Rozdział 16 1/2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po opuszczeniu Eutopii Patrimoine wydało się przygnębiająco brudne i niedoskonałe. Nieprzyjemne wspomnienia nie powstrzymały Ewandera przed zatęsknieniem na rześkim powietrzem i jasnymi ścianami, jakie zastał tamtym dziwacznym miejscu. Nie dał się jednak rozproszyć mieszanym uczuciom, jakie do niego żywił. Miał zadanie do wykonania i im szybciej będzie je miał za sobą, tym lepiej.

Słońce było już bliżej zachodniego horyzontu, niż wschodniego. Wciąż jednak zostało jeszcze dużo czasu do końca dnia. Najpierw zadzwonił do Evelyn. Miał dwanaście nieodebranych połączeń.

- Nareszcie raczyłeś się odezwać! - usłyszał i choć nie był to krzyk, odsunął od siebie słuchawkę. - Co to miała być za wiadomość?! Właśnie miałam do ciebie jechać!

Coś zacisnęło się na jego sercu. Nie chciał kłamać. Nie wobec niej.

- Przepraszam - zaczął i musiał odchrząknąć, bo głos odmawiał wydobywania się z jego ust. - Nie przyjeżdżaj, jednak nie ma potrzeby. Gdzie jesteś?

Po drugiej stronie rozległo się westchnienie ulgi. W końcu doszedł do niego głos pełen napięcia:

- W łazience w domu tej Rosaline. Nie dowiedziałam się niczego przydatnego. Tylko dziewczyna, jako stała klientka kojarzy Monstre, a tamten chłopak przyjechał tu z braćmi z Brytanii ledwie przedwczoraj. Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent nie mają z nim nic wspólnego.

- Zgłosili zaginięcie policji?

- Oczywiście, ale nie robią sobie w związku z tym większej nadziei. Zamierzają rozejrzeć się po mieście, popytać... Ale czarno to widzę.

Ewander zamilkł. Szedł już ulicami Patrimoine w doskonale znanym sobie kierunku. Tym razem jednak nie miał na celu nikogo obserwować. Zamierzał dokonać kradzieży.

Wziął drżący oddech.

- Ewa? - Evelyn najwyraźniej zmartwiło przedłużające się milczenie. - Jesteś tam?

- Tak, tak... Przepraszam. Trochę się zamyśliłem. Posłuchaj, mam... Małą prośbę.

- O co chodzi?

Chmury zakryły większość nieba, przez co miasto zrobiło się znacznie bardziej szare, niż wcześniej.

Musiał to zrobić. Tamten człowiek... Po Fortusie można było spodziewać się wszystkiego. Ewander za słabo go znał. Zbyt łatwo dał się złapać w pułapkę. Teraz modlił się tylko, by te działania pomogły Monstre wrócić do domu.

- Po prostu... Sprawa wygląda tak, że jak wracałem do domu i znalazłem to dziwne miejsce, to tam było... Jakieś dziwne coś, nie wiem, co, ale wyglądało jak coś, co mogłoby należeć do Monstre. No i wiesz... Chciałbym zobaczyć, czy on u siebie w domu ma takie rzeczy i czy ma to coś wspólnego z jego zniknięciem.

- Chcesz ode mnie klucze do jego mieszkania - podsumowała kobieta.

Ewander specjalnie unikał nazywania tego w ten sposób, ale zrozumiał, że to bezcelowe. Z rezygnacją przytaknął.

- Tak, dokładnie - mruknął.

Evelyn wydobyła z siebie ciche: "Hmm". Tymczasem on doszedł już do kamienicy, w której musiało znajdować się wszystko, czego szukał. Zacisnął palce na urządzeniu. Gdzieś głęboko miał nadzieję, że usłyszy odmowę.

- W porządku - padło jednak. - W razie czego, będzie na mnie za grzebanie w jego rzeczach.

Wyrok zapadł. Stary, wąski budynek wydawał się szydzić: "No, panie ciekawski. To jest właśnie cena, jaką zapłacisz za wtykanie nosa w nie swoje sprawy". Ewander z niechęcią przyznał mu rację.

- Wielkie dzięki - rzucił, zanim cisza znowu się przedłużyła. - To co, gdzie się spotkamy?

- Podjadę do ciebie. Razem się rozejrzymy.

Jeszcze lepiej.

...

Spotkali się na miejscu kwadrans później. Evelyn uniosła kąciki ust na powitanie i wyjęła z kieszeni klucze, przy których wisiał breloczek z czarnym kotkiem. Nic dziwnego, że była w ich posiadaniu. To mieszkanie należało do jedynie do niej.

- No dobra, wchodzimy - ogłosiła i weszła do kamienicy. - Byłeś tu już kiedyś?

Klatka schodowa wyglądała dość skromnie. Szare ściany pokryte skrzynkami na listy, podłoga wykładana kamiennymi kaflami. Miejsce rzeczywiście w stylu Monstre. W tym miejscu jeszcze mocniej odczuwało się jego zniknięcie. Brakowało jego zgryźliwego tonu i słów godnych zmęczonego życiem dziadka.

Ewander pokręcił głową na zadane mu pytanie.

- Nie, nigdy - przyznał. - Ale powiem ci, że właśnie tak wyobrażałem sobie to miejsce.

Zaczęli wchodzić na górę. Evelyn stukała pomalowanym na złoto paznokciem o barierkę. Minęli pierwsze piętro i zatrzymali się na drugim, ostatnim. Z zewnątrz wydawało się, że mieszczą się tam co najmniej trzy.

- Cóż, chętnie się dowiem, czy to, co tam zobaczysz, również cię nie zdziwi - odparła. Włożyła klucz do dziurki. Ewander wstrzymał oddech. Nieprzyjemne uczucie w ustach powróciło. Przeczucie, że to, co robi, nie powinno nigdy mieć miejsca.

Rozległ się zgrzyt, drzwi były otwarte. Wszystkie sekrety Monstre stały przed nimi otworem.

Jedno za drugim weszli do wąskiego korytarza. W powietrzu roznosił się subtelny zapach stęchlizny. Wieszak był pusty - kurtka została w pracy. Butów również brakowało. Evelyn jak najszybciej weszła do salonu łączonego z kuchnią, by zrobić im więcej miejsca. Ewander był jej za to wdzięczny. Rozmiary tego korytarza przyprawiały go o klaustrofobię.

Trzeba było odsłonić okna, by wpuścić do pomieszczenia nieco światła. Otworzyli też balkon - powiew świeżego powietrze przyprawił ich o natychmiastową ulgę.

- I co? Spodziewałeś się tego? - spytała Evelyn, gdy podchodziła do jednego z regałów.

Ewander rozejrzał się, by znaleźć odpowiedź. Miejsce przeciętnych rozmiarów sprawiało równie przeciętne wrażenie. Stolik kawowy, kanapa, regał i telewizor. Podłogę jeszcze zdobił beżowy dywan. Wokół było niezwykle czysto. Wydawało się wręcz, że nikt tu za bardzo nie przebywał.

- Można tak powiedzieć - stwierdził w końcu. Nie miał jednak pewności co do swojej odpowiedzi. Podszedł do regału, przy którym stała jego szefowa. - Jest tu tak strasznie... Nijak. Jakbym oglądał mieszkanie na sprzedaż.

Kobieta pokiwała głową.

- Zrozumiałe - podsumowała.

Przejrzała książki, na jakie natrafiła. Były to głównie podręczniki do programowania, poradniki graficzne i kursy tworzenia gier RPG. Wśród tego wszystkiego stała jedna księga baśni z brudnym, podrapanym grzbietem. Wyjęła ją i przesunęła palcami po okładce. Przedstawiała ona rycerza wspinającego się po wieży Roszpunki.

- To mnie akurat zaskoczyło - skomentował Ewander.

Evelyn zaśmiała się, ale coś się zmieniło. Brzmiała jak wtedy, kiedy przyjeżdżała czasem do kwiaciarni i pytała Monstre, jak ten sobie radzi. Wydawała się taka... Stęskniona.

Otworzyła książkę na pierwszej stronie. Wewnętrzną stronę okładki ozdobiono odręcznym tekstem mówiącym: "Dla naszego małego słoneczka z okazji piątych urodzin! Niech twoje serduszko będzie tak duże i silnie, jak wszystkich książąt w tej książce razem wziętych.".

- Od twojej kochającej cioci - dokończył na głos Ewander. - Ojej, dałaś mu to na piąte urodziny? I on wciąż to u siebie trzyma!

Spodziewał się przynajmniej słabego uśmiechu, jednak jego towarzyszka nie zdejmowała spojrzenia z książki. Przeniosła je na stronę tytułową, całą pomazaną kredkami. Na papierze dało się rozpoznać wizerunek wielkiego rycerza trzymającego za rękę małe, czarnowłose dziecko, zapewne samego Monstre.

Z jakiegoś powodu zdawało mu się, że coś było tu nie tak.

Nagle rozległ się huk. Podskoczył w miejscu, a włosy zjeżyły mu się na karku.

Fortus?!

Już zamierzał rozejrzeć się w poszukiwaniu intruza, ale w porę zrozumiał, że to po prostu Evelyn zamknęła gwałtownie książkę. Westchnął z ulgą. Najwyraźniej był już po prostu przewrażliwiony. Dobrze. Lepiej, żeby dziwne rzeczy działy się w jego głowie, niż w rzeczywistości.

- Nie znajdziemy tu nic ciekawego - zaskakująco szorstki głos kobiety wyrwał go z zamyślenia. - Idziemy dalej. Zobaczysz, w jego pokoju jest znacznie większy syf.

Rozbawiło go to, bo jakoś nie dowierzał. Monstre był raczej osobą, która cały czas siedzi w jednym miejscu i najzwyczajniej w świecie nie ma jak zrobić bałaganu.

Przeliczył się.

Jak salon był aż zbyt czysty, tak sypialnia przerażała. Po podłodze walały się opakowania po jedzeniu i pozakreślane kartki papieru. Na łóżku leżała przewrócona sterta książek, natomiast biurko i szafki zajmowały dwa laptopy i cała sieć kabli. Gdzieś na parapecie rzucała się w oczy nadgryziona tabliczka czekolady.

Nigdy nie pomyślałby, że jego przyjaciel mógłby funkcjonować w takich warunkach. Był pewien...

- Witam w pokoju zagorzałego programisty - Evelyn westchnęła ciężko, jak matka nieposłusznego dziecka. - Jest tu tyle dziwnych gratów, że można przebierać je godzinami. Czego dokładnie potrzebujemy?

- Czego... Dokładnie...? - Ewander rozejrzał się w panice. Jakoś nie pomyślał o tej części swojej bajeczki. Nie miał czego pokazać Evelyn, więc co miał jej powiedzieć? Co Monstre mógłby mieć teoretycznie przydatnego w ich sprawie? - No cóż... - Wtem zauważył w kącie zwykły, mechaniczny zegarek. - Smartwatcha! - zawołał w końcu. - Znalazłem podpisaną ładowarkę do smartwatcha, pomyślałem, że to mógłby być jakiś trop...

Urwał, gdy zobaczył niedowierzające spojrzenie swojej szefowej.

- To "dziwne coś" o którym mówiłeś to... ładowarka? - powtórzyła. - Mówisz serio?

Nie potrzebował tych słów, żeby wiedzieć, jak beznadziejne kłamstwo wymyślił. Ograniczył się do kiwnięcia głową. Był pewien, że powie choć jedno słowo i jeszcze bardziej pogorszy sytuację.

Evelyn jęknęła głośno i zabrała się za przeszukiwanie szuflad.

- Nie wierzę w ciebie czasem... - westchnęła. - Cóż, i tak miałam prędzej czy później przejrzeć to wszystko. Może jednak trafi się coś, co pomoże nam go znaleźć.

Rozpoczęli więc penetrowanie pokoju wzdłuż i wszerz. Po piętnastu minutach nadeptywania na papierek za papierkiem Ewandera szlag trafił - poszedł po worek na śmieci i zajął się sprzątaniem. Tak przy okazji.

Ręce go cały czas świerzbiły, napięte, jakby chciały odsunąć się jak najdalej od cudzych przedmiotów. Zgadzał się z nimi, ale mimo to parł dalej. Wyjmował papiery za papierami. Odkładał na bok wszystko, co miało na sobie jakieś kody, komendy, cokolwiek, co wydawało się związane z projektem Monstre. Brał też każdy możliwy pendrive, których znalazł zaskakująco dużo. Zastanawiał się, czy da radę zabrać też laptopy. Wyglądały na stare, ale mogły zawierać coś przydatnego.

Przyjrzał się staremu gniazdu USB, jakie właśnie znalazł. Zdecydował właśnie, że na nic mu po tym. Odłożył je z powrotem do szuflady. Minęła dłuższa chwila, nim zabrał rękę.

Dlaczego tak się starał? Po co tak starannie przebierał nieswoją własność, skoro zamierzał oddać ją praktycznie obcemu, potencjalnie niebezpiecznemu mężczyźnie?

Czy naprawdę miał aż tak wielką nadzieję, że może te działania pomogą mu w sprowadzeniu przyjaciela do domu?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro