Rozdział 15 3/3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiaran miał szansę na powrót do normalnego życia, jeśli będzie zabijał. Utrata człowieczeństwa w zamian za ludzką postać. Nie. To los gorszy od tego, co już go spotkało. "Muszę go przed tym ochronić" rozbrzmiewało w głowie Homme. "Nie dać mu stać się prawdziwym potworem."

— Znajdę inny sposób — oświadczył ochryple. Dullahan odwróciła swoją głowę, a ich spojrzenia się skrzyżowały. Zacisnął pięści. — Nie mów mu o zabijaniu. Proszę.

Kobieta patrzyła na niego chwilę, aż westchnęła i wzruszyła ramionami.

— Już i tak zniszczyłyśmy mu życie — odparła. — Nie zamierzam wtrącać się w nie bardziej, niż to konieczne.

Homme pokiwał głową i szepnął tylko jemu słyszalne: "dziękuję".

— Swoją drogą — Postanowił zacząć nowy temat, chociaż gorycz na języku wciąż nie zniknęła po tragicznych wieściach. — Czy wiesz coś o... Ziemi?

— Ziemi? — Jego rozmówczyni ruszyła dalej, a on za nią. — Jeśli masz na myśli ogrodnictwo lub rolnictwo, nie mam o tym najmniejszego pojęcia. Znam się natomiast na grzebaniu zmarłych.

Powoli doganiali już resztę. Byli w stanie zobaczyć, że wszyscy oprócz Somnisa co chwilę odwracają się w ich stronę.

— To nazwa pewnego miejsca. Muszę znaleźć sposób na dostanie się tam.

Dullahan cmoknęła i zaczęła nawijać na palce swoje włosy. Wyglądało to tak, jakby bawiła się puklami starej, zniszczonej lalki.

— Nie wiem, o czym mówisz — przyznała w końcu. — Ale znam osobę, która może być w stanie ci pomóc.

Homme skrzyżował ramiona na piersi. Większa chmura zakryła słońce i dzień, który rozpoczął się na dobre, nabrał stonowanych barw.

— Skąd mam wiedzieć, że nie zawiedziesz mnie tym na manowce? — zapytał, na co kobieta uśmiechnęła się do niego. Jej ostre, szare zęby bardziej przypominały psie, niż ludzkie.

— Nie dowiesz się tego, jeśli nie spróbujesz — odparła. — Ja ci niczego nie zamierzam obiecywać.

Minęła dłuższa chwila. Rycerz zagryzł wargi w zamyśleniu, ale ostatecznie pokiwał głową.

— W porządku — oznajmił. — Gdzie znajdę tę osobę?

Ich rozmowa trwała jeszcze kilka minut. W końcu rycerz zadał ostatnie pytanie, to, które nurtowało go od lat.

— Jak powstrzymać Cierniowy Las przed pożeraniem naszego świata?

Dullahan zaśmiała się głośno i odpowiedziała natychmiastowo.

Homme nie zdążył przyswoić jej słów, nawet w żaden sposób nie zareagował, kiedy rozległ się radosny głos bardziej energicznej z młodszych kobiet:

— Matko, dotarliśmy!

Chłopak zacisnął pięści. To nawet lepiej, że właśnie teraz przerwano ich konwersację. Musiał wyprzeć z siebie wiadomość, którą właśnie usłyszał. Schować ją gdzieś głęboko w sercu, dopóki nie będzie potrzebna. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech. Nic się nie stało.

Tamta część grupy stała na kolejnym wzgórzu, więc widzieli znacznie więcej. Homme i matka wymienili spojrzenia, po czym dołączyli do reszty, która zatrzymała się na szczycie. Wszyscy wpatrywali się w jeden punkt — potężną fortecę stojącą na niemal sięgającej chmur wapiennej skale.

Zamek Lebenstadt. Następny punkt ich podróży.

— Tutaj was zostawimy —  odparła matka dullahanów. 

Somnis zsunął się z jej konia, więc wsiadła na niego i rozsznurowała juki. W ślad za nią poszły jej towarzyszki i po chwili sześć worków spadło z brzdękiem na ziemię. 

Nikt się nie pożegnał. Młodsze kobiety uderzyły strzemionami boki swoich koni i wyruszyły. Ich przywódczyni pokiwała jeszcze głową do ludzi, których opuszczała i również pojechała z powrotem w stronę lasu. 

Homme patrzył na odjeżdżające dullahany, dopóki te nie zniknęły między drzewami. Kolejny ciężar spadł z jego serca, choć musiał przyznać, że zaczął postrzegać tę trójkę nieco inaczej. Westchnął i odwrócił się do reszty. Wtem jego poprawiający się humor zderzył się ze ścianą koszmarnego zawodu.

— Co ty tu jeszcze robisz? — zapytał Somnisa i zdziwił się niechęcią w swoim głosie. Mimowolnie uniósł dłoń do ust. Nie zamierzał zabrzmieć aż tak pretensjonalnie. Odchrząknął i widząc, że adresat jego słów najwyraźniej się nie przejął, dodał: — Wydawało mi się, że podróżujesz z tamtymi.

Somnis posłał mu jedynie głupkowaty uśmiech i przyjrzał się z zadowoleniem rozpościerającemu się przed nimi widokowi na miasto. Wiadomość była jasna. Jeden z nieproszonych gości zostaje.

Homme mruknął pod nosem słowa niezadowolenia, których nie wypadało mu powiedzieć na głos. Monstre położył dłoń na jego ramieniu. Twarz mężczyzny rozjaśniał szczery uśmiech.

— To co, pokażesz nam kolejny zakątek Ludusa? —  zapytał, rycerz poczuł, że zapał jego towarzysza dodaje mu otuchy.

—  Oczywiście — przytaknął. — Wciąż mam zadania do wykonania. Pozbyć się cierniowego lasu, zaprowadzić was do domu... — Z tymi słowami odwrócił się do Kiarana, który wciąż przyglądał się zamkowi. — Oraz zwrócić ci szansę na normalne życie.

Chłopak nie odwzajemnił spojrzenia, jednak nie musiał. Kąciki jego ust uniosły się do góry. To wystarczyło, by serce Homme wypełniło się nadzieją.

Somnis przyglądał się tej scenie z ubocza. Gładził opuszkami palców swoją torbę i obiecywał sobie, że uratuje ten świat.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro