Rozdział 27.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Podejmowanie nagłego kroku. Postawienie nogi bez zastanowienia się, czy trafi się na stały grunt czy na przepaść. Podanie ręki dzikiemu psu. Skok z klifu. Wsadzenie ręki do koła wyciętego w pudełku. Własnie tak się czułam. Jakbym robiła jedną z tych rzeczy, a przytuliłam tylko Richarda. Nie mogłam uwierzyć, że to zrobiłam. Że nie myślałam o sobie tylko o Richardzie. O tym, co przeżywał po stracie Rachel. Jak musiał cierpieć, kiedy nie powiedziała mu o swojej przeszłości mimo, że jego ojciec wiedział, kim była. Nie mogłam sobie wyobrazić tego bólu. Widziałam chłopca, który rozpaczał po wypadku swojej ukochanej. Który widział obcą osobę o wyglądzie jego dziewczyny... Musiał cierpieć, jak ja nigdy. 

Trzymałam go w objęciach, a on się nie wyrywał. Płakał wtulony w moją szyję. Czułam, że robił tak nieraz, ale z Rachel. Nie ze mną. Nie odepchnęłam go. Pragnęłam, by poczuł jej towarzystwo, by poczuł, że zawsze jest bliska niego... Choć na chwilę, by zapomniał o bólu. 

Hej, Rachel, słyszysz mnie? Widzisz go? On płacze za tobą. On pragnie ciebie. Pragnie cię mieć u swojego boku. Chodź tu. 

Nie mogłam uwierzyć, gdy poczułam nagłe mrowienie w sercu. Jakby ktoś mnie połaskotał tam piórkiem albo przez moje ciało przeszedł prąd. Obraz się rozmazał. Chwyciłam łapczywie powietrze znajdując się nagle w ciemnym, pozbawionym słońca, pomieszczeniu... 

Nie mogłam oddychać. Coś mnie dusiło przyciskając do materaca. Starałam się wyrwać, ale ręce zaciskające się na moim gardle, tylko mocniej mnie przycisnęły. Światła migotały mi przed oczami. Jedyne o czym mogłam myśleć, czy to tak właśnie umrę... 

- Mała dziwka - syknął zabierając ręce i walnął mnie w twarz. Z całej siły z otwartej dłoni. 

Głowa odskoczyła w bok. 

Do oczu naleciały mi łzy, ale nie płakałam. Nigdy nie płakałam. 

- Podoba ci się, kurwo? - syknął. 

Starałam się udawać, że jego słowa mnie nie dotykają, że mnie nie dotyczą. Udawałam, że wcale nie znajdowałam się w jego sypialni, że nie siedział na mnie okrakiem... 

- Odpowiadaj! - krzyknął. 

- Po co mam odpowiadać, skoro znasz odpowiedź? - szepnęłam. 

Zszedł ze mnie. Przetoczyłam się na kraniec łóżka i objęłam kolana. Steven nie patrzył na mnie. Poczułam ulgę. Przerażał mnie. Przerażało mnie to, że na początku uważałam go za miłego. Że nie darowałam sobie, gdy wysłał mi SMSa, kiedy byłam z Richardem... Dlaczego wszyscy się zmówili, żeby mnie zranić? Żeby skrzywdzić? 

Znów uderzył mnie w twarz, ale zrobił to tak nagle i na tyle mocno, że upadłam na podłogę przewracając lampkę i uderzając żebrami w szafkę. Nie mogłam nabrać oddechu. Twarz mnie bolała. 

- Ty mała... - warknął. - Zniszczyłaś lampę! Myślisz, że się nie domyśli? 

- Posprzątam... 

- Mam nadzieję, dziwko. 

Trzasnął za sobą drzwiami. 

Chwilę poczekałam z mocno bijącym sercem, przeklinając samą siebie, zanim zaczęłam płakać... 

Zatoczyłam się do tyłu. Nie spodziewałam się wspomnienia. I to tak nagłego i bolesnego... Dlaczego Steven ją aż tak obrażał? Dlaczego się zachowywał tak, jak Richard-potwór? Chociaż Rich nie był najgorszy... Nie bił mnie... 

- Eddie? - Złapał mnie, żebym nie upadła. 

- O cholera - mruknęłam. 

- Co się stało? 

- Wspomnienie... Przepraszam. Nigdy mi się to nie zdarzyło... 

Przez moment w jego oczach zobaczyłam troskę. Rozumiałam dlaczego. Pragnął, żebym stała się Rachel, a powracające wspomnienia tylko dawały mu nadzieje... Nie wiedziałam, czy Rachel powróci, ale miałam nadzieje, że tak. Ja nie umrę. Ja wciąż będę patrzeć, co ona robi. Jak dawny Richard powraca... Jak dawne lęki znikają... Pragnęłam tego. Pragnęłam tego najmocniej na świecie, bo prawda zaczęła mnie przerażać... 

Zero przyjechał dokładnie wtedy, gdy podjęłam decyzję. Okazało się, że zostawił małą z Mattem, więc mieliśmy trochę czasu. Zawiózł mnie i Richarda do mojego starego domu i wpadliśmy prosto do salonu, gdzie czytał Robert. Zdziwił się na mój widok, i to nie na żarty.

- Eddie... - szepnął wstając. - Miło cię... 

- Cicho bądź - warknęłam. Nie ukrywałam, że wciąż byłam na niego zła. - Chcę tej cholernej prawdy. Kłamaliście i w to nie jednej sprawie... Proszę, dajcie mi w końcu coś prawdziwego. Powiedzcie mi wszystko. Wytrzymam. Chcę tylko prawy. Tylko i wyłącznie. 

Richard i Robert spojrzeli na siebie. Nieraz tak robili. Cicha rozmowa. Nie mogłam wyczytać nic z ich twarzy. To zawsze mnie przerażało. Ale rozumiałam, kiedy kończyli. Robert głośno westchnął. 

- Siadaj, Eddie. Zero, jak chcesz to ty też - powiedział zrezygnowany. 

Zrobiliśmy to. 

Robert usiadł na ziemi, na przeciwko nas. Wydawał się jeszcze starszy, jeszcze bardziej zmęczony, niż jak ostatni raz go widziałam. Toczył ze sobą wewnętrzną walkę. Nagle powiedział zrezygnowanym głosem: 

- Już wiesz, że Rachel była z Richardem, prawda? Okay, to najważniejszy punkt. Znasz też przeszłość Rachel. Była tancerką, by zarobić dla rodziców, którzy wytoczyli sprawę o niedobre urodzenie. Byłaś adoptowana przez rodzinę przeciwko której właśnie twoi rodzice zgłosili... To skomplikowane i bolesne nie tylko dla ciebie. My też ucierpieliśmy, Eddie. Uwierz nam.... 

- Ale dlaczego skłamałeś, Robert? - przerwałam mu. - Dlaczego powiedziałeś, że Ariel jest twoja? 

- Żebyś nie poznała prawdy - powiedział. - Miałem nadzieje, że nic nie wiesz oprócz tego, że Ariel jest twoim dzieckiem. Nie wiedziałem, że masz jej pamiętnik. Że dowiesz się wszystkiego... Wolałem, żebyś myślała, że to ja jestem ojcem... Byłoby ci łatwiej, prawda? Nie musiałabyś się pogodzić z tym, że Richard był z Rachel. Łatwiejsze do akceptacji, prawda? 

- Robert ma syndrom rycerza - dołączył się do rozmowy Richard. - Kiedy wie, że coś dla kogoś jest lepsze, nawet jego własnym kosztem, sprawi, by inni mieli łatwiej. 

To było logiczne. Znałam Roberta na tyle dobrze, że mogłam stwierdzić, że to prawda. 

- Mów dalej, Robercie - zachęcił Zero. 

- Więc... Nasz ojciec był policjantem. Gliną. Znał twoje akta, czasem odwiedzał klub, w  którym pracowałaś, dlatego cię znał. Szantażował cię. A ty nie mogłaś nikomu powiedzieć, bo by wydał twoją tajemnice, wtedy Richard mógłby cię znienawidzić, a policja nie uwierzyłaby zeznaniom, bo był dobrym gliną. Żadnych skarg, same pochwały, idealnie zrobione akcje... Rozumiesz. Stałaś między młotem a kowadłem. Gwałcił cię, bił, wyzywał od kurw... Aż zaszłaś w ciążę... Chciał kłamać Richardowi, że to jego dziecko.... Na początku, udało się. Uwierzył. Ale później... Nie wytrzymałaś, bo on, nasz... Ojciec prawie zabił dziecko. Nie uważałaś. Zaczęłaś na niego wrzeszczeć, kiedy byliśmy w domu. Słyszeliśmy wszystko. Byliśmy wstrząśnięci. Wrzeszczałaś, że... że zniszczył ci życie. Że zniszczył życie Richardowi. Mówiłaś, co ci robił.. Że to jego dziecko, bo Richard był ostrożny, kiedy się kochaliście. Kiedy Richard to usłyszał, wyszedł. Wrócił dopiero na wieczór... Nawrzeszczałaś na niego w dziewiątym miesiącu... Byłaś wtedy u nas, bo Richard nalegał. Chciał się tobą opiekować... Zaczęłaś rodzić... - Głos się mu załamał. 

- Co było dalej? - ponagliłam. 

W oczach Richarda lśniły łzy. Nie spodziewałam się. Chwycił mnie za rękę. Czułam wręcz ich ciężar w sercu... Ból... Ból w jego oczach był przerażający. 

- Ja zabiłem naszych rodziców, Rachel - szepnął Richard. 

Grunt usunął mi się spod nóg. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro