Rozdział 14 3/3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Homme przeniósł spanikowane spojrzenie z jednej postaci na drugą. Nie wyglądał na uspokojonego, ale przynajmniej nie próbował się już wyrywać.

— Odstaw go na ziemię. — Obecność Somnisa w pobliżu jakoś pomagała pozbyć się strachu wobec demonicy. Monstre skrzyżował ramiona na piersi i powtórzył: — Odstaw go.

Dullahan spojrzała na niego z góry — nawet bez głowy była od niego wyższa. Ba, jej rozmiary znacznie różniły się od ludzkich. Choć chuda jak szkapa, miała szersze ramiona i biodra. Onieśmielała go zimnym spojrzeniem swoich pustych, szarych oczu, ale Monstre zacisnął zęby i nie cofnął swoich słów.

Ostatecznie kobieta pozwoliła Homme stanąć na własnych nogach i odeszła do matki. Rycerz zachwiał się, więc Monstre złapał go za ręce i pomógł mu odzyskać równowagę.

— Już dobrze — powiedział łagodnie, niemal z radością. — Jak się czujemy?

Homme zerknął nerwowo na potworne postaci przywiązujące konie do drzew i zdejmujące tobołki z ich grzbietów.

— Nieźle — mruknął, a następnie skupił się na osobie Kiarana, który usiadł pod samotnym kasztanem. — Co się stało? — zapytał. — Nie... Nie rozumiem. Mara, krew, dullahany, wszystko mi się miesza...

— Dopiero się obudziłeś — Monstre pogładził delikatnie jego ramiona. — Daj sobie chwilę. Byłeś ciężko ranny, ale już po wszystkim. Wyszliśmy z Cierniowego Lasu.

Ale Homme nie wydawał się słuchać, choć sam przecież pytał. Jego spojrzenie skakało z Monstre na dullahany, z dullahanów na Kiarana, z Kiarana znowu na dullahany i z powrotem do Monstre.

— Nie powinniśmy byli przeżyć — odparł cicho, chyba nieświadomie. — W lesie jest znacznie więcej potworów... Jakim cudem spotkaliśmy tylko marę?

Jego słowa pozostały bez odpowiedzi. Musiał rzeczywiście nie dzielić się swoimi wątpliwościami świadomie, bo po chwili uśmiechnął się do Monstre. Nieszczerość tego uśmiechu była jak szpileczka w serce.

— Dziękuję ci. Byłeś bardzo dzielny... I cieszę się, że nic ci nie jest — wyznał i nagle te słowa stały się miodem, który złagodził wcześniejszy ból. — Byłbym wdzięczny, gdybyś wszystko mi opowiedział. Tylko jeszcze sprawdzę co z Kiaranem, dobrze?

Nie zaczekawszy na odpowiedź, odszedł od Monstre by porozmawiać ze swoim drugim towarzyszem.

W drodze starał się nie patrzeć na dullahany — wystarczyło mu, że one patrzyły na niego. Nękały go pytania. Nie wiedział, w jakiej znajdują się sytuacji, ale czuł nerwowe napięcie unoszące się w powietrzu. Póki co, sytuacja była stabilna, jednak nagromadzenie niewiadomych stanowiło potencjalnie ogromne niebezpieczeństwo. Ich położenie, obecność i zachowanie dullahanów, to wszystko błagało, by się tym zająć. Ale takie rzeczy musiały poczekać.

Kiaran wyglądał okropnie. Zbladł o kilka tonów od kiedy rozstali się na granicy cierniowego lasu. Włosy miał brudne i potargane. Już nawet nie próbował przymocować głowy do reszty ciała. Jego postawa mówiła za niego, że przeszedł znacznie więcej, niż był w stanie znieść.

Do Homme wróciło wspomnienie koszmaru. Zagryzł policzki od środka. Musiał natychmiast podnieść Kiarana na duchu, jakkolwiek ciężkie by to nie było.

Już prawie się do niego zbliżył, gdy nieznajoma postać stanęła mu na drodze. Wciąż nie stał zbyt pewnie. Gdy więc nagle zobaczył przed sobą czyjąś pierś, cofnął się tak gwałtownie, że omal nie stracił równowagi. Serce mu szybciej zabiło. Zadarł głowę, by zobaczyć, kto postanowił mu poprzeszkadzać.

— Minor es quam cogitavi — odparł grzecznie mężczyzna o śniadej skórze i starannie ułożonej fryzurze. — Mirum est quod aliquis curat de te.

Homme zmarszczył brwi i spojrzał kątem oka na Monstre, który przeglądał tobołki, zapewne należące do dullahanów. Ten natychmiast zauważył, że ktoś mu się przygląda i zauważywszy Somnisa w obecności rycerza, posłał im beztroski uśmiech.

— Spokojnie, to sojusznik! — zawołał do młodszego towarzysza. — Nazywa się Somnis. To on uratował ci życie.

Dziwny uśmieszek tego mężczyzny i sposób, w jaki patrzył z góry na Homme, nie przekonywał o szlachetności jego intencji. Rycerz zmusił się jednak do wyciągnięcia nieznajomemu ręki.

— To zaszczyt poznać człowieka, któremu zawdzięczam życie — powiedział, choć nie wiedział nawet, jak to wszystko miało się odbyć. Chciał najpierw porozmawiać z Kiaranem, a ten mężczyzna mu przeszkadzał. — Możesz mówić mi sir Homme. — Wyraźnie zaakcentował cząstkę "sir".

Somnis uścisnął jego dłoń i powiedział coś w obcym języku. Homme nie zrozumiał ani słowa, ale chichot matki dullahanów zasugerował wiele możliwych znaczeń. Żadne z nich nie było przyjazne.

— Cóż, skoro przedstawienia mamy za sobą — zaczął i wskazał na postać za mężczyzną. — chciałbym porozmawiać z moim przyjacielem.

Znowu zaznaczył ostatnie słowo, choć był niemal pewien, że tamten sam go nie rozumie. Somnis jednak posłusznie usunął mu się z drogi. Uśmiechnął się do niego jeszcze szerzej. Za szeroko.

Rycerz postanowił mieć na oku tego człowieka. Tymczasem poszedł zająć się ważniejszymi sprawami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro