33

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Znieruchomiała wpatrywałam się w moją tablicę. Mój wzrok natrafił na tytuł sprawy, który zapisałam tak dawno temu, wydawało by się, że w innym życiu. Nazwisko Jake'a, napisane jego ręką było w połowie starte, imię się ostało. Moich danych po drugiej stronie nie było. Kartka z groźbą była przedarta na pół, moja lista hipnotyzerów leżała w strzępach na podłodze. Jedynie kartka, którą ktoś zostawił w lesie zamiast tej od Jake'a była nienaruszona, trochę tylko wygięta z boku.

A na środku kolejna groźba. TRZYMAJ SIĘ ODE MNIE Z DALEKA. ALBO COŚ MU SIĘ STANIE.

Przełknęłam ślinę i odłożyłam kubek na stolik. Podniosłam telefon i sfotografowałam pobojowisko.

— Jake? — zawołałam, ale mój głos zabrzmiał ciszej niż chciałam. Chłopak usłyszał mnie tak czy siak i już po chwili usłyszałam jego kroki. Stanął obok mnie, zamarł.

— Co to jest? — spytał głucho.

— Było tu, gdy weszłam do pokoju. Ale zdecydowanie nie było tego, gdy wychodziliśmy — wyjaśniłam. — Trzeba to sprzątnąć, rozpisać wszystko od nowa... — zaczęłam.

— Hope, nie rozumiesz? — spytał Jake.

— Czego? — odwróciłam się. — Ta osoba się nas boi, jesteśmy na dobrym tropie. Próbuje nas tylko przestraszyć — Odwróciłam się z powrotem do tablicy. — Twoje słowa.

— Hope.

W jego głosie usłyszałam strach, więc odwróciłam się zaniepokojona. Jego oczy były przerażone.

— Pomyśl, gdzie znalazłaś poprzednią groźbę? — spytał.

— Pod drzwiami — odpowiedziałam, nie do końca wiedząc, gdzie chłopak zmierza.

— A tą?

— W swoim pokoju.

— Zostawiłaś otwarte drzwi wejściowe?

— Nie, ale co to ma do... — I wtedy prawda uderzyła mnie w głowę jak kamień, a ja zachwiałam się ogłuszona. — Ta osoba ma klucz — wyszeptałam.

Usiadłam ciężko w swoim niebieskim fotelu i próbowałam głęboko oddychać.

Nie.

Nie zgadzam się.

Mój dom był bezpiecznym azylem, miejscem, w którym zawsze mogłam się schronić. Teraz był wiecznie otwarty, a zamknięcie drzwi nigdy nie zdoła zatrzymać potwora.

Ponieważ potwór miał teraz dostęp.

Wszystko co tu miałam, wszystkie moje rzeczy były nienaruszone. Ten ktoś zadał sobie trud tylko po to, by mi zagrozić.

Osiągnął swój cel, bo już nie czułam się bezpiecznie.

Jake ukucnął przed fotelem.

— Hope?

Spojrzałam na niego.

— Nie jesteś już ze mną bezpieczny — wyszeptałam. — Ta osoba może tu wejść w każdej chwili i nie mogę nic z tym zrobić.

— Hope, wszystko będzie dobrze — powiedział, patrząc mi w oczy. — Wszystko będzie dobrze.

— Jak możesz być tego pewny? — spytałam głucho. — Skąd możesz to wiedzieć?

— Nie mogę. Ale wiem, że ty zawsze masz jakiś plan. — Pokrzepiająco ścisnął moje dłonie. — Ufam ci. Wiem, że coś wymyślisz.

Wzięłam głęboki oddech i oparłam głowę na zagłówku fotela. Patrzałam beznamiętnie przed siebie, ale w swojej głowie analizowałam wszystkie znane sobie fakty.

Ponownie spojrzałam na chłopaka przed sobą. Musiałam go ochronić. Za wszelką cenę.

— Okej, mam pomysł — zaczęłam. — Mam podejrzenie, kto mógł to zrobić.

— Kto?

— Phil, oczywiście — prychnęłam. — Wtedy, kiedy byłam u niego, zagroziłam mu, że zniszczę jego reputację, jeżeli spróbuje się ze mną skontaktować. A to? — wskazałam ręką na groźbę. — TRZYMAJ SIĘ ODE MNIE Z DALEKA? Nie widzisz powiązania?

— Może masz rację.

— Poza tym, Phil może mieć klucz do mojego mieszkania — kontynuowałam. — Kiedy podczas poszukiwań Hannah wyjechałam do rodziny do Krakowa, poprosiłam go by zajął się moimi kwiatami. Jeżeli nigdy nie oddał klucza...

— Nadal może go mieć — dokończył Jake.

— Dokładnie. — Wstałam z fotela i zaczęłam szukać swojej torebki. — Pojadę do niego, skonfrontuję się z nim.

— Jesteś pewna?

— Tak — westchnęłam. Musiałam być. — Dam sobie radę.

Znalazłam torebkę, wrzuciłam do niej telefon i klucze.

— A co ja mam zrobić?

Ukucnęłam obok niego i chwyciłam jego dłonie. Nie byłam ani trochę gotowa na to, co właśnie zamierzałam zrobić, ale wiedziałam, że tak będzie lepiej.

— Ty musisz uciec. — Czułam fizyczny ból, gdy patrzyłam w jego zszokowane, smutne oczy. — Pozbieraj swoje rzeczy i uciekaj. Nie mów mi gdzie. — Po moim policzku popłynęła łza. — Nie mogę wiedzieć, gdzie będziesz. Ukryj się tak, żebym cię nie znalazła. — Każde słowo raniło moje ściśnięte gardło jak ostre kolce. — Na jakiś czas musimy się rozdzielić. — Moje serce krwawiło, ale wiedziałam, że tak będzie najlepiej. — Nie możesz do mnie pisać i nie możesz tu wrócić, dopóki nie złapię tego sukinsyna i nie upewnię się, że mój dom znowu jest bezpieczny.

— Hope, nie mogę cię teraz zostawić. — Jego oczy się zaszkliły. — Mówiłaś, że nie możemy się poddać.

— Wiem, Jake, wiem. — Pochyliłam głowę, nie mogąc wytrzymać smutnego spojrzenia jego jasnych jak lód oczu. — Ale to nie jest poddanie się. Ja też nie chcę, żebyś znowu musiał uciekać. Nie chcę znowu się o ciebie martwić, znowu się o ciebie bać. — Podniosłam wzrok i wytrzymałam widok łez w jego oczach. — Jeśli mam być szczera, najchętniej wzięłabym cię za rękę i uciekła od tego wszystkiego. Ale te egoistyczne myśli muszą pozostać myślami. Bo muszę cię ochronić. A jeśli tylko tak mogę to zrobić, niech tak będzie.

— To ja zawsze cię chroniłem — wyszeptał. — Ja miałem ci pomóc.

— Wiem — powiedziałam. W tym krótkim słowie było wszystko. Wiedziałam, że Jake miał mi pomóc. Bez niego mogę sobie nie poradzić. Wiedziałam, że to on zawsze chronił mnie przed złem. — Teraz moja kolej — dodałam. Bo teraz to ja musiałam go ochronić.

ALBO COŚ MU SIĘ STANIE.

Na to nie pozwolę.

Powoli wstałam i wymagało to całej mojej silnej woli.

— Teraz wyjdę — powiedziałam, bojąc się spojrzeć mu w oczy. — A kiedy wrócę, ciebie już tu nie będzie.

Nie czekałam na jego odpowiedź. Wyszłam z pokoju, stanęłam w drzwiach. Przez chwilę się wahałam, po czym wyszłam, nie oglądając się za siebie.

Zbiegłam po schodach na dół, czując łzy zbierające się pod moimi powiekami. Nie zatrzymując się wsiadłam na skuter i odjechałam. Wiedziałam, że jeżeli stanę choćby na moment moje wątpliwości pochłoną mnie, rozszarpią moją pewność siebie jak głodne wilki i nie starczy mi siły, by odjechać, wiedząc, że gdy wrócę, mój dom będzie pusty.

Jechałam odśnieżoną ulicą, śnieg zaczynał sypać nad moją głową. Im bliżej Duskwood byłam, tym mniej odśnieżone były drogi, a mi jechało się coraz trudniej. Miałam wrażenie, że wszystko dookoła sprzysięgło się, by zatrzymać mnie i zawrócić do domu, zanim będzie za późno.

Wlekłam się na czarnym Nissanem, jadąc po jego śladach. Był to ten sam samochód, który wcześniej minął mnie na Tęczowej.

Jechałam szutrową drogą w Duskwood, skręciłam w stronę baru Aurora. Zaparkowałam, szybko obtarłam łzy i weszłam do środka.

Usiadłam przy barze i czekałam, aż Phil mnie dostrzeże.

— Hope? — Podszedł do mnie. — Co tu robisz?

— Nie mam teraz siły się kłócić, okej? — zaznaczyłam. — Nadal cię nienawidzę, nadal nie zamierzam ci wybaczać. Ale muszę cię o coś spytać.

— W porządku — zgodził się i byłam wręcz szczęśliwa, że nie zaczął przepraszać.

— Masz mój klucz? Ten zapasowy, który ci dałam, gdy wyjechałam do Krakowa.

— Mam — potwierdził. — Nigdy nie wróciłaś, by go odebrać.

— Byłeś dziś u mnie w domu? Podczas spotkania?

— Nie, mam dziś prawdziwy nawał klientów — powiedział, podając drinka jakiejś blondynce. — Czemu pytasz?

— Mogę odzyskać mój klucz? — spytałam, ignorując jego pytanie.

— Jasne. Możesz wziąć go sama? Obawiam się, że teraz nie wyjdę zza baru — wyjaśnił przepraszająco i nalał komuś dwa shoty. — Są w moim mieszkaniu, w szufladzie w salonie.

Pokiwałam głową i weszłam za bar. Za tylną ścianą znajdował się wąski korytarz i schody. Weszłam na górę, otwarłam drzwi i znalazłam się w mieszkaniu Phila. Nadal dokładnie pamiętałam jego rozkład, więc od razu skierowałam się w lewo, do salonu. Teraz zauważyłam, że stolik kawowy ma w sobie cztery szuflady. Otwarłam po kolei każdą z nich.

Karteczki, długopis, jakieś stare papierki. Klucze, ale nie moje. Spinacze, taśma klejąca, kalkulator, laptop.

Mojej własności tu nie było.

Zaniepokojona rozszerzyłam zasięg poszukiwań. Zajrzałam za kanapę, pod kanapę, obejrzałam parapety. Zrezygnowana przejrzałam resztę mieszkania, ale klucza nie było.

Sfrustrowana, zeszłam na dół i dźgnęłam Phila palcem w ramię.

— Hope! — odskoczył zaskoczony. — Znalazłaś swój klucz?

— Nie — zaprzeczyłam. — Czy wtedy stałabym tutaj?

— Nie — przyznał. — Jestem pewien, że ich nie wyciągałem.

— Albo kłamiesz, albo rzeczywiście nie masz pojęcia — mruknęłam. — Szczerze wolałabym, żebyś kłamał, bo inaczej muszę ci uwierzyć, a nie chcę. Ale nie mam siły się kłócić, więc uwierzę ci na słowo.

Wyszłam bez pożegnania. Otrzepałam Vespę ze śniegu i pojechałam do domu. Weszłam do klatki, wdrapałam się na trzecie piętro i otwarłam drzwi mieszkania.

— Jake? — Część mnie chciała usłyszeć jego odpowiedź, wiedzieć, że zdecydował się zostać. Jednak cisza się przeciągała.

Zdjęłam buty i poszłam do pokoju gościnnego. Nie było tu ani jednego śladu jego obecności. Pokój był pusty.

Poszłam do siebie, otwarłam szafę. Wyjęłam jego bluzę, oparłam się o ścianę i zjechałam na podłogę.

Schowałam twarz w miękkim materiale, wdychając zapach bluzy. Najbardziej czuć było proszek do prania, ale pod spodem czułam słaby zapach, którego nie umiałam zidentyfikować. Kojarzył mi się z samotnością.

To był jego zapach.

Siedziałam pod tą ścianą, z twarzą schowaną w jego bluzie. To był jedyny ślad, jaki po sobie zostawił.

— Do zobaczenia — wyszeptałam w eter. Głupia część mnie wierzyła, że moc moich słów w jakiś sposób do niego dotrze. Traktowałam to jako obietnicę.

Jeszcze się zobaczymy.

***

Please don't slip away
'Cause my heart can't take it
Don't let this be the end
Don't let this be the end

Please don't slip away
'Cause I'll just keep breakin'
Don't let this be the end
Don't let this be the end

Random fact:

W pierwotnym planie ponownej ucieczki Jake'a nie było, ale finalnie została dodana do rozpiski.

Jak wasze emocje? Bo ja teraz płaczę w duszy :(

Macie jakieś podejrzenia lub teorie?

Do następnego,

~tricky


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro