gin & tonic

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

lestappen; friends to lovers; drunken love confessions; sharing a bed;

     Max z reguły nie wychodził imprezować z innymi kierowcami. Szczerze mówiąc, czasami nawet unikał tego jak ognia. Nigdy też nie wychodził zbytnio z inicjatywą, aby trzymać bliższy kontakt poza wyścigami. Zaskoczyło więc go to, że od czasu wspólnego meczu, który udało mu się zagrać w padla z Charlesem, reguralnie dostawał od niego propozycje kolejnych gier. Nawet gdy nie pojawił się na turnieju, w którym mieli razem zagrać, wiadomości nie przestawały przypływać. Ich relacja była dobra, nawet bardzo dobra. Na pewno zdecydowanie lepsza, niż kiedykolwiek wcześniej. Często rozmawiali podczas weekendów wyścigowych, nie tylko, gdy siedzieli razem na konferencjach, czy w cool down roomie, spotykali się też tak po prostu, aby przejść się, poplotkować. Max nie mógł też zaprzeczyć temu, że gdy Charles stawał obok niego podczas robionych po kwalifikacjach zdjęć, stawał zdecydowanie bliżej niego, niż drugiego z kierowców. Lubił obecność Monakijczyka, jego aurę, dotyk, nie myślał jednak, że widać to aż tak bardzo. Charles zdawał się tego nie zauważać, a gdy już to robił, to z reguły komentował to tym, że Verstappen średnio kryje się z tym, jak bardzo lubi facetów, wypominając mu przy tym wywiad, w którym dla śmiechu powiedział, że używa Grindra. Co prawda próbował stworzyć konto na tej aplikacji randkowej, ale szybko z tego zrezygnował, domyślając się jak wiele kontrowersji może to przynieść. Może jednak Max nie krył się aż tak bardzo z tym, że nie jest hetero, aż tak bardzo jak myślał, ale chyba nikogo to nie zaskakiwało, nawet samego Holendra. Max też nie krył się za bardzo z tym, jak bardzo lubi Charlesa Leclerca. Chyba nie mogło zaskoczyć go to, że w końcu skończył z solidnym crushem na swoim rywalu.

     Zaskoczyła go jednak wiadomość, którą otrzymał od Charlesa, w której pytał się, czy nie chciałby on wyjść razem z nim i jego przyjaciółmi do klubu. Max patrzył się na ekran swojego telefonu z rozwartą buzią. Charles nigdy wcześniej nie zapraszał go na wyjścia ze swoimi przyjaciółmi. Nie pamiętał on nawet, czy szatyn kiedykolwiek nazwał go swoim przyjacielem. Nie był też pewien, czy na pewno wpasuje się w towarzystwo Leclerca. Z reguły spędzali czas sami, blondyn zawsze czuł się wtedy komfortowo, zawsze jednak przy tym otaczali ich inni ludzie, w końcu w Monako praktycznie niemożliwe było znalezienie jakiegokolwiek klubu, restauracji, czy centrum sportowego, w którym nikogo by nie było. Z jakiegoś powodu jednak stresowała go myśl, że tymi otaczającymi ich ludźmi, będą teraz osoby z tak bliskiego otoczenia Leclerca. Cały czas myślał o tym w ilu sposobach i w ilu sytuacjach mógłby zrobić z siebie głupka. Cały czas przy tych myślach pojawiał się strach przed tym co pomyśli o nim Charles. Ostatnią rzeczą którą chciał zrobić, to sprawić, aby szatyn miał go za idiotę. Z westchnieniem stanął przed szafą, uważnie czytając wszystkie wiadomości, jakie wysłał mu dzisiaj Leclerc, zero wzmianki o tym, jak powinien się ubrać, lub o tym do jakiego klubu idą. Trzy razy szykował wiadomość, w której miałby się o to spytać, trzy razy ją kasował, cały czas myśląc o tym, że pewnie Charles myśli, że Max wie w co ma się ubrać i że samo pytanie byłoby głupie. Nigdy wcześniej się tak nie stresował. W końcu jednak postawił na to, co zwykle, czyli białą koszulkę i jeansy. Nigdy wcześniej też nie spędził tyle czasu szukając się w łazience. Ponad godzinę mył się, układał włosy, dobierał odpowiednie perfumy, dodatki. Cholera, nawet posmarował swoje usta nawilżającym olejkiem, za co później się skarcił, gdy ten uporczywie długo się nie wchłaniał i pozostawił na jego wargach świetlistą poświatę. Wyglądał trochę jakby posmarował swoje usta błyszczykiem.

     Max czuł się jak kompletny idiota. Uczucie to nie zniknęło, gdy w końcu wysiadł z taksówki i ujrzał stojącego przed wejściem do klubu Charlesa. Blondyn nie mógł oderwać od niego oczu, szatyn wyglądał idealnie. Perfekcyjnie dobrane ubrania, bransoletki, zegarek, buty. Max czuł, jak w jego ustach robi się sucho. Szybko podszedł do niego z nieco nerwowym uśmiechem.

— Hej, Maxy, w końcu jesteś! — zaśmiał się Charles, obejmując Holendra w pasie, ściskając nieco jego bok. Nawet tak mały gest, w połączeniu ze zdrobnieniem jego imienia sprawiały, że pod Maxem uginały się kolana, a na policzki wpływał rumieniec. Odpowiedział mu więc jedynie cichym śmiechem.

     Charles od razu zaczął prowadzić do go środka, a zaraz potem do jednej z vipowskich loży, gdzie czekali jego przyjaciele. Cały czas obejmował Maxa, co sprawiało, że blondyn czuł się jeszcze bardziej speszony i zawstydzony. Gdy Charles postawił go w końcu przed towarzystwem i zaczął każdego przedstawiać, Maxowi udało się nieco pozbierać, i grzecznie przywitać się z każdym.

— Zostawiłem ci miejsce obok mnie — zachichotał Leclerc, puszczając oczko w stronę Holendra, który nie wiedział, czy ma się cieszyć, że będzie mógł być tak blisko szatyna, czy martwić tym, że znając życie praktycznie cały czas będzie się rumienił i bez wiedzy kleił do chłopaka.

     Drinki, shoty i butelki szybko pojawiały się na stole i równie szybko znikały. Plus, który zauważył Max był taki, że teraz nikt nie mógł już pomyśleć, że to Charles sprawia, że się rumieni, wina padała na gin z tonikiem. Dzięki ginowi z tonikiem, Max miał też okazję w pełni się rozluźnić. Swobodnie żartował z przyjaciółmi Charlesa, co jakiś czas śmiejąc się z Monakijczyka wraz z Jorisem. Tyle śmiechu było jednak męczące, ale żartowanie z designerskich spodni, które nosił Leclerc było zdecydowanie warte utraty oddechu. Nie zauważył nawet, gdy w akompaniamencie zmęczonego westchnięcia, jego głowa opadła na ramię Charlesa. Słysząc chichot szatyna, zmuszony był na niego spojrzeć, aby dowiedzieć się co jest takie śmieszne, a gdy obracając głowę, zamiast twarzy chłopaka zauważył jego szyję, zorientował się gdzie jest jego głowa. Zawstydzony podniósł ją szybko, posyłając Charlesowi nieśmiały uśmiech. Leclerc jedynie przewrócił oczami i chwycił Maxa w pasie, aby przyciągnąć go bliżej siebie. Ich uda stykały się, tak samo jak ramiona, a Holender uznał to za jasny znak, że może wrócić do swojej poprzedniej pozycji, w której pozostał już do końca wspólnego wieczoru. Wypił o parę drinków za dużo, a zmęczenie powoli nabierało na sile, chociaż chyba był jedyną zmęczoną osobą w tym gronie, gdyż reszta prowadziła żywą dyskusję, na której temacie Max absolutnie nie był w stanie się skupić. Dopiero po chwili zorientował się, że dyskusja zaczęła być prowadzona po francusku. Wyłapywał z niej pojedyncze słowa i sentencje, takie jak związki, swoje imię, ładne oczy, czy wyzwiska. Średnio przeszkadzał mu fakt, że nie był włączony do rozmowy, chyba sam nie był już w stanie tyle rozmawiać. Przeszkadzało mu natomiast to, że Charles przestał mu poświęcać jakąkolwiek uwagę. Wcześniej, jedna z jego rąk znajdowała się na jego boku, teraz jednak była od niego oderwana, gdyż szatyn szalenie gestykulował oboma swoimi dłońmi.

— Charlieee... — burknął, ciągnąc nieco za koszulkę Monakijczyka, który szybko przestał mówić i odwrócił się w jego stronę.

— Co tam, Maxy? Co się dzieje? Wracasz do żywych? — zagadnął z uśmiechem, ale szybko pokręcił głową, widząc oczy blondyna. Nie było za nimi żadnej myśli. Odpowiedzi od Maxa nie otrzymał, jedyne co zrobił blondyn, to chwycił jedną z jego rąk, aby zabrać ją bliżej siebie.

     Tyle dobrego, że odebrał on znak, rzucony przez Verstappena i wracając do konwersacji, przy tłumaczenia używał tylko jednej ręki. Druga znalazła się na udzie blondyna, który raz na jakiś czas wzdychał zadowolony, obejmując mocno Monakijczyka. Niedługo później udało mu się wrócić do w miarę porządnego stanu, który pozwalał mu na aktywne uczestniczenie w prowadzonych rozmowach. Na stole pojawiło się jeszcze kilka drinków, z czego chętnie skorzystał Max, zbywając pytania Charlesa, czy aby na pewno nie starczy mu już alkoholu i czy będzie w stanie bezpiecznie wrócić do domu. Po paru kolejnych drinkach, żartach i krótkich rozmowach, przyszła czas na spojrzenie na zegarek, który pokazywał późną, nocną godzinę, bliską tej, która wyznaczała zamknięcie klubu.

— Max, hej, kochanie... — powiedział z cichym śmiechem Charles, próbując zwrócić uwagę blondyna, który siedział uśmiechnięty na kanapie z wyciągniętymi rękami, będąc pewien, że w obu z nich znajdowały się szkalnki, gdy rzeczywiście była ona tylko w jednej z jego dłoni. Gdy tylko Holender spojrzał na niego, uśmiechając się przy tym szeroko, Charles nie mógł nie odpowiedzieć mu równie szerokim uśmiechem. — Zamówić ci taksówkę do domu? Dasz radę wrócić sam?

     Na to pytanie Max fuknął, wydając się wręcz oburzony. Charles zmarszczył jedynie brwi, średnio mając pojęcie o co może chodzić blondynowi.

— Mam to odebrać jako tak, czy nie?

— O matko, Charles! Może zabierz go w końcu na noc do domu! — rzucił uśmiechnięty Joris, przewracając oczami, chcąc nieco podpuścić Maxa i zagrać na nosie swojemu przyjacielowi. Na odpowiedź na jego sugestię nie trzeba było długo czekać, Leclerc przewrócił oczami, pesząc się nieco, natomiast Max od razu się rozpromienił, przytakując Jorisowi.

— No właśnie, mógłbyś mnie w końcu zabrać do siebie! Zaprosiłeś mnie na wyjście ze swoimi przyjaciółmi i całą noc się do siebie kleiliśmy, więc oczekuję, że po pierwsze, podobam ci się, a po drugie, zabierasz mnie na noc — powiedział rumiany Holender, patrząc wyczekującym wzrokiem na Monakijczyka

— Dobrze Maxy, jedziemy do mnie — mruknął Charles, kręcąc głową z uśmiechem.

     Droga do apartamentu Charlesa nie była długa, choć była bardzo męcząca dla Maxa, który przez to, że taksówkarz ich rozpoznał, nie był w stanie siedzieć przytulony do Monakijczyka. Gdy jednak w końcu oboje wysiedli z auta, Charles od razu przyciągnął Holendra do siebie, widząc jego niezadowoloną minę, która szybko zmieniła się w szeroki uśmiech, gdy tylko ręka Leclerca objęła go w pasie. Max bywał już w mieszkaniu Charlesa, więc nie musieli tracić czasu na oprowadzanie i wyjaśnianie jak dojść do jakiego pokoju. Gdy Max udał się do toalety z koszulką Charlesa, którą ten pożyczył mu do spania, Monakijczyk szybko zabrał się za szykowanie pościeli w pokoju gościnnym, do której nie mógł znaleźć poszewki. Gdy w końcu jednak uporał się z robieniem łóżka, wyszedł z pokoju. Światło w łazience było już zgaszone, nie paliło się ono także w żadnym pomieszczeniu, oprócz sypialni Charlesa. Leclerc zmarszczył brwi i szybko przeszedł po całym mieszkaniu, szukając swojego przyjaciela, którego w końcu znalazł we własnym łóżku. Zakopany pod kołdrą Max był już gotowy do spania, a jego błękitne oczy od razu spoczęły na Monakijczyku, do którego posłał nieśmiały uśmiech.

— Widzę, że już się zadomowiłeś... W takim razie jakbyś mnie szukał, to będę spać obok, okej? — powiedział Charles, podchodząc do łóżka, aby pogłaskać włosy Maxa. Nie mógł się powstrzymać, chłopak wyglądał absolutnie uroczo, a rumieniec na jego twarzy, który nieco się zwiększył, sprawiał, że dodatkowo nie mógł oderwać od niego wzroku. Ręka blondyna szybko wysunęła się spod pościeli, aby chwycić wolną rękę Charlesa.

— Nie, Charlie... Zostań ze mną, proszę... — wyszeptał nieśmiało Holender. Jego wzrok był teraz skierowany na szafkę, obok której stał Monakijczyk. Wydawał się on jakby nieco przestraszony, niepewny reakcji Charlesa. Szatyn jedynie uśmiechnął się do niego i szybko położył po drugiej stronie łóżka. Max nie marnował czasu, niemal od razu znalazł się przy chłopaku, mocno się do niego przytulając, będąc w połowie na nim położonym. Charles zgasił światło i cmoknął czule czoło Holendra.

— Dobranoc, Maxy...

— Dobranoc Charlie... Kocham Cię...

     Poranek zdecydowanie należał do tych ciężkich. Max obudził się z cichym jękiem. Bawił się wczoraj świetnie, ale matko, jakim kosztem. Jego głowa nieprzyjemnie pulsowała, brzuch nieco bolał, a suchość w gardle była kolejnym z nieprzyjemnych dodatków.

— Jak się czujesz Maxy? Chcesz się napić? — usłyszał cichy głos, który słychać było praktycznie przy jego uchu. Dopiero gdy Verstappen podniósł się delikatnie i otworzył oczy, zrozumiał, że głos ten należał do Charlesa, na którym leżał. Charlesa, któremu wczoraj powiedział, że liczy, że mu się podoba. Charlesa, któremu wczoraj w nocy na dobranoc powiedział "kocham Cię". Przypominając sobie wczorajszą sytuację szybko odwrócił wzrok, rumieniąc się mocno.

— Uhm... Wody, poproszę wody... — mruknął, a zaraz potem przed jego twarzą znalazła się pełna szklanka. Na szafce obok leżały też leki przeciwbólowe, pełna butelka i talerz z kanapkami i jajecznicą. Maxowi delikatnie zmiękło serce, Charles przygotował to wszystko dla niego. Powoli usiadł i wypił wszystko w szybkim tempie.

— Pamiętasz wszystko, czy jednak wypiłeś o jeden gin z tonikiem za dużo? — rzucił uśmiechnięty Charles. To pytanie jeszcze bardziej zawstydziło Maxa. Mimo, że był prawie pewien, że Leclerc pewnie sam nie pamiętał tego, co Max mu powiedział, albo przynajmniej nie zwrócił na to uwagi, blondyn nie mógł przestać o tym myśleć.

— No, uhm, wszystko przecież pamiętam — burknął, bawiąc się pościelą, którą był w połowie okryty. Zadrżał nieco, gdy na swoich plecach poczuł rękę, która powoli przesuwała się po nich, delikatnie go głaszcząc.

— Chcesz o tym porozmawiać, Maxy? — powiedział Charles po chwili milczenia. Jego głos był łagodny, przepełniony troską, a Max nie wiedział, czy w sytuacji, w której mieliby rozmawiać o "tym" nie wolałby, gdyby szatyn był na niego zły. Troska jedynie potęgowała niepewność Holendra.

— N-No wiesz... Byłem pijany i no... Tak mi się tylko... No... — wydukał w końcu. Poczuł, jak materac ugina się. Charles teraz zamiast leżeć, siedział obok niego. Jego dłoń przeniosła się z jego pleców na jego biodra, które chwilę później chwycił oboma rękami. Delikatnie przysuwał je w swoją stronę, jakby dając Maxowi znak, żeby zamiast siedzieć na łóżku, usiadł na Monakijczyku, co blondyn niepewnie zrobił.

— Oh, Maxy... Jest okej, nie musisz się niczego wstydzić, wiesz? Jeśli pomoże Ci to w otworzeniu się, to chciałbym powiedzieć, że bardzo mi się podobasz i od jakiegoś czasu myślę o tobie jak o kimś więcej, niż tylko przyjacielu. Bardzo mi się podobał wczorajszy wieczór, gdy ciągle byłeś blisko mnie, wiesz? — Charles, mówiąc, cały czas patrzył się w oczy Maxa, cały czas uśmiechał się, aby pokazać mu, że jest z nim absolutnie szczery. Jego kciuki delikatnie głaskały biodra blondyna, który słysząc jego słowa, nie mógł powstrzymać cichego skomlenia.

— Mogę Cię pocałować, Maxy? — Holender od razu przytaknął. Usta Charlesa po chwili znalazły się na jego ustach, delikatnie je muskając, jakby ciągle dając Maxowi czas na oswojenie się z tym co się dzieje, z tym, że jego uczucia są odwzajemnione

     To był zdecydowanie najlepszy pocałunek w życiu Maxa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro