⭐4. Poranna przeprowadzka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Remus był dalej senny, kiedy obudził się przez głośne kroki dobiegające z korytarza. Gapił się przed siebie, starając się całkowicie przebudzić, bo znał siebie i wiedział, że nawet jeżeli kroki te ucichną, jemu nie uda się już ponownie zasnąć. Musiało być bardzo wcześnie, bo słońce było dość nisko na niebie, dopiero co wschodziło. Ze wszystkich domowników o tak wczesne wstawanie Remus podejrzewałby tylko panią Fairfax. Tylko że wątpił, żeby ona tak hałasowała.
W końcu zmusił się żeby wstać. Podszedł do okna, chcąc sprawdzić, czy ktoś przypadkiem nie przyjechał, ale brama była zamknięta, a przed nią nikogo nie było. Nie wyglądało więc na to, żeby mieli wczesnych gości. Mimo że Remus nie zobaczył tego, przez co podszedł do okna, i tak zatrzymał swój wzrok na niebie, żeby chociaż przez kilka chwil na nie popatrzeć. Popatrzył na słońce, które powoli pięło się ku górze, jak co rano, tylko po to, żeby potem znów się schować, opaść. Czy to nie było jak ludzkie życie? Wszystko zdawało się dziać tak powoli, wiele chwil zdawało się być tak daleko, a zanim się obejrzymy, spadamy w dół utkwieni w zimnej trumnie i zasypuje nas ziemia. Ale ludzie nie są słońcem, nie po każdym upadku wstaną. Nie była to wprawdzie zbyt optymistyczna myśl na dobry początek dnia, ale Remus nie mógł jej zatrzymać. Odszedł od okna dopiero w chwili, w której zorientował się, że wokół panowała zupełna cisza. Nasłuchiwał jeszcze przez chwilę, ale nie usłyszał już żadnych kroków. Być może były tylko urojeniem, figlem, który stworzyła mu jego będąca jeszcze na skraju snu podświadomość? Tak, to byłoby prawdopodobne.

Obawiał się, że może było jeszcze trochę za wcześnie, żeby wychodzić z pokoju, pewnie i tak nie miałby co ze sobą zrobić, a nie chciał krzątać się bez celu. Ubrał się więc i sięgnął po starą książkę z lekko poniszczoną okładką i pożółkłymi stronami, chcąc się czymś zająć. Usiadł przy oknie, żeby mieć lepsze światło i zaczął czytać. Nie udało mu się jednak nawet trochę zagłębić w tę historię, bo dźwięki kroków okazały się nie być złudnymi. Ich dźwiękom towarzyszyło szuranie czegoś ciężkiego po podłodze. Remus ściągnął brwi, uznając, że tym razem musi sprawdzić o co chodzi i odłożył książkę grzbietem do góry. Otworzył drzwi i stanął w ich progu, rozglądając się po korytarzu. I nagle zobaczył, że Harry szedł w stronę schodów, pchając przed sobą dość oporną, drewnianą skrzynię.
Remus nie miał pojęcia co on kombinował, ale szczerze wątpił, żeby było to coś godnego pochwały.

— Harry, co robisz? — Spytał cicho, krzyżując ręce na piersi. Chłopiec, który wcześniej skupiony wzrok miał utkwiony w skrzyni, dopiero teraz zwrócił na niego uwagę.

— Przenoszę się do salonu. — Oznajmił. Mężczyzna uniósł jedną brew i już otworzył usta, żeby zapytać po co, ale w tej samej chwili drzwi pokoju na ukos od jego własnego otworzyły się i stanął w nich Black. Miał na sobie tylko bordowy szlafrok zawiązany ciasno w pasie, a jego włosy były w zupełnym nieładzie.

— Co tu się dzieje? — Spytał. Jego głos był zachrypnięty i zaspany. Najwyraźniej dźwięki z korytarza nie tylko Remusa obudziły. Harry zwrócił głowę w jego stronę zaciskając dłonie na rogach skrzyni tak mocno, że aż kostki mu pobielały.

— Przenoszę się do salonu. — Powtórzył po raz drugi tego ranka, z dużo większym naciskiem na te słowa, jakby oni i tak byli zbyt głupi, żeby zrozumieć. 

— Przecież masz swój pokój. — Odpowiedział Syriusz, tonem podszytym nieustępliwością.

— Jest za mały. A w salonie jest wystarczająco miejsca. — Oznajmił bardzo poważnie. Black westchnął. Zdecydowanie nie wyglądał na zadowolonego. Pokręcił głową.

— Nie. Twój pokój jest wystarczający, Harry. Nie znoś tego do salonu. — Powiedział stanowczo. Gdyby Remus był na miejscu Harry'ego, wiedział, że już by się na pewno nie kłócił. — Już, zmykaj do siebie. 

— Ale... — Harry dalej protestował.

— Jeśli będziesz koniecznie wolał bawić się w salonie to znieś tam kilka swoich zabawek, a nie całą skrzynię. — Taka ugoda powinna być naprawdę korzystna dla obu stron. Najwyraźniej jednak nie dla Harry'ego.

— Ale ja potrzebuję całej skrzyni! — Powiedział siadając na jej wieku. — Bo jeszcze nie wiem czym będę chciał się bawić. — Skrzyżował ręce na piersi, jakby chciał dodać sobie powagi.

— To zdecydujesz w swoim pokoju, Harry, proszę cię, nie kłóć się ze mną. — Ton Blacka ocierał się już o rezygnację. Być może spowodowaną zmęczeniem. Remus w końcu uznał, że może sam powinien spróbować coś zrobić, zamiast tylko przysłuchiwać się z boku.

— Zaprowadzę go do jego pokoju. — Zaoferował, robiąc kilka kroków przed siebie i wchodząc na korytarz. Black pokiwał głową opierając się ramieniem o framugę drzwi, jakby chciał zobaczyć jak Remus sobie poradzi. Mężczyzna podszedł do chłopca. —Chodź, Harry, pobawisz się trochę u siebie.

Ale on nie ruszał się z miejsca, cały czas siedząc na swojej skrzynce w cichej formie protestu. Remus wieloma sposobami próbował go przekonać, żeby wrócił do siebie, ale on zupełnie nie reagował. Był najbardziej upartą osobą jaką Remus kiedykolwiek spotkał.

— Niech pan tu na chwilę podejdzie. — Powiedział w końcu Black wołając go do siebie gestem dłoni. Remus podszedł do niego, a mężczyzna złapał go za przegub przyciągając do siebie. — Pan go weźmie na ręce, a ja w tym czasie zabiorę skrzynię. — Szepnął mu do ucha, po czym puścił go i przeszedł obok. Remus skinął głową i spojrzał na Harry'ego, który nadal uparcie robił to, co wcześniej. W końcu Remus znienacka wziął go na ręce przerzucając sobie przez ramię i z ulgą stwierdzając, że bez trudu zdołał go unieść. Black zręcznie dźwignął jego skrzynię i wskazał Remusowi kiwnięciem głowy, żeby szedł pierwszy. Ale ten pokręcił głową.

— Nie, wolę nie prowadzić. Jeszcze nie do końca wiem co gdzie jest. — Oznajmił, przepuszczając go przed siebie.

Mężczyzna skinął głową i poszedł przodem. Remus starał się za nim nadążyć, ale cały czas zostawał odrobinę w tyle, przez Harry'ego, który wyrywał się i szarpał, chcąc desperacko się uwolnić, ale to Remus był silniejszy. W końcu przekroczyli próg jego pokoju i dopiero wtedy go postawił. 
Pomieszczenie okazało się całkiem przestrzenne, zdecydowanie wystarczające. gdyby tylko z podłogi zniknęły porozrzucane zabawki i walająca się po niej pościel, byłoby tam wystarczająco miejsca.

— Mówiłem, że nie ma tu miejsca! — Marudził Harry siadając na środku pokoju.

— Gdybyś tu posprzątał miałbyś wystarczająco miejsca. — Zauważył Black stając obok Remusa.

— Ale po co, skoro zaraz i tak znowu porozrzucam to wszystko podczas zabawy?

— Gdybyś odkładał wszystko na miejsce zaraz po zabawie nie miałbyś tego problemu. — Wymamrotał Black ziewając, widać było, że był jeszcze zmęczony. Remus zerknął na niego ukradkiem. Miał wyraźne cienie pod oczami, a jego spojrzenie nie było ani trochę rozbudzone. Remus wiedział, że położył się dość późno, bo słyszał jego kroki w środku nocy. Pomyślał, że pewnie przydałoby mu się trochę więcej snu, więc postanowił wziąć na siebie zajęcie się Harrym, żeby on mógł jeszcze odpocząć.

— Chodź, Harry, pomogę ci sprzątnąć w pokoju. Szybko nam pójdzie i będziesz miał tyle miejsca, ile potrzebujesz. — Zaproponował, zdobywając się na delikatny uśmiech. Chłopiec przez chwilę patrzył na niego bez przekonania, ale w końcu skinął głową i, nie wstając z podłogi, przesunął się w stronę porozrzucanych klocków i zaczął układać je w środku kolorowego pudełka. Remus bez namysłu ukucnął przy nim i zaczął mu pomagać. W końcu Harry wstał i chodząc w tę i we w tę po całym pokoju zbierał z podłogi pluszowe misie, które po chwili zaczął układać obok siebie na półce, a Remus w tym czasie zajął się układaniem na półce niżej ołowianych żołnierzyków. Zerknął na Blacka, który jeszcze nie wyszedł, a jedynie patrzył w ich stronę z lekkim uśmiechem, opierając się o framugę drzwi. Remus, odrobinę speszony tym uśmiechem, szybko odwrócił wzrok wracając do poprzedniego zajęcia, licząc, że może nie otrzymawszy uwagi mężczyzna sobie po prostu pójdzie.

— Nie tak. - Powiedział Harry, kiedy już skończył układać misie. Remus spojrzał na niego niezrozumiale. - Ci dwaj muszą być obok siebie. A oni tu. A ten bardziej w rogu... — Mamrotał ustawiając żołnierzyki po swojemu. 

Remusowi zdawało się, że sprawa została załagodzona, przy śniadaniu jednak bardzo szybko wyszło na jaw, że Harry dalej obrażał się na Blacka, przejawiając to zupełnym puszczaniem mimo uszu wszelkich jego pytań.

— Nie powinieneś złościć się o takie drobnostki, masz swój pokój po to, żeby się w nim bawić. — Stwierdził Black. Harry w dalszym ciągu go ignorował. Uniósł delikatnie podbródek zawzięcie krojąc kiełbaskę na swoim talerzu. 

Remusa bawiło zachowanie chłopca i powaga jaką przy tym zachowywał. Spojrzeli po sobie z Blackiem, a oboje mieli równie rozbawione miny. 
Harry zjadł jako pierwszy, odsunął od siebie talerz i osunął się odrobinę na krześle.

— Harry, możesz już iść do biblioteki, zaraz masz zajęcia. — Powiedział Black popijając herbatę. Chłopiec w dalszym ciągu udawał, że go nie słyszał, a minę miał śmiertelnie poważną. Syriusz nie mógł się pohamować i parsknął śmiechem, a Remus ledwie się powstrzymał, żeby mu nie zawtórować. 

— Czekaj już na mnie w bibliotece, zaraz do ciebie dołączę. — Dopiero kiedy Remus się do niego zwrócił, chłopiec posłuchał. Pokiwał głową, wstał od stołu, potrącając przy tym krzesło, które z głośnym trzaskiem upadło na ziemię, i szybko poszedł w stronę schodów. Black wychylił się i podniósł krzesło. Przez kilka chwil patrzył za Harrym.

— Czasami jest naprawdę nieznośny. — Oznajmił, ale uśmiechał się przy tym. — Ale życie bez niego byłoby po prostu nudne.

Remus pokiwał głową w zamyśleniu. Kiedy wszyscy już zjedli pani Fairfax zaczęła zbierać naczynia ze stołu. 

— Pomogę pani. — Zaproponował Remus. Black podniósł się z krzesła.

— Nie, nie, niech pan najlepiej idzie już do biblioteki, ja się tym zajmę. — Powiedział zabierając z rąk kobiety naczynia. Pani Fairfax wywróciła oczami.

— I za co pan mi płaci? — Zapytała.

Black spojrzał na nią i gestem dłoni objął czubek swojej głowy.

— Ta niewidzialna korona, którą noszę rano i wieczorem, nie spadnie, jeśli będąc w tym domu raz na jakiś czas posprzątam po śniadaniu. — Powiedział zbierając resztę talerzy. Remus mimowolnie uśmiechnął się w jego stronę, ale Black tego nie zauważył, pochłonięty próbą ustawienia półmiska na stosiku talerzy tak, żeby nie spadł. Ostatecznie jednak chyba mu spadł, bo kiedy Remus wchodził po schodach usłyszał dźwięk tłuczonego naczynia.

Tym razem Remus podczas zajęć z Harrym już nie dał się wciągnąć z nim w pogawędki, chociaż wyraźnie widział, że chłopiec próbował go jakkolwiek zagadać.

— A powiesz mi coś jeszcze o Zeusie i tych wszystkich innych? — Pytał, kiedy Remus chciał zacząć z nim podstawy arytmetyki. Remus doskonale wiedział, że była to próba uniknięcia bardziej wyczerpującej lekcji.

— Na razie słuchaj. Jak zrobimy już wszystko, co mamy zrobić na dziś, to wtedy będę mógł ci poopowiadać. — Obiecał. Harry nie wyglądał na zadowolonego z takiego rozwiązania.

— Ale co to za różnica, czy teraz, czy później? — Zapytał. Remus zmierzył go wzrokiem.

— Ogromna. A teraz słuchaj. 

W końcu Harry zrozumiał, że nie warto próbować go zagadywać, więc zamilkł i grzecznie słuchał przez większość lekcji, ku zdumieniu i jednoczesnym zadowoleniu Remusa, który jednak z jakiegoś powodu wyczuwał w tym jakiś podstęp.
Uwaga ich obu rozproszyła się w chwili, w której usłyszeli jak coś dość głośno upada, a potem do ich uszu dotarł niewyraźny dźwięk dobiegającej z dołu dość hałaśliwej i nerwowej rozmowy. Remus rozpoznał głosy pani Fairfax i Blacka. Harry poderwał się z krzesła chcąc sprawdzić, co się dzieje.

— Harry, wracaj! — Krzyknął za chłopcem, który już zdążył wyjść na korytarz. Remus wyszedł za nim. Dogonił go dopiero u stóp schodów, położył dłonie na jego ramionach i przytrzymał go delikatnie. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach spalenizny. Harry uniósł głowę i na niego spojrzał.

— Tylko sprawdzę co się stało. — Obiecał. W tym samym czasie na korytarz wyszedł Black. — Co się stało? —Zapytał zaciekawiony chłopiec, któremu uraza już najwyraźniej zdążyła przejść, zostać zdominowana przez ciekawość, lub zwyczajnie zapomniana.

— Próbowałem gotować. — Odparł nie kryjąc zażenowania.

— I co? I co? — Dopytywał wyrywając się Remusowi.

— I spaliłem garnek. — Powiedział, ale nie patrzył przy tym na Harry'ego lecz na Remusa, jakby to jemu chciał przekazać swoją porażkę, jakby wyczekiwał jego reakcji.

— A co gotowałeś? — Remus nie był pewny, czy Harry chciał rzeczywiście to wiedzieć, czy po prostu zająć czymś czas.

— Nie wiem, to była improwizacja, nudziło mi się. — Wzruszył ramionami.

— To była nieudana improwizacja. — Dodał Harry, kiwając głową.

— Tak, nieudana improwizacja. Pani Fairfax wygoniła mnie z kuchni.

W tamtym momencie kobieta wyjrzała zza drzwi.

— I dobrze! - Powiedziała i spojrzała na Remusa. -—Za każdym razem, kiedy wraca do domu próbuje coś gotować i za każdym razem jakiś garnek musi na tym ucierpieć. — Mówiła. — Powinnam powiesić na drzwiach tabliczkę z zakazem wstępu dla pana, panie Black.

Mężczyzna wywrócił oczami.

— Powtarza to pani za każdym razem, a żadnej tabliczki jeszcze nie widzę. 

Remus zaśmiał się cicho, a razem z nim Black i Harry. Ten ostatni wyglądał, jakby nie zupełnie wiedział z czego się śmiał, ale robił to, bo robili tak też inni. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro