II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Teo zastanawiał się, co go podkusiło by tego konkretnego dnia przyjść do szkoły. Nienawidził siatkówki, a jednak, ktoś wpadł na pomysł, że to on będzie idealny do decydującej zagrywki. Gdzieś spoza boiska, uśmiechnęła się do niego Florentyna, która ubrana w swoje słynne różowe dresy, czekała na kolejne przejście. Szatyn od podstawówki miał problemy z siatkówką, z zagrywkami w szczególności i nie ważne ile by nie ćwiczył, nie potrafił dobrze grać. Po prostu.

A teraz, gdy wynik meczu biolchem - human wynosił dwadzieścia cztery do dwudziestu trzech, niestety dla przeciwnika, cała odpowiedzialność spoczywała na jego barkach.

Gdy rozbrzmiał gwizdek, podrzucił piłkę, by zaraz z całej siły uderzyć z otwartej ręki od dołu. Wraz z zetknięciem się dłoni z przedmiotem, poczuł ból trzeciej zasady dynamiki. Odsunął się o krok i obserwował trajektorię lotu białej kuli i aż wytrzeszczył oczy ze zdziwienia, gdy uświadomił sobie, że jego zagrywka była jak najbardziej udana. Gdzieś w tle, wyraźnie zachwycała się Flo, która przy okazji, najprawdopodobniej posyłała Elizie triumfalne spojrzenia, na przemian z tymi pełnymi pogardy.

Czas jakby się zatrzymał, mimo dynamiczności momentu.

Dynamiczności, która została przywrócona, gdy nie kto inny jak Fryderyk Wiatrowski, humanista wielu sportowych talentów (podobno miał na swoim koncie sporo sukcesów w koszykówce i siatkówce), przyjął zagrywkę, zręcznie odbijając piłkę. Gra powróciła na normalny tor i, o dziwo, już zaraz klasa biologiczna-chemiczna zdobyła dwudziesty czwarty punkt, tym samym doprowadzając do remisu.

– Brawo Teo! – pisnęła Florentyna i zaczęła entuzjastycznie klaskać. – Dawaj jeszcze raz!

Chłopak przełknął slinę, czując gulę w gardle. Nie przewidział, że będzie musiał zagrywać raz jeszcze. Ze swojej pozycji, widział chłodne spojrzenie Fryderyka, skierowane to na niego, to na Florkę.

Teo doskonale wiedział, że przy tym wyniku, obie drużyny potrzebują dwóch punktów by wygrać set. I może przez to nie powinien czuć aż takiej presji, jednak wlepione w niego oczy innych graczy, stresowały go niemiłosiernie. Powtórzył swoje wybicie, starając się odtworzyć pierwsze. Ocenił, że mu się to udało, a nawet rozegrał lepiej niż poprzednio, bowiem piłka leciała znacznie szybciej. Tym razem, nie czuł jakby czas zwolnił, wręcz przeciwnie, jakby przyspieszył.

Szczególnie, gdy usłyszał bolesny jęk, jednego z przeciwników.

– Cholera! – syknął czarnowłosy chłopak, którego Teofil kojarzył jedynie z opowieści Florentyny. Przyjaciółka wspominała mu jakiś czas temu, że to Karol, przyjaciel Fryderyka od piaskownicy. Łapał się za obolałe ramię, w które chwilę temu trafiła piłka. Obok niego stał wysoki blondyn, a wokół, w odległości kilku kroków inni humaniści, w tym Eliza.

Teo chciał podejść i przeprosić, ale zatrzymała go Wiatrowska, kładąc mu dłoń na ramieniu.

– Hej, nieźle grasz – przyznała szczerze. – A Karolem się nie przejmuj, jak go znam to specjalnie się podstawił.

– Jesteś pewna? – Uniósł brew. Nie wykluczał opcji, że Flo miała rację, ale jej teoria wydawała mu się mocno naciągana.

– Tak, jestem pewna. – Uśmiechnęła się, po czym pobiegła za boisko, bowiem mecz został wznowiony.

***

Na korytarzu było spokojnie, bez uczniów przepychających się przez siebie. Wydawał się też przytłaczająco wielki, a cisza dodatkowo uwydatniała ten rozmiar. Fryderyk nie przywykł do takiego stanu rzeczy, więc gdy odprowadzał Karola do gabinetu pielęgniarki, odczuwał swojego rodzaju niepokój. Z drugiej strony, było to dość przyjemne, a echo stawianych przez niego kroków, nadawało tej krótkiej chwili pewną melodię.

Melodię porażki, pomyślał.

Jego zniknięcie, choć stosunkowo krótkie, miało się odbić na wyniku meczu. Był święcie przekonany, że jego klasa przegrywa niedawno rozpoczęty, drugi set. I nie przejmowałby się tym, gdyby jedną z przeciwniczek nie była Florentyna.

Wiedział, że jeżeli to jej klasa wygra, po powrocie do domu, ojciec znowu zacznie prawić mu kazania i zapewne załatwi mu dodatkowe treningi, przez co już zupełnie nie będzie miał czasu dla siebie.

Bo dla jego ojca czas wolny, czy szczęście były sprawami drugorzędnymi. Na pierwszym miejscu stawiał ciężką pracę, a za miarę radości uważał jedynie sukces.

A sukcesem z pewnością nie było odprowadzenie kolegi do pielęgniarki.

– Już przestać udawać – powiedział chłodno Fryderyk do Karola, który cały czas trzymał się za bark. – Od podstawówki odprawiasz tą samą szopkę.

– Tym razem to było na serio – odpowiedział przyjaciel, unikając kontaktu wzrokowego. – Tym razem.

Blondyn westchnął zrezygnowany.

– Przyznaj, że zrobiłeś to specjalnie – wypowiedział te słowa dość powoli. Karola przeszedł dreszcz po plecach, przez jego ton. – Wiesz przecież, że przegramy, jeżeli mnie tam nie ma.

– Już daj spokój! – czarnowłosy uniósł głos w irytacji.

Po czym powiedział coś, co powinien przynajmniej dwa razy przemyśleć.

– Przegrać z Flo, to jak wygrać.

Fryderyk zmarszyczył brwi. Mógł się tego spodziewać po przyjacielu. W końcu ten od dwunastego roku życia, podkochiwał się we Florentynie.

– Dla kogo wygrać, dla tego wygrać – rzekł tylko cicho, niechcąc prowokować kłótni, przez którą obydwoje najpewniej wylądowali by na dywaniku u dyrektora. To było ostatnie, czego by chciał.

Wbił wzrok w podłogę.

Karol rozdziawił usta, chcąc coś powiedzieć, przeprosić, pocieszyć. Ale tego nie zrobił. Nie potrafił określić emocji, która towarzyszyła Fryderykowi. Wyglądał na przybitego, ale jednocześnie niewzruszonego, a także zdenerwowanego. Nie wiedział co mógłby powiedzieć w tej sytuacji.

Dlatego odpowiedział ciszą.

Ciszą, która towarzyszyła im przez resztę drogi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro