43

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zalecam przesunąć pierwsze 30 s piosenki przed rozpoczęciem czytania, zapewnia silniejsze wrażenia.

***

Przez chwilę leżałam nieruchomo w szoku. Udało się? Żyjemy?

Czułam, jak z mojego lewego barku rozlewa się ciepło. Zdezorientowana położyłam tam dłoń. Poczułam coś mokrego, podniosłam rękę.

Była cała czerwona. Zrobiło mi się słabo.

— Hope! — Jake padł na kolana obok mnie. — Hope, nie zasypiaj, proszę!

— N-nie... — Gdzieś z tyłu usłyszałam głos Jessy. — Nie!

Świst powietrza, strzał, ktoś do mnie podbiegł.

— Hope! — Alan ukląkł obok nas. Jeden rzut oka na mnie wystarczył. Mężczyzna włączył radio. — Strzelanina w starym magazynie za Duskwood. Dwie osoby ranne, wzywam karetkę.

Nie potrafiłam dłużej skupić na nim wzroku. Czułam, że odlatuję.

***

Pov. Jake

— Hope, nie — błagałem ją. — Nie zamykaj oczu, Hope, proszę.

— Jake... — wyszeptała. — Ja nie chcę umierać...

Jej słowa rozdarły mi serce.

— Nie pozwolę ci — powiedziałem.

Ucisnąłem jej ranę, ale dłonie miałem już śliskie od czerwieni, która plamiła jej bluzę. Czułem, jak jej życie przecieka razem z krwią przez moje palce.

— Jestem tu, Hope, wszystko będzie dobrze — powtórzyłem.

Kłamałem. Nie wiedziałem, czy będzie dobrze i jej spojrzenie pełne bólu ugadzało mnie w serce raz za razem.

Nie mogłem pozwolić jej umrzeć.

Nie mogłem.

***

Pov. Hope

Alan spojrzał na Jake'a.

— Ty przecież nie żyjesz!

— Długa historia — uciął Jake. Alan pokręcił głową zdezorientowany.

— Musisz stąd uciekać — powiedział.

— C-co? Nie zostawię jej! — zaprotestował.

— Masz mało czasu. Nie mam pojęcia, jakim cudem tutaj jesteś, serio. Ale ratownicy nie powinni chyba wiedzieć, że żyjesz.

Chwyciłam dłoń, którą Jake próbował uciskać moją ranę.

— Poradzę sobie... — wycharczałam. — Idź...

— Nie mogę... nie mogę cię zostawić... — W jego oczach zabłysły łzy. Alan gdzieś zniknął, teraz widziałam tylko zrozpaczoną twarz Jake'a.

— Musisz... — Zakaszlałam, z moich ust pociekła krew. — Proszę...

— Hope...

Wyciągnęłam drżącą dłoń i przyciągnęłam go do siebie.

***

Pov. Jake

Jej usta smakowały krwią, gdy mnie pocałowała. Nie mogłem jej tutaj zostawić, po prostu nie mogłem.

— Jake... — wyszeptała. — Jake, musisz... iść...

— Nie chcę... nie chcę cię zostawiać — prosiłem.

Wiedziałem, że muszę stąd uciec.

Nie chciałem.

— Jake... spotkamy się jeszcze, wiesz o tym? — zaśmiała się słabo, z jej ust wyciekło trochę krwi. — Ale teraz... musisz mnie zostawić... na chwilkę.

Zacisnąłem powieki. Zależało mi na niej. Tylko na niej. Chciałem ją chronić i zawiodłem.

— Nadal możesz mnie ochronić... — wyszeptała. — Musisz tylko... odejść...

Otwarłem oczy. Pochyliłem się, patrzałem prosto w jej zamglone bólem brązowe tęczówki.

— Hope, ja... teraz pójdę. — Jej oczy rozjaśnił słaby błysk, który szybko zgasł. Patrzałem w te oczy, starając się zapamiętać je jak najlepiej. Słyszałem już syreny w oddali. — Wiedz, że cię kocham. Nigdy nie przestanę. Ufam ci, wiem, że mnie znajdziesz, gdy nadejdzie czas.

— Jake! To twoja ostatnia szansa! — krzyknął Alan. Klęczał obok Jessy i uciskał jej ranę na ramieniu. Postrzelił ją, gdy podniosła pistolet po raz drugi, tym razem nie zamierzając chybić.

Spojrzałem na Hope ostatni raz.

— Żegnaj — wyszeptałem i zerwałem się.

— Do zobaczenia... — Usłyszałem jeszcze jej szept, gdy biegłem.

Znalazłem się na dworze, zimne powietrze uderzyło we mnie, ale się nie zatrzymałem. Stanąłem dopiero na skraju lasu, gdzie nikt mnie nie widział. Obserwowałem ratowników, wbiegających do środka.

Spojrzałem na swoje ręce, pokryte jej krwią.

Wrócę. Musiałem wrócić.

Obiecuję.

***

My love, my love

My fearless love

I will not say goodbye

Sea may rise

Sky may fall

My love will never die...

Jeszcze dwa rozdziały.

Baaardzo się stresowałam tym rozdziałem i liczę, że przypadnie wam do gustu mimo kolejnego Polsatu...

Jak wrażenia?

Mam tutaj jakiś fanów Lucyfera? Jeśli tak, kto wie, do której sceny nawiązałam i w którym miejscu?

Do następnego ;)

~tricky


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro