29

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pov. Hope

Głowa bolała mnie jak jeszcze nigdy w życiu. Cały czas czułam się rozkojarzona i nie umiałam skupić myśli. Jake chodził po piwnicy od... dziesięciu minut? Piętnastu? Straciłam poczucie czasu.

— Jake, usiądź. — Od razu, gdy odkryliśmy brak wyjścia próbowaliśmy przesunąć blokadę, ale była za ciężka albo przytwierdzona do podłogi. Chcieliśmy ją choć trochę odsunąć, ale nadal szczelnie przylegała do podłogi i nie wpuszczała do piwnicy tlenu. — Marnujesz powietrze. Stąd nie ma wyjścia.

Jake w końcu usiadł ciężko obok mnie.

— To co teraz? — Spojrzał na mnie, a moje ciało było zbyt słabe by zareagować na jego wzrok.

Wyjęłam telefon.

— Zasięgu też nie ma. — Pokazałam mu ekran. — Możemy tylko siedzieć. Porozmawiać. Pożegnać się. — Z rezygnacją oparłam głowę o ścianę i obróciłam ją, by go widzieć.

— Nie, to nie może być koniec. — Pokręcił głową ze strachem w oczach. — Nie powinnaś tu umierać.

— Ty też. Ale czy mamy jakiś wybór? — Nadludzkim wysiłkiem zbliżyłam się do niego i oparłam głowę o jego ramię. — Co było na piętrze?

— Nic. Tylko para bezdomnych, kobieta i mężczyzna — powiedział, przez chwilę milczał, po czym się poddał i kontynuował rozmowę: — A co ty znalazłaś w piwnicy?

— Szafa była pusta — przełknęłam ślinę, ale moje gardło pozostało nieprzyjemnie suche. — Ale niedawno ktoś coś z niej wyciągnął, jakąś teczkę czy coś.

— Ta sama osoba, która cię zaatakowała? — Kiwnęłam głową, zgadzając się z nim i zaśmiałam się słabo.

— Będę tęsknić za naszymi śledztwami — przerwałam na chwilę, po czym postanowiłam kontynuować: — Za tobą i twoją bluzą. Za... — wzięłam płytki oddech, ale wcale nie poczułam tlenu w płucach. — Za Jessy. Moją mamą. Za... grupą z Duskwood. Iwoną.

— A ja... — na chwilę przerwał, jego spierzchnięte usta pozostały rozchylone. — Ja będę tęsknić za tobą. Za twoim uśmiechem, gdy na mnie patrzysz. — Spojrzał mi w oczy. — Jesteś wszystkim, co mam. Wszystkim, za czym mógłbym tęsknić.

Uśmiechnęłam się do niego.

— Przynajmniej jestem tu z tobą.

Przymknęłam oczy. Poczułam się senna, kręciło mi się w głowie. Obraz przed oczami zaczął się rozjeżdżać, zamrugałam oczami, ale nic to nie dało. Rozbolała mnie głowa i nie byłam pewna czy to wina urazu, czy niedotlenienia. Serce kołatało się w mojej piersi, mimo że siedziałam.

Kiedy dostrzegłam coś nad szafą, najpierw myślałam, że mam przewidzenia. Że mój mózg uroił to sobie przez niedotlenienie. Ale mrużyłam oczy, mrugałam, kręciłam głową, a obraz nie znikał.

— Jake... — wyszeptałam, z nową nadzieją.

— Tak? — Jego głos był słaby.

— Nad szafą... tam jest okno... — udało mi się powiedzieć.

Również tam spojrzał.

— Masz rację... wcześniej go nie widziałem, szafa je zasłaniała.

Wstał i pomógł mi się podnieść. Zachwiałam się, ale oparłam się o niego i zachowaliśmy równowagę.

Opierając się o ścianę przemierzyliśmy piwnicę. Dotarliśmy do szafy i Jake, nie puszczając się ściany, wyciągnął rękę do góry, ale nie dosięgnął.

— Hope... — spojrzał na mnie. — Podsadzę cię... otworzysz okno...

Potrzebowałam całych pięciu sekund, żeby zrozumieć tę wypowiedź.

— Ooo... okej — wyszeptałam, bo nie było mnie stać na nic więcej. Jake ukląkł i złożył dłonie, a ja całą siłą jaką jeszcze miałam, wybiłam się do góry i wdrapałam na szafę. Poczułam, że chłopak ugiął się pode mną i gdy spojrzałam w dół, siedział na ziemi i starał się nie oddychać głęboko.

Nic nie powiedziałam, zbliżyłam się do okna. Tutaj, na górze, powietrze było bardziej rozrzedzone, czułam się tak, jakbym była pod wodą.

Okienko było małe, żaden z nas by się tam nie zmieścił. Chwyciłam za klamkę i pociągnęłam. Przez chwilę myślałam, że okno ustąpi, ale zacięło się.

— Nie... — Przez chwilę myślałam, że to koniec. Ale mój zmulony mózg przypomniał mi o chłopaku klęczącym na dole. I to mnie troszeczkę otrzeźwiło.

Ja mogłam umrzeć.

On nie.

Odwróciłam się i kopnęłam klamkę z całej siły. Uderzenie było słabe, tak samo jak ja, ale nie poddałam się i kopnęłam jeszcze raz, i jeszcze, aż w końcu ustąpiło. Okno było otwarte.

Do środka wdarł się zimny powiew powietrza i trochę śniegu, ale ja nie ruszyłam się i wdychałam życiodajny tlen. Jeszcze nigdy nic nie było tak słodkie jak powietrze w tamtym momencie.

Po jakiś trzech minutach wyjęłam drżącą dłonią telefon i zdrętwiałymi z zimna palcami sprawdziłam zasięg i baterię. Wyciągnęłam rękę jak najdalej mogłam.

Trzy kreski. Pięć procent.

— Mam zasięg, Jake! — krzyknęłam uradowana.

— Wspaniale! Zadzwoń do kogoś.

Wybrałam numer mojej mamy, ale nikt nie odebrał. Sprawdziłam godzinę. Dwudziesta trzecia. Nic dziwnego, że śpi.

Zadzwoniłam po kolei na każdy numer z Duskwood, ale od żadnego nie dostałam odpowiedzi. W końcu napisałam pospieszną wiadomość do Jessy, nie przejmując się polskimi znakami z nadzieją, że i tak zrozumie przekaz. W momencie, w którym ją wysłałam, telefon ostatecznie padł.

— Cholera... — wymamrotałam. Zgramoliłam się na dół. Tutaj było jeszcze w miarę ciepło, ale powietrze niedługo się ochłodzi.

— I jak? — spytał Jake.

— Nikt nie odebrał. Napisałam do Jessy i mój telefon padł. — Pokazałam mu czarny ekran. — Teraz możemy tylko czekać.

Bez słowa usiadł pod ścianą, a ja po chwili wahania wtuliłam się w niego.

Czekanie.

Największa zmora.

***

Pov. Jessy

Otwarłam samochód i pozwoliłam Cleo wejść do środka. Dziewczyna nadal miała na sobie piżamę z narzuconą naprędce dresową bluzą i zlepione snem oczy. Nic dziwnego, prawdopodobnie ją obudziłam.

Nie czekając, aż zapnie pasy, przycisnęłam gaz do dechy i ruszyłam.

— Jessy, spokojnie. Co takiego się dzieje, że musiałam wstać o czwartej rano? — spytała Cleo, wyglądając na nagle rozbudzoną. Ekran jej telefonu nadal był rozświetlony, pokazując serię wiadomości, którą jej wysłałam. — A w zasadzie, cytując, „zwlekła się z łóżka, wciągnęła sweter i była przed domem najlepiej trzy minuty temu"?

Nie mając czasu na wyjaśnienia, wyciągnęłam w jej stronę telefon z otwartym okienkiem czatu z Hope.

Hope: Jestem zamknieta z jakem w piwnicy, w opuszczonym domu na ulicy chwalowickiej w rybniku. Udalo mi sie otworzyc okno, mamy tlen

— Hope wysłała to pięć godzin temu — uzupełniłam. — Martwię się o nią.

— Dlaczego? Ma tlen. Musimy ją tylko wypuścić.

— Cleo! — Wcisnęłam hamulec i auto gwałtownie zahamowało na światłach. — Hope otwarła okno, w nocy na dworze było minus osiem — wyjaśniłam. — Ruszaj się, zielone jest! — krzyknęłam do kierowcy przed nami i uderzyłam w klakson.

— Jessy, spokojnie. — Cleo chwyciła moją dłoń. — Nie pomożesz Hope, jeżeli nas zabijesz.

Wzięłam głęboki wdech i wydech, po czym ruszyłam przed siebie.

— Gdzie dokładnie jest ten dom? — spytała Cleo, włączając mapy.

— Na Chwałowickiej. Adres już nie istnieje, dom jest zaraz za wiaduktem — wyjaśniłam.

Cleo wprowadziła przybliżoną lokalizację.

— Dobra, skręć w lewo.

Samochód wykonał gwałtowny skręt. Byłyśmy już w Rybniku, ulica przy której stał blok Hope pojawiła się i zniknęła za nami.

— W prawo!

Skręciłam ostro w prawo, potem zgodnie z instrukcjami Cleo mocno w lewo. Minęłyśmy ZUS i teraz jechałyśmy obok komendy policji.

— Na rondzie w lewo.

Przejechałam pod wiaduktem i kawałek dalej dostrzegłam zarośniętą działkę, na której stała zaparkowana czerwona Vespa Hope. Stanęłam tuż obok niej, zgasiłam silnik i wyskoczyłam na zewnątrz. Utonęłam w śniegu do połowy łydki. Cleo podeszła do mnie, śnieg sięgał jej tylko do kostek.

— Chodź, idziemy! — Ponagliła mnie i ruszyła w stronę domu. Bez zwłoki podążyłam za nią. Gdy bliżej przyglądałam się podłożu, dostrzegałam zasypane przez noc ślady stóp.

Weszłam do domu.

— Ty na prawo, ja na lewo — powiedziała Cleo i skierowała się w lewą stronę. Nie chcąc tracić czasu zajrzałam na prawo. Kuchnia. Syf, bród, nic nie poruszone. Hope tu nie wchodziła. Wycofałam się, mówiąc:

— Tutaj nic nie ma!

Weszłam do salonu. Na pierwszy rzut oka nie było tu nic szczególnego, meblościanka, kanapa, dywan. Cleo zaczęła już przeszukiwać podłogę.

— Tu jest jakieś wejście! — krzyknęła zza kanapy. — Zamknięte na klucz — dodała po chwili.

Podeszłam do stolika. Był on złamany, prawdopodobnie od dawna, ale teraz rzucało się w oczy coś jeszcze.

Był przyklejony taśmą maskującą do podłogi.

— Cleo, tutaj! — krzyknęłam i spróbowałam przesunąć stolik. Taśma trzymała mocno, nie zostawiając żadnej szpary między meblem a podłogą. Zaczęłam ją zrywać. Cleo dobiegła do mnie, uklękła obok i również się do tego zabrała.

W końcu udało nam się wspólnymi siłami odsunąć stolik. Powietrze, które buchnęło z piwnicy było zimne. Bardzo zimne.

— Zostań tu, wyciągniesz nas — powiedziałam do Cleo i bez wahania skoczyłam w dół.

Wylądowałam na szarawym dywanie. Przeturlałam się po nim i jak najszybciej podniosłam z powrotem. Dostrzegłam ich od razu.

Siedzieli w kącie, Hope wtuliła się w Jake'a od przodu, a on ją obejmował. Podbiegłam do nich. Gdy Chwyciłam rękę Hope, jej skóra okazała się lodowata. Delikatnie przysunęłam dziewczynę i oparłam na swoim przedramieniu, jej głowa bezwładnie opadła do tyłu.

— Jake! — syknęłam do chłopaka, a gdy wołanie nie zadziałało, uderzyłam go z otwartej ręki w twarz. — Jake!

Otworzył oczy i spojrzał na mnie zdezorientowany.

— Masz klucze do mieszkania Hope? — spytałam, nie tracąc czasu. Zdziwiony, pokręcił głową. Włożyłam rękę do kieszeni bluzy dziewczyny i wymacałam przedmiot. Przekazałam mu go. — Na górze jest Cleo, wyciągnie cię. Uciekaj stąd.

— Ale... Hope... — zaprotestował, patrząc na nieprzytomną dziewczynę.

— Nie mogę wezwać dla niej pomocy, jeżeli tu jesteś — powiedziałam szybko. — Biegnij. Teraz.

Całe dwie sekundy później dotarło do niego to, co powiedziałam i sztywno wstał. Potknął się, ale udało mu się nie przewrócić i chwiejnie skierował się do wyjścia.

Pochyliłam się nad Hope. Przyłożyłam ucho do jej półotwartych ust i powstrzymałam westchnienie ulgi, gdy poczułam jej słaby oddech.

— Dzwoń na pogotowie! — krzyknęłam do Cleo. Zdjęłam kardigan, który narzuciłam wcześniej na piżamę i otuliłam nim Hope. Na górze słyszałam kroki Cleo i Jake'a, trzask drzwi samochodu i warkot silnika. Po chwili Cleo praktycznie biegiem wróciła z powrotem, a jej głos poniósł się echem po piwnicy, gdy połączyła się z dyspozytorem.

Pięć minut później usłyszałam syreny.

***

And I'm so used to letting go

But I don't wanna be alone

You were good to me

Maraton skończony, bohaterowie wyciągnięci z piwnicy. Nie śmiałabym was zostawić z cliffhangerem, po tym jak ostatnio zapomniałam o wrzuceniu dodatkowego rozdziału, haha.

Jak wrażenia?

Do następnego!

~tricky


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro