5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Usłyszałam przychodzącą wiadomość, ale zignorowałam ją. Zdecydowałam się poruszyć dopiero, gdy usłyszałam drugą wiadomość.

Mark: Sala jest wolna.

Mark: Jeżeli nadal chcesz przyjść...

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, dostałam jeszcze jedną wiadomość.

William: Jak poszło spotkanie?

William: Z jego mamą.

Odpisałam Markowi, że przyjdę, wstałam i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Nadal słyszałam przychodzące wiadomości od Williama. Przeczytałam je wszystkie, ale na żadną nie odpowiedziałam.

William: Linda.

William: Nie ignoruj mnie.

William: Wiesz, że mogę zobaczyć, czy przeczytałaś moje wiadomości?

William: Linda, serio.

William: Nie dajesz mi wyboru.

Nadal go ignorując, spakowałam butelkę, trykot i kartę autobusową. Otwarłam drzwi by wyjść z mieszkania i prawie wpadłam na Williama, który właśnie podnosił rękę, by zapukać.

— William? Co ty tutaj robisz? — spytałam, zdziwiona jak jasna cholera.

— Nie odpowiadałaś na moje wiadomości — powiedział, jakby nachodzenie ludzi w domu, gdy ci nie odpisują było najnormalniejszą rzeczą na świecie. — Czemu mnie ignorujesz?

— Nie byłeś przypadkiem chory? — odpowiedziałam pytaniem. Zmierzyłam go krytycznym spojrzeniem. — Jakoś nie wyglądasz.

— To covid. Przechodzę bezobjawowo — wyjaśnił.

— Powinnam się odsunąć? — spytałam, unosząc brew.

Wzruszył ramionami.

— Może.

Zapobiegawczo zrobiłam krok w tył.

— Więc, jak przebiegło spotkanie? — spytał ponownie.

— William, spieszę się — powiedziałam, wskazując na torbę treningową i ubraną kurtkę. — Pogadamy później.

— O, nie. — Powstrzymał mnie gestem. — Pogadamy teraz.

— William, spóźnię się, jeśli będziemy teraz rozmawiać.

— Nie, spóźnisz się, jak będziesz protestować.

Jęknęłam zirytowana i ścisnęłam skórę między brwiami.

— Czasem cię nienawidzę, wiesz?

Podniosłam wzrok akurat by zobaczyć jak głupio się szczerzy, a jego ciemnoniebieskie oczy lśnią z rozbawieniem.

Oparłam się o futrynę i skrzyżowałam ręce na piersi.

— Co mam ci powiedzieć... w jego pokoju znalazłam jego stary komputer.

William zesztywniał, zaskoczony.

— Co? Serio?

Uśmiechnęłam się triumfująco.

— Imponujące, co nie? Ale to dopiero połowa drogi — dodałam. — Podłączyłam go do zasilacza i zobaczymy, czy uda mi się złamać hasło.

Pokiwał głową, zamyślony.

— I... — zawahałam się. — Wygląda na to, że zostałam okłamana.

— Okłamana? Przez jego mamę? — Spojrzał na mnie. Opalona skóra na jego czole zmarszczyła się. Wyglądał jak zachmurzony surfer, o czym bezzwłocznie go poinformowałam, wykorzystując okazję do zmiany tematu.

— Surfer? — zdziwił się, a ja powstrzymałam parsknięcie.

— Okej, serio muszę iść — spróbowałam go wyminąć, nadal powstrzymując chichot, ale drugi raz mnie zatrzymał.

— Czekaj. To kto cię w końcu okłamał?

— William, naprawdę powinnam już iść — powiedziałam, sprawdzając godzinę.

— Więc pójdę z tobą. Porozmawiamy po drodze. — Ruszył w dół schodów, a ja szybko złapałam go za rękaw.

— Nie, nie. Porozmawiamy tutaj. — Nie zamierzałam pozwolić, by poszedł ze mną do teatru.

Nigdy.

William otworzył usta, chcąc coś powiedzieć.

— On mnie okłamał — powiedziałam, zanim William zdążył się odezwać. Zamknął usta, skonfundowany. — Jego mama nie miała pojęcia... o historii..., którą powinna znać — powiedziałam. Odruchowo pomijałam konkretne fakty. Nie byłam pewna, czy kłamstwo nadal powinno pozostać sekretem. Speszona, odwróciłam się, by zamknąć drzwi.

— On? — Odwróciłam się w jego stronę. William spojrzał na mnie, jakby nie dowierzając moim słowom. — Jaka historia?

— Nieważne, serio. — Uciekłam wzrokiem.

— Dla mnie ważne. — Podniósł dłonią moją głowę, zmuszając mnie bym na niego spojrzała. — Mam być miły czy szczery?

Zaśmiałam się i zabrzmiało to trochę szyderczo.

— Jak myślisz?

— Czyli szczery — zawahał się na chwilę. — Nie wiem kim jest ten twój przyjaciel. Ale wiem, że jest jedyną osobą, na której nadal ci zależy. Której nadal ufasz. I jeśli zawiódł to zaufanie, to nie jest „nieważne". Bo, Linda, co zamierzasz zrobić, jeśli stracisz również jego?

Otwarłam i zamknęłam usta, niczym umierająca ryba szukająca tlenu. Przez chwilę byłam jak taka ryba, wyrzucona na brzeg, walcząca o oddech.

Przez chwilę nie umiałam złapać powietrza.

— Nie wiem... — wyszeptałam w końcu.

Ominęłam Williama i zbiegłam po schodach, zostawiając go razem z jego słowami za sobą.

***

Kiedy byłam już blisko teatru, zaczęłam się stresować. Stało się to po raz pierwszy od ponad roku.

Rozumiałam ból.

Cierpienie.

Rozpacz.

Ale stres mi się nie zdarzał. Zawsze byłam przygotowana na wszystko, więc zwyczajnie nie było już czym się stresować.

Ale teraz było inaczej, bo Mark zobaczył to, co chowałam pod ochronną warstwą rękawiczek i kłamstw. Słodkich oszustw i długiego rękawa.

Weszłam do garderoby i stanęłam przed lustrem. Powoli ściągnęłam sweter, tym razem nie chcąc się odwrócić.

Wytrzymałam widok swojego ramienia. Ściągnęłam rękawiczki i na widok czerwonych blizn nie dałam rady i odwróciłam wzrok.

Byłam słaba.

Nie warta niczego, co miałam.

Szybko przebrałam się w trykot, zasłaniający wszystko, co musiał. W nim czułam się bezpieczna.

Stanęłam przed drzwiami sali i zawahałam się. Czy byłam gotowa na jego oceniające spojrzenie? Poczucie zdrady w jego oczach? Może smutek?

Nie wiedziałam, czego powinnam się bać.

I to było nawet bardziej przerażające.

Przełknęłam ślinę, wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi. Mark był już w środku, spojrzał na mnie od razu, gdy weszłam. W napięciu czekałam, aż odezwie się pierwszy.

— Myślałem, że jednak nie przyjdziesz — powiedział.

— Coś mnie zatrzymało — odparłam.

Zapadła niezręczna cisza. Usiadłam na parkiecie i poprawiłam wiązanie w pointach, nie wiedząc co ze sobą zrobić.

Wstałam. Żadne z nas nadal się nie odzywało.

— Słuchaj, przepraszam za wczoraj... — zaczął Mark.

— W porządku — przerwałam mu. — Ja... — Słowa stanęły mi w gardle jak gorzka tabletka. — To ja przepraszam.

To były pierwsze szczere przeprosiny, jakie wydusiłam z siebie od ponad roku.

— Mogłam trochę... przesadzić z reakcją. Ale... — zawahałam się. — Jeszcze nigdy nikomu nie pokazałam... tego, co zobaczyłeś. Ja...

— Rozumiem — powiedział. — Możemy o tym zapomnieć, jeśli chcesz.

Nie odpowiedziałam od razu.

To mogła być moja szansa. Przy nim mogłam stać bardziej sobą, gdybym tylko chciała.

— Tak. Zapomnijmy o tym — powiedziałam.

Szansa przeszła przed moim nosem i rozpadła się w pył.

Życie w kłamstwie było o wiele wygodniejsze.

***

Jesteśmy już w połowie dzisiejszej publikacji.

Jak sądzicie, Linda podjęła dobrą decyzję, zapominając o sytuacji z Markiem? A może powinna się z tym skonfrontować?

Do następnego,

~trickyl0ve

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro