Rozdział 15 2/3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jedzenie z przeciętą szyją musiało stanowić nie lada wyzwanie. Kiaran unieruchomił swoją głowę poprzez ustawienie jej pomiędzy torsem a zgiętymi kolanami i co chwilę musiał ją poprawiać, gdy ta się przechylała. Homme przyglądał mu się z myślą, czy nie spróbować pomóc mu z przywiązaniem jej tak, jak była wcześniej, ale uznał, że to nie jest dobra chwila. Musiał działać powoli i ostrożnie, żeby nie spłoszyć straumatyzowanego chłopaka.

Zauważył, że Kiaran rzuca mu ukradkowe spojrzenia i z każdym kolejnym je coraz bardziej niechętnie. Sam więc zaczął opróżniać zawartość swojej miski i walczyć z mdłościami. Zadziałało. Jego towarzysz, zauważywszy, że nie tylko on je, zaczął robić to znacznie pewniej. W rezultacie skończyli kolację zaledwie pięć minut później.

"Musiał być okropnie głodny" pomyślał Homme, gdy przecierał naczynia zwilżoną szmatką. "Dobrze, że przynajmniej ma apetyt."

Somnis wciąż nie wrócił, chociaż nocne powietrze wbijało w skórę szpileczki chłodu, a ciemność zgęstniała na tyle, że było widać jedynie otoczenie ogniska. To jednak przygasało, a zebrany chrust powoli się kończył. Poszukiwania nowego w takich ciemnościach niosło ze sobą zbyt wielkie ryzyko zagubienia się.

Takie warunki mogły być idealną szansą do ucieczki — możliwe, że Homme i jego kompanom udałoby się uwolnić od nieproszonych towarzyszy. Powstrzymywały ich jednak dwa problemy. Po pierwsze, brak współpracy mógłby zdenerwować dullahany, dla których wytropienie i zabicie takiej zgrai nie stanowiłoby raczej problemu. Po drugie, to właśnie dla tych potworów wyruszyli w tę wyprawę. Opuszczenie ich bez odpowiedzi na mnożące się pytania nie wchodziło w grę. Za wiele poświęcili, by dojść do tego punktu.

Monstre korzystał z ostatniego blasku ognia i przeglądał swój notes. Cienie tańczyły na jego twarzy, a on marszczył brwi i stukał paznokciami o kolano. Momentami unosił zeszyt do oczu i mrużył powieki, a potem przeklinał pod nosem swoje pismo.

— To już któryś raz, kiedy zajmujesz się tą książeczką — zauważył Homme. — Mówiłeś, że masz w niej zapiski na wiele tematów. Czego teraz tam szukasz?

Starszy z nich wzruszył ramionami.

— Niczego konkretnego — odparł i schował notes do jednej z kieszonek u pasa. — Oglądałem ją z nudów.

Choć Homme wiedział, że to nieprawda, postanowił nie drążyć tematu. Zamiast tego wskazał na posłanie ułożone dla nich przez dullahany.

— Skoro nie masz nic do roboty, to proponuję się przespać — stwierdził. — Jutro czeka nas intensywny dzień. Trzeba korzystać z każdej chwili na odpoczynek.

Monstre jednak pokręcił głową.

— Ktoś musi stać na warcie — z tymi słowami wskazał krótko na Kiarana. — Ten tam raczej się do tego nie nada, więc pozostajemy my dwaj. Różnica polega na tym, że ty wciąż dochodzisz do siebie, a ja niedawno się wyspałem.

— Spałem dłużej od ciebie.

— Ale ja nie byłem na skraju śmierci. — W tamtej chwili wiatr zawiał mocniej. Ogień na chwilę przygasł, a twarz Monstre pogrążyła się w cieniu. — Lepiej, żebyś ty odpoczął. Ja wszystkiego przypilnuję.

Obaj zamilkli i siedzieli tak naprzeciwko siebie przez dobrą minutę. Obaj wiedzieli, że żaden z nich tej nocy nie zaśnie.

Ostatecznie Homme wstał, zgarnął koc z posłania i usiadł obok Kiarana. Otulił ich obu grubym materiałem. Wątpił, by chłopak zechciał przenieść się ze swojego miejsca w wygodniejsze. Jeśli mógłby mu pomóc, to jedynie dotrzymując mu towarzystwa.

Chyba podjął dobrą decyzję. Wkrótce ramiona Kiarana nieco opadły. Po raz pierwszy od rozbicia obozu pozwolił sobie na zamknięcie oczu.

Homme poczuł, jak jego serce robi się odrobinę lżejsze. Oparł brodę na kolanach i wpatrzył się w gwieździste niebo.

Był zmęczony. Ta wyprawa miała się nijak do jego poprzedniej wizyty w Cierniowym Lesie. Zapomniał o tym, że nie wyrusza na nią sam. Ciążyła na nim odpowiedzialność za dwie inne osoby, które prawie umarły przez jego bezmyślność. Poprzysiągł sobie, że do samego końca ich bezpieczeństwo będzie ono dla niego na pierwszym miejscu.

Zamierzał czuwać nad nimi aż do rana, ale jego ciało miało inne plany. W jednej chwili obserwował, jak dogasa ogień, w drugiej już spał, wyczerpany całym ciężarem, który na nim ciążył.

...

— Homme, budzimy się. Pobudka, już rano. — Głos Monstre po raz kolejny zaskoczył Kiarana swoim ciepłem i delikatnością. Mężczyzna wyglądał na bardzo zadowolonego, kiedy klepał policzki rycerza i do niego przemawiał. — Halo halo, no już, pośpisz sobie w drodze.

Kiaran drgnął, gdy usłyszał jęk zaspanego chłopaka tuż przy swoim uchu. Odsunął głowę nieco na bok i zamknął oczy, ale wtedy wyraźniej czuł ciężar na swoim ramieniu i miękkie włosy łaskoczące mu szyję. Postanowił skupić się na chmurach przesuwających się powoli po porannym niebie.

— Takie budzenie na kogoś innego zadziałałoby równie dobrze jak kołysanka — mruknął Homme i usiał prosto. Nagły chłód owiał skórę Kiarana w miejscu, które jeszcze przed chwilą ogrzewało ciepło cudzego ciała. — Przysnąłem... Dlaczego nie obudziłeś mnie na wartę?

Jedna z chmurek przypominała zwiniętego w kulkę kociaka.

— Somnis wrócił z dullahanami niedługo po naszej rozmowie. Nie było już potrzeby, byś mnie zmieniał. Jesteś głodny? Mamy sporo świeżego jedzenia.

— Chwila, wrócili razem?

— Ano. Co byś zjadł?

— Skąd wzięli jedzenie?

— Nie mam pojęcia. Bez obaw, ja już jadłem. Nie jest zatrute, czy coś.

Kiaranowi wydawało się, że nie to Homme miał na myśli. Zauważył obłok w kształcie potężnego pająka. Mara też miała takie długie ręce.

Nawiedziło go wspomnienie białej skóry, czarnych zębisk i rozrywającego powietrze wrzasku. Jego palce zaciśnięte na chudej kończynie i powoli cichnący krzyk. Zakrył dłońmi uszy. Wydało mu się, że jego ręce są pokryte czymś lepkim i gęstym. Że paznokcie ma długie i ostre jak szpony. Wziął drżący oddech i wyciągnął przed siebie rękę. W ostatniej chwili udało mu się złapać rąbek płaszcza odchodzącego Homme.

— Kiaran? — Dźwięk głosu rycerza przywiódł mu na myśl tę noc, podczas której ten spał z głową na jego ramieniu. Wdech, wydech. Głos w głowie ucichł. — Hej, co się stało? Potrzebujesz czegoś?

Nie był potworem. Homme się go nie bał. Nie pogardzał nim. Obiecał, że mu pomoże.

— Kiaran...

— Strasznie chce mi się pić.

Zdziwienie ogarnęło nawet Monstre, który przerwał krojenie chleba. Homme natomiast po pierwszym szoku rozpromieniał i pokiwał ochoczo głową.

— Już ci daję wodę! — zawołał. Zgarnął bukłak i wyciągnął go do Kiarana. — Proszę bardzo!

Ten przyjął przedmiot i zaczerpnął łyk chłodnego napoju. Potem drugi i jeszcze kolejny. Nim się obejrzał, opróżnił naczynie do połowy.

— Dziękuję — powiedział.

Rycerz wydobył z siebie radosne "Mhm!" i zabrał się za przeglądanie nowego jedzenia.

— Jakbyś jeszcze miał jakąś prośbę, daj znać! — dodał na odchodne.

Młodsze dullahany zajmowały się składaniem obozowiska, a ich przywódczyni odeszła na bok z Somnisem. Znowu wyglądali na zdenerwowanych. Somnis energicznie gestykulował, kiedy jego rozmówczyni stała nieruchomo jak posąg. Niedługo później dołączyli do reszty towarzystwa.

— Zostawcie to — demonica zwróciła się do swoich towarzyszek. — Resztę ogarną ci ludzie. — Powiedziawszy to, odwróciła się do Homme. — Jeśli zamierzasz coś powiedzieć, zrób to teraz.

Wyglądało na to, że z powodzeniem odczytała wyraz twarzy rycerza, który wstał i westchnął, jakby nadeszło nieuniknione.

— Chciałbym z tobą porozmawiać — oznajmił. — Sam na sam.

Kobieta kiwnęła głową, jakby się tego spodziewała. Przyjrzała się ich rzeczom, z których tylko niewielka część leżała jeszcze na trawie.

— Jak wyruszymy, będziemy szli z tyłu. Wtedy zadasz swoje pytania.

Usłyszawszy to, Monstre zmarszczył brwi, ale się nie odezwał. Nie minęło wiele czasu, nim wyruszyli w dalszą drogę. Tym razem jedynie dullahany i Somnis dosiadali koni. Monstre, na prośbę Homme podawał Kiaranowi brzoskwinie, które ten zjadał błyskawicznie, jakby chciał mieć to już za sobą. Sam rycerz, zgodnie z ustaleniami, pozostał nieco w tyle wraz z najstarszą z dullahanów.

Kobieta nie próbowała nawiązać dialogu. Szli w ciszy, dopóki Homme nie pozbierał myśli.

Dzień odsłonił kwiatowe polany i wydeptane przez zwierzęta ścieżki. Jako, że nie trzymali się żadnej drogi, napotykali ogromne doły, wielkie, suche gałęzie i potężne pajęczyny. Sądząc po przekleństwach, które w pewnym momencie odbiły się od drzew, Monstre już w jedną taką wszedł.

— Jak przywrócić Kiaranowi ludzką postać? — padło ostatecznie pytanie. Dullahan westchnęła. Spodziewała się tego.

— Żeby wiedzieć, jak coś odwrócić, należy dojść do przyczyny — odparła. — Gdybym wiedziała jedno, albo drugie, to by mnie tu nie było.

Homme stanął tak gwałtownie, że niemal potknął się przy tym o własne nogi. Poczuł, że jego ręka zaczęła gwałtownie drżeć. Złapał ją i przycisnął do piersi, ale to nie pomogło. Wziął głęboki wdech. Będzie dobrze.

Przecież zawsze istnieje jakieś drugie wyjście. Ta jedna odpowiedź nie musiała okazać się gwarancją porażki.

Jego rozmówczyni stała teraz przed nim. Nie odwróciła się. Obróciła jedynie swoją głowę tak, że mogła patrzeć na oddalającego się od niej Kiarana, który właśnie próbował odmówić Monstre kolejnej brzoskwini.

— Tak właśnie powstajemy — powiedziała przez zaciśnięte zęby. — Stajemy się ofiarami, by przeobrazić się w napastników. Zamieniamy się w tych, którzy zabrali nam nasze życie. Nie wiemy, dlaczego akurat my.

To nie było kłamstwo. Czuł to. Był pewien. Spróbował zignorować zbierającą się w jego ustach gorycz.

— Więc po co odbieracie życia? — zapytał. Nie udało mu się powstrzymać wrogości, pretensji i żalu jakie cisnęły mu się na język. — Dlaczego nie możecie po prostu...

— Sądzisz, że nas to bawi? Że robimy to dla zemsty?! — w głosie potora, który zniszczył wszystko, co Kiaran kiedykolwiek mógł posiadać, zabrzmiała pierwsza nuta człowieczeństwa. Rozpaczy.

Reszta ich grupy zniknęła za wzgórzem.

— Skoro tak bardzo chcesz wiedzieć, to proszę bardzo — warknęła dullahan. — Nie jesteś pierwszym, który szukał sposobu na złamanie tej klątwy. Tylko gdziekolwiek nie pójdziesz, wszystko sprowadza się do morderstwa.

Przerażająca myśl ogarnęła Homme. Rozwarł szeroko oczy. Widział wyraźnie gwałtownie unoszące się i opadające ramiona kobiety.

— Mówisz że... — nie śmiał dokończyć.

— Nikt nigdy tego nie potwierdził, ale mówi się, że któreś zabójstwo w końcu nas uwolni. Że jeśli będziemy zabierać kolejne życia, w pewnym momencie historia się odwróci i staniemy się na powrót ludźmi.

Więc jednak był sposób.

Najgorszy z możliwych.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro