Rozdział 13 3/3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wystarczyło na niego spojrzeć i wiedziało się, że mówił poważnie. Położył dłoń na plecach zaskoczonego Ewandera i popchnął go w stronę jednej z przestrzeni między dwiema kolumnami. Od przepaści nie oddzielała ich żadna barierka.

— Co ty robisz?! — rozległ się okrzyk kwiaciarza, który zaczął stawiać opór.

Fortus pozostał niewzruszony.

— Ciszej. Nie zamierzam cię zrzucać z wieży. Póki co. — Powiedziawszy to, otwartą dłonią wskazał na roztaczający się przed nimi widok. — Widzisz to miasto? Pytałeś, co oznacza mój tytuł. Tutaj jest to symbol władzy nad wszystkim, co masz przed sobą. — Zbliżył twarz do mężczyzny wpatrzonego szeroko otwartymi oczami w potężne budynki i sylwetki ludzi małych jak mrówki. — Ewanderze Serra, jesteś na moim terenie. Powinieneś być mi wdzięczny, że utrzymuję cię w niewiedzy. Żadne wytłumaczenie nie jest prawdziwe, dopóki go nie potwierdzę. Wciąż to wszystko może okazać się tylko koszmarem.

— Myślałem, że to jakiś piękny sen... Albo raj — oznajmił jego rozmówca. — Tylko ty wydajesz się nie pasować do tego obrazu. — Z tymi słowami spojrzał Fortusowi prosto w oczy. Ich twarze niemal się stykały. — W kawiarni próbowałeś wyciągnąć ode mnie informacje, prawda? To dlatego odszedłeś, jak tylko opowiedziałem ci o Monstre. Nic więcej cię nie interesowało. — Tamten nie potwierdził ani nie zaprzeczył, jedynie odwzajemnił spojrzenie. Ewander kontynuował. — Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz?

Otulił ich ciepły, lekki wiaterek i połaskotał delikatnie rozgrzaną przez słońce skórę. Fortus zdjął dłoń z pleców mężczyzny i zacisnął palce na jego ramieniu.

— Informacji — stwierdził nieco ochrypłym nagle głosem. — Czy Monstre ostatnimi czasy nad czymś intensywnie pracował? Czy miał coś, co ze sobą wszędzie nosił?

"Oczywiście, że nie, co to w ogóle za pytanie?" cisnęło się Ewanderowi na usta, ale zorientował się, że było zupełnie odwrotnie. Owszem, Monstre miał przecież ten swój dziwny projekt, którym często zajmował się zamiast pracy. Tylko jakie to miało jakiekolwiek znaczenie?

— Dlaczego cię to interesuje? — odpowiedział pytaniem na pytanie. Fortus zmarszczył brwi i uważniej przyjrzał się jego twarzy. Po chwili wbił mocniej palce ramię swojego rozmówcy.

— Czyli tak! Na czym pracował? W jaki sposób? — Gdy nie otrzymał od niego natychmiastowej reakcji, potrząsnął nim ze zniecierpliwieniem. — No mów!

— Najpierw przestań mnie tak trzymać! I powiedz mi, po co ci ta wiedza!

Nagle Ewander cały zesztywniał. Na plecach poczuł chłód stali.

— Dlaczego ty wciąż nie potrafisz skończyć z zadawaniem pytań?! — Ostrze sztyletu zadrżało w dłoni Fortusa. Przełknął ślinę i wziął kilka głębszych oddechów. — Spróbujmy jeszcze raz. Czego Monstre używał do pracy nad tym, co go tak ostatnio zajmowało?

Tym razem słowa same wychodziły z ust Ewandera.

— L—l—laptopa. Pracował na laptopie.

— Mówisz o tych małych kawałkach metalu ze świecącą szybą?

— O czym ty... Znaczy...

— Chwila, nie. To były smartfony. Laptop... A, wiem! Ale, jakim cudem na tym "pracował"?

— Cóż... Tego już nie wiem. Chyba coś programował.

Zapadło niezręczne milczenie. Ewander dalej stał skamieniały i nie odważył się nawet poruszyć głową. Wciąż miał nóż przytknięty do skóry. Fortus natomiast utkwił wzrok w nieokreślonym punkcie przed sobą, jakby próbował coś sobie w ten sposób przypomnieć.

— Programował — powtórzył w końcu. — Dobra, niech będzie. Gdzie ten laptop?

— Nie wiem, może w kwiaciarni, albo... Nie, on... Chyba zniknął razem z nim.

Chłód stali zniknął i Ewander odetchnął głęboko. Dopiero wtedy zorientował się, że większość czasu wstrzymywał oddech. Niepewnie, ale odwrócił głowę, żeby zobaczyć Fortusa, który odsunął się od niego i opadł ciężko na łoże.

— Czyli... Nie ma na Ziemi już nic, co by było z tym związane? — zapytał słabo.

W jednej chwili stracił większość swojej energii. Zagryzł wargę i zacisnął pięści. Niemal widać było ciężar, jakby wydawał się spoczywać na jego ramionach. Ewanderowi mimowolnie zrobiło się go żal.

— Nie no, chyba są jakieś kopie zapasowe, albo nieudane wersje — powiedział po chwili wahania. — To wyglądało na duży projekt. Zbyt mu zależało, żeby zostawił wszystko w pamięci jednego laptopa.

Fortus gwałtownie uniósł głowę. Przekrzywił ją nieufnie. Próbował wyglądać na opanowanego, ale zdradzała go drgająca powieka.

— Jesteś pewien? — zapytał, a Ewander nagle nabrał wątpliwości, czy dobrze postąpił, dzieląc się tymi informacjami. Przecież ten człowiek dopiero co groził mu bronią...

Nie było już odwrotu. Przytaknął.

— Tak, raczej tak.

To wystarczyło. Fortus zerwał się na równe nogi. W jego prawej dłoni wciąż znajdował się nóż. Lewą chwycił nadgarstek Ewandera i zignorował jego nerwowe wzdrygnięcie.

— Potrzebuję wszystkiego — wypalił. — Absolutnie wszystkiego. Narzędzi, których używał, materiałów, źródeł wiedzy, tych kopii i nieudanych wersji. Wszystkiego, co może mieć związek z tym, co tworzył. Znajdź mi to i przynieś.

Ewander musiał przeanalizować te słowa kilka razy, zanim upewnił się, że dobrze je zrozumiał. Zerknął krótko na ostrze w jego dłoni i poruszył się niespokojnie.

— Ale... To byłaby kradzież — zaprotestował, choć wydało mu się, że presja bijąca z Fortusa tłumi jego głos. — Proszę... Nie chcę. Tak nie wolno.

Wiedział jednak, że na nic wszelkie prośby. Fortus miał rację. To był jego teren, a niewiedza Ewandera dawała mu ogromną przewagę. Kto wie, czy spełniłby swoje prośby, gdyby spotkał się z dłuższym brakiem współpracy.

W kontekście wszystkiego, co się ostatnio wydarzyło, wszystko mogło być możliwe.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro