Rozdział 9 1/3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jeździectwo z pewnością nie należało do wrodzonych talentów Kiarana. To, że nie spadł jeszcze z grzbietu swojego wierzchowca, zawdzięczał wyłącznie samemu Brzaskowi, który wiedział, co ma robić i zachowywał wobec swojego tymczasowego właściciela anielską cierpliwość. Posłusznie podążał za Marengo, dzięki czemu ani razu nie trzeba było wydawać mu żadnego polecenia.

W przypadku Monstre nie wyglądało to tak spokojnie. Wystarczyła chwila obserwacji, by zorientować się, że ten nie ma bladego pojęcia jeździe konnej. Podskakiwał na siodle, przyprawiając Hiver o ból grzbietu. Biedna klacz wlokła się za resztą ze spuszczoną głową, jakby ukarana przykrą koniecznością wiezienia takiego żółtodzioba. Zauważywszy to, Homme poczuł coś gorzkiego na końcu języka.

- Mówiłeś, że potrafisz jeździć - rzucił i sam się zdziwił wyrzutem, jaki zabrzmiał w jego głosie.

Monstre pokręcił głową tak energicznie, że gdyby był w sytuacji Kiarana, już patrzyłby na świat z perspektywy polnego kwiatu.

- Przepraszam, byłem pewien, że coś pamiętam - odpowiedział ponuro. - Nigdy nie miałem talentu do koni, ale za małego czasem dosiadałem takich pociągowych sąsiada i... No... Co prawda on prowadził tego konia... I nie było siodła... I szedł dość powoli... Ja... Inaczej to zapamiętałem.

Homme westchnął, ale nieprzyjemne uczucie zniknęło. Monstre wydawał się mówić ze szczerą skruchą, jakby świat się rozpadał, bo wyglądało na to, że skłamał.

- No już, nie martw się tak - odpowiedź rycerza była delikatna i sympatyczna, jak zwykle, gdy kogoś w pobliżu dopadało przygnębienie. - Rozumiem, że nie chciałeś źle. Jazda konna nie jest trudna, szybko załapiesz i będzie po sprawie.

Bladą twarz Monstre rozświetlił niewielki uśmiech, nieznaczny, ale autentyczny. Wyprostował się w siodle i przyjrzał wyraźnie ruchom Homme, by je naśladować.

- Zobaczysz, nie sprawię więcej kłopotów! - odparł z nagłym entuzjazmem, zupełnie jak dziecko, które właśnie otrzymało cukierka.

Kątem oka Homme zauważył, jak Kiaran wpatruje się w Monstre ze zmarszczonymi brwiami. Nie padły jednak żadne słowa.

Przez jakieś trzy godziny jechali w ciszy, aż ekscytacja z rozpoczęcia wyprawy wyparowała, zastąpiona przez nudę i monotonię. Wszyscy już przywykli do ruchów swoich koni i znacznie mniej musieli polegać na ich inteligencji. Prawie wcale się do siebie nie odzywali, każdy zatopiony we własnych myślach.

Kiaran przyglądał się mijanym wioskom, polom i lasom, przy czym robił wielkie oczy za każdym razem, gdy widział pracujących chłopów, stado dzików nieopodal, lub przeskakujące przez drogę zające. Jego wyraz twarzy nieustannie wahał się między zachwytem a niepokojem, jakby biedak nie wiedział, czy może sobie pozwolić na relaks.

W końcu Homme postanowił zainicjować jakąś rozmowę, ale Monstre go wyprzedził.

- Wygląda na to, że dobrze znasz tę okolicę - zagaił. - Wychowałeś się tutaj?

Rycerz odpowiedział mu kiwnięciem głową.

- Można tak powiedzieć - odparł. - Spędziłem tu ostatnie siedem lat.

Monstre przyjrzał się stukającemu w pobliskie drzewo dzięciołowi.

- Gdzie mieszkałeś wcześniej?

Homme nie odezwał się od razu. Mimowolnie powróciło do niego wspomnienie pięknej kobiety o delikatnej twarzy, oraz dwa głosy - jeden męski, drugi dziecięcy. Śmiały się.

- Nie wiem - powiedział. - Pewnie z rodziną.

Monstre chyba wyczuł, że to drażliwy temat i nic więcej nie powiedział, za co Homme był mu wdzięczny.

Resztę drogi przebyli w niemal tak samo milczącej atmosferze, co wcześniej. Urządzili dwie przerwy na zjedzenie czegoś i napojenie koni, co trwało najwyżej piętnaście minut. Podczas jednej z takich przerw Kiaran przeglądał zawartość podarowanej mu torby.

- Co to jest? - zapytał, pokazawszy drewniany patyczek z końcówką wysadzaną końskim włosiem. Przypominał nieco pędzel, tylko był znacznie mniej przyjemny w dotyku i użyty w malarstwie zostawiałby wyraźne ślady.

Homme potrzebował chwili na przetrawienie tak zaskakująco prostego pytania. Specjalnie przerwał przeliczanie lekarstw i opatrunków, ale Monstre odpowiedział za niego:

- Nie widzisz? Średniowieczna szczoteczka do zębów. Przecież jest podobna do naszych.

Kiaran spojrzał to na niego, to z powrotem na trzymany w dłoni przedmiot. Skrzywił się i schował szczoteczkę z powrotem, jakby nagle straciła dla niego cały urok. Jak musiały wyglądać takie w jego stronach?

- Jasne. Dzięki - mruknął.

Homme natomiast wrócił do swojego zajęcia, ale postanowił jeszcze się wtrącić.

- Co to znaczy "średniowieczne"? - zapytał.

Jego towarzysze odwrócili się do niego niemal w tym samym momencie.

- To...

- To...

Zamilkli i spojrzeli po sobie. Kiaran pierwszy odwrócił wzrok, więc Monstre kontynuował:

- To oznacza, że pochodzi z okresu średniowiecza. Ten okres... Można powiedzieć, że trwa właśnie w Ludusie.

Homme zamyślił się, aż Marengo spróbowała skorzystać z jego nieuwagi, by wyciągnąć mu z torby pachnące jabłuszko. Ten jednak nie dał się i z rozbawieniem zabrał swój bagaż.

- Skoro tutaj trwa średniowiecze, to jaki okres jest w waszych stronach?

Monstre zaczął skubać palcami trawę, chyba niezbyt zadowolony z pytania.

- Cóż, współczesność.

Tak samo on, jak i Kiaran zrobili nietęgie miny. Zerknęli na Homme, jakby już wiedzieli, jakie padnie następne pytanie.

- Chwila moment. Skoro u was jest współczesność, to dlaczego w Ludusie ma być średniowiecze? - rycerz nie przejął się ich niechęcią do rozmowy. - Czy to nie tak, że i tam i tutaj trwają teraz czasy nam współczesne?

Nikt mu nie odpowiedział, choć wypytywał jeszcze długo po zakończeniu przerwy.

Gdy słońce powoli zaczęło chylić się ku zachodowi, w oddali ujrzeli ciemne pasmo cierniowego lasu. Im bardziej zbliżali się do celu swojej krótkiej wyprawy, tym bardziej utwierdzali się w przekonaniu, że to miejsce wcale nie zasługuje na swoją nazwę. Homme z satysfakcją przyglądał się zaskoczeniu wymalowanemu na twarzach towarzyszy, którzy wyciągali szyje, by przyjrzeć się bliżej wcale nie cierniowemu lasowi.

Przed sobą mieli ciągnącą się od jednego końca horyzontu do drugiego, linię szarych, wysokich drzew, które swoimi rozmiarami mogłyby onieśmielić najpotężniejsze świerki. Kiaran z rozchylonymi ustami wpatrywał się w ich nachodzące na siebie, grube, rozłożyste gałęzie, natomiast Monstre odwrócił się ze zmarszczonymi brwiami do rycerza.

- No i gdzie te ciernie? - zapytał, na co ten wzruszył ramionami.

- A co z moim pytaniem?

Monstre natychmiast stracił zainteresowanie brakującymi cierniami.

Homme zaśmiał się na tę reakcję.

- Nazwa "cierniowy las" wzięła się stąd, że nie da się przez niego przejść bez szwanku, jak przez krzewy cierni. Większość z tych, którzy się tam zapuszczają, znika na zawsze, a reszta nigdy nie wraca po tym do siebie.

Natychmiast pożałował swoich słów, gdy Kiaran i Monstre odwrócili się do niego gwałtownie. Obaj ze swoimi skrzywionymi w strachu twarzami mogliby wystąpić w konkursie na najwyraźniejszą ekspresję.

- Ale my tam nie idziemy, prawda? - zapytał jeden z nich, na co drugi dodał:

- Będziemy tylko przy granicy, zgadza się?

Zapadła cisza. Homme czekał, aż ktoś zaśmieje się, powie, że żartował, ale żaden z mężczyzn nie przestał posyłać mu błagalnego spojrzenia. W końcu westchnął.

- Dullahany żyją w cierniowym lesie. Nie na granicy. Nie spotkamy żadnego, spacerując wokoło.

Monstre wzruszył ramionami.

- Ostatnio same do nas przyszły.

- Tym razem to tak nie zadziała.

- A może jednak?

Homme nie mógł uwierzyć, że ci dwaj są poważni. Przecież od początku była mowa o tym, że zmierzają do lasu, a nie w pobliże!

A jednak widział na własne oczy ich niepokój i nadzieję, że jednak nie będą musieli tam wchodzić. Zagryzł wargę. Przed sobą miał cywilów, może i niecodziennych, a także pochodzących z nieznanych terenów, ale wciąż nieobytych z niebezpieczeństwem. Jego obowiązkiem jako rycerza było zrozumienie ich bezradności i zadbanie o ich komfort oraz bezpieczeństwo.

Mimo wszystko wolałby nie być jedynym, który potrafi zachować zimną krew.

- No dobra, rozumiem, że się boicie - zaczął. - Ale możecie być pewni, że absolutnie nic wam nie grozi.

Kiaran drżącą dłonią pogłaskał sierść Brzasku, który zarżał z napięciem. Wyczuwał gęstniejącą atmosferę, tak samo, jak Hiver. Jedynie Marengo pozostawała niewzruszona.

- Właśnie powiedziałeś, że nikt stamtąd nie wraca cało.

- Tak, ale... - Homme potarł twarz, po czym pomodlił się w duchu, by nie stracić cierpliwości. Czekała ich przeprawa przez niebezpieczne tereny, a on musiał się jeszcze borykać z namówieniem tych dwóch do ruszenia dalej. - Dobra, przepraszam. Źle się wyraziłem. Nie wraca stamtąd cało nikt oprócz mnie.

- To nie brzmi pocieszająco - Kiaran najwyraźniej nauczył się od Monstre protestowania. - Nie jesteśmy wojownikami jak ty...

- I nie będziemy w stanie cię obronić, jeśli to ty wpadniesz w tarapaty - dodał drugi. - Nie podoba mi się ten pomysł. Jeśli ten cierniowy las jest tak niebezpieczny jak mówisz, lepiej nie ryzykować.

Homme opadły ramiona.

- Przecież właśnie po to tu przyjechaliśmy! - jęknął. Niemożliwe, tak po prostu rezygnować! - Chcieliście wrócić do domu! Kiaran, co z tobą? Nie zamierzasz walczyć o normalne życie? To nasz jedyny trop!

Wywołany odwrócił wzrok. Jego policzki oblały się rumieńcem wstydu, który dodał Homme nadziei, ale ta zgasła chwilę później.

- Jeśli mam wybierać między życiem w ten sposób a prawie pewną śmiercią, chyba wolę żyć - mruknął.

Monstre pokierował Hiver, by zbliżyła się trochę do Marengo i położył dłoń na ramieniu Homme.

- Wiem, że chcesz pomóc - powiedział łagodnie i przepraszająco. Homme odwrócił głowę. - To cudowne z twojej strony i jesteśmy ci ogromnie wdzięczni. Ale proszę cię... Nie ryzykujmy. Nigdy nie wiesz, co może się stać w takim miejscu. Dullahany to i tak wielkie zagrożenie, a jeśli jest tak źle, jak mówisz, to ja nie chcę, żebyś tam szedł.

Homme mruknął coś pod nosem i odsunął od siebie jego rękę. Zeskoczył z konia, po czym rzucił torbę na ziemię.

- Przenocujemy tutaj - odparł chłodnym tonem. - Potem wrócimy do zamku i pomyślimy co dalej.

Odpowiedziały mu ciche kiwnięcia głową i westchnienia ulgi. Monstre jeszcze zapatrzył się trochę na Homme, który z ponurą miną rozkładał bagaże, zanim sam zeskoczył z grzbietu Hiver.

A wtedy rozległ się głośny, przeszyty bólem jęk.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro