Rozdział 24.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Chyba budził się we mnie instynkt macierzyński. Trzymając małą w ramionach, gdy niosłam ją do innego pokoju, serce biło mi mocniej, szybciej, jakby walczyło, żeby Ariel poczuła jego bicie, żeby nie czuła się samotna. Zastanawiałam się, jakie to było uczucie, mieć je tuż pod sercem. Mieć je w sobie, głaskać brzuch, czuć jej kopnięcia... Marzyłam o tym, by sobie przypomnieć, jak to było. Nie mogłam oderwać od niej oczu, gdy się bawiła, spała. Łzy cisnęły się do oczu, gdy nazywała mnie "mamą", a Zero "tatą". Zdawało mi się, że zapomniała już o dawnym życiu i stworzyła sobie nową rodzinę. Lekko mnie to martwiło, ale przysłoniło to szczęście. Pragnęłam zostać matką na pełen etat, ale nie mogłam. Musiałam się jeszcze uczyć, dlatego przyjaciel wynajął nianie, chłopaka z którym kiedyś się umawiał, który chciał złamać zasady, że nianie to tylko kobiety. Małą opiekował się świetnie. Kiedy wracaliśmy, już na korytarzu słyszeliśmy ich śmiechy. Często nosił ją na barana starannie trzymając, chroniąc ją przed upadkiem. Kilka razy, sama ją trzymałam, bo bałam się, że się ześlizgnie, ale on trzymał ją, jakby cały czas zajmował się dziećmi, jak ona. W końcu, przestałam się przejmować, że zrobi jej krzywdę. Zaczęłam mu ufać. 

W szkole, nieznany numer dzwonił do mnie kilka razy. Bałam się odebrać. Bałam się, że to Robert lub Richard. Jednak, zrozumiałam kto to, gdy ten sam numer zadzwonił do Zero. Na przerwie zaciągnął mnie do pustej sali i odebrał: 

- Halo? - odezwał się przyjaciel. 

- Halo? - Zdziwiłam się słysząc kobiecy głos. Był młody. 

- Kto mówi? 

- Och, przepraszam! Nie przedstawiłam się. Jestem Lisa McPhee. Zadzwoniłam do państwa w sprawie Jemsa i Carli Shepard. Czy to dobry numer? 

Serce zamarło, a na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś dzwonił w sprawie moich adopcyjnych rodziców!! Bałam się, że nigdy się o nich niczego nie dowiem, a po kilku dniach, ktoś sam zadzwonił z informacją o nich. Zero sam się uśmiechał szeroko, jakby sam nie mógł uwierzyć, że takie coś się zdarzyło. 

- Tak. To dobry numer - powiedział Zero. 

- Och, to dobrze! Może moglibyśmy się gdzieś spotkać i porozmawiać? Mam kilka informacji na ich temat. 

- Bardzo pani dziękujemy! Oczywiście, że możemy się spotkać. Tylko zadzwonimy do niani, że się spóźnimy... 

- Niania? Prawda! Panna Rachel ma dziecko. Zapomniałam. Myślałam, że je oddała... Ale cóż, to nie moja sprawa. Moglibyście wpaść do mojej pracy? Jak podaliście w ogłoszeniu, moja praca znajduje się pół godziny drogi od was. A dziś mam urwanie głowy... Moglibyśmy się spotkać na lunchu. Zapraszam. Niedaleko jest dobra restauracja... Zjedlibyśmy tam. 

Zero spojrzał na mnie i uniósł brew. Szybko pokiwałam głową. 

- Tak. Oczywiście. Mogłaby pani podać dokładny adres? 

Błyskawicznie znalazłam w torbie kawałek kartki i długopis. Zapisał podany adres. 

- Bardzo dziękuję - podziękował Zero. 

- Och, nie ma za co. To widzimy się o jedenastej? 

- Oczywiście. Do widzenia - I się rozłączył. 

Byłam strasznie podekscytowana! Nie mogłam uwierzyć, że ktoś odezwał się na ogłoszenie w internecie, które zamieścił Zero. Ledwo wierzyłam, że zdołamy odnaleźć rodziców. Może to nie oni zadzwonili, ale nie mogłam marudzić. Ktoś o nich coś wiedział. 

Zerwaliśmy się z reszty zajęć, bo do umówionej godziny zostało półtorej godziny. Idealnie, żeby wrócić do domu, ubrać się stosowanie, dojechać i znaleźć miejsce spotkania. Nikt nawet się nie pytał, dlaczego od tak wyszliśmy ze szkoły. Nikogo to nie interesowało. Po prostu wyszliśmy. Widziałam Roberta stojącego obok swojej klasy, rozmawiającego z wianuszkiem wielbicielek. Spuściłam wzrok, gdy na mnie spojrzał. Serce mnie bolało na myśl, że to on skrzywdził Rachel, a udawał mojego przyjaciela, starszego brata, rodzinę. Wolałam go unikać niż rozrywać swoje serce, kawałek po kawałku. 

W domu, Matt położył małą, dlatego pomógł mi wyprasować spódniczkę w szkocką kratę i koszulę w czerwono-białą kratę. Umalowałam się, zaczesałam włosy do tyłu, założyłam czarne podkolanówki, spódniczkę, glany na metalowe klamry, biały podkoszulek i koszulę. Matt pomógł mi dobrać idealny cień do powiek i błyszczyk. Makijaż miałam naturalny, delikatny. 

Po chwili zastanowienia, zwolniliśmy Matta na ten dzień i naszykowaliśmy małą do wyjścia. Ubrałam ją w sukienkę, prostą, białą z falbankami, gdy Zero szykował dla niej wózek. Była zaspana, dlatego nikogo nie zdziwiło, że w samochodzie prawie od razu zasnęła. Nie miałam zamiaru tłumaczyć, dlaczego chciałam zabrać ją ze sobą. Czułam, że Lisa chciałaby zobaczyć moją córkę, dlatego po chwili wahania, postanowiłam ją zabrać. 

Zero ubrał się w dżinsy i granatową koszulę, która w jakiś nieokreślony, magiczny sposób podkreślała ciemny kolor jego oczu. 

Droga minęła nam na słuchaniu muzyki z Disneya. Mała, kiedy nie spała, śpiewała, a my razem z nią. Wyglądaliśmy jak szczęśliwa rodzina. Chciałabym, żeby tak było. Udawałam, że każdy kilometr, każda sekunda, nie zbliża nas do poznania prawdy na temat moich adopcyjnych rodziców. Udawałam, że to nic takiego. Zwykłe spotkanie. Chciałam być naiwna i w to wierzyć. Starałam się. Nie wyszło. Żołądek podchodził mi do gardła, serce biło nierówno, mocno, a raz ledwo wyczuwalnie. Miałam ochotę wysiąść i zwymiotować. Pociłam się, jakbym zmuszała ciało do niesamowitego wysiłku fizycznego, a tylko siedziałam, śpiewałam i obserwowałam małą. 

Droga zajęła nam dokładnie trzydzieści osiem minut. Lisa wysłała nam wiadomość, że zarezerwowała stolik na swoje nazwisko i żebyśmy coś sobie zamówili. Weszliśmy do knajpki, która okazała się wykwintną restauracją. Wszyscy się na nas gapili, gdy wjechaliśmy z małą na wózku. Grecki wystrój pełnym kolumn, obrazów, rzeźb, płaskorzeźb. Nie mogłam uwierzyć, że zaprosiła nas do takiej restauracji... Krępowałam się, szczególnie, że powiedziała, że stawia. Ta kobieta musiała spać na pieniądzach. 

Kelner w drogim garniturze podszedł do nas od tyłu, jakby nie pracował w greckiej restauracji tylko był ninją. Przestraszyłam się go na tyle, że najechałam mu na stopę wózkiem Ariel. 

- Przepraszam! - wykrzyknęłam, kiedy odskoczył. - Przestraszyłam się pana. 

Prychnął jedynie i zjechał nas wzrokiem. 

- Zgubili się państwo? - zapytał oschle. 

- Nie - powiedział Zero. - Przyjechaliśmy na zaproszenie... 

- Toaleta jedynie dla klientów - przerwał mu. 

- Przepraszam? - zdziwiłam się. 

- Toaleta jedynie dla gości, a myślę, że nie jesteście gośćmi. 

Ariel popchnęła kółka wózka i jeszcze raz najechała mu na nogę. Tym razem z jego ust wyrwał się cichy krzyk. Spojrzał się na małą zabójczym wzrokiem. 

- Nie lekciewaź mnie! - krzyknęła, jakby była wojownikiem i jeszcze raz na niego najechała. 

Przetrzymałam wózek, ale tym razem nie przeprosiłam. 

- Proszę opuścić lokal - warknął kelner. 

- Cóż to za ton, Ludwiku? - Usłyszeliśmy za sobą. Odwróciliśmy się i dostrzegliśmy kobietę w idealnie wykrojonej garsonce. Blond włosy miała rozpuszczone i ułożone w idealne fale, zielone oczy  ukryła za okularami w prostokątnych oprawach, usta idealnie wykrojone. Była jak lalka Barbie w wersji prawnika. Pod pachą miała teczkę pełną papierów. - Tymi ustami całujesz matkę? 

Kelner nagle się speszył. Kobieta nie spuszczała z niego wzroku. Ciągnęła dalej: 

- To są moi goście. Dlaczego pan jest dla nich niemiły? Szczególnie, że mają piękną dziewczynkę na wózku, a wasza restauracja nie jest dopasowana dla takich osób, jak ona. Niepełnosprawnych. To naruszenie zasad. Powinniście być dopasowani dla niej. Podjazd, specjalne stoliki, a nic takiego nie widzę. To tylko ich dobra wola, jeśli nie zgłoszą tej restauracji o dyskryminację niepełnosprawnych. A nikt ni powiedział, że takiego czegoś nie zrobią. Plus jeszcze pan nie był dla nich miły. Szczególnie lekceważąc tą młodą damę. Proszę zaprowadzić nas do stolika, a później pomówimy o pańskiej przyszłości w tej restauracji. - Kobieta się do nas odwróciła z uśmiechem. Wyciągnęła do nas rękę i odezwała się miłym głosem, kompletnie innym niż do kelnera: - Witam. Zapewne Rachel i panicz Zero? Jestem Lisa McPhee. Prawnik Jemaesa i Carli Sanders. 

Niby zwykłe przywitanie, prawda? Przez pryzmat zdarzeń, które wydarzyły się po rozmowie z nią, zdawało mi się, że powiedziała "Witam. Jestem Lisa McPhee i zrujnuję wam życie". 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro