4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W taki oto sposób alchemik zaczął się umawiać z kapitanem. W niedługim czasie Kaeya stał się pewnym rodzaju lekiem na depresję Albedo. Zawsze gdy blondyn nie czuł się dobrze niebieskowłosy pomagał mu, przytulał go, całował oraz szeptał miłe słówka. Niedługo później Kaeya stał się jak narkotyk dla Albedo od którego nie mógł się oderwać.

Za każdym razem gdy siedzieli razem u któregoś w domu przytulali się, całowali oraz wymieniali się komplementami. Niebieskowłosy uwielbiał szeptać na ucho blondynowi masę komplementów która sprawiała że szybko stawał się cały czerwony. Kaeya lubił gdy wyglądał tak, uwielbiał go doprowadzać do tego stanu. Chociaż śmiał się lekko gdy Albedo przybierał takich kolorów uważał to za cholernie urocze.

- Obiecaliśmy Jean że będziemy przed zachodem. - zauważył Kaeya spojrzawszy się za siebie by ujrzeć ściemniające się niebo.

- Jeszcze chwila. - wymruczał cicho Albedo. - Mam ci rzeczy do pokazania. - dodał łapiąc go za rękę i ciągnac go do obozowiska.

- Wiesz że Jean nas zabije jeśli nie przyjdziemy w porę?- spytał Kaeya patrząc na niego z uśmiechem.

- Wiem ale wspomniała o Liyue, a wiemy jacy są ludzie. - odparł niższy przypominając sobie ich randkę w Liyue. - Nie ma co się spieszyć.

Kaeya zaśmiał się tylko cicho gdy usłyszał jego słowa, po chwili blondyn posadził go na łóżku a sam poszedł do swojej szafy z jego dziełami.
- Pamiętasz mój obraz z widokiem z kryształu na Dragonspine?

- Tak. - odparł niepewnie niebieskowłosy. - W dzień gdy mi pokazałeś dowiedziałem się że chciałeś się zabić... Czy wszystko w porządku? Chcesz porozmawiać?

- Nie. - odparł automatycznie blondyn. - Znaczy... Wszystko w porządku, nie o to chodziło.

Po chwili chłopak wyciągnął kilka płótn i podszedł do niebieskookiego, po czym podał mu pomalowane płótna.
- Dawno, dawno temu zacząłem malować kolekcję, nazwałem ją piękno. Co myślisz?

Chłopak przeglądał płótna z uśmiechem podziwiając piękno tego co namalował Albedo. Widział bukiet szklanych lilii* oraz kwiatów jedwabiu*, a także Jade chamber, drzewo wiśni*** i góry Yougou****, Tenshukaku oraz pewnego rodzaju pałac. Krótko mówiąc same piękne rzeczy.

Kaeya uśmiechał się patrząc na te obrazy, cieszył się że Albedo chciał znać jego opinię chociaż sam nie znał się na sztuce.

Przeglądając te płótna nagle zauważył jedno schowane za wszystkimi innymi, wyciągnął go powoli do przodu i zauważył że na płótnie znajduje się on sam. Zarumienił się lekko widząc ten obraz a gdy Albedo wypowiedział kolejne słowa zarumienił się jeszcze mocniej.
- Pracowałem nad tym jakiś czas... Może pół roku. - wstrząsnął ramionami nie pamiętając. - W każdym razie, nazwałem tą kolekcję piękno, co myślisz?

- Jest... piękna.- odparł krótko patrząc z uśmiechem na obrazy.

I w tym momencie Albedo zrozumiał jakie miał szczęście że Kaeya znalazł się w jego życiu. Kaeya stał się w tak krótkim czasie jego wszystkim, jego powodem do życia. Rozumiał go całkowicie, zawsze był z nim, zawsze go wspierał.

A co najważniejsze, zaakceptował go takim jakim jest. Niedługo po tym jak zaczęli chodzić ze sobą przeprowadzili szczerą rozmowę, nie tylko o swoich uczuciach ale także o swoim pochodzeniu. Kaeya zdradził mu że pochodzi z Khanerii oraz że został porzucany przez ojca gdy był dzieckiem. Albedo za to powiedział mu że jest syntetycznym człowiekiem stworzonym przez alchemiczkę o przydomku "Złoto".

Te informacje nie zmieniły jednak w jakikolwiek sposób ich relacji, nadal mimo wszystko byli dla siebie po prostu Kaeyą i Albedo.

- To miał być jakiś rodzaj flirtu?- usłyszał po dłuższej chwili głos niebieskowłosego. Spojrzał na opalonego zarumienionego chłopaka wciąż patrzącego na obraz z jego podobizną. - Jeśli tak to wiedz że ci się udało.

Blondyn uśmiechnął się lekko pod nosem wiedząc że jego plan zadziałał. Niebieskowłosy odłożył obrazy które przeglądał obok siebie i powoli wstał z łóżka by objąć alchemika w talii i zobaczyć jak niższy się rumieni.

- Jesteś uroczy gdy się tak rumienisz. - zaśmiał się cicho patrząc na jego całą czerwoną, uśmiechniętą twarz. Jedną ręką dalej obejmował go w talii a drugą złapał jego dłoń. - A teraz zbierajmy się albo zostaniemy naprawdę zabici.

Jasnoniebieski tylko zaśmiał się pod nosem cicho ale wysunął się z jego objęcia po czym zaczął iść z nim w kierunku centrum Mondstadu. Oboje biegli przez śnieg ciesząc się swoją obecnością i zachodem słońca.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro