Rozdział 7.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Oficjalnie moje życie rozpadło się dnia dziewiątego maja. Dlaczego? Wszystko będę tłumaczyć powoli, tak, by nie ominąć żadnego szczegółu, żadnego, który zniszczył moje życie. Dnia dziewiątego maja moje "życie" zaczęło się rozpadać w dłoniach. Widziałam jak pęka, rozkrusza się, a ja nie mogłam nic z tym zrobić. Mogłam tylko patrzeć, obserwować jego rozpad. Wolne, bolesne złamanie mojego serca. 

Początek dnia był normalny, jak w każdy sobotni poranek. Nic nie zapowiadało katastrofy. Umyłam się, ubrałam, to samo zrobiłam z Ariel. Bracia jeszcze spali, a ja nie miałam zamiaru ich budzić. Wiedziałam, że Richard wrócił późno w nocy, kilka godzin po mnie, a ja dopiero przyszłam po dziewiątej wieczorem z małą na rękach, bo zasnęła u Zero. Weszłam cicho do domu. Robert siedział na fotelu i czytał. Kiedy mnie zobaczył pchającą wózek, niosącą Ariel i jeszcze torbę w zębach, szybko, ale bezszelestnie wstał i mi pomógł. Uśmiechnęłam się, położyłam ją i sama poszłam się myć. Brat chyba długo nie spał. Zapewne czekał na Richarda. Dlatego ich nie budziłam. Musieli się położyć koło pierwszej, a obudzenie ich o dziewiątej mogłoby się skończyć tragicznie. Robiłam wszystko najciszej jak umiałam, chodziłam na palcach i pokazywałam małej na migi, żeby też była cichutko. Cieszyła się przykładając paluszek do swoich małych usteczek. Uśmiechała się promiennie i tak, była cichutko. Uwielbiała tego typu gry, dlatego mnie to nie zdziwiło. 

Następne kilka godzin spędziłyśmy na śniadaniu, czyli na naleśnikach (jedynej potrawie jaką umiałam zrobić) i na czytaniu bajek. Mała czasem podpowiadała mi słówka, które znała z historyjki, w końcu czytałyśmy je zaledwie tysiąc razy. Chichotała za każdym razem zasłaniając szyjkę ramieniem, gdy ją tam całowałam. Jakiś czas później, koło jedenastej, Robert wstał, chwilę pochodził po domu i wyszedł pobiegać. Jedynie się z nami przywitał z butelką wody w ręku i uprzedził, że wychodzi. Kiedy drzwi za nim się zamknęły, prawie od razu znów się otworzyły, ale tym razem był to Zero. Mała zapiszczała na jego widok. Tym razem był ubrany normalnie- w krótkie spodenki i koszulkę z logo zespołu, na nosie miał okulary przeciwsłoneczne. 

Zmarszczyłam nos przyglądając mu się krytycznie. 

- Wolałam ciebie w wczorajszej wersji - powiedziałam. 

- Wybacz, ale wstałem nawet zanim kogut zapiał, by z tobą poszukać - odpowiedział wchodząc i zdejmując okulary. 

- Dlatego koszulkę założyłeś? 

Pokazał równe białe zęby w cudownym uśmiechu. 

- Nie. Zrobiłem to, żebyś się nie przyzwyczajała do tego widoku. - Rozejrzał się. Szybko usiadł na kanapie i położył nogi na stoliku. - To czego szukamy? Od czego zaczynamy? 

- Zizi! - zapiszczała Ariel. 

- No cześć, mała. 

- Chyba znów przeszukamy salon - zaproponowałam. 

- Według mnie, nie ma sensu. - Głaskał małą po głowię. - Już to robiłaś, a widziałam, że Robert wyszedł... 

- Czy to coś proponujesz? - Uniosłam brew. 

- Jasne, że tak! W ogóle, będę mógł podejrzeć bieliznę Roberta? 

Parsknęłam śmiechem biorąc małą na ręce. Zero wziął kilka zabawek i poszliśmy na górę. Położyliśmy Ariel na podłodze z masą pluszaków i zaczęliśmy poszukiwania. Przyjaciel, kto by się spodziewał, na sam początek zajrzał do szuflady z bielizną Roberta. Przeglądał jego bokserki i raz na jakiś czas mruczał coś pod nosem. Nie mogłam uwierzyć, że on to zrobił. Ja zajęłam się pułkami na książki i biblioteczkami. Nic nie znalazłam oprócz masy książek i zagubionych testów. 

Czy robiliśmy coś złego? Owszem. Czy czułam się źle? Tak. Czy chciałam poznać przeszłość Rachel? Tak. Byłam zdeterminowana. Pragnęłam bodźca, który by  mnie popchnął w stronę wspomnień. Nie zdziwiłabym się, gdyby tym okazała się choćby jej gumka do włosów. Było mi to obojętne czym, by się to okazało. Naprawdę. Pragnęłam jedynie wspomnień, które po części, należały do mnie. Do innej mnie. Do mnie z przeszłości. Każdy chce tego, co stracił, a było dla niego ważne, prawda? Jednak, gdybym wiedziała, że moje życie przez wspomnienia się rozpadnie, przestałabym szukać na samym początku. Jeszcze bym się skarciła za ten pomysł. Jednak wspomnienia były zakazanym owocem. To niesamowite, jak coś niedostępnego nas przyciąga.

Moje ręce poruszały się automatycznie. Odkładały książki, układało je, przewracało kartki. Wyłączyłam się i pozwoliłam swojemu ciału się ruszać samodzielnie. Obserwowałam jedynie własne ruchy. Zero również ciężko pracował, ale nie tak jak ja. Nie motywowało go nic. Robił to jedynie dla mnie. Wiedziałam, że byłam dla niego ważna, ale nie tak jak dla mnie wspomnienia. Nie mógł tego zrozumieć. Nikt, kto tego nie przeżył, nie mógł zrozumieć pustki, która mnie zżerała od środka. Borderline tylko zamieniło małą pustkę, małą dziurkę w ogromną dziurę. Z każdą myślą o przeszłości ona się powiększała. Żywiła się moim smutkiem, żalem. A ja nie mogłam jej nie dokarmiać. Była jak skomlący szczeniak, który błaga o uwagę. Jak niby mogłabym ten płacz zignorować? 

Po półtorej godzinie szukania, się poddaliśmy. Nie znaleźliśmy niczego. Byliśmy zgrzani, trochę zmęczeni przekładaniem rzeczy, oczy łzawiły nam od kurzu. Padliśmy na łóżko Roberta. Mała wyciągała rączki, żebym ją wzięła. Oczywiście, zrobiłam to. 

- Zostały tylko dwa miejsca... - powiedział Zero po chwili milczenia. 

- Dwa? 

- Pokój Richarda i strych. 

- Strych jest pusty. Tych rzeczy, co nie potrzebujemy, Robert oddaje potrzebującym. A Richard... Wątpię. Nienawidzi mnie. Po co trzymałby moje rzeczy? 

- Nie trzyma "twoich rzeczy" tylko Rachel.

- Tak, to prawda, trzymam jej rzeczy. 

Podskoczyliśmy słysząc głos Richarda. Stał w progu ubrany tylko w czarne (kto by się spodziewał) spodenki. Był blady i szczupły. Oczy miał podkrążone, kredkę rozmazaną. Ramiona skrzyżował na piersi. 

- Trzymasz JEJ rzeczy? - powtórzył Zero. 

- Jasne. W końcu tu mieszkała - odwarknął. 

- Oddasz je? - zapytałam ostrożnie. 

Wzruszył ramionami. 

- Może, suko. 

Oczy zaszły mi łzami. Już nie miał skrupułów nawet przy Zero. 

Zero do niego podszedł i syknął: 

- Nie mów tak do niej, jasne?

Richard tylko na niego spojrzał chłodnymi oczami pozbawionymi jakichkolwiek emocji. Błysnęły jedynie, gdy pokazał lekko zęby w krwiożerczym uśmiechu. 

- Będę mówił, jak chcę, kapujesz? To JA mam jej rzeczy. Nie ty, pedale. 

Zrozumiałam. Miał nad nami władzę. Nade mną i nad Zero. Bo to on miał rzeczy, na których nam zależało. To my mieliśmy grać w jego grę, na jego zasadach. My jedynie mogliśmy się zgodzić albo poddać się na samym początku. 

Podjęłam decyzje. 

- Zero - powiedziałam. Od razu zrozumiał. Cofnął się, ale wciąż obserwował Roberta. - Richard, oddasz mi rzeczy Rachel? 

- Trafiłaś na dobry moment, kurwo - Zero aż się trząsł zaciskając palce w pięści. - Miałem je wywalić. Nie chcę ich. 

Zaczął iść do swojego pokoju. 

To, że tak się łatwo poddał... Dziwne. 

Kazał nam zaczekać przed wejściem. Cała się trzęsłam z nerwów. Zero również. Patrzył na mnie, trzymał mnie za rękę. Ścisnął ją mocniej, gdy Richard wrócił z grubym zeszytem. Podął mi go i wszedł do pokoju bez słowa. 

Chcecie wiedzieć, jak zniszczyłam sobie życie? Proszę. 

Trzęsącymi się dłońmi przejechałam po zeszycie. Zero milczał. Oglądałam go w milczeniu. Zeszyt z okładką w kratkę. Czerwono- zielono- czarny. Ładny. Zwykły. I niezwykły zarazem. 

Będę widzieć słowa Rachel. 

Poznam jej myśli. 

Poznam ją. 

Mogę poznać jej wspomnienia. 

Bałam się. 

Ręce mi się trzęsły. 

W głowię miałam mętlik. 

Gula w gardle. 

Łomotanie serca. 

Otworzyłam zeszyt... 

Przeczytałam pierwsze zdanie, które zrujnowało mi życie. 

Drogi pamiętniczku, chcę zapomnieć.

Mój świat zaczął się rozpadać. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro