IV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Od początku sprzeczki z Fryderykiem dni mijały Karolowi niezwykle monotonnie. Wydawały się być wprost identyczne, gdy nie miał komu opowiadać żartów, ani z kim grać w szachy w szkole. Dlatego, gdy wrócił do domu czwartkowego popołudnia, postanowił coś z tym zrobić.

Na początek potrzebował rozmowy. Ale z kim jak nie najlepszym przyjacielem, którego znał od piaskownicy? Jako pierwsza przyszła mu oczywiście jego matka, która od zawsze służyła mi radą przy zgrzytch z Fryderykiem i nie tylko. Problem był jednak taki, że kobieta wracała z pracy późnym wieczorem. Drugą myślą Karola, był zatem jego ojczym.

Chwycił za telefon i wybrał numer, by upewnić się za ile mężczyzna wróci.

– Co jest, mistrzuniu? – Usłyszał po kilku sygnałach. – Uprzedzając fakty, obiad jest w domu, zapomnij o darmowej pizzy.

– Za ile kończysz? – zapytał tylko.

– Zmianę za jakieś dwie godziny, teraz jestem w trasie i mam zaplanowany już następny kurs – wyliczył mężczyzna. Karol nigdy nie rozumiał, jak praca dostawcy pizzy może być aż tak wymagająca. – Czemu pytasz?

Chłopak nie odpowiedział od razu. Ciszą rozbrzmiała po obydwu stronach słuchawki.

– Potrzebuję pogadać – rzekł niepewnie. – Mama kończy wieczorem, więc pomyślałem, że może doradziłbyś mi w jednej sprawie...

– Jasne, jak mi się uda, wyrwę się wcześniej. – Słysząc te słowa Karol uśmiechnął się delikatnie. – Trzymaj się.

Lubił Mariusza. Był dla niego ojcem bardziej, niż ten biologiczny, który uciekł od odpowiedzialności i dotychczas się nie odezwał. Karol nawet nie próbował go szukać i nie pałał do tego chęcią. Gardził tym obcym i obawiał się, że kiedyś przypadkiem go spotka.

Mariusza też nie od zawsze akceptował jako członka rodziny, ale nie było to spowodowane obawą o spadnięcie na drugi plan. Mały Karol często widział, jak jego mama jest smutna spowodu rozstania z każdym kolejnym, chwilowym partnerem, czy partnerką. Nie chciał, żeby była smutna. Dlatego, gdy Mariusz pierwszy raz pojawił się w domostwie Sielskich, chłopak traktował go jak powietrze. Bał się, że okaże się taki sam jak inni, że ich zostawi po paru dniach. Ale tak się nie stało.

Po pewnym czasie, mały Karol zobaczył, że Mariuszowi zależy na tym samym co mu. Na szczęściu Jagody Sielskiej. I gdy się o tym przekonał, jego stosunek do mężczyzny diametralnie się zmienił. Nie pamiętał kiedy dokładnie to było, ale pamiętał, że od tamtego momentu, razem z innymi dziećmi i uśmiechem na twarzy, mógł rysować kartki na dzień ojca.

I do teraz Karol darzył Mariusza nie małą sympatią. Dlatego też wiedział, że to odpowiednia osoba do rozmowy.

Zanim jednak ojczym miał przyjechać, chłopak zdecydował odrobić zadania domowe z matematyki. Przysiadł do biurka i otworzył podręcznik na stronie zaznaczonej niebieską karteczką. Następnie wyjął zeszyt z plecaka. Tak gotowy do pracy, przeczytał pierwsze z poleceń, przepisał przykład i zaczął zastanawiać się nad rozwiązaniem. Po dziesięciu minutach zadanie zostało rozwiązane, więc dumny z siebie, przeszedł do następnego. W skupieniu przymrużył oczy. Minął kwadrans i w mgnieniu oka drugi, a Karol nadal nie miał rozwiązania. Miał za to trzy zapisane obliczeniami i wykresami kartki z brudnopisu i brak chęci do następnych prób.

– Jutro to wezmę od Elizy, albo Tomka – westchnął zrezygnowany. Rozumiał te cholerne zadania, ale w ogóle nie miał pamięci do tego, co wydarzało się na lekcjach matematyki.

Wstając od biurka, sięgnął po książkę, którą wyporzyczył wczoraj z biblioteki. Nie miał ochoty jej czytać, w końcu była to lektura, ale wiedział, że jak tego nie zrobi, będą go męczyć wyrzuty sumienia. Zdecydowanie od renesansowych dramatów, wolał chociażby fantastykę Lema. Położył się na łóżku i otworzył książkę. Nim zaczął zatopił się w świecie intryg, miłości i konfliktów, usłyszał dobiegające z podłogi szczekanie. Podniósł się jeszcze na chwilę i z uśmiechem spojrzał na pomarańczowego szpica miniaturowego.

– Co jest Tofik? – Na dźwięk głosu, pies zaczął merdać ogonem, a następnie oparł się łapkami o nogę od łóżka. – Dopiero w pół do czwartej, na spacer pójdziemy wieczorem, dobra? No chyba, że chcesz... – Chłopak pochylił się i podniósł pomeraniana, a następnie posadził na łóżku. Tofik obkręcił się kilka razy w okół własnej osi i położył się, skulony obok swojego pana. Ten pogłaskał go czule. – Uroczy jesteś.

Karol wrócił do wcześniejszej pozycji i sięgnąwszy po książkę, przykrył siebie i futrzastego towarzysza czarnym kocem. Próbując czytać, szybko zorientował się, że oczy mu się same zamykają, a tym samym zdecydował, że się zdrzemnie.

***

– Tatooo, pobawisz się z nami w przyjęcie księżniczek?

Drzwi pokoju otworzyły się.

– Najpierw obiecałem coś Karolowi. – Mężczyzna usiadł na łóżku i delikatnie potrząsnął chłopakiem.

– Co jest? – zapytał Karol nieprzytomnie. – Akurat śniła mi się świetlana przyszłość, w której zakładam koncern meblowy.

– Chciałeś pogadać – przypomniał Mariusz, w duchu rozbawiony snem pasierba. 

– Ano chciałem. – Czarnowłosy poprawił swoje loki i usiadł. Pozostawioną wcześniej  na narzucie książkę, odsunął trochę dalej, żeby nie przeszkadzała.

Względnie się rozbudził. Trochę się stresował, nie rozumiał dlaczego. To nie był pierwszy konflikt z Fryderykiem, ale tym razem czuł się w pełni winny. Kto by pomyślał, że tym będzie skutkowało jego lenistwo na wuefie. Niemniej jednak, wiedział, że Mariusz mu pomoże, doradzi i rozwieje wszelkie poczucie winy. Taki już był. A był skrajnie inny od Karola i to właśnie, Karol w nim podziwiał. Brak mu było tych wszystkich wad, jakie dzierżył nastolatek. Potrafił doskonale dobierać słowa i myślał, nim zrobił. Miał swój pakiet  wartości, nad które nie przekładał żadnych innych.

Równieśnicy mieli swoje ideały w postaci nieosiągalnych idoli. A ideałem Karola Sielskiego był Mariusz Dębnicki, najlepszy ojciec jakiego mógł mieć.

– Pokłóciłem się z Fryderykiem – powiedział czarnowłosy bez ogródek. Chciał jak najszybciej usłyszeć rozwiązanie problemu, który bagatelizował przez dni.

– Rozumiem... A dlaczego? – Mężczyzna spojrzał w agatowe oczy pasierba. On zaś, przeniósł wzrok na jeden z plakatów, powieszonych na białej ścianie. Ten, który wieszali razem już jakiś czas temu.

– W dużym skrócie, palnąłem niechcący jakąś głupotę, on się obraził. – Nastolatek przestał uciekać od kontaktu wzrokowego i w końcu spojrzał na zamyśloną twarz ojczyma. – Wiesz, moja wina. Chyba.

– Nie przyszło Ci do głowy, żeby z nim o tym pogadać? – zapytał Mariusz, spoglądając na Karola, jakby ten był zagubionym chłopcem.

Bo właśnie taki był w jego oczach. Był małym chłopcem, który mimo swojej inteligencji, często pomijał najprostsze rozwiązania. Którego trzeba było naprowadzić, lub wskazać mu odpowiednią drogę. Który, gubił się, szukając skomplikowanych solucji.

– Myślałem o tym, ale... To chyba za proste.

– Czasem proste rozwiązania, są najlepsze. – Mariusz wstał z łóżka, a następnie podszedł do drzwi. – Ale wiesz, zrobisz co uważasz za słuszne.

Wyszedł. A Karol poczuł się jak idiota. To od początku było takie proste.

***

Wieczorem przyszedł czas na spacer z Tofikiem i realizacje wcześniej ułożonegp planu. Po wyjściu z domu, chłopak udał się do osiedlowego sklepu, gdzie kupił butlę oranżady i paczkę chipsów fromage. Z taką wyprawką skierował się na ulicę, przy której znajdowała się kamienica, w której mieszkali Wiatrowscy. Pomysł ten bardzo spodobał się pieskowi, który na sam dźwięk imienia Fryderyk skakał z radości.

Karol też zadowolony, mimo że stresował się niemiłosiernie, a przepraszanie nigdy nie szło mu dobrze. Sytuacja była prosta, a jednak czuł się, jakby zaraz miał rozbrajać bombę. Fryderyk był złożoną personą, szczególnie gdy coś, nawet nie bezpośrednio, zazębiało się z jego problemami rodzinnymi. Na wizytę Karola mógł zareagować w każdy możliwy sposób. I tego chyba czarnowłosy się obawiał.

Wstukał odpowiedni numer na domofnie i rozległ się charakterystyczny dźwięk. Państwo Wiatrowscy byli tego wieczoru nieobecni, więc była szansa, że Fryderyk go po prostu nie wpuści.

– Słucham?

– Fryderyk, wpuścisz mnie? – zapytał spokojnie. – Sprawa niecierpiąca zwłoki.

Prawie nieusłyszane było zirytowane westchnięcie rozmówcy, gdy drzwi zostały otwarte. Karol pociągnął je ku sobie, a Tofik od razu wbiegł do klatki. Jesienno-wieczorny wiatr z dworu szybko stłumiły kaloryfery. Chłopak poszedł w ślad za szpicem, który już wdrapywał się nią schody, niestrudzony kończącą się smyczą.

Stanąwszy pod odpowiednim mieszkaniem, Karol nacisnął dzwonek. Po chwili na przeciw mu stanął Fryderyk i pierwszym co zrobił, było przywitanie się z radośnie szczekającym Tofikiem.

– Co jest? – zapytał blondyn chłodno. Nie miał ochoty marnować wolnego wieczoru na jakieś wymysły Karola.

– Chciałem przeprosić – odpowiedział mu stanowczo. – Błagać szanownego panicza, Fryderyka Ludwika Wiatrowskiego o wybaczenie, za me haniebne słowa.

Zielonooki zlustrował przyjaciela wzrokiem, po czym głośno się zaśmiał.

– W ramach przeprosin, przyniosłem też te oto dary – dodał i z uśmiechem wskazał na chipsy i oranżadę.

– Jesteś głupi – skomentował Fryderyk.

Nie zabolało. Zabrzmiało nawet jak komplement.

– Wiem.

– Ale przeprosiny przyjmuję.

Karol odetchnął z ulgą. Zwieńczeniem momentu był szczek Tofika, który zaczął chodzić między nogami nastolatków, wesoło merdając ogonkiem.

Nagle Fryderyk zaczął wsuwać buty. Karol spojrzał na niego pytająco.

– Odprowadzę was. – Chwycił klucze, leżące na szafce na buty. – Zjemy i wypijemy, za... To coś co zdarzyło się przed chwilą.

Oboje się głośno zaśmiali. Nic, co realne nie mogło już polepszyć tego wieczoru.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro