Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Halt zeskoczył z Abelarda i szybkim krokiem wszedł do zamku.

Nie zdejmował siodła z konika, ponieważ wiedział, że za chwilę i tak wyjeżdża, więc po prostu go zostawił przed zamkiem.

Polecił tylko jednemu ze strażników przy bramie, by zabrali Wyrwija do stajni.

Halt szedł przez korytarze, aż w końcu w jednym z nich znalazł lady Sandrę.

- Witaj pani. Mógłbym prosić o jeden wolny pokój?- spytał się jej.

Zdziwiona baronówna spojrzała na chłopca niesionego przez Halta , ale powstrzymała się przed pytaniami i zaprowadziła go do jednej z komnat.

- Proszę. Tu go możesz położyć.- wskazała na łóżko pod ścianą.

Pokoik był całkiem przytulny.

Oprócz łóżka, był też mały piecyk w rogu pokoju, szafka nocna i jakaś wielka szafa.

Halt podszedł do łóżka, posadził na nim chłopca i wyciągnął z torby ciuchy Willa i go przebrał.

Lady Sandra również do nich podeszła i ułożyła Willa w łóżku, przykrywając go ciepłą kołdrą.

Chłopiec niemal od razu zasnął.

- Co mu się stało?- spytała.

- Jechaliśmy przez jezioro i lód się pod nim załamał. Wpadł do wody.- wyjaśnił zwiadowca, po czym dodał :- Ja już muszę iść, jeśli chcę dogonić Aralda. Zajmijcie się nim dobrze.

- Na pewno będziemy.- potwierdziła lady Sandra.

Zwiadowca skinął głową i wyszedł z pokoju.

Chwilę później dało się słyszeć, cichy stukot kopyt.

----------------------------------->

Mimo starań   opiekunki Nancy, lady Pauline i lady Sandry , chłopiec się mocno rozchorował.

Każdego dnia wydawało się, że z chłopcem jest coraz gorzej.

Przez cały dzień i noc przeraźliwe kaszlał i miał gorączkę.

Trzy opiekunki zorientowały się po kaszlu , że to zapalenie krtani. 

Niestety medyk wyjechał wraz z baronem uznawszy, że na wojnie będzie bardziej potrzebny i trzy kobiety zostały z tym same.

Próbowały wszystkiego.

Podawały małemu to ciepłą  herbatę, to na własną rękę szukały w komnacie medyka jakiś przydatnych lekarstw czy ziół na katar i kaszel.

Opiekunka Nancy, która już wiele razy pomagała przy opiece dzieci, znała się już trochę na ich chorobach i wiele razy przyglądała się jak medyk podaje zioła i lekarstwa na tego typu choroby i to właśnie ona szukała ich teraz w jego komnacie.

I choć je znalazła, to w niczym one nie pomogły małemu chłopcu.

Problem też tkwił w tym, że Will w ogóle nie chciał jeść, przez co słabł z dnia na dzień.

I tak minął miesiąc.

Po tym miesiącu wrócił nareszcie baron z całą swoją świtą.

Trzy opiekunki, kiedy to wrócił baron , były w tym czasie w komnacie, gdzie leżał mały Will.

Biedne nie wiedziały co robić.

Dwie z nich Nancy i lady Sandra wpatrywały się smutno w chłopca, który niknął im w oczach, zaś Pauline, która  pomimo swojego wyszkolenia kurierskiego i opanowania, które zawsze miała w takich sytuacjach, teraz jakby nie miała go w ogóle i płakała widząc, jak chłopiec się męczy.

Wszystkie trzy z całego serca kochały tego chłopca, ale jednak to Pauline przywiązała się do niego najbardziej.

Chłopiec ją bardzo oczarował.

To właśnie jemu z całej czwórki dzieci, które przebywały tu na zamku, poświęcała najwięcej swojej uwagi.

Może wynikało to z tego, że to właśnie chłopiec podczas pobytu tutaj poprosił ją kiedyś, by czytała mu co wieczór jakieś bajki przed spaniem.

Od tamtej pory, kiedy tylko Will przebywał w zamku, Pauline przychodziła do niego i albo sama wymyślała i opowiadała mu różne historie, albo przychodziła do niego z książką i czytała mu do snu.

Teraz jednak już tego nie robiła.

Teraz patrzyła jak jej ukochany chłopczyk leży na łóżku i jak ten straszny " szczekający" kaszel, który wydobywał się z jego płuc staje się co raz cichszy, bo obrzękająca krtań, coraz bardziej uniemożliwiała mu oddychanie.

Buzię miał już sinobiałą i oczy na wpół przymknięte powiekami, których nie miał już siły podnosić.

Piastunka Nancy wstała i zaczęła chodzić po pokoju w tę i z powrotem, w nadziei, że wpadnie na jakiś pomysł na uratowanie dziecka.

Po kilku minutach stanęła wreszcie i z załamanymi rękami zwróciła się do lady Pauline :

- To koniec droga Pauline! Nie damy rady mu pomóc! Boże, dlaczego akurat teraz, gdy nie ma tu tego medyka?! Popatrz tylko na to dziecko! On... niknie w oczach! Nie wiem... po prostu nie wiem, co robić!- lamentowała , znów chodząc po pokoju z rękami obejmującymi pękającą od myśli głowę.

Pauline i lady Sandra popatrzyły się z przerażonymi oczami, ale lady Pauline znów popatrzyła się na duszącego się coraz bardziej Willa.

Gdy tak patrzyła się na małego chłopca, wiedziała już, że Nancy ma rację.

Chłopiec umierał.

Umierał, a one nie wiedziały , jak temu zapobiec.

Nancy podeszła do Willa, wzięła go na ręce i zaczęła kołysać w nadziei, że tak będzie mu choć odrobinę lżej oddychać.

Pauline odwróciła głowę, bo uznała, że nie może dłużej patrzeć na drobniuteńką buzię i otwarte usta, którymi spazmatycznie próbował łapać powietrze. 

Nie mogła na niego patrzeć i znieść myśli, że chłopiec umiera, a one nie mogą niczego w tej kwestii zrobić.

Że nie mają mu jak pomóc.

I w tej właśnie chwili do komnaty wpadł jeden ze służących i zwrócił się do lady Sandry :

- O pani, baron Arald powrócił z pozostałymi.

Lady Sandra zerwała się na te słowa jak oparzona i poleciła szybko służącemu :

- Przyprowadź tutaj szybko medyka! I to migiem!

Służący wypadł z komnaty jakby go wszyscy diabli gonili.

Nie minęło nawet pięć minut, gdy wrócił tam z medykiem.

Starszy pan, o siwych włosach, z kozią bródką i miłym wyrazem twarzy od którego wszyscy jego pacjęci czuli się trochę lepiej, jeśli chodzi o spotkanie z lekarzem, zbliżył się do opiekunki trzymającej dziecko i przyjrzał się jemu.

- Próbowałyśmy już wszystkiego! Podawałyśmy mu zioła z pana gabinetu na ten kaszel i gorączkę, ale nic nie pomaga! W całym swoim życiu, nie widziałam takiego zapalenia krtani!- tłumaczyła szybko Nancy.

- Bo to nie jest wcale zapalenie krtani! To jest dyfteryt! - stwierdził medyk.

Teraz to on zwrócił się do służącego:

- Leć mi tu szybko po jakąś starą patelnię i trochę siarki! Tylko szybko! Leć tak, jakbyś wiedział, że jeśli nie zdążysz na czas, to ja osobiście będę robił na tobie eksperymenty z moimi lekami! NO JUUUUUUŻ!- ostatnie zdanie wręcz wykrzyczał mu w twarz.

Biedny chłopak wypadł przez drzwi jakby coś się paliło.

Tymczasem Pauline, również wybiegła z komnaty.

Popędziła na dziedziniec.

Gdy wybiegła przez drzwi i zobaczyła znajomą sylwetkę w szarozielonym płaszczu, podbiegła do niej i znów wybuchła wielkim płaczem.

- Spokojnie Pauline, co się stało?- spytał Halt swoim wypranym z emocji głosem.

Choć szczerze mówiąc w duchu zaczął się mocno niepokoić.

Co takiego mogło się stać, że Pauline , która zawsze emanowała spokojem i opanowaniem w trudnych sytuacjach, teraz płacze?

- Halt, ja cię tak bardzo przepraszam...Chodzi o Willa...- zdołała wydusić Paulin.

- Co z nim?- spytał się już mocno zaniepokojony zwiadowca, choć oczywiście nie dał po sobie tego poznać.

- On umiera... On jest strasznie chory i umiera...- płakała dalej Paulin, a Halt uspokajająco pogładził ją po plecach.

Kiedyś by wręcz o tym marzył, by zapłakana Pauline przybiegła do niego i szukała u niego pocieszenia, ale Halt dobrze wiedział, że nie czas teraz na romanse.

- No dobrze, a zaprowadzisz mnie do niego?- spytał się jej.

Kurierka pokornie skinęła głową i szybko popędziła przed siebie, a zwiadowca za nią.

Już po paru minutach znaleźli się w komnacie, gdzie o dziwo przebywał Crowley.

Ale Halt nie zwracał na niego uwagi.

Patrzył na medyka, który obwiązał sobie twarz flanelową chustą, dzięki której wyglądał trochę jak jakiś bandyta, a który trzymał przed sobą jakąś starą patelnię na której tliło się coś czarnego i zwęglonego. 

Przed medykiem stała lady Sandra, która trzymała wyrywającego się małego Willa nad tą patelnią z której unosił się gryzący dym.

Will tymczasem w żelaznym uścisku rąk lady Sandry, wił się, kręcił, na zmianę to dusił, to próbował kaszleć, a w chwilach, gdy na moment odzyskiwał oddech, zanosił się rozpaczliwym płaczem.

Halt gdy to zobaczył, od razu rzucił się w ich kierunku, ale w tym samym momencie poczuł, że ktoś go zatrzymuje.

Obrócił głowę i zobaczył, że po jednej stronie trzyma go Pauline za łokieć, a za drugi Crowley.

- Co wy robicie? Nie widzicie, że on cierpi?- spytał się ich Halt z wyrzutem.

- Halt, uspokój się. Medyk wie co robi. On tylko chce go wyleczyć.- tłumaczył mu Crowley.

 Zawstydzony Halt spuścił głowę i mruknął pod nosem ciche przeprosiny i dalej obserwował poczynania medyka.

Nagle stało się coś niezwykłego.

Will wyprężył się spazmatycznie, po czym odkaszlnął i wypluł na te węgle coś, co przypominało kłąb mokrej waty. 

To była flegma zalegająca w jego krtani i niepozwalająca mu oddychać.

- No. Udało się. Nareszcie koniec.- powiedział medyk i odłożył patelnię na bok.

Lady Sandra podeszła do Halta i oddała mu Willa.

Chłopiec nadal miał buzię kredowosiną i mokrą od łez, ale oddychał.

Oddychał i to bez tego rzężenia i szczekania.

Will nadal się próbował wyrwać, płakał przy tym i mówił słabym cichutkim głosem :

- Ne chcę, ne chcę, ne chcę...

Halt przytulił go mocniej do siebie i powiedział :

- Willu, uspokój się. To ja Halt. Uspokój się, na razie nie będą ci tego więcej robić, słyszysz?

Chłopiec przestał się szamotać i zapytał :

- Tata? Ne pojedziesz więcej prawda? Ne zostawisz mnie samego?

- Nie, nie pojadę na razie nigdzie. Zostaję tutaj.- powiedział Halt, a gdy to mówił, patrzył się twardym wzrokiem na Crowleya.

Rudy zwiadowca wzruszył tylko ramionami.

Trudno, nie to nie.

Co prawda już się szykował, by powiedzieć Haltowi o jego następnej misji, bo w końcu po to tutaj przyjechał, ale wiedział też dobrze, że jeśli Halt się na coś uprze, to nie ma żadnej siły, która by sprawiła, by zmienił zdanie.

Powoli zaczęli się wszyscy rozchodzić do swoich własnych komnat.

Jako ostatni wyszedł lekarz, który na odchodnym powiedział tylko do Halta :

- Wrócę tu  za dwie, trzy godziny, by zrobić mu jeszcze dwa razy tą inhalację, żeby wytłuc wszystkie zalegające w nim bakterie.   

Halt tylko skinął mu głową, ale Will, kiedy usłyszał słowa medyka zaczął od razu płakać ze strachu i mówić :

- Ne chcę tego, ne chcę...

- Willu musisz to mieć robione. Nie ma innego wyjścia. Ale jak pan przyjdzie ci to robić, to będę tam z tobą. Nie zostawię cię, dobrze? - powiedział do niego uspokajająco Halt.

- Mhm...- mruknął chłopiec, choć nadal płakał.

Medyk wyszedł zostawiając samego Halta z Willem.

Nie miał ochoty zostawać i pomagać przy uspokajaniu chłopca, bo w końcu nie był niańką i nie wiedział nawet jak by go uspokoić.

- Nie płacz już mały. Wszystko będzie dobrze. Idź lepiej spać.- mówił dalej do niego Halt.

Chłopiec już nic nie powiedział.

Zmęczony tym wszystkim, oparł tylko głowę o Halta i zasnął od razu.

A zwiadowca chodził z nim jeszcze chwilę po komnacie, kołysając go lekko, aż sam zmęczony, położył się z Willem na łóżku i zasnął.

Dyfteryt - jest ciężką, bakteryjną chorobą górnych dróg oddechowych.  Występuje głównie u niemowląt, ale też u małych dzieci. Nieleczony odpowiednio, może doprowadzić do uduszenia się dziecka.


C.D.N.

No dobra nie zabiłam go! 

Ale to tylko dlatego, że jakbym go zabiła, to byłby to koniec tej książki, a ja jeszcze mam w planach kilka przygód dla Willa i jego przyjaciół.

Kurde.... Właśnie sobie uświadomiłam, że w mojej następnej książce też zabić Willa nie mogę, bo jego śmierć wcale tam nie będzie pasować! Aghhh

No dobra, to później jak już napiszę jedną i drugą książkę, którą mam w planach, to stworzę książkę z one shotami i tam będę mogła nareszcie zabić Willa i to nieodwracalnie. Wahahahahahahaha

Do zobaczenia !

willtreateyandhalt






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro