36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziłam się, gdy drzwi mieszkania zamknęły się z hukiem. Podskoczyłam na kanapie i spadłam na ziemię.

— Hope? — Jessy weszła do pokoju. — Wszystko w porządku? Przepraszam, nie chciałam cię obudzić. Zrobił się przeciąg.

— Nie, w porządku. — Usiadłam na kanapie w kolorze jego oczu. — Jak długo spałam?

— Jest jedenasta, zasnęłaś wczoraj około północy — powiedziała i położyła torbę z zakupami na kuchennym blacie. — Zanim zapytasz: podwiozłam Angélique i Ninę do motelu.

Już miałam niemrawo jej podziękować, gdy dodała:

— Nie wiem, czy to ma znaczenie, ale zadbałam, by nie dostały pokoju dwadzieścia jeden.

Na chwilę zamilkłam, nie wiedząc, co powiedzieć.

— Dziękuję — odparłam w końcu. — To ma znaczenie. Ogromne. Dziękuję.

Wstałam i na trochę niepewnych nogach podeszłam do niej. Usiadłam na jednym ze stołków.

— Kawy? — spytała Jessy i włączyła ekspres, gdy potwierdziłam.

Mimo długiego snu nadal czułam się zmęczona. Jessy podała mi kubek z kawą, a ja napiłam się jej takiej, jaka była. Gorzkiej i smutnej.

Tak jak ja.

Chwilę później Jessy zrobiła także jajecznicę i gdy obie miałyśmy już śniadanie usiadła obok mnie.

— Hope? Wiem, że to nie najlepszy moment, ale chciałabym cię o coś poprosić.

— To idealny moment. — Nie zgodziłam się z nią. — Muszę zająć czymś swoje myśli.

— I tak sądzę, że ci się to nie spodoba — stwierdziła z przekąsem Jessy. — Chciałabym, żebyś podjechała ze mną do Aurory.

— Wydaje mi się, że otwiera się dopiero wieczorem? — spytałam.

— Tak, ale byłam tam wczoraj. Phil poprosił mnie o spotkanie nad jeziorem, wiesz którym — zaczęła. — Więc pojechałam tam, ale nikogo nie było. Wróciłam do domu, ale po kilku godzinach nie wytrzymałam, więc sprawdziłam, czy nie ma go w Aurorze. Pod barem nikogo nie było.

— Sprawdziłaś czy jest w środku?

— Nie. — Pokręciła głową.

— Dlaczego?

— Drzwi były zamknięte — powiedziała.

— Nie masz kluczy?

— Mam, ale... nie wiem — odparła Jessy. — Zamknął bar wcześniej.

— Nie pomyślałaś, że może być trochę... załamany? Po rozmowie ze mną? — Kawa trochę mnie obudziła i nie kryłam swojej niechęci do Phila. — I zamknął szybciej?

— Może. Ale poczułam się nieswojo i trochę... bałam się sprawdzić, co znajdę w środku.

Albo czego nie znajdziesz pomyślałam.

— No nie wiem — stwierdziłam niepewnie.

— Hope, wiem, że go nienawidzisz — powiedziała. — Absolutnie nie zasłużył, żebyśmy tam teraz jechały i się o niego martwiły. Ale jest moim bratem. Proszę.

Przez chwilę się wahałam.

— No dobra — powiedziałam niechętnie. — Ale mówię ci, pewnie zalał się w trupa i leży nieprzytomny w mieszkaniu — dodałam z przekąsem.

— Dziękuję! — Jessy przytuliła mnie mocno.

— Idziemy? Szybciej będzie z głowy.

Zebrałyśmy się i wyszłyśmy. Już nie padało, przez noc śnieg znowu wszystko zasypał. Postanowiłyśmy pójść pieszo.

Pod Aurorą byłyśmy po siedmiu minutach. Tak jak mówiła Jessy, drzwi były zamknięte. Na progu dostrzegłam ciemną plamę i ominęłam ją, wzdrygając się. Kto wie, ilu ludzi wymiotowało wczorajszej nocy na ten próg?

Jessy otwarła drzwi swoim kluczem i weszłyśmy do środka.

Nie zobaczyłam nic podejrzanego. Stołki stały na barze, tak jak powinny. Wszystko wydawało się w porządku.

— Nie widzę nic podejrzanego — powiedziałam.

— Sprawdźmy mieszkanie — poprosiła Jessy i skierowała się w stronę schodków za barem. Niechętnie poszłam za nią.

Weszłyśmy do mieszkania Phila. Tutaj też wyglądało normalnie.

— Nie rozumiem... — powiedziała Jessy.

Zrobiło mi się jej żal.

— Phil ma kamery, prawda? Możemy je sprawdzić — zaproponowałam.

— Tak! Dobry pomysł. — Jessy od razu podeszła do stolika i wyjęła laptop z szuflady. Usiadła na kanapie i włączyła komputer.

— Znasz hasło? — spytałam, siadając obok niej.

— Jeśli się nie mylę, to tak. Chyba nigdy go nie zmienił. — Wpisała słowo, którego nie zdążyłam rozpoznać, a laptop się odblokował.

— Co wpisałaś?

— Imię jego ojca — powiedziała. — Zawsze był dla Phila najważniejszy.

Jessy weszła na eksplorator plików i chciała otworzyć folder z zapisanymi filmami z kamer, niestety on też był zabezpieczony hasłem.

— Te też znasz?

— Nie — pokręciła głową. — Nie wiedziałam, że tu też jest hasło. Chyba świeżo je ustawił.

Z nadzieją wpisała to samo hasło, które podała wcześniej, ale nie zadziałało.

— Nadzieja matką głupich. — Uśmiechnęła się słabo. — Co teraz?

— Co ustawiłby Phil?

— Pewnie znowu kogoś, na kim mu zależy — odparła.

Zamyśliłam się.

— Twoje imię? — spytałam.

Jessy wpisała najpierw zdrobnienie, potem pełne imię. To przywiodło mi na myśl jedyną osobę, która ją tak nazywała, ale szybko pozbyłam się tych myśli.

— Nie działa — powiedziała niepocieszona Jessy.

— A może... — Pochyliłam się i wpisałam czteroliterowe słowo. Zabezpieczenie wpuściło nas do folderu.

— Działa! Co wpisałaś? — spytała Jessy.

— Moje imię — powiedziałam krótko i skupiłam się na zapisanych plikach.

Dane z kamery automatycznie usuwały się po dwudziestu czterech godzinach, chyba że Phil dodatkowo je zapisał. Ostatnim, nie zapisanym na stałe plikiem, były nagrania z wczoraj. Włączyłam je.

— O której wczoraj miałaś się spotkać z Philem?

— Około dwudziestej — odparła. — Chciałam to przełożyć, bo było już ciemno, ale nalegał.

Przesunęłam nagranie do dziewiętnastej pięćdziesiąt. Nie wiem, co dokładnie spodziewałam się zobaczyć. Wychodzącego z baru Phila, bezpiecznie odchodzącego poza zasięg kamery, by udowodnić, że Jessy bezpodstawnie się martwi? A może nic? Tylko gdzie wtedy byłby Phil?

Nagranie było troszeczkę zblurowane, ale większość dało się dostrzec. To, czego nie widziałam, potrafiłam sobie dopowiedzieć.

Na ekranie pojawił się Phil. Wyszedł z baru i stanął przed drzwiami. Patrzył w dół, najprawdopodobniej szukał właściwego klucza.

Miałam w głowie tysiące teorii, ale nie to, co finalnie zobaczyłam.

Od lewej strony zbliżyła się postać w grubej, czarnej bluzie z kapturem. W ręce trzymała coś długiego, coś, co bardzo dobrze znałam.

Wzdrygnęłam się na wspomnienie ataku w piwnicy, mała blizna na potylicy zapiekła.

Jessy odwróciła wzrok, ale ja tego nie zrobiłam i dokładnie widziałam co się stało.

Postać w kapturze podniosła kij i zanim Phil zorientował się, że ktoś nad nim stoi, kij wylądował na jego głowie. Mężczyzna zachwiał się, ale zachował przytomność. Przytrzymał się drzwi i odwrócił w stronę atakującego, a kij zamiast ponownie z tyłu jego głowy uderzył go w twarz.

Phil zachwiał się i prawie się przewrócił. Ostatkiem sił trzymał się drzwi za sobą, a postać w kapturze uderzyła go jeszcze raz. I jeszcze jeden raz. Ciało bezwładnie upadło na progu baru. Postać w kapturze pochyliła się, chwyciła nieprzytomnego pod ramionami i wywlekła go po ziemi poza zasięg kamery. Na ziemi pozostała jedynie plama krwi.

Chciałam spauzować nagranie, gdy postać nagle pojawiła się z powrotem w kadrze. Podniosła biały, prostokątny przedmiot tak, by kamera go uchwyciła, po czym schowała go w pobliskiej doniczce. Znowu wyszła z kadru i już nie wróciła.

Spauzowałam nagranie i odwróciłam się do Jessy. Dziewczyna patrzyła prosto na mnie ze łzami w oczach.

— On... on żyje, prawda? — spytała.

— Mam nadzieję, że tak — skłamałam, tak naprawdę myśląc Mam nadzieję, że więcej nie będę musiała oglądać jego krzywego ryja. Nie potrafiłam powiedzieć jej w twarz, co czułam.

Nie potrafiłam tak jej skrzywdzić.

— C-co teraz? — wyjąkała zszokowana Jessy.

Wzruszyłam ramionami.

— Możemy zgłosić jego porwanie na policję. — Nie budziło wątpliwości, że Phil został uprowadzony.

— Chyba... chyba powinnyśmy — powiedziała Jessy i spojrzała na mnie. — Pójdziesz tam ze mną?

— Jasne — uśmiechnęłam się do niej. Nie robiłam tego dla Phila. Robiłam to dla niej.

Bo na niej mi zależało.

Phil mógłby równie dobrze nie żyć i jedyna rzecz o jaką bym się wtedy martwiła było samopoczucie Jessy.

Phil był mi równie obojętny co płatek śniegu na szybie.

Przegrałam nagranie na swój telefon i wyszłyśmy z baru. Zanim ruszyłyśmy w stronę posterunku, wyłowiłam z doniczki kartkę papieru.

Posterunek nie był daleko, mijałyśmy go wcześniej, gdy szłyśmy do Aurory.

Weszłyśmy do środka przez przesuwne drzwi. Posadziłam Jessy w poczekalni i sama poinformowałam kobietę na recepcji, że chcemy spotkać się z Alanem Bloomgate'm.

Pięć minut później siedziałyśmy razem w gabinecie policjanta.

— Co was tu sprowadza? — spytał Alan, opierając łokcie na biurku.

— Chciałybyśmy zgłosić porwanie — powiedziałam, widząc, że Jessy nadal jest zbyt roztrzęsiona, by mówić.

— Znowu? — zdziwił się Alan. — Kto tym razem?

— Mój brat — powiedziała Jessy. Jej głos jedynie trochę załamał się przy końcówce.

— Phil Hawkins? — upewnił się Alan. — A dlaczego sądzicie, że został porwany?

— Wczoraj miałam się z nim spotkać, ale nie przyszedł, więc sprawdziłam, czy nie ma go w Aurorze — zaczęła Jessy.

— I? Był tam?

— Drzwi były zamknięte.

— Więc skąd wiesz, że go tam nie ma?

— Dzisiaj tam byłyśmy — wtrąciłam się. — Mieszkanie jest puste.

— A bierzecie pod uwagę możliwość, że po prostu gdzieś wyszedł?

— Nie — pokręciłam głową. — Mamy wczorajsze nagranie z monitoringu.

Wyjęłam na nim telefon.

— Godzina dziewiętnasta pięćdziesiąt dwa, osiem minut przed planowanym spotkaniem z Jessy. — Odtworzyłam właściwy fragment nagrania, specjalnie odwracając ekran tak, by Jessy go nie widziała.

Alan w skupieniu obejrzał nagranie. Dostrzegłam, że minimalnie się skrzywił, gdy kij lądował na głowie Phila raz po raz, finalnie trzy razy uderzając go w twarz. Zabrałam telefon, zanim postać wróciła, by zostawić karteczkę, którą miałam w kieszeni.

— Rozumiem. To rzeczywiście poważna sprawa. Zajmę się tym osobiście, Hope, nie musisz się martwić — zapewnił mnie Alan.

Podziękowałam mu, przesłałam nagranie i po dokończeniu formalności wyprowadziłam Jessy na zewnątrz.

Zimne powietrze uderzyło w moją twarz. Śnieg już nie padał, ale Duskwood nadal było białe.

Ruszyłyśmy do domu, brodząc w śniegu. Jessy umówiła się dziś z Cleo i Lilly na pieczenie pierniczków. Próbowała je odwołać, ale przekonałam ją, że najlepsze, co może teraz zrobić, to zająć myśli czymś innym. Zaproponowała mi, że mogę do nich dołączyć, jeśli chcę.

Ale nie chciałam.

Usiadłam na podłodze i oparłam o kanapę moją tablicę. Chciałam ponownie podzielić ją na dwie połowy, ale po chwili zastanowienia zmazałam kreskę. To wszystko robiła jedna, ta sama osoba.

Rozpisałam jeszcze raz wszystkie znane sobie fakty, odtwarzając dawną zawartość tablicy i dodając nowe informacje.

Przyczepiłam pinezką zdjęcie zniszczonych materiałów i groźby. Wcześniejsze kartki się nie ostały, miałam tylko zdjęcia. Wyjęłam z kieszeni karteczkę, którą znalazłam w doniczce, i dopiero teraz odważyłam się ją otworzyć. W środku były zapisane znanym mi pismem cztery słowa.

Nie ma za co :)

Poczułam jak żółć podchodzi mi do gardła. Przyczepiłam karteczkę do tablicy.

Usiadłam przed tablicą i pozwoliłam faktom przepływać przez moją głowę bez ograniczeń. Nie chwytałam się żadnej myśli, informacje pojawiały się i znikały w moim umyśle.

Nie umiałam wymyślić żadnego choć trochę prawdopodobnego motywu. Dlaczego ktoś chciał skrzywdzić Jake'a i mnie? I, jeżeli założymy, że to ta sama osoba, również Phila? I ten uśmieszek na końcu...

Nie.

Od razu porzuciłam tą myśl i wróciłam do poprzednich rozważań.

Wtedy kilka faktów ułożyło małą układankę w mojej głowie. Sensowną układankę.

Co jeśli ta osoba wcale nie chciała mnie skrzywdzić?

Każde jej działanie miało na celu odsunięcie mnie od Jake'a. Jeżeli przyjmiemy tezę, że ta osoba nic do mnie nie ma, mogła po prostu chcieć oszczędzić mi bólu, gdy Jake zginie.

Chociaż nie...

Ta osoba chciała mnie odsunąć od Jake'a. A znałam tylko jedną osobę, która chciała by go tylko dla siebie.

Zapisałam nową listę podejrzanych i otwarłam ją nazwiskiem Hannah.

Ale dlaczego Hannah chciałaby skrzywdzić Jake'a?

Dźwięk powiadomienia wytrącił mnie z rozmyślań. Podniosłam telefon i zobaczyłam coś, czego nie widziałam od dłuższego czasu.

SPY MODE
Lilly, Cleo

Lilly: Cleo?

*Cleo jest online*

Cleo: Już jadę

Cleo: Powinnaś już widzieć mój samochód

Cleo: Czarny Nissan, pamiętasz?

Nie śledziłam dalej konwersacji. Przeszłam na swój czat z Jake'm i pełna nadziei napisałam wiadomość.

Hope: Jake?

Odpowiedź nie nadeszła. W końcu zakazałam mu pisać. Zrezygnowana, zawstydzona swoją głupotą wróciłam na czat, który został mi udostępniony.

Lilly: Nie o to chcę spytać

Cleo: Okej

Cleo: O co chodzi?

Lilly: Nie wydaje ci się, że Hope jest podejrzana?

Zagotowało się we mnie. Podejrzana?

Cleo: Hope?

Cleo: O co?

Cleo: Strzał do Jake'a?

Cleo: Którego, jak co przypomnę, kocha

Lilly: Kocha?

Lilly: Jesteś pewna?

Cleo: Tak. Ty nie?

Lilly: Nie pamiętasz jak blisko była z Philem podczas poszukiwań?

Lilly: Nie sądzę, że Phil tak by ją skrzywdził

Cleo: Myślisz, że Hope udawała?

Lilly: Może

Lilly: Poza tym

Lilly: Nie sądzisz, że może wcale nie kochać Jake'a tak bardzo, jak mówi?

Cleo: Ja

W napięciu czekałam na odpowiedź Cleo.

Cleo: Muszę kończyć, zaraz będę parkować

*Cleo jest offline*

Myślałam, że to już koniec, ale bardzo się pomyliłam.

SPY MODE
Lilly, Dan

Lilly: Dan?

*Dan jest online*

Dan: Co tam?

Lilly: Sądzisz, że Hope jest podejrzana?

Dan: Pani Sherlock?

Dan: Upiłaś się?

Lilly: Dan, ja nie żartuję

Dan: Albo jesteś naćpana?

Lilly: Dan

Dan: O co konkretnie podejrzewasz Hope?

Dan: Udawanie tego ataku paniki w Aurorze?

Lilly: Hope jest dziennikarką, wie jak radzić sobie z presją

Lilly: Naprawdę wierzysz, że kocha Jake'a?

Lilly: A może to również tylko gra?

Przez dwie długie sekundy Dan się wahał. Napisał wiadomość i ją usunął. Ja siedziałam jak na szpilkach, obserwując falujące kropeczki.

Dan: Naćpałaś się, Lilly

*Dan jest offline*

Na chwilę zrobiło mi się ciepło na sercu. Przynajmniej Dan mi wierzył. Nie minęła jednak sekunda, gdy został mi udostępniony jeszcze jeden czat.

SPY MODE
Lilly, Hannah

Lilly: Hannah?

*Hannah jest online*

Hannah: Tak?

Lilly: Nie sądzisz, że Hope jest podejrzana?

Hannah: A czy niebo jest niebieskie?

Co za głupia odzywka.

Hannah: To największa zołza, jaką znam

Hannah: Nie zdziwię się, jeśli okaże się, że udawała utratę wspomnień

Lilly: Masz rację!

Hannah: Myślałam, że jesteś po jej stronie

Lilly: Jestem po właściwej stronie

Lilly: Muszę kończyć

Lilly: Jessy przyszła

*Lilly jest offline*

*Hannah jest offline*

Byłam pewna, że rudowłosa zaraz otrzyma te same pytania osobiście. Wściekła, weszłam na czat grupowy.

Hope: Co to ma znaczyć?

*Dan jest online*

Dan: Co dokładnie?

Hope: Te wiadomości!

Hope: Lilly, myślałam, że jesteśmy po tej samej stronie

*Hannah jest online*

Hannah: Lilly jest po właściwej stronie

Hope: Ty się już nawet nie odzywaj

*Jessy jest online*

*Cleo jest online*

*Lilly jest online*

Lilly: O co chodzi?

Hope: Daj spokój

Hope: Powypisywałaś wszystkim, jaka to jestem zła

Hope: Jak możesz sądzić, że skrzywdziłabym Jake'a?!

Hope: Albo udawała, że was nie pamiętam?!

Lilly: Naprawdę, nie wiem o czym mówisz

Hannah: Lilly?

Lilly: O mój boże

Lilly: Nie wysłałam tych wiadomości, naprawdę

Lilly: Nie korzystałam wtedy z telefonu

Hope: Powiedzmy, że mogę ci uwierzyć

Hope: To oznacza, że ktoś inny kłamie...

*Hope jest offline*

***

Kiedy trochę ochłonęłam, postanowiłam na jakiś czas zostawić tę sprawę. Potrzebowałam na spokojnie ją przemyśleć, wyciągnąć wnioski, a teraz nie byłam do tego zdolna. Usiadłam więc przed laptopem. Pierwsze pięć minut próbowałam napisać sensowny rozdział, ale szybko się poddałam. Nadal musiałam wysłać drugi artykuł do redakcji, więc otwarłam nowy plik.

Czy chciałam oczernić Phila?

Przecież Jessy się załamie.

Przez dwadzieścia minut pisałam i kasowałam to, co stworzyłam. Za każdym razem Phil wychodził na dupka, którym był.

W końcu, zrezygnowana, podjęłam ostatnią próbę. Tym razem opisałam sytuację jako tragiczną miłosną historię, godną książki dla głodnych emocji nastolatek.

Ale nie ukrywajmy, ludzie czytają te artykuły.

Wysłałam pracę do Mai. Może zlitowałam się nad Philem, ale tylko dlatego, że zniknął i nie mógł się bronić.

Nie zamierzałam mu wybaczać.

Nigdy.

***

Szczerze, to rozbolała mnie głowa gdy opisywałam atak na Phila i musiałam zrobić przerwę. Jakie są wasze teorie? Kto to był?

Jake się pojawił, przynajmniej pośrednio. Jak myślicie, kto wysłał groźby? Ktoś zabrał telefon Lilly? A może to ona kłamie?

Do następnego!

~tricky

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro