Pierwszy początek Skoka Tarkena

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Antyarktyka mówi:  Premiera tego opowiadania miała miejsce w pierwszym numerze gazetki  whatsupwatt. Jeśli ktoś interesuje się wattpadowym życiem, albo w ogóle pisaniem samym w sobie, serdecznie zapraszam do odwiedzenia ich profilu!

Wiem, że zainteresowani już przeczytali to opowiadanie na What's Up Watt. Jednak wstawiam je także do siebie, żebyście mogli widzieć wszystkie moje prace w jednym miejscu. (No i bardzo je lubię, głównie to dlatego. ;))  To tyle. Pozdrawiam!


Początki rzadko są ładne i prawie nigdy proste. Towarzyszy im stres, strach przed nieznanym. Początki oznaczają zazwyczaj, że wchodzimy w swojego rodzaju ciemność i musimy wiele rzeczy robić na nowo albo od zera. Trzeba się odnaleźć w obcej sytuacji, przystosować, nauczyć co i jak. Ogarnąć otoczenie.

W skrócie – początki są zazwyczaj idealną okazją, żeby coś spieprzyć.

Skok Tarken, w ciągu dwudziestu ośmiu lat swojego życia, zdążył się nauczyć, że jeśli coś może pójść nie tak, to pójdzie.

* * *

Wrażenie, że coś jest nie tak, przyszło razem z ostrymi promieniami porannego słońca, które prześlizgnęły się między żaluzjami i padły na twarz śpiącego Skoka.

Mężczyzna jęknął cicho, przeturlał się na drugi bok i wcisnął twarz w poduszkę, goniąc za resztkami snu. Potem jakby zamarł i wolno otworzył zaspane oczy, marszcząc brwi.

Wrażenie, że coś jest nie tak, nasilało się.

— Leroy? — wychrypiał, wciąż walcząc z sennością. — Która jest godzina?

Coś zabuczało cicho w głębi pokoju.

— Dzień. Dobry. Skok — odezwał się sztuczny, trzeszczący nieco głos, artykułując każde słowo tak, jakby było końcem zdania. — Dziś. Jest. Piąty. Dzień. Ósmego. Miesiąca. Roku. 134. Nowej. Ery. Ciśnienie. Wynosi...

Skok wywrócił oczami i przejechał rękoma po twarzy, jęcząc w duchu. Pod palcami wyczuł szorstki zarost. Powinien się ogolić, w końcu dzisiaj jego wielki dzień.

— Godzina. Ósma. Trzydzieści. Dwa — robot dotarł wreszcie do odpowiedzi na pytanie.

Skok znów westchnął. A potem poderwał się gwałtownie do pozycji siedzącej, waląc głową w skośny sufit.

— Ósma trzydzieści dwa?! — syknął, łapiąc się za obolałe miejsce. Zaczął nerwowo wyplątywać się ze zmiętego prześcieradła. — Jestem spóźniony! Cholera jasna, jestem spóźniony!

Biegał po pokoju, wciągając na siebie rozrzucone dookoła części uniformu i klął przy tym siarczyście.

— Ty kupo złomu! — zatrzymał się na chwilę i spojrzał na podłogę, na Leroya. — Czemu mnie nie obudziłeś?!

Na jego obronę, Leroy faktycznie wyglądał jak kupa złomu. Był to stary model robota AI, właściwie najstarszy. Jeszcze z pierwszej generacji. Zbudowany został na planie sześciokąta foremnego i miał dość nieregularną, kanciastą obudowę, która odginała się na różne strony, zwężając jednocześnie ku górze. Cała konstrukcja sięgała mężczyźnie do połowy łydki i poruszała się na gumowych gąsienicach.

Jak każdy robot AI, Leroy wyposażony był między innymi w kamerę, głośniki, mikrokomputer... - wszystko jednak było w jakimś stopniu ukryte. W oczy rzucał się za to wąski ekran umieszczony nieco pod kątem w jednym z jego sześciu boków.

Robot wyglądał jak kupa złomu głównie dlatego, że Skok dłubał przy nim nieustannie, wprowadzając zmiany i dodając nowe funkcje (jak twierdził) oraz próbując powstrzymać tę zabytkową maszynę przed rozpadnięciem się na kawałki (jak twierdzili wszyscy inni). Spod pancerza robota wystawały kable, śruby i kilka bliżej nieokreślonych elementów.

— Nie. Jestem. Kupą. Złomu. — oznajmił uprzejmie robot. — Nazywam. Się. Leroy. Jestem. Personalnym. Robotem. A.I. Sztuczną. Inteligencją. Pierwszej. Generacji. Numer. Seryjny. 0X85klmST89.Solaris9bc-gHSU...

— Wiem, czym jesteś — jęknął Skok, ze wzrokiem szaleńca wrzucając do swojej torby najpotrzebniejsze rzeczy.

— ...0OX54Flook3... — kontynuował robot, niewzruszony.

— Miałeś wgrany budzik, ty cholerny OX54Flook-cośtam — warknął Skok, zapinając wypchaną torbę.

— ...PDf536282-261527820hdoB...

— Babciu!

Mężczyzna wypadł na wąski korytarz i zwrócił głowę w stronę schodów na piętro mieszkania.

— Babciu! Czy znowu resetowałaś AI?!

Na górze coś szurnęło.

— ...09FgahbsyeTD... — trzeszczał nadal Leroy, z cichym buczeniem wjeżdżając na korytarz. Zatrzymał się przy nogach Skoka, jednak zanim tego dokonał, z głuchym łomotem walnął w ścianę.

Na szczycie schodów pojawiła się wreszcie krzepka staruszka w szlafroku z włosami nawiniętymi na plastikowe wałki.

— Co się tak drzesz, wnusiu?

Skok westchnął.

— Czy resetowałaś Leroya? Wyczyściło mu znowu ustawienia, aż do początkowych. Mój budzik poszedł w cholerę!

Kobieta patrzyła na niego z góry.

— Tę kupę złomu? — zapytała wreszcie z niedowierzaniem, poprawiając grube okulary na nosie.

Mężczyzna jęknął przeciągle i przejechał dłonią po twarzy.

— Nie. Jestem. Kupą. Złomu — oznajmił uprzejmie robot. — Nazywam. Się. Leroy. Jestem. Personalnym. A.I. Sztuczną. Inteligencją. Pierwszej. Generacji. Numer. Seryjny. 0X85klmST89.Solaris9bc-gHSU0OX54Flook3...

— Nieważne. — Skokowi ręce opadały. Zerknął na hologram wyświetlający godzinę nad drzwiami i znów zaklął pod nosem. Narzucił sobie torbę na ramię i zaczął pospiesznie naciągać buty.

— Pożyczam podpowietrznik! — oznajmił, odwracając się do wyjścia.

Leroy jechał tuż za nim, raz po raz wykonując niekontrolowany skręt i wpadając na ścianę wąskiego korytarza.

— Mariolka zabrała podpowietrznik — wtrąciła nieco sennie staruszka, mocniej zaciskając węzeł swojego szlafroka.

Skok zamarł z ręką na klamce i odwrócił się w stronę swojej babki, marszcząc brwi.

— Kim u licha jest Mariolka?! — prawie wykrzyknął, coraz bardziej zestresowany całą sytuacją.

Babcia prychnęła.

— Mariolka, moja znajoma — wyjaśniła spokojnie. — Poleciała dzisiaj do kasyna.

Skok oparł głowę o wciąż zamknięte drzwi, a potem zaczął w nie miarowo uderzać czołem. Kamera Leroya obróciła się kilka razy dookoła własnej osi, aż wreszcie zlokalizowała źródło regularnych tąpnięć.

— Aby. Otworzyć. Drzwi. Zaleca. Się. Użycie. Klamki — oznajmił robot uprzejmie, podjeżdżając bliżej na swoich gąsienicach.

Skok zignorował go zupełnie.

— Babciu — zaczął, próbując nie wpadać w panikę. — Muszę być w centrum Organizacji Kosmicznej za dziesięć minut. To jest na drugim końcu miasta, jak niby mam się tam teraz dostać?!

— Klamkę. Należy. Złapać. W. Dłoń. Następnie. Pociągnąć. W. Dół. Z. Siłą. Równą — Leroy urwał na chwilę, po czym zarzęził znowu — Przeliczam...

— Wnusiu — babka patrzyła na dorosłego mężczyznę, jakby nadal miał pięć lat. — Weź rowerek.

Skok był na granicy wycia z frustracji.

— Co mam wziąć!? — zapytał z niedowierzaniem.

— Z. Siłą. Równą. Sile. Wykorzystywanej. Do. Otworzenia. Drzwi. Frontowych — zakończył wreszcie Leroy, choć nikt go nie słuchał.

Babcia poprawiła grube okulary na nosie, podrapała się w głowę upstrzoną wałkami do włosów i wreszcie wzruszyła ramionami.

— Rowerek — powtórzyła tylko.

* * *

Trzy lata w klasie kosmicznej, dwa lata szkolenia sterowego, rok praktyk, dwa lata w technologiach międzygalaktycznych ze specjalizacją w komputerach pokładowych, rok spędzony w symulatorze i kolejny rok studiów podyplomowy w dziedzinie statków niskomanewrowych – wszystko to, żeby pierwszego dnia pracy pędzić przez miasto na wściekle czerwonym rowerku.

Rower owszem, miał odrzutniki zamontowane jeszcze przez dziadka Skoka, ale ich moc nie została wyważona i pojazdu nie dało się poderwać z ziemi. Można było jedynie nadać mu znaczące przyspieszenie.

Skok pedałował więc wściekle, pochylony nad kierownicą, podczas gdy Leroy leżał do góry nogami, wciśnięty w wiklinowy koszyczek, zamontowany nad przednim kołem. Nad głową mężczyzny śmigały wszelkiego rodzaju pojazdy latające. Na ulicach, jak zawsze, panował ogłuszający ryk silników.

Wiedział, że sporo osób się gapi. Nawet holograficzne reklamy się z niego śmiały.

Cała idea spersonalizowanych bilbordów prowadzonych przez sztuczne inteligencje opierała się na bezpośrednim przekazie. Kamera miała widzieć idącą ulicą panią w żółtej bluzce, i nagle holograficzny proszek do prania kolorów miał wrzeszczeć do niej: „Proszę pani! Taki żółty pozostanie żółty tylko, jeśli wypierze pani w Perwolu!".

W efekcie jednak inteligentne reklamy okazały się mało efektywne, bo były wredne. Jeśli ktoś potknął się na chodniku, wszystkie bilbordy w promieniu kilkuset metrów zaczynały wplatać w swoje slogany jakiegoś rodzaju żarty i drwiny na temat upadku. Tak więc dorosły, dobrze zbudowany facet, pędzący na czerwonym rowerku? To była dla reklam uczta.

Tu może należy się kilka słów wyjaśnień.

Skok Tarken był mężczyzną wysportowanym i inteligentnym, ze smykałką do grzebania w elektronice i umiejętnością wyślizgiwania się z tarapatów, głównie dzięki olbrzymiej praktyce, jaką zdobył, notorycznie w nie wpadając. Miał jasnobrązowe, krótko ścięte włosy, kanciastą szczękę, szerokie barki i silne dłonie dzięki godzinom treningów fizycznych w symulatorach. Chociaż może nigdy nie ukończył żadnej klasy z najwyższym wynikiem testowym, nigdy także nie ukończył żadnej klasy z najniższym wynikiem testowym. Dlaczego więc tak obiecujący, młody mężczyzna nie tylko nie posiadał własnego podpowietrznika, ale także mieszkał z babcią?

Odpowiedź jest prosta – poświęcił swoje życie, by dostać się do OK, ziemskiej Organizacji Kosmicznej.

Mówi się, że kiedy raz polecisz w przestrzeń kosmiczną, nigdy z niej nie wrócisz. I właściwie było to po trochu prawdą.

Dopóki nie wyrobiło się w przestrzeni poza obszarem ciał niebieskich dziesięciu lat pracy, trudno było liczyć na choćby kilkudniowe zwolnienie ze służby. Przesiadano się na stacjach kosmicznych, dokowano mniejsze statki przy większych, eksplorowano nowe rejony galaktyk, by potem złożyć raport w tych już odkrytych – bycie częścią OK oznaczało bycie podróżnikiem, w wiecznym ruchu.

Dodatkowo, zawsze istniało też minimalne ryzyko wpadnięcia w dziurę czasową. Były w kosmosie miejsca, gdzie przez grawitacyjne anomalie, czas biegł zupełnie inaczej niż ziemski. Jeśli komuś zdarzyłoby się doświadczyć takiej przygody, cóż, wtedy wszystko co posiadał na Ziemi przepadłoby, pochłonięte przez bezlitosne lata, nim udałoby się mu powrócić.

Dlatego każda młoda osoba, posiadająca choć trochę rozsądku, szybko zdawała sobie sprawę, że bezsensowne jest nabywanie tego, czego nie można zabrać ze sobą między gwiazdy.

Tak więc Skok Tarken pedałował wściekle na czerwonym rowerku, pędząc w stronę głównego kosmodromu i w stronę początku nowego rozdziału w swoim życiu – rozdziału, na który czekał z niecierpliwością od lat.

Pedałował tak, ogłuszony rykiem silników odrzutowych i szyderczym śmiechem reklam holograficznych, i przyszło mu z goryczą do głowy, że początki są idealną okazją, żeby coś spieprzyć.

* * *

Główne wejście kosmodromu prowadziło prosto na ogromną halę, wysoką na cztery kondygnacje, przez którą przetaczały się dziesiątki ludzi w uniformach, śpiesząc w stronę przypisanych sobie portów, hangarów czy bram. Hala, pod względem umeblowania, była właściwie pusta, nie licząc wyrzeźbionej fontanny na samym środku, ozdobnych roślin pod ścianami i szerokiej lady recepcji.

Ściany zewnętrzne zrobione były z potężnej, stalowej kraty wygiętej w nieregularne fale, w którą wmontowano błyszczące na niebiesko tafle szkła. Pod samym sufitem zamontowano wizerunki bohaterów zasłużonych w historii podróży kosmicznych. Nie były to ani hologramy, ani zdjęcia rzucone na ekrany, ale prawdziwe, staroświeckie wydruki na ogromnych płachtach syntetycznego materiału – tak wielki szacunek okazywano tym sławom.

Skok zwolnił na chwilę, zadzierając głowę do góry.

Pierwszym i największy portret przedstawiał Milę Herbefild – młodą, drobną kobietę z krótkimi, czarnymi włosami, które odstawały na wszystkie strony. Na zdjęciu stała z kaskiem pod pachą i uśmiechała się odważnie.

Była osobą, która po raz pierwszy w całej historii ludzkości użyła prędkości nadświetlnej, ponad sto lat temu. Lot testowy był przełomowym wydarzeniem, ale otaczała go do dziś pełna grozy tajemnica.

Mila Herbefild w ciągu kilku sekund pokonała pół galaktyki i natychmiast połączyła się z dowództwem, meldując pomyślność misji i tym samym otwierając bramę do eksplorowania kosmosu. A potem cała komunikacja się urwała, nastąpił wybuch i po kobiecie ślad zaginął. Nigdy nie znaleziono ani jej, ani choćby szczątków jej statku. Przepadła, jak kamień rzucony w wodę, pozostawiając po sobie jedynie pierwszy meldunek - niezbity dowód, że można przeżyć podróż nadświetlną.

Taki właśnie był kosmos – nieprzewidywalny. Mimo tysięcy obliczeń i technologii, która teraz, dziesiątki lat później, pozwalała podróżować po galaktyce nawet wahadłowcom cywilnym, odmęty kosmosu wciąż skrywały tysiące tajemnic. Kiedy człowiek wzbijał się do gwiazd musiał nie tylko mieć głowę pełną wyuczonej wiedzy. Musiał być także przygotowany na wszystko – na strach, na samotność, na śmierć.

Podróże kosmiczne na zawsze miały wiązać się z ryzykiem. Było to jednak ryzyko, które Skok Tarken pragnął podjąć.

— Z jakiego hangaru startuje Espera 206? — wysapał, uwieszając się na kontuarze centrum informacji, kiedy dobiegł wreszcie do właściwego skrzydła kosmodromu.

Wysoki, szczupły mężczyzna w granatowy uniformie podniósł na niego zdystansowane spojrzenie i uniósł lekko jedną brew do góry, wyrażając cichą dezaprobatę.

Na czole Skoka widać było kropelki potu, oddech miał wciąż nierówny, włosy potargane od szalonej jazdy rowerem. Jego czarna koszula uniformu z wyszytym logiem OK była pomięta i rozpięta beztrosko, ukazując białą, opinającą mięśnie bluzkę, którą miał pod spodem. W skrócie – był jednym, wielkim bałaganem.

— Która jednostka Espery 206? — zapytał mężczyzna z informacji, bynajmniej nie życzliwym tonem, wciąż mierząc Skoka krytycznym spojrzeniem.

— 34 — wyrzucił z siebie natychmiast Skok, przestępując niecierpliwie z nogi na nogę. Spojrzał ukradkiem na holograficzny zegarek i przełknął przekleństwo.

— Czy mogę zobaczyć licencję? — kontynuował mężczyzna, bezlitośnie wolno.

Skok jęknął wewnętrznie. Podciągnął rękawy koszuli i nachylił się do przodu wspierając obie dłonie na kontuarze.

— Chodzisz na siłownię... — zerknął na plakietkę na piersi mężczyzny — ...Regardzie? Wyglądasz, jakbyś dużo ćwiczył. Powiem więcej, trochę mnie onieśmielasz.

Skok odprężył się nagle, przyjmując beztroski ton głosu.

— Ile masz lat? Dwadzieścia? Trzydzieści?

— Czterdzieści trzy — odparł chłodno mężczyzna, zachowując całkowitą powagę.

Skok pokiwał szybko głową.

— Czterdzieści trzy. To jak dwadzieścia. Dwie dyszki – perfekcyjny wiek. Szczyt młodości. No a czterdzieści to dwie dwudziestki. Dwa razy więcej młodości. Eh, Regardzie, mogę być z tobą szczery?

Skok przeniósł cały ciężar ciała na jedną nogę, drugą zginając nonszalancko, wciąż wsparty o blat informacji.

— Zazdroszczę ci. Taki młody, a spójrzmy, gdzie pracujesz! Cholera, trzeci największy kosmodrom OK na tej planecie! Regardzie — zaczął, ale poprawił się szybko — przyjacielu, czy już ci gratulowałem? Nie? Moje gratulacje. Niesamowite, ledwo czterdzieści lat, a w kosmodromie...

Skok gwizdnął przeciągle, po czym przeniósł ciężar ciała na drugą nogę, bo pierwsza zaczynała mu drętwieć. Już miał coś znów powiedzieć, ale przerwał mu komunikat.

— Espera 206 jednostki 28, 29, 30, 31 i 32 ustawiają się na placu startowym A13.

Skok zaklął w myślach, ale uśmiechnął się szeroko, poprawiając pasek ciężkiej torby, który wbijał mu się w lewe ramię.

— Regardzie, czy mogę prosić cię o przysługę? Między nami, przyjaciółmi? — podrapał się w nieogoloną brodę. — Może słyszysz, że mam dość napięty harmonogram. Gdybyś mógł mi tylko szybko powiedzieć, z którego hangaru startuje segment 34... Normalnie nie prosiłbym o takie przeskoczenie formalności, no ale Regardzie! Ile my się znamy! No, to co? Uratujesz mi tyłek, ten jeden raz?

Skok Tarken stał w rozpiętej koszuli, z potarganymi włosami i uśmiechem anioła, patrząc z wyczekiwaniem na mężczyznę za biurkiem.

Mężczyzna za biurkiem wpatrywał się w niego z kamiennym wyrazem twarzy i tylko lekkie drganie jego lewej powieki wskazywało, że jest wściekły.

— Czy mogę zobaczyć licencję? — wycedził.

Skok zmarszczył nos.

— A pieprz się, Regardzie. Nigdy nie byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi — mruknął pod nosem, grzebiąc w torbie.

Wreszcie wyciągnął przeźroczystą, cienką, sztywną plakietkę, nieco większą niż staroświeckie karty kredytowe. Regard wziął ją w dłoń i przycisnął do niej swój palec wskazujący. Na jej powierzchni pojawiły się nagle dane osobowe Skoka wraz z jego zdjęciem. Regard przeciągnął palcem w prawo i wyświetlane na plakietce informacje zmieniły się.

Skok widział, że facet przewija wszystko boleśnie wolno, specjalnie. Dowód osobisty, pierwsze prawo jazdy, licencja na pojazdy do trzech silników, licencja na szybkoloty, certyfikat ukończenia podstawowej nauki w OK, certyfikat uzyskanego stopnia – wszystko to przeglądał z pieczołowitą i, co najważniejsze, zbędną uwagą. Wreszcie na plakietce pojawiła się licencja na statki niskomanewrowe.

— Świetnie — rzucił gorzko Skok, z oczami utkwionymi w zegarze holograficznym. Miał trzy minuty. — Więc? Który hangar?

Coś w oczach Regarda błysnęło złowieszczo.

— Każdy członek załogi statków kosmicznych musi posiadać robota AI — oznajmił chłodno.

— Tak. — Skok tracił cierpliwość. Znów poprawił torbę na ramieniu. — Co w związku z tym?

Regard spojrzał na niego z niesmakiem.

— Gdzie jest twoja spersonalizowana sztuczna inteligencja?

— Tutaj. — Skok machnął w stronę swoich stóp.

Mężczyzna zmarszczył brwi, po czym przechylił się do przodu i spojrzał ponad krawędź biurka, w dół. Natknął się wzrokiem na stojącego nieruchomo Leroya i zmarszczył brwi.

— To jest robot AI? — zapytał, w zdumieniu zapominając o beznamiętnym tonie. — Ta kupa złomu?

Skok jęknął przeciągle, przesuwając dłońmi po twarzy.

Leroy drgnął, zatrzeszczał i wjechał w boczną ścianę biurka.

— Nie. Jestem. Kupą. Złomu — zaczął znów tę samą śpiewkę. — Nazywam. Się. Leroy. Jestem. Personalnym. Robotem A.I. Sztuczną. Inteligencją. Pierwszej. Generacji. Numer. Seryjny. 0X85klmST89...

Problem polegał głównie na tym, że spersonalizowane sztuczne inteligencje nowej generacji różniły się drastycznie od tej pierwszej i może to właśnie dlatego docinki na temat Leroya nigdy nie miały się skończyć.

Prawie każdy obywatel miał swojego robota AI. Cywile dla wygody, członkowie OK z obowiązku. Obecnie jednak wszystkie roboty asystujące ludziom, wyposażone w sztuczną inteligencję, latały. Nawet teraz, obok Regarda, na wysokości jego ramienia, unosiła się w powietrzu połowa kuli, naokoło której obracały się trzy pierścienie różnego rozmiaru i szerokości. Całość kręciła się wokół własnej osi, jak mała, metalowa planeta, raz po raz wyświetlając jakieś komunikaty na ekranie umieszczonym tam, gdzie optycznie chciałoby się dokleić drugą połówkę kuli.

To był robot AI piątej generacji, najnowszy. Czwórka przypominała latający spodek z wetkniętą w środek piramidą, trójka i dwójka miały kształty znacznie bardziej kanciaste, ale w jednym nie odstawały swoim następcom – unosiły się płynnie w powietrzu, bezszelestnie śledząc swoich właścicieli.

Tymczasem Leroy sunął po ziemi na swoich gumowych gąsienicach, trzeszcząc i skrzypiąc.

— Solaris9bc-gHSU.0OX54 — nie poddawała się kupa złomu.

— Espera 206 jednostki 33, 34, 35, 36 i 37 szykują się do wyjazdu na plac startowy — odezwał się znów komunikat.

Skok zacisnął mocniej rękę na pasku od torby, po czym położył drugą dłoń znów na blacie biurka i...

wyskoczył do góry, przerzucając nogi na drugą stronę. Torba zatoczyła łuk w powietrzu, strącając przy okazji małą roślinkę z blatu, po czym uderzyła mężczyznę w biodro. Mężczyzna znalazł się za biurkiem, tuż obok Regarda i natychmiast sięgnął w stronę jego komputera.

— Wybacz, Regardzie, ale muszę coś sprawdzić...

Szatyn już pochylał się nad tablicą dotykową, przewijając numery startujących jednostek i szukając oznaczeń hangarów.

— Co ty wyprawiasz? — Regard odskoczył od niego, otwierając szeroko oczy. Zrobił się na twarzy cały czerwony, ale z jakiegoś powodu bał się Skoka odepchnąć od konsoli.

— Przepraszam pana bardzo — odezwał się łagodny, męski głos jego AI. Robot podleciał do Skoka. — To miejsce zarezerwowane jest dla pracowników centrum informacji. Jestem zmuszony poprosić pana o odsunięcie się.

— Już — Skok zmrużył oczy, śmigając palcami po dotykowej klawiaturze.

— Co ty wyprawiasz!? — Regard jakby się ocknął. — Wzywam ochronę, słyszysz?!

Złapał Skoka za ramię, ale ten strząsnął jego dłoń zwykłym wzruszeniem ramion.

— Już, już, już — uspokajał, nie odrywając wzroku od monitora.

— Ochrona została wezwana — oznajmiło uprzejmie AI.

— Łamiesz przepisy! Słyszysz? Wynoś się stąd! — jęczał Regard.

— Sekundka, panowie. — Skok prawie że westchnął. — Dosłownie sekundka. Widzicie, o, już. Proszę bardzo. — Wyprostował się dumnie. — Po sprawie.

— Ochrona jest już w drodze — poinformowało go AI.

— Espera 206 jednostki 33, 34, 35, 36 i 37 wyjadą na plac startowy za jedną minutę — poinformował kobiecy głos, który wypełnił kosmodrom.

Skok kątem oka dostrzegł roboty strażnicze, które sunęły w ich stronę.

— To ja już pójdę — oznajmił pospiesznie.

Wskoczył na blat biurka i zeskoczył po jego drugiej stronie, pochylił się, wcisnął Leroya pod pachę i puścił się biegiem w stronę hangaru, którego numer wreszcie udało mu się pozyskać.

— Tam jest robot strażniczy, który jedzie w naszą stronę — zauważyła stojąca przy włazie wejściowym kobieta, kiedy Skok wbiegł na pokład, nie zwalniając.

— Naprawdę? — zapytał zdziwiony, dysząc ciężko. Kiedy się odwrócił, właz już się zamykał, a cała jednostka zaczęła toczyć się wolno do przodu. — Nie zauważyłem.

* * *

Kapitan jednostki 34 Espery 206 okazała się być, mówiąc bez ogródek, prawdziwą suką. Była pilotem piątego stopnia, a kiedy wzięło się pod uwagę fakt, że nie mogła mieć więcej niż czterdzieści parę lat, jasne stawało się, że jest jedną z tych osób, które całe swoje życie poświęciły nauce i wykonywaniu rozkazów.

Wkroczyła do centrum pokładowego, kiedy każdy z siedmiu członków górnej załogi zajął już miejsce przy swojej konsoli i zatrzymała się na samym środku okrągłej sali, wspierając ręce na biodrach.

— Nazywam się kapitan Korb i będę dowodziła lotem tej jednostki — oznajmiła sucho. — Startujemy według przeliczeń komputera pokładowego. Wyjść z atmosfery potrafi nawet trzylatek, oczekuję więc, że niczego nie spieprzycie. Miejscem docelowym Espery 206 jest orbita planety Lux. — Tu kobieta odchrząknęła cicho, po czym podniosła głos, nadając mu jeszcze ostrzejszy ton. — Wszystkie jednostki rozwiną prędkość nadświetlną osobno, według szczegółowych wytycznych. Po przerzucie wchodzimy w formację. Każda jednostka ma trafić na swoje miejsce. Są ponumerowane, więc i idiota by sobie poradził. Pierw dokujemy wszystkie 51 segmentów, zamykając obieg, potem stery przejmuje zwierzchnictwo i cała Espera 206 wchodzi na orbitę Lux. Ufam, że wszyscy przestudiowali otrzymane pliki.

Powiodła nieprzychylnym spojrzeniem po załodze.

— Czy ktoś ma jakieś wątpliwości?

Odpowiedziała jej cisza.

— Posłuchajcie mnie uważnie, nowicjusze — podjęła znów temat. — Wystarczy, że jedna jednostka statku segmentowego zostanie przyłączona niepoprawnie i całość idzie do kosza. Jeśli ktoś nie jest pewien, czy potrafi wykonać powierzone mu zadanie perfekcyjnie, niech już teraz odejdzie od swojej konsoli. Znajdziemy za niego zastępstwo. Nie jesteście aż tacy wyjątkowi. Espera 206 jest największą maszyną wysyłaną w górę w tym miesiącu. Organizacja Kosmiczna nie dopuszcza niepowodzeń.

Skok Tarken poprawił się na fotelu. Jeszcze kilka dni temu narzekał przy piwie, że wolałby dostać stanowisko pierwszego pilota, nie trzeciego. Teraz jednak zaczynał cieszyć się, że to nie na nim leży największa odpowiedzialność.

Z drugiej strony, nie była to duża różnica. W maszynach tak wielkich, jak jednostka statku segmentowego, który ma na stałe wejść na orbitę, potrzebne były dziesiątki ludzi do obsługi dziesiątek różnych aspektów lotu i każdy mógł coś sknocić w równym stopniu.

— Oczekuję, że wszystkie roboty AI zostaną wpięte, zanim wyjdziemy z atmosfery — dodała kapitan, patrząc na pół kuli z wirującymi pierścieniami, która krążyła naokoło faceta odpowiedzialnego za nawigację.

Skok przysunął się do swojej konsoli i zaczął stukać w przeźroczystą powierzchnię, na której rozbłyskiwały kolorowe światła - przyciski i napisy. Można było obsługiwać ją w ten sposób albo wrzucić wszystko na hologram, jak drugi pilot siedzący z jego lewej strony. Panel sterowania otaczał go jak wielka bańka, w której elementy z ekranu rzucane były przez projektor na powietrze.

Skok przeciągnął się, strzyknął po kolei wszystkimi palcami, po czym rozpoczął buszowanie w systemie. Komendę podłączenia spersonalizowanej sztucznej inteligencji do komputera pokładowego statku mógłby znaleźć z zamkniętymi oczami. Aktywował właściwy panel i tuż obok jego konsoli z podłogi wyjechała szeroka na czterdzieści centymetrów, biała kolumienka. Jej płaska powierzchnia zapadła się do środka, tworząc lej o kształcie połowy kuli – miejsce dla robota AI piątej generacji.

Po drugiej stronie sali robot należący do nawigatora wylądował w identycznej kolumnie, układając wszystkie trzy pierścienie równolegle do siebie i całkowicie wtapiając się w kolumnę. Odezwało się ciche kliknięcie i całość wjechała znów w podłogę.

Skok szybko wprowadził komendę przywołującą dokowanie dla robota AI pierwszej generacji, ale jego pulpit rozbłysną czerwienią, meldując odmowę. Mężczyzna zmarszczył brwi.

— Kapitanie? — zapytał, zanim pomyślał. Pożałował dopiero kiedy podniósł wzrok, kierując spojrzenie na środek okrągłej sali i przypomniało mu się, że dowodząca im kobieta ma w dupie cztery kije.

— Czy już mamy jakiś problem? — zapytała oschle, unosząc jedną brew do góry.

Skok uśmiechnął się anielsko, stawiając na swój urok osobisty.

— Dlaczego statek nie może zadokować robota AI pierwszej generacji?

Kobieta chwilę patrzyła na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

— Chcesz mi powiedzieć, że ktoś postanowił wsiąść na nowoczesny, segmentowy statek kosmiczny OK będąc w posiadaniu urządzenia tak zabytkowego, jak spersonalizowana sztuczna inteligencja pierwszej generacji? — zapytała spokojnie, ale było w jej tonie coś złowrogiego.

Skok szybkim ruchem nogi wepchnął Leroya głęboko pod konsolę i uśmiechnął się jeszcze niewinniej.

— Ja? Nie — zaśmiał się głośno. — Nie, nie, nie. To byłaby głupota. Czemu ktoś miałby tak ryzykować pierwszego dnia w pracy? — ciąg przekleństw przetaczał się przez jego głowę. — Zastanawiałem się tylko, kapitanie, dlaczego. No, rozumiesz. Z czystej ciekawości. Ucinam pogawędkę... nie?

Kapitan ani na chwilę nie spuściła z niego wzroku.

— Jak się nazywasz, trzeci pilocie? — zapytała wreszcie chłodno.

— Skok Tarken — odparł mężczyzna, przeczuwając kłopoty.

— Skoku Tarkenie, czy to będzie twoja pierwsza podróż kosmiczna?

— Tak jest, kapitanie.

— Zastanawiające — odparła wolno kobieta.

Skok miał głęboko gdzieś, co było zastanawiające, ale wiedział dobrze, że już nie uniknie tej rozmowy. Usiadł więc nieco wygodniej w fotelu i przekręcił się, by być całkowicie zwróconym w stronę swojego kapitana.

— Pardon, ale co jest zastanawiające? — znów przywołał na usta swój szarmancki uśmiech, na wszelki wypadek. Niestety, wszystko wskazywało na to, że jego urok osobisty tym razem nie działał.

— Zastanawiające jest, Skoku Tarkenie, jakim cudem w ogóle udało ci się ukończyć akademię OK, skoro nie posiadasz wiedzy tak podstawowej jak to, że statki segmentowe typu PannaE13 nie mają i nigdy nie miały możliwości dokowania robotów AI starszych niż druga generacja.

Skokowi mina zrzedła. Chwilę jeszcze patrzył na panią kapitan, po czym zaczął wolno, bardzo wolno obracać swój fotel w stronę konsoli, aż wreszcie znalazł się do niej plecami, bez żadnego słowa.

Ucieczka może nie była chwalebna, ale zadziałała.

— Myślałem, że Espera 206 to statek typu PannaE09 — mruknął pod nosem, gapiąc się na Leroya, kopniętego między szeroką nogę od panelu nawigacyjnego, a kaskady kabli spływające w dół i ginące pod podłogą.

Na jego nieszczęście, kapitan to usłyszała.

— Ładna buźka mogła ci pomóc w akademii — rzuciła oschle — ale w przestrzeni kosmicznej liczy się tylko twoja wiedza.

Kiedy kobieta opuściła wreszcie górny pokład i udała się na dół, Skok pozwolił sobie na rozładowanie napięcia.

— Leci na mnie — rzucił.

Potem pochylił się nad konsolą, świadomy, że ma kilkanaście minut, by obejść jakoś system i połączyć Leroya z komputerem pokładowym.

* * *

— Wygląda na to, że tuż obok miejsca naszego wyjścia z prędkości nadświetlnej może znajdować się chmara asteroid — ostrzegł nawigator.

— Jaki poziom zagrożenia? — zapytał pilot.

Chwilę na pokładzie słychać było tylko ciche buczenie i szmer przerzucanych, holograficznych baz danych.

— Niewielkie. Pole siłowe naszego statku powinno je roznieść.

— Podeślij mi dane! — poprosił Skok, zerkając przez ramię.

Ich konsole ustawione były wzdłuż okrągłej ściany, przez co wszyscy siedzieli właściwie plecami do siebie. Piloci mieli przed sobą wielkie szyby z widokiem na ciemny kosmos, reszta musiała zadowolić się szarym wnętrzem Espery 206.

Nawigator przesunął energicznie dłonią w stronę Skoka i na ekranie mężczyzny po chwili pojawił się nowy komunikat z danymi na temat asteroid.

— Ustawiam pole siłowe na 60% mocy! — zawołał Skok.

— Dezaktywuję silniki numer 3 i 4 — zawtórował mu drugi pilot.

— Przeliczam — kobieta za ich plecami chwilę stukała w konsolę. — Gotowa do przerzutu! — oznajmiła wreszcie.

— Reszta? — zapytał pierwszy pilot, już manewrując.

— Silniki 1 i 2 rozgrzane, gotowa!

— Tarcze sprawne, gotowy!

— Pole siłowe aktywowane!

— Silniki nadświetlne rozgrzewają się! Przerzut za cztery, trzy, dwa...

Statkiem szarpnęło, ciemny kosmos za oknami rozpalił się do białości i przez chwilę nie było słychać ani jednego, najmniejszego dźwięku. Potem znów coś nimi szarpnęło i zamiast niebieskawej kuli ziemskiej, oczom załogi ukazała się dwa razy większa, beżowo-fioletowa planeta.

Coś grzmotnęło z prawej strony raz, potem drugi – zapewne asteroidy rozbijały się o pole siłowe statku.

— Meldunek? — właz z prawej strony rozsunął się z sykiem i kapitan Korb wmaszerowała na górny pokład.

— Przerzut z prędkością nadświetlną odbył się bez problemów, kapitanie — oznajmił pospiesznie pierwszy pilot. — Jesteśmy na miejscu.

— Świetnie. Otwórzcie komunikator i czekajcie, aż przyjdzie czas na przyłączenie naszej jednostki.

Ciemnoskóra kobieta, która odpowiedzialna była za wszelkiego rodzaju komunikację – wewnętrzną i międzyrasową – natychmiast zaczęła stukać w swoją konsolę.

Przez pół godziny po prostu wisieli w przestrzeni, patrząc przez wielkie szyby pilotów jak jedna po drugiej, jednostki dokują do siebie nawzajem. Segmenty przypominały romby, którym ktoś przyciął nieco dwa naprzeciwległe końce. Były płaskie i wąskie, ale miały szeroką powierzchnię boczną i to właśnie na nich dochodziło do połączenia. Mocowały się do siebie zawsze z lekkim przekręceniem, tworząc jeden wielki, podłużny statek kosmiczny – Esperę 206.

Wreszcie przyszedł czas także na jednostkę 34.

— Zmniejszcie moc lewych dopalaczy! — wrzasnął pierwszy pilot, nerwowo ściskając ster.

Tak wymagające manewry przeprowadzało się nie z konsoli, ale z systemów wizualizujących. Pilot musiał się więc przesiąść na środek sali. Miał na sobie hełm, który wyświetlał przed jego oczami widok tak zmodyfikowany, jakby to on był statkiem. Dzięki temu miał lepsze poczucie wielkości i odstępów, które dzieliły go od innych obiektów. Ster także miał namacalny – przypominał nieco literę C, którą ktoś przewrócił w lewą stronę.

Minusem korzystania z systemu wizualizującego w maszynach niskomanewrowych było to, że wszystkie inne czynności – od regulacji mocy silników, do przeliczania trajektorii, trzeba było pozostawić reszcie załogi. Pierwszy pilot był w pewnym sensie ślepy i głuchy – pogrzebany w swoim hełmie, zdany jedynie na instynkt i wyczucie, a nie było to wcale łatwe, jeśli teoretycznie był teraz statkiem – kilkuset tonową konstrukcją z kanciastymi bokami.

Kapitan Korb nie poprawiła sytuacji swoją przemową na temat wagi tego manewru, wszyscy więc byli spięci.

— Zmniejsz moc lewych dopalaczy, cholera! Już, już! — wydarł się znów pilot, sięgając po wajchę hamującą. — Jesteśmy za blisko!

— Jesteśmy za blisko i pod złym kątem — odkrzyknął Skok, przebierając palcami po konsoli, jak pianista. — Twoje wrzaski tego nie zmienią!

— Trzy metry do otworu dokującego — rzucił ktoś za jego plecami. — Jeśli nie wyprostujemy, będzie trzeba zrobić drugie kółko i podejść jeszcze raz!

— O nie, nie, nie — zaprotestował Skok — drugi raz tego nie robię. Wrzuć na trójkę! — polecił drugiemu pilotowi.

— Oszalałeś? — odparł ten, kręcąc głową. — Mamy zwolnić, nie przyspieszyć!

Skok tylko pokręcił głową.

— I tak podchodzimy za szybko. Jeśli mamy wyprostować na czas, musimy zarzucić tyłem. Wrzuć lewe na trójkę, ja wygaszę prawe zupełnie na kilka sekund.

— Hej! Zaraz wpierdolę się w jednostkę 33 dziobem i tyle będzie z Espery 206! — wrzasnął znów pierwszy pilot, kręcąc zawzięcie sterem.

— Jeszcze sekunda, staruszku — rzucił Skok. — Leroy, zerknij na moje wyliczenia. Nie rąbnąłem się w odmierzaniu potrzebnych sekund?

— Przeliczam — zarzęził Leroy, wciąż upchnięty pod konsolą. Jedna z jego klapek była otwarta i wychodził z niej teraz kabel, który niknął gdzieś w podłodze statku.

— Dane. Zostały. Wymierzone. Dokładnie. — oznajmił robot.

— Panowie, na trzy! — krzyknął Skok. — Raz. Dwa... Trzy!

Zdusił zapłon w tym samym czasie, w którym drugi pilot podniósł obroty lewych silników. Pierwszy pilot szarpnął kierownicą, a potem z całej siły pociągnął wajchę hamulca.

Maszyna jęknęła cicho, coś zabuczało, statkiem szarpnęło, wstrząsnęło, zadygotał krótko, po czym stanął zupełnie.

— Jesteśmy zaczepieni! — oznajmiła kobieta z drugiej strony sali. — Dokowanie zostało przeprowadzone poprawnie.

Członkini załogi odpowiedzialna za komunikację stuknęła w mikrofon na swojej konsoli.

— Tutaj Espera 206 jednostka 34, dokowanie zostało przeprowadzone poprawnie. Jesteśmy zamknięci, czekamy na przyjęcie jednostki 35.

Pierwszy pilot zdjął z głowy wielki hełm, oddychając z ulgą i przetarł mokre od potu włosy. Skok także przetarł rękawem swoje czoło. Potem wstał z fotela i rozprostował spięte ramiona.

— Dobra robota — drugi pilot klepnął go po plecach.

— Restartuję. System — oznajmił nagle spod konsoli Leroy.

Mężczyzna zmarszczył brwi.

— Co takiego? — nachylił się nad robotem.

— Restartuję. System — oznajmił znów Leroy i jego ekran nagle zupełnie zgasnął.

— Hej, hej! — Skok zamachał nerwowo dłonią. — Nie restartuj się! Stop! Anuluj restart. A-n-u-l-u-j r-e-s-t-a-r-t.

Ale było już za późno. Leroy wyłączył się zupełnie, bez żadnego powodu.

A potem wyłączyła się konsola Skoka. I drugiego pilota. I trzeciego.

W jednostce 34 nagle zgasło całe światło i załogę spowiła ciemność. Odezwało się kilka spanikowanych komend, których Skok jednak nie słuchał. Tknięty złym przeczuciem podszedł bliżej szyby i spojrzał w lewo, na ciąg 33 jednostek zadokowanych do siebie, tworzących Esperę 206.

Po kolei, w każdym statku światła gasły zupełnie, aż wreszcie wszelkie migoczące elementy wyłączyły się także na jednostce 1. Wszystko zamarło.

Ktoś na jednostce 35, która wyrosła nagle z ich prawej strony, gotowa do dokowania, musiał się rozproszyć, bo ich statek nie wyhamował w porę i musnął statek, na którym był Skok. Ci, który stali, upadli na podłogę, ścięci z nóg nagłym wstrząsem.

Gdyby w przestrzeni kosmicznej nie panowała próżnia, a co za tym idzie, mógłby rozchodzić się w niej dźwięk, z pewnością na zewnątrz słychać byłoby teraz niebezpieczne trzeszczenie wszystkich wprawionych w drganie jednostek.

Ekran Leroya tymczasem nagle znów się zaświecił, ale pojawiła się na nim jedynie informacja o awarii – „SOS109.28D1a0r5w7o0r2t9uxr" migotało w ciemnościach, które zapadły.

Dopiero wtedy Skok Tarken pomyślał, że być może obchodzenie zabezpieczeń systemowych statku kosmicznego tylko po to, żeby podłączyć do niego starego robota AI to nie był aż tak dobry pomysł, jak mogłoby się wydawać.

Rozejrzał się po pozostałych członkach załogi i uśmiechnął niepewnie.

— Ups — szepnął sam do siebie.

* * *

Jak się okazało, pełny restart maszyny tak ogromnej jak statek kosmiczny typu PannaE13 zajmował dokładnie siedem minut i było to siedem minut, przez które kapitan Korb musiała stać za drzwiami górnego pokładu, ponieważ nie było energii, która mogłaby je otworzyć. Zapasowe generatory zasilały tylko wentylację, dostarczając tlen i stabilizatory grawitacyjne, żeby wszyscy nie zaczęli nagle unosić się bezużytecznie dookoła, oraz chłodnice.

Wreszcie, po siedmiu długich minutach, system odzyskał sprawność i połączone jednostki Espery 206 zabłysły znów światłem silników. Konsole wszystkich odżyły, drzwi rozsunęły się z sykiem i na górny pokład wparowała rozwścieczona pani kapitan.

— Co się stało?! — wykrzyknęła ostro. Odepchnęła Skoka bezceremonialnie od konsoli, bo znajdował się najbliżej i zaczęła grzebać w komputerze pokładowym, szukając przyczyny nagłego restartu całego systemu.

Leroy stał nieruchomo pod konsolą, a na jego ekranie wciąż migał komunikat „SOS109.28D1a0r5w7o0r2t9uxr".Poza tym robot był bezużyteczny, jakby zawiesił się zupełnie.

Skok Tarken przyglądał się poczynaniom wściekłej kapitan ze złym przeczuciem. Zaledwie kilka minut później jego przeczucia się ziściły.

— Ty! — kapitan Korb oderwała się wreszcie od konsoli i wymierzyła w niego oskarżycielskim palcem. — Kto pozwolił ci grzebać w ustawieniach systemu!?

Skok wzruszył niewinnie ramionami.

— Musiałem podłączyć mojego robota AI do komputera pokładowego. Użyłem kabla od przesyłania danych, ale statek uznawał to za komendę do przejęcia dysków Leroya, więc nadałem mu status priorytetu... — mężczyzna urwał, zdając sobie sprawę, że kobieta pewnie wszystko to wyczytała już z historii protokołów.

— Głupcze! — syknęła. — Nadałeś swojemu robotowy status priorytetowy nad całym komputerem pokładowym! Nad całym zespołem jednostek składających się na Esperę! Zhakowałeś system i zostawiłeś go na łasce tej kupy złomu!

— Nie. Jestem. Kupą. Złomu — Leroy uruchomił się ponownie, jak za dotknięciem magicznej różdżki, ale teraz nikt na niego nie zwracał uwagi. Kapitan spojrzała na robota z odrazą i brutalnie wyrwała z niego kabel, który łączył go ze statkiem.

— Tak łatwo jest zhakować olbrzymie statki tego typu? — zapytał z niedowierzaniem Skok.

— Nie jest łatwo! — wrzasnęła kapitan, mordując go spojrzeniem.

— Więc jestem w tym naprawdę dobry... — mężczyzna nie potrafił ugryźć się w język. Błysnął niewinnym uśmiechem, ale mina szybko mu zrzedła.

— Jesteś zwolniony — odparowała mu kapitan.

Skok otworzył szerzej oczy.

— Chwila, chwila. Obgadajmy to! Przyznaję, trochę mi się cały plan omsknął, no ale pani kapitan, nie przesadzajmy. To mój pierwszy dzień!

— Gdyby ta twoja żałosna imitacja spersonalizowanej sztucznej inteligencji postanowiła się nagle wysadzić w powietrze, przez twoje bezmyślne modyfikacje systemu każdy przyłączony do nas statek zrobiłby to samo. Naraziłeś życie wszystkich członków załogi, kosztowałeś Esperę 206 ubytek w generatorach energii zapasowej, doprowadziłeś do przerwania formacji i wykazałeś się ogromnym brakiem dyscypliny.

— ...generacji. Numer. Seryjny. 0X85klmS...

Skokowi pierwszy raz od dawna zabrakło pomysłu na odpowiedź. Przesunął wolno dłonią po swoim szorstkim zaroście, jakby coś rozważał, ale przecież nie było już nad czym myśleć, prawda?

Trzy lata w klasie kosmicznej, dwa lata szkolenia sterowego, rok praktyk, dwa lata w technologiach międzygalaktycznych ze specjalizacją w komputerach pokładowych, rok spędzony w symulatorze i kolejny rok studiów podyplomowy w dziedzinie statków niskomanewrowych – wszystko to, żeby stracić pracę po zaledwie kilku godzinach spędzonych w przestrzeni kosmicznej.

— Odeślecie mnie na Ziemię? — zapytał wreszcie, czując na sobie spojrzenia wszystkich obecnych.

Kapitan Korb prychnęła głośno.

— Szkoda paliwa na transport kogoś takiego, jak ty — odparła oschle. — Zabieraj swoje rzeczy i zejdź pod pokład.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro