na stole. James wrócił do smażenia naleśników, ale zauważyłem, że co chwilę na mnie zerkał. Ja natomiast, upewniałem się, że na stole wszystko leży tak, jak powinno. Miałem taki nawyk z domu. 

- Wszystko okej? - Usłyszałem nagle głos mojego brata, więc odwróciłem się w jego stronę. On i Remus pojawili się w kuchni jakby znikąd, albo to ja zamyśliłem się na tyle, by nie zwrócić uwagi na ich przybycie. 

- Och, wstaliście już? Cóż, oczywiście, że okej. Tylko w nocy było strasznie zimno. - Oznajmił James. - Nie wiemy dlaczego, bo w końcu na zewnątrz było tak ciepło... Coś dziwnego chyba się tu dzieje...

- Zimno? - Zapytał zdziwiony Remus. - Kurwa, u nas było w chuj gorąco! Spaliśmy w samych gaciach bez kołdry!

- Pierdolisz... - James pokręcił głową, patrząc na niego z niedowierzaniem. - My musieliśmy okryć się dwoma kołdrami i do siebie przytulić, żeby przetrwać!

- I w sumie niewiele to dało. - Dodałem. - Było naprawdę zimno...

- To jest dziwne... - Stwierdził Syriusz. - Strasznie dziwne...

Miał rację. Nie było żadnego logicznego wytłumaczenia tej sytuacji. Spojrzeliśmy się po sobie, wzruszając ramionami i zasiedliśmy do śniadania, które już było gotowe. Naleśniki były oczywiście przepyszne. James miał talent do gotowania, tak uważałem. 

- A może byśmy tak wrócili do domu wcześniej? - Zaproponował Remus. Spojrzeliśmy wszyscy na niego. 

- Cóż... Może to dobry pomysł. - Zastanowił się Syriusz. - Muszę tylko najpierw podjechać na stację i zatankować passata, a wy byście w tym czasie spakowali wszystkie rzeczy.

- Możemy tak zrobić. - James pokiwał głową. - Albo pojedźmy gdzieś indziej po prostu na te parę dni. 

- Tak, możemy gdzieś indziej pojechać. - Zgodził się Syriusz.

Też byłem zdania, że zostanie tutaj byłoby trochę niebezpieczne, patrząc na to, że co noc działy się coraz dziwniejsze rzeczy. Gdy skończyliśmy jeść, zabrałem się za zmywanie naczyń, James i Remus odeszli do pokoi, by zacząć pakować rzeczy, a Syriusz wyszedł do samochodu. 

Minęła chwila, skończyłem akurat zmywać i usłyszałem, jak puszczając symfonię przekleństw, mój brat wchodzi z powrotem do domu.

- Nie pakujcie jeszcze! Samochód nie chce odpalić! - Oznajmił głośno.

- Co?! Przecież dopiero go naprawiałeś w zeszłym tygodniu! - Oburzył się Remus, który wyjrzał ze swojego pokoju.

- Ta kupa złomu znów się zepsuła? - Zapytał James.

- To nie jest kupa złomu, tylko mój kochany passat! Stał przez parę dni, może to tylko jakaś głupota, muszę zajrzeć pod maskę. Remus, chodź ze mną.

Razem wyszli na podwórko i podeszli do samochodu. Ja jeszcze odłożyłem naczynia na miejsce i zamierzałem zasiąść na ganku z książką. Poszedłem do pokoju, a tam James jakby przygotowywał się do wyjścia.

- Idziesz gdzieś? - Zapytałem.

- Tu za dom, muszę się przejść po prostu. - Powiedział. - Idziesz ze mną?

- Mogę pójść, w sumie.

Szybko ubrałem buty i we dwóch wyszliśmy z domku. Zerknęliśmy w stronę samochodu, gdzie Remus i Syriusz pochylali się nad otwartą maską. 

- Przydałby mu się lepszy samochód. - Stwierdził James. - Z tym od zawsze są problemy.

- Znasz naszą matkę, nie kupiłaby mu nic lepszego. - Wzruszyłem ramionami. Poszliśmy za dom i zeszliśmy z górki. Na dole rosły różne drzewa. Rozejrzeliśmy się.

- Tu chyba rosną orzechy włoskie. - Wskazał palcem na jedno z drzew, a potem w drugą stronę - A tam chyba śliwki, co nie?

- Chyba tak. 

Weszliśmy dalej, zaczęliśmy chodzić między drzewami. James coraz to posyłał mi uśmiech, a potem nagle dotknął mnie w ramię i zaczął uciekać pomiędzy drzewami.

- Musisz mnie złapać! - Krzyknął. Zaśmiałem się krótko i pobiegłem za nim. Co chwila chował się za którymś z drzew, ale niewiele mu to dało, bo dość szybko go dogoniłem i też dotknąłem jego ramienia.

- Teraz to ty musisz złapać mnie! - Oznajmiłem i tym razem to ja uciekałem, a on mnie gonił pomiędzy tymi drzewami. Zatrzymałem się za jednym z największym pniem i z uśmiechem nasłuchiwałem nadchodzących kroków. 

Planowałem okrążyć to drzewo i zwiać mu w drugą stronę, ale z jakiegoś powodu wydawało mi się, że jego kroki słyszałem z drugiej strony, więc gdy wycofywałem się do tyłu, on chwycił mnie za oba ramiona i przycisnął do drzewa. Łobuzerski uśmiech zawitał znów na jego ustach.

- Mam cię. - Powiedział, spoglądając w moje oczy, jego twarz chyba nigdy nie była bliżej mojej.

- I co teraz? - Zapytałem, lekko chwytając się jego ramion dłońmi. Przez moment jedynie patrzyliśmy sobie w oczy, a potem przymknęliśmy je, gdy on zaczął skracać dystans między nami do minimum i ostatecznie złączył delikatnie nasze usta.

Poczułem, jakby kilkanaście motyli przeleciało przez całe moje ciało. Na tą chwilę, gdy nasze usta były złączone, wszystko przestało istnieć, a gdy znów je rozłączyliśmy, uderzyła we mnie rzeczywistość. On naprawdę mnie pocałował. Nie w mojej wyobraźni. Przez chwilę panowała cisza i liczyłem na to, że on wyjdzie z jakąś inicjatywą, aby ją przerwać, chociaż gdy tak patrzyliśmy sobie w oczy, nie było ani przez moment niezręcznie.

- Lubię cię, Reggie. - Wyznał półszeptem. Uśmiechnąłem się promiennie.

- Ja też cię lubię. Nawet bardzo, odkąd tu jesteśmy i dzielimy pokój.

- Właśnie... Póki utknęliśmy w tym domu, w którym zapewne coś straszy i możemy nie wyjść z tego żywi... Chciałbym, żebyśmy korzystali ze wspólnych chwil w stu procentach.

- Masz rację. - Pokiwałem głową. - Jeśli dom jest nawiedzony, to może to zepsute auto to nie przypadek. Coś może chce nas tutaj zatrzymać. A jeśli tak jest, i tak czy inaczej mielibyśmy zginąć, trzeba te wspólne chwile przeżyć jak najlepiej się da. 

James przytulił mnie mocno do siebie. Nagle odczułem strach, bo nie wiedziałem, co dalej będzie. W tym miejscu działo się coś złego. Nawet będąc w jego ramionach, nie czułem się bezpieczniej. Teraz sporo działo się w mojej głowie. Chciałem żyć. Nie chciałem umrzeć w taki sposób, w jakimś nawiedzonym domu, bez przeżycia ani jednej przygody niczym z książek, które czytałem. Dlatego stwierdziłem, że James ma racje. Trzeba korzystać z tego, że jeszcze nic nas tu nie zabiło i łapać chwile, które możemy spędzić wspólnie. 

- Może usiądziemy sobie na łące tu przed drzewami? - Zaproponował. Zerknąłem w tamtą stronę. Trawa była wysoka i gdybyśmy siedli, nie byłoby nas nawet widać. Kiwnąłem głową i uśmiechnąłem się do niego. 

Wziął mnie za rękę i przeszliśmy na łąkę, gdzie wybraliśmy sobie miejsce. Nie przejmowaliśmy się tym, że siadamy na trawie czy na ziemi. Nie liczyło się to. James od razu objął mnie ramieniem, a ja zwróciłem głowę w jego stronę. Uśmiechnął się do mnie i wolną dłonią odgarnął włosy z mojego czoła. Postanowiłem odważyć się i tym razem to ja złączyłem nasze usta, a on szybko przejął inicjatywę, za co byłem mu wdzięczny, bo sam nie wiedziałem do końca, jak w ogóle powinno się kogoś całować. Starałem się po prostu robić to co on, czasami zdając się na intuicję. Oderwaliśmy się od siebie dopiero, gdy brakło nam powietrza. On z uśmiechem pogładził mój policzek i lekko trącił mój nos swoim.

- Szybko się uczysz. - Powiedział i oparł swoje czoło o moje. Popatrzyłem w jego oczy.

- A więc dobrze mi idzie? - Zapytałem, uśmiechając się lekko.

- Oczywiście. Nawet bardzo dobrze. - Odpowiedział i ponownie złączył nasze usta. Całowaliśmy się powoli, delektując się chwilą, gdy nagle usłyszeliśmy grzmot. Dopiero wtedy zorientowaliśmy się, że pojawiło się zachmurzenie i zbiera się na burzę. Postanowiliśmy wrócić do domku, więc wstaliśmy i otrzepaliśmy się z trawy i ziemi. James chwycił mnie za rękę i poszliśmy w stronę ścieżki.

Dotarliśmy pod domek akurat w momencie, gdy Syriusz i Remus postawili na ganku jakąś skrzynkę.

- Co jest? - Zapytał James.

- Akumulator chyba wysiadł. Pewnie z tego wszystkiego nie wyłączyłem czegoś w aucie. Muszę go podłączyć i naładować. - Oznajmił Syriusz.

- Znaleźliśmy prostownik w jednej z komórek. I starą gazetę. - Remus podał ją James'owi. - Piszą o tajemniczym zniknięciu sąsiada. Została wydana niedługo przed tym, jak zginął mój wujek.

- Zniknięciu? - Zerknąłem na gazetę. W tle znów zagrzmiało.

- Chłopaki, chodźmy do środka. - Powiedział błagalnym tonem Syriusz. Nigdy nie przepadał za burzą. Chwycił za akumulator i wniósł go do domu, a za nim wszedł Remus z prostownikiem do ładowania. James obejrzał się na mnie, gdy podszedł do progu i posłał mi lekki uśmiech.

- Będzie dobrze, nie bój się. - Wyszeptał, po czym lekko pocałował mnie w policzek. Pokiwałem powoli głową i tuż za nim wszedłem do domku, zamykając za sobą drzwi.

Syriusz i Remus podłączyli akumulator do ładowania, a burza na zewnątrz rozkręcała się. Robiło się coraz groźniej.

Zrobiliśmy sobie na szybko frytki na obiad i nasłuchując odgłosów burzy, jedliśmy je, rozmawiając przy okazji o znalezionej przez chłopaków gazecie.

- To takie durne pytanie chyba, ale myślicie, że te wszystkie rzeczy, które się tutaj dzieją, mają związek z tym tajemniczym zniknięciem? - Zapytałem. Wszyscy spojrzeli w moją stronę.

- Reg, skąd ci to do głowy przyszło? - Zdziwił się Syriusz, wydawał się jeszcze bardziej wystraszony.

- Czytałem podobną książkę kiedyś. - Wzruszyłem ramionami. - To po prostu może mieć sens.

- Ale takie rzeczy się nie dzieją naprawdę, co nie? To fikcja, to co dzieje się w tym domu to po prostu nie wiem... Zbieg okoliczności, przypadek...

- Obawiam się, Syriusz, że młody może mieć trochę racji. - Odezwał się Remus. - Nie ma żadnego logicznego wyjaśnienia dla tych rzeczy, które się tutaj dzieją. Żadnego.

- Więc ten dom może być nawiedzony? Ale dlaczego? Przecież to sąsiad zaginął...

- James... Myślę, że na to odpowiedź jest jedna... To w tym domu przydarzyło mu się coś złego. - Oznajmiłem. - To tutaj zginął.

Nagle głośno zagrzmiało i błysnęło, a następnie cała elektronika wysiadła. Syriusz krzyknął wystraszony i złapał się ramienia Remusa, który wraz z James'em wpatrywał się z szokiem w gazetę leżącą przed nami.

- Więc... Chcesz powiedzieć, że w tym domu kogoś zamordowano... I że duch tej osoby nas tak straszy? - Zapytał spokojnie Remus.

- Taką mam teorię. Nie robi tego pewnie bez powodu. Musimy rozwiązać zagadkę.

- To znaczy? - Syriusz spojrzał na mnie ze strachem w oczach.

- Znaleźć ciało... Dowiedzieć się prawdy...

- A co my kurwa jesteśmy, Sherlocki czy co?! - Oburzył się Remus. - I niby jak to zrobimy?!

- Lupin, nie krzycz. - Zwrócił mu uwagę James. - To nie przypadek, że coś nas próbuje tu zatrzymać, Reggie ma racje. Trzeba przynajmniej spróbować się czegoś dowiedzieć.

Na zewnątrz znów zagrzmiało i błysnęło. Deszcz coraz mocniej uderzał o parapet, a my siedzieliśmy przy stole, bez prądu i całkowicie wystraszeni. Zasięg w naszych telefonach zniknął zupełnie i dziwnym sposobem, wszyscy mieliśmy mało baterii, chociaż prawie w ogóle ich nie używaliśmy.

Przy stole zapanowała cisza. Przestraszony burzą Syriusz wtulił się w ramiona Remusa, który pretensjonalnie przyglądał się znalezionej gazecie, natomiast James delikatnie chwycił moją dłoń i spojrzałem na niego, od razu łapiąc z nim kontakt wzrokowy. Z jakiegoś powodu poczułem się nagle lepiej. Uśmiechnąłem się lekko i splotłem nasze palce.

- Ej... Co tu się dzieje? - Zapytał mój brat, patrząc na nas z przymrużonymi oczami.

- Nic, o co ci chodzi? - James popatrzył na niego z uśmiechem.

- Czemu trzymacie się za ręce? Coś się dzieje między wami?

- Może. - Przyznałem, rzucając bratu spojrzenie. On uśmiechnął się cwaniacko i poruszył brwiami.

- A jednak! Tak coś podejrzewałem, że zaiskrzy gdy będziecie musieli dzielić pokój! Opowiedzcie nam, jak do tego doszło!

- Syriusz, już zapomniałeś, że jesteśmy w nawiedzonym domu i coś nam może tu grozić?! - Oburzył się Remus. - Opowiedzą nam gdy wyjaśnimy tą sprawę i gdy przestanie nas tutaj coś straszyć.

- O ile to przeżyjemy w ogóle... - Wymamrotał James, po czym westchnął i rozejrzał się. - Zaraz zrobi się późno, burza nie ustępuje, nie ma prądu. Co robimy?

- Reg, co zazwyczaj robią w tych twoich książkach?

- Cóż... Szukają poszlak? - Wzruszyłem ramionami. - Ale czy po tylu latach coś znajdziemy... Nawet nie wiemy, gdzie zacząć.

- Może rozejrzyjmy się po domu. - Zaproponował Remus. - Nie wiem, czy coś tu znajdziemy, ale warto spróbować.

- Myślę, że gdyby było tu ciało, to chyba byśmy to poczuli, co nie? - Zapytał James.

- Raczej tak. Ale może znajdziemy jakąś wskazówkę. - Odpowiedziałem i wstałem powoli z miejsca. - Spróbujmy.

Całą czwórką rozeszliśmy się po domu. Syriusz i Remus sprawdzali ich pokój oraz przedpokój, James szukał wskazówek w kuchni, a ja przeglądałem wszystkie możliwe szuflady i szafki w naszym pokoju. W ostatniej szufladzie znalazłem jakiś zeszyt. Wziąłem go i przekartkowałem. Każda strona zapisana była w kwotach. Przy jednych był plus, przy innych minus, jakby ktoś po prostu zapisywał różne przychody i koszty. Na ostatniej zapisanej stronie widniały już kwoty z samym minusem, a na odwrocie tej kartki zauważyłem coś, co wyglądało jak zaschnięta krew.

- James! - Zawołałem go, momentalnie zjawił się w pokoju.

- Co jest? - Zapytał, podchodząc bliżej.

- Zobacz, ślad krwi, a wcześniej zapisane są jakieś kwoty... - Pokazałem mu.

- Może ktoś zaciął się papierem...

- Albo zabił kogoś przez długi.

Spojrzeliśmy na siebie. Burza powoli ucichła, jakby momentalnie. Było to strasznie dziwne. Razem z James'em poszliśmy do kuchni, a on wyjrzał do przedpokoju.

- I co? Macie coś? - Zapytał Remusa.

- Znalazłem tylko starą czapkę. - Powiedział, po czym zawołał Syriusza i razem weszli do kuchni.

- W naszym pokoju nic nie ma. - Oznajmił mój brat. - Zauważyłem tylko, że linoleum w jednym miejscu jest jakby przecięte.

- Ja znalazłem ten zeszyt. Wygląda na to, że ktoś zginął przez długi. - Przekartkowałem znowu. - I tu jest ślad jakby po krwi.

- Ej, zobaczcie na to... - James przysunął bliżej gazetę, która leżała na stole i wskazał na zdjęcie dołączone do artykułu. Był na nim mężczyzna, na oko w wieku 40 lat, ubrany w kurtkę i czapkę, stał przy swoim domu. - To ten zaginiony, ale ta czapka...

- O kurwa... - Remus spojrzał na czapkę, która teraz leżała obok zeszytu. - Ta sama...

- Tak...

Spojrzeliśmy po sobie wystraszeni. Nagle prąd wrócił, zapaliło się światło i akumulator od samochodu zaczął się ładować. Wyglądało na to, że im bliżej byliśmy rozwiązania zagadki, tym prędzej będziemy mogli opuścić to miejsce.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro