Rozdział 2 2/2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Cała trójka zebrała się wokół okrągłego stołu z jasnego drewna okrytego żółtym obrusem. Kiaran przesunął palcami po miękkim materiale. Nawet takie drobiazgi były tu śliczne i przyjemne w dotyku. Przeniósł wzrok na kubek herbaty, który wkrótce się przed nim pojawił. Błyszczącą powierzchnię naczynia zdobiło namalowane ręcznie drzewo. Zmarszczył brwi. Jego dłonie dalej spoczywały na kolanach.

Rosaline uśmiechnęła się do niego, lecz ten uparcie wbijał spojrzenie w kubek.

— Wiesz Kiaran, spotkania z tobą chyba najbardziej się obawiałam — powiedziała. Na te słowa Allistor skupił się na delektowaniu się swoim napojem, jakby udając, że ta rozmowa go nie dotyczy. 

Kiaran zagryzł wargę. 

— Ach tak — odparł tylko.

Spodziewał się, że Rosaline okaże jakiekolwiek niezadowolenie, lecz ta tylko spokojnie wzięła łyka swojej herbaty. Używała błękitnego kubka w stokrotki.

— Myślę, że cię rozumiem. Obawiasz się, prawda? Nie znasz mnie, a ja mam właśnie zabrać ci brata.

— Nic takiego nie powiedziałem.

Kobieta odwróciła się do jego brata, odsłaniając długą, wąską szyję zdobioną sztucznymi perłami, matowymi ze starości.

— Alliś, mógłbyś sprawdzić, co z chłopcami?

"Alliś"? Co to za beznadziejne zdrobnienie? przemknęło Kiaranowi przez myśl, jednak Allistor jedynie musnął dłoń swojej narzeczonej i ruszył do salonu. W jego szklance zostały już tylko kostki lodu.

— W razie czego wołajcie — rzucił za sobą, zanim zniknął za drzwiami.

Kiaran zacisnął palce na materiale spodni, dziękując w duchu, że nikt nie może tego zobaczyć. Nie pomogło to jednak na fakt, że został sam na sam z przyszłą żoną własnego brata. Zaczął się rozglądać po kuchni unikając widoku Rosaline. Wszędzie panował idealny porządek. Na szafkach stały słoiki z przyprawami, a ścianę po drugiej stronie zajmowały obrazy przedstawiające na różny sposób niebo. Dlaczego tu musiało być tak ładnie? Jakby całe to miejsce szeptało do niego: "Zrelaksuj się, odpocznij". W rezultacie był jeszcze bardziej spięty.

— Kiaran — zadrżał na dźwięk gładkiego głosu kobiety. Uparcie unikał patrzenia na jej twarz, ale nie uszło jego uwadze, jak pięknie światło zza okna za Rosaline przebijało się przez jej włosy. 

Zmusił się, by spojrzeć jej w oczy. Natychmiast poczuł przymus odwrócenia wzroku. Z trudem go zignorował.

— Tak? — odpowiedział.

Rosaline przestała się uśmiechać. Obracała kubek w dłoniach, jakby zastanawiając się, od której strony się z niego napić.

— Ja i twój brat poznaliśmy się w Edynburgu, gdzie wyjechałam na wakacje.

— Wiem o tym.

— Przez trzy lata utrzymywaliśmy kontakt przez internet.

— To też wiem.

— Ale o moim istnieniu dowiedziałeś się dopiero trzy miesiące temu, kiedy Allistor mi się oświadczył.

Na to już nie odpowiedział. 

Rosaline kontynuowała, wciąż bawiąc się kubkiem.

— Widzisz, ja nasłuchałam się o tobie przeróżnych historii, ale ty mnie w ogóle nie znasz. Na pewno jesteś przerażony taką nagłą zmianą... Ślub, przeprowadzka Allistora, i to jeszcze tak daleko... Zostaniesz sam z chłopcami, oddając jednego z braci obcej kobiecie. To musi cię przerastać.

Wciąż się nie odezwał. Nie tak to miało wyglądać.

— Dążę do tego, że zależy mi na twoich uczuciach. Chciałabym sprawić, by ten czas był dla ciebie nieco łatwiejszy... Byś nie czuł, że coś straciłeś.

Jej spojrzenie było przepełnione szczerą troską. To jedno z tych, które urzekały, łapały w swoje ciepłe sidła i nie pozwalały uciec – samym swoim istnieniem przekonywały, by w nich zostać. Choć Rosaline nie wyróżniała się swoją urodą, przyciągała wrażliwością.

Kiaran wreszcie wziął łyka herbaty, która nieco rozluźniła zaciśnięty w brzuchu węzeł. Słodkość miodu przełamywała gorycz napoju. 

— Ja... Nie trzeba. Jest okej — odparł znacznie ciszej, niż zamierzał. 

— Za szybko, co? — Rosaline westchnęła, uśmiechając się lekko. — Dobrze, krok po kroku. Najpierw się troszkę poznamy. Potem może gdzieś wyjdziemy całą piątką? Albo trójką?

Zadrżał, gdy smukłe palce kobiety objęły jego dłoń, wciąż zaciśniętą na kubku. Nagle jego chęć zapadnięcia się pod ziemię wzrosła.

— Gdzie jest toaleta? — wydukał, przyciągając do siebie ręce. 

Spuścił wzrok, by nie widzieć jej zawiedzionej twarzy.

— Na końcu korytarza — usłyszawszy to, poderwał się z krzesła i szybkim krokiem ruszył we wskazanym kierunku. 

Z wyższego piętra dobiegały stłumione śmiechy jego braci. Przeszedł krótkim korytarzem, starając się nie zwracać uwagi na przyjazną atmosferę. Zamknął się w łazience i osunął po drzwiach.

Chciał móc powiedzieć, że mu niedobrze od tej słodyczy. Że to wszystko jest zbyt sztuczne, przesadzone i nienawidzi tej całej Rosaline, która była niby taka delikatna i urocza, ale na pewno skrywała swój paskudny charakter.

Ale cholera, ta kobieta to chyba najmilsza osoba na świecie.

— I jak ja mam cię teraz nienawidzić? — wyszeptał, podciągając kolana pod brodę. — Przecież nie ma opcji, że Allistor nie będzie z tobą szczęśliwy...

Uniósł wzrok, by zobaczyć wyposażenie łazienki. Nic nowego. Równo poukładane na półkach kosmetyki, złożone w kostkę ręczniki i umyte na błysk szyby oraz lustra. Ona zawsze utrzymywała taki porządek, czy przez tydzień sprzątała przed ich przybyciem?

Przesiedział tak może z dwie minuty, zanim unoszący się nawet tutaj zapach obiadu przybrał na sile. Zagryzł wargę. Był głodny. Plus, wypadałoby nie robić problemów i przyjść na posiłek. Już i tak wyszedł na obrażone dziecko, mając ponad dwadzieścia lat.

Usłyszał, jak po korytarzu przebiegli chłopcy, piszcząc i śmiejąc się, a za nimi Allistor, który już wkrótce miał założyć własną rodzinę. 

Nową rodzinę. Bez nich.

W końcu wstał i wrócił do kuchni, w której nagle aż wrzało od głosów. Rosaline w żółtym fartuszku i fioletowych rękawiczkach wyjmowała z pieca naczynie z zapiekanką. Will i Collin przypatrywali się jej poczynaniom, a Allistor pilnował, by nie dotknęli przypadkiem nic gorącego.

Stanął z boku, obserwując w milczeniu tę scenę. Jego bracia, jedyni przyjaciele, skupieni wokół obcego człowieka. Osoby, która nie oglądała z nimi bajek w środku nocy, nie wspinała się po drzewach i nie przytulała ich, gdy mieli koszmary. Tak po prostu miał ją zaakceptować jako nowego członka rodziny?

Nie, to nie tak. Przecież próbowali go wspierać, mimo własnych problemów. Nie zapomnieli o nim, chociaż właśnie zaczynali stąpać po wspólnej ścieżce, innej od tej, którą on sam kroczył. 

Jak niewdzięczny musiał być, skoro frustrowało go to jeszcze bardziej?

Zacisnął zęby. Nie potrafiłby przecież udawać, że wszystko w porządku.

Zasiedli do stołu. Ponury nastrój nie odebrał Kiaranowi apetytu, który odkrył, że zaserwowana im zapiekanka ziemniaczana to nic innego, jak kulinarny cud. Delikatna, miękka masa gładko przechodziła przez gardło, przed tym szokując smakiem czegoś mlecznego. Czosnek podbijał słoność, a zapach gałki muszkatołowej zachęcał do brania następnego i jeszcze jednego kęsa. Nic dziwnego, że wszyscy oprócz Rosaline nakładali sobie ogromne porcje.

— Rosa, czy ty podpisałaś pakt z diabłem? — Allistor wepchnął sobie do ust kolejny kęs i niemal natychmiast połknął. — Jak możesz tak świetnie gotować?!

Ta tylko uśmiechnęła się, lekko skonfundowana.

— To proste danie... I nie jest jakoś wykwintne. Alli, czym ty karmisz swoich braci? Jedzą, jakby nigdy nie mieli w ustach ziemniaków.

— Bo Alli strasznie gotuje! — Will oblizał sobie usta. — Wszystko jest za ostre albo za słone!

— Po prostu lubię intensywne smaki...

— Dzięki twoim intensywnym smakom robimy sobie tosty na obiad — Kiaran w końcu postanowił wtrącić się do rozmowy.

Allistor uderzył go delikatnie w tył głowy.

— Teraz to ty będziesz im gotował i zobaczymy, jak sobie poradzisz. 

Przed chwilą nabyta swoboda natychmiastowo wyparowała. No tak. Obowiązki domowe przejdą na Kiarana.

— No tak — rzucił tylko i wrócił do jedzenia. Zapiekanka nagle wydała mu się nieco chłodniejsza.

Twarz jego starszego brata zmieniła się z rozbawionej na zmartwioną.

— Ale wiem, że dasz sobie radę. Już i tak godnie mnie zastępujesz!

Will dalej beztrosko się zajadał, natomiast Collin patrzył to na Allistora, to na Kiarana, nagle o wiele spokojniejszy. Hałas panujący w kuchni praktycznie zniknął.

— Kiaran...

"Nie rób problemów."

— Przepraszam. Jasne, postaram się — mruknął Kiaran, marząc tylko o tym, by wszyscy odwrócili od niego uwagę.

Rosaline jakby czytała mu w myślach.

— Wiecie, teraz czeka nas okres najintensywniejszych przygotowań do ślubu. Większość papierologii jest już załatwiona, została nam głównie organizacja samego wesela. 

Na te słowa Allistor zamarł w połowie przeżuwania.

— Chwila, to nie mamy żadnej kobitki, która weźmie od nas pieniądze i to wszystko załatwi?

W odpowiedzi nawet chłopcy zmierzyli go krytykującym spojrzeniem.

— Zero romantyzmu — mruknął Collin, dłubiąc w swojej porcji.

— Racja, racja. Plus, po co mamy płacić grube pieniądze za coś, co możemy zorganizować sami? To tylko troszkę więcej pracy. Przecież to nie będzie impreza na sto osób, damy sobie radę. — Rosaline uśmiechała się przez cały czas, lecz uwadze Kiarana nie umknął cień niepokoju, który na moment przysłonił światło jej oczu.

Collin uniósł nagle głowę znad jedzenia.

— Chwila, nie sto? — zdziwił się. — Czyli kilkaset?

Narzeczeni wybuchli śmiechem.

— Nie Colly, zaprosiliśmy tylko najbliższych. Wiesz, wasi rodzice, wujkowie, ciocie, nasi znajomi...

— Alli ma dużo znajomych.

— No dobrze, źle się wyraziłam. Zaprosiliśmy tych bliższych znajomych, tych bardziej przyjaciół.

Kiaran przysłuchiwał się tej rozmowie w milczeniu. Świadomość, że jego rozterki emocjonalne stanowiły dla Allistora i Rosaline kolejne zmartwienie, odbierała smak zapiekance. Jako drugi najstarszy z ich czwórki powinien wspierać swojego brata, prawda? Był samolubny i niszczył mu radość ze zbliżającego się ślubu. A do tego nic nie mógł na to poradzić.

Zamarł z widelcem w połowie drogi do ust. 

Chyba jednak istniał jeden sposób na poradzenie sobie z tym problemem.

— Może mógłbym jakoś pomóc w przygotowaniach? — odezwał się tak nagle, że wszyscy zamilkli, przekierowując na niego całą swoją uwagę. Zacisnął palce na widelcu, wytrzymując ich spojrzenia. — Pójść gdzieś, załatwić, odebrać... Cokolwiek.

Młodsi natychmiast stracili zainteresowanie tematem i wrócili do jedzenia, natomiast Allistor po dłuższej chwili uśmiechnął się szeroko, a oczy Rosaline zabłysły nadzieją. Uniosła wzrok na Kiarana, tak jasny i intensywny, jakby chciała go mentalnie uściskać.

— Z nieba nam spadłeś! Na pewno znajdzie się coś dla ciebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro