Rozdział 16 2/2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Evelyn z każdym kolejnym zakątkiem sypialni cmokała z niezadowoleniem i kręciła głową. Ewander natomiast dość szybko zebrał całkiem sporą kupkę przedmiotów, które mogłyby przydać się Fortusowi. Największą część leżącej na łóżku kupki stanowiły notatki. Całe stosy zeszytów i powyrywanych kartek, niektóre starannie prowadzone, inne wypełnione niemal niezdatnymi do rozczytania bazgrołami. Wszystkie jednak zawierały cyferki i niezrozumiałe znaki, które najprawdopodobniej należały do języka programowania. 

Po dobrej godzinie nie została już żadna nieprzeszukana przestrzeń oprócz miejsc, w których Monstre składował ubrania. Ewander stanął w pewnej odległości od odłożonych miejsc i zagryzł wargę. Jak miał wynieść to wszystko tuż pod nosem swojej szefowej?

Musiał zrobić to przy tej okazji, bo wiedział, że nie będzie żadnej innej. Evelyn, towarzysząc mu tutaj, postawiła jasną granicę — chętnie zaangażuje go w poszukiwania, ale nie pożyczyłaby mu kluczy do mieszkania swojego siostrzeńca. Rozumiał to i szanował. Już i tak przesadzili z naruszaniem prywatności zaginionego. Nie znaczyło to jednak, że takie podejście było mu na rękę.

— Ewa, co te wszystkie rzeczy robią na łóżku? — Kobieta wróciła właśnie z krótkiego wypadu do toalety i skrzyżowała ramiona. — Jak ty to teraz odłożysz na miejsce?

Gdyby chociaż zamierzał to zrobić, byłoby znacznie łatwiej. Odwrócił się do Evelyn i schował ręce do kieszeni spodni, by ukryć drżenie palców.

— No właśnie... Właśnie wolałbym na razie ich nie odkładać — mruknął. Na pytające spojrzenie szefowej wziął głęboki oddech. — Chodzi o to, że... Chyba dałbym radę coś znaleźć, gdybym miał więcej czasu na przeanalizowanie tego wszystkiego. 

Nadzieja, że wraz z tymi słowami część ciężaru z jego ramion spadnie, wyparowała, zastąpiona uczuciem jeszcze głębszego przytłoczenia. Zagłębiał się w swoje okrutne, niesprawiedliwe kłamstwo. Tymczasem Evelyn zmarszczyła brwi. Spojrzała to na swojego towarzysza, to na stos prywatnych rzeczy Monstre.

— Nie podoba mi się ten pomysł — odparła w końcu. Ewander przymknął oczy. Właśnie takiej reakcji się spodziewał. 

— Proszę... — jęknął. W głowie szukał najlepszych możliwych słów, a jednocześnie walczył z wielką ścianą sumienia. Powinien odwołać się do seriali i książek kryminalnych, jakie z zapałem poznawał? A może powiedzieć, że zaginionemu to nie zaszkodzi, a jedynie pomoże? — Słuchaj, tam na pewno znajdzie się coś...

— Ewander.

To jedno słowo wystarczyło, żeby wszystkie jego rozważania obróciły się w pył.

— Tak?

Kobieta westchnęła, rozłożyła ręce. Dała sobie chwilę do namysłu, zanim położyła dłonie na ramionach Ewandera i zadarła brodę, by nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Miała takie samo spojrzenie, co Monstre. Gdy bursztynowa barwa ich oczu ciemniała do odcieni czekolady, wydawały się wywiercać dziurę w duszy drugiej osoby. Tylko, w przeciwieństwie do niego, wiecznie obojętnego na świat i zaabsorbowanego własną rzeczywistością, Evelyn przypominała nagrzany na słońcu kamień. Ciepła, lecz twarda.

— Ja też się martwię — stwierdziła w końcu. — I rozumiem, że masz ogromnie ciężko. Że Monstre jest ci bardzo, bardzo bliski i z całego serca chcesz go odnaleźć. Dlatego pozwoliłam ci tu przyjść, nawet grzebać w jego rzeczach. Ale w tym, co wybrałeś widzę niejeden pendrive i pełno zeszytów — mówiła powoli, spokojnie. Wystarczyło jej chwilę posłuchać, by wyczuć, jak bardzo się starała, by nie zabrzmieć ofensywnie. — Przykro mi, nie możemy posunąć się aż tak daleko, by to wszystko analizować. Jeśli chcesz, zadzwonimy po policję i powiesz im, że to wszystko może pomóc w sprawie. Niestety na więcej nie mogę ci pozwolić.

Oczywiście. Czego innego mógł się spodziewać? Przecież nie otrzymałby odpowiedzi w rodzaju: "No jasne, weź sobie tę stertę cudzej własności, przecież to nic takiego, że zrobisz to bez zgody i wiedzy właściciela, skoro ten jest zaginiony!"

— No tak — szepnął. — Masz rację. Przepraszam. Policjanci pewnie by się wkurzyli.

Evelyn posłała mu pokrzepiający uśmiech i potargała jego włosy. 

— Pamiętaj, że oni mają znacznie większe możliwości od nas — odrzekłszy to, zaczęła sprzątać po ich wypadzie. Omijała jedynie to, co powyciągał Ewander, żeby sam się tym zajął. — Nawet, jeśli nasze poszukiwania nic nie dadzą, policja prawie na pewno da sobie radę. Poza tym, jak do jutra nie będzie żadnych wieści, to opublikujemy ogłoszenie w mediach. Zobaczysz, Monstre lada moment znowu będzie nam narzekał na irytujących ludzi.

— Tak... Pewnie tak.

Choć wszystkie przedmioty ze stosu miały swoje miejsce, Ewander wepchnął je do jednej szuflady, gdy Evelyn nie patrzyła. Zawahał się przed jej zamknięciem. Nie otrzymał zgody na zabranie tych rzeczy, ale nie była mu ona koniecznie potrzebna.

— Muszę do toalety — rzucił.

— Zaraz wychodzimy, wytrzymasz te dziesięć minut. — Jego szefowa właśnie zarzuciła sobie torbę na ramię, natomiast on pokręcił głową i zagryzł wargę, jakby walczył z potrzebą. W końcu kobieta westchnęła. — No dobra, leć. Tylko szybko.

Poszedł więc i zamknął drzwi na zamek. Rzucił okiem na wystrój pomieszczenia. Sprawiało podobne wrażenie, co salon. Kosz brudnych ubrań w ciemnych kolorach stojący przy pralce, kilka kosmetyków i pusta rolka po papierze toaletowym stanowiły jedyne znaki, że ktoś tu czasem wchodził. 

Nie potrzebował sobie ulżyć, więc wyjął z kieszeni telefon, odłożył go na umywalkę i zaczął przeszukiwać szafki. Na szczęście żadna nie skrzypiała, dzięki czemu nie musiał się starać, by być cicho. W jednej znalazł jedynie ręczniki, w drugiej prawie pustą paczkę golarek. Inna była zupełnie pusta. Ostatnia zawierała grzebień i nożyczki. 

Nic ciekawego. Czyli praktycznie cały czas Monstre spędzał jedynie w swoim pokoju.

Uznawszy, że minęło wystarczająco dużo czasu, Ewander spuścił wodę i wrócił do Evelyn, która już czekała na niego ze swoimi i jego rzeczami w korytarzu.

— Gotowy? — zapytała, na co on pokiwał głową i przyjął torbę. Obejrzał się po raz ostatni na dom, który nie skrywał już przed nim żadnych tajemnic. 

Co za przygnębiające miejsce.

Obrócił się na pięcie i wyszedł z mieszkania. Evelyn zamknęła drzwi na klucz i pierwsza ruszyła do samochodu. Ewander szedł dwa kroki za nią i próbował skupić się na równomiernym oddechu. Nie mógł dać po sobie poznać, że się stresuje. Że jest coś, co ukrywa.

Weszli do samochodu. Słońce osiągnęło już najwyższą pozycję na niebie i chyliło się szybko ku zachodowi. Jeszcze niedawno dni były nieznośnie długie, a teraz noc nadchodziła coraz szybciej. Ruszyli w drogę.

Właśnie wtedy Ewander wciągnął gwałtownie powietrze, jakby przypomniał sobie coś ważniego.

— Telefon! — zawołał. — Zapomniałem telefonu z łazienki!

Evelyn jęknęła głośno i zacisnęła dłonie na kierownicy. Gwałtownie zwolnili. Samochód jadący za nimi ledwo zdążył zahamować.

— Sprawdź w torbie — zaproponowała. — Błagam, powiedz mi, że jest w torbie.

Choć Ewander wiedział doskonale, że nie ma tam urządzenia, sprawdził to niedbale i pokręcił głową.

— Nie ma... Przepraszam — odparł. — Jestem pewien, że zostawiłem ją w łazience...

Jechali tak jeszcze przez moment, kiedy Evelyn liczyła pod nosem do dziesięciu.

— No trudno — usłyszał ostatecznie.  — Jesteś rozkojarzony. To zrozumiałe.

Z tymi słowami westchnęła ciężko i zawróciła. Ewander musiał zagryźć wargę, żeby się nie uśmiechnąć. Jak na razie plan szedł po jego myśli.

Dopiero po ominięciu kilku budynków zrozumiał, jak okrutna była to satysfakcja. Zacisnął palce na spodniach. Przymknął oczy i wyobraził sobie, że wyrywa sobie to uczucie z piersi. Nie było w nim miejsca na radość z oszukiwania innych.

Co nie zmieniało faktu, że i tak stał się kłamcą.

Przejechali już kawałek, więc powrotem do miejsca wyjazdu zmarnowali dobre pięć minut. Ewander w pośpiechu wyszedł z samochodu i odwrócił się do kobiety, jakby czekał, aż ta pójdzie jego śladem. Ta jednak, zgodnie z jego oczekiwaniami, została w samochodzie.

— Pospiesz się, dobra? — poprosiła i wyciągnęła do niego klucze. — Na paluszkach. I nic już tam nie dotykaj.

— Jasne, dzięki! — zawołał, zgarnął pęk i pobiegł do kamienicy. 

Puszczenie go samego na przeszukiwanie mieszkania to zbyt wiele, ale dlaczego nie miałby pójść tam tylko na chwilę po to, by odzyskać swój telefon? 

Evelyn mu zaufała.

Zignorował pieczenie w klatce piersiowej. Musiał to zrobić. Nie miał wyboru.

Na klatce schodowej przeskakiwał po dwa stopnie. Błyskawicznie dotarł do mieszkania, otworzył drzwi i wparował do środka. 

Teraz zgarnąć telefon i rzeczy.

Wcześniej w korytarzu zauważył rolkę worków na śmieci. Teraz urwał jeden z nich i pobiegł do szuflady, do której wcześniej wepchnął wszystko, co uznał za przydatne. Wrzucił to do worka, zamknął szufladę, wszedł do łazienki, zabrał telefon i wyniósł się z mieszkania.

Całkiem niezły czas. Nie powinien wydać się podejrzany.

Gdy zbiegł już na dół, rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś ciemnego kąta. Ostatecznie wcisnął worek pod klatkę schodową. Wypowiedział ciche życzenie, żeby nikt w najbliższym czasie nie zainteresował się tymi rzeczami i wyszedł z kamienicy. Teraz wystarczyło wrócić samotnie do kamienicy, zabrać worek i przekazać go Fortusowi.

Już po chwili siedział w samochodzie i próbował uspokoić oddech.

— Hej, hej, kazałam ci się pospieszyć, ale nie aż tak! — Evelyn zmarszczyła brwi na widok jego zadyszki. — No już, spokojnie. W drzwiach jest butelka wody. Masz telefon?

Zamiast odpowiedzieć, pokazał jej przedmiot. Następnie wziął wodę i opróżnił całą butelkę na raz.

— Okej, to wszystko? Po nic już się nie trzeba wracać?

— Nie trzeba. Na pewno.

Jego szefowa patrzyła na niego przez chwilę ze zmrużonymi brwiami, a on udawał, że tego nie widzi i zachwyca się kwiatami rosnącymi na czyimś balkonie. W końcu wyjechali w drogę do mieszkania Ewandera, które znajdowało się po przeciwnej stronie względem kwiaciarni. Gdy mijali zamknięty sklep, mężczyzna kątem oka zauważył w witrynie wazon żółtych lilii.

Odwrócił wzrok.

Monstre zawsze wolał białe.






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro