7. Chyba nie chcesz mnie zabić?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Harry


Wzrok z ekranu telewizora przeniosłem na uśmiechniętą twarz szatyna. Chłopak wtulał się we mnie podczas oglądania filmu. Nie przeszkadzało mu to, że go obejmowałem. Chyb zaczął się przyzwyczajać do mojego dotyku i świadomości, że jestem jego chłopakiem. To tylko działało na moją korzyść. Już niedługo będę mógł zniszczyć Malika za pomocą tego nieświadomego szatyna.

- Hazz - mruknął, przykładając dłoń do mojego policzka. - Ekran telewizora jest tam - podczas mówienia, przekręcił moją głowę, abym znów widział film.

- Ale patrzyłem na kogoś piękniejszego - westchnąłem. - Wolę podziwiać ciebie.

- Musisz ciągle mnie zawstydzać? - jęknął, skupiając się na filmie, a raczej tylko udając, gdyż wzrokiem ciągle podążał w moją stronę.

- Ja tylko stwierdzam fakty - zaśmiałem się.

- Ale... - nie dokończył, ponieważ kichnął. - Przepraszam.

- Chyba jednak jesteś chory - przyznałem. - Wiedziałem, że to leżenie w śniegu ci zaszkodzi. Wstajemy.

- Możesz mi powiedzieć, jak właściwie znalazłem się w tamtej uliczce? Dlaczego ktoś miałby mnie zaatakować?

Westchnąłem ciężko i popatrzyłem na niego, rozważając czy powiedzieć mu prawdę, a raczej półprawdę. Jeśli powiem mu o gangach, przestraszy się. A może jednak nie?  Przecież mi ufa, chyba... Spojrzałem na lśniące niebieskie tęczówki. Domagał się odpowiedzi.

- Nie wiem, kochanie - odparłem. - Ale to możliwe, że...

- Że...?

- Obiecujesz, że się nie przestraszysz? Ufasz mi? To co usłyszysz, jest ogromną tajemnicą, to nie żarty.

- Teraz to zaczynam się bać - przyznał. - Brzmisz, jakbyś miał mi oznajmić, że jesteś seryjnym mordercą. Chyba... chyba nie chcesz mnie zabić?

- Loueh - przewróciłem oczami, a ten zachichotał.

- Przepraszam - spoważniał  i złączył nasze palce u dłoni razem. - Obiecuję, że to udźwignę.

- Więc... w Londynie są dwa gangi, które ciągle wchodzą sobie w drogę. Prawdopodobnie jeden z tych drani cię dorwał.

- Zaraz - przerwał mi, intensywnie nad czymś myśląc. - Dlaczego mieliby napadać zwykłych ludzi, dlaczego ja?

- Bo jesteś moim chłopakiem, a niedługo mężem - powiedziałem spokojnie, uśmiechając się.

- Ale to nie tłumaczy...

- Jestem liderem jednego z nich, Lou - dodałem, planując rozwinąć swoją myśl. - Liderem gangu, dlatego zostałeś zaatakowany. Wtedy w tej uliczce, gdzie cię znaleźliśmy myślałeś, że jesteśmy bandziorami, bo zobaczyłeś nóż w rękach Chrisa. Każdy z nas był uzbrojony.

Obserwowałem uważnie chłopaka. Najpierw wydawał się zdezorientowany, potem lekko przestraszony, a teraz jego twarz wyrażała tylko spokój. Odważył się spojrzeć mi w oczy.

- Powiedz coś, kochanie - szepnąłem. - Wiem, że to może być dla ciebie za dużo, jak na jeden raz. Lucas mówił, aby cię nie przeciążać informacjami, ale chciałem, abyś wiedział. Jesteś ze mną bezpieczny, Lou. Ja nigdy bym cię nie skrzywdził.

- To nie jest informacja, jaką spodziewałem się usłyszeć, nie rozumiem nawet siebie, jak mogę być spokojny po dowiedzeniu się prawdy - wyznał, bawiąc się moimi palcami.

- Gdzieś tam w twojej świadomości wiesz, że to prawda i to nic strasznego. Czy potrzebujesz pobyć sam?

Pokręcił głową i tylko się do mnie przytulił. Obserwowałem jak relaksuje się pod moim dotykiem i przymyka oczy. Uśmiechnąłem się i po raz kolejny w myślach pogratulowałem sobie sprytu. Takie udawanie nie przeszkadzało mi. Musiałem tylko pamiętać, aby nie poplątać wersji wydarzeń. Na szczęście chłopak nie wypytywał o jakieś szczegóły z naszego życia. Jak zauważyłem, próbował sam dojść do tego, co między nami było.  Wczoraj nawet odważył się mnie pocałować, w policzek, ale jednak. Nie przeszkadzało mu dzielenie łóżka, ani poranne przytulanie.

- Harry? - odezwał się po dłuższej ciszy.

- Tak, słońce?

- A czy ja... czy ja kogoś zabiłem? - zapytał.

- Nie - powiedziałem rozbawiony. - Ani ty, ani ja nikogo nie zabiliśmy, Lou, obiecuję.

Szatyn ponownie kichnął, lecz tym razem towarzyszył mu katar. Podniósł się ze mnie, szukając jakichś chusteczek w kieszeniach. Wstałem z kanapy i ruszyłem do szafeczki, gdzie stało pudełko chusteczek higienicznych. Wróciłem na swoje miejsce i podałem je niebieskookiemu.

- Dziękuję - powiedział, szybko wycierając swój nos. - Chyba jednak się przeziębiłem.

- Czeka nas tydzień tonięcia w chusteczkach - zaśmiałem się.

Szatyn spojrzał na mnie, marszcząc uroczo swój nos. To jeszcze bardziej mnie rozczuliło. Zastanawiałem się, gdzie Malik poznał takiego słodziaka.

Poprawiłem poduszkę i ponownie podniosłem się z kanapy. Złapałem Louisa pod ramiona i ułożyłem na całej kanapie, by opierał się o poduszki. Następnie sięgnąłem po koc leżący na oparciu i przykryłem chłopaka.

- Co robisz? - zapytał.

- Dbam o ciebie - odparłem. - Ty tutaj leż, a ja pójdę po termometr, by zmierzyć gorączkę. Zajdę też do kuchni i zrobię herbatę.

- Ale... - chciał zaprotestować, lecz nachyliłem się nad nim i pocałowałem w usta.

Pocałunek był naprawdę krótki, nasze wargi jedynie się o siebie otarły, nic więcej. To go zamknęło. Gdy odsunąłem się, widziałem dezorientację w jego oczach oraz pojawiające się rumieńce na policzkach. Był zaskoczony.

- To ja  pójdę zrobić tę herbatę, poczekaj tu na mnie, piękny.

♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠

Witajcie!

Miłego dnia ♥

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro