𝓟𝓻𝓸𝓵𝓸𝓰𝓾𝓼

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Żaden ogień, żaden niepokalany blask czystości nie dorównuje temu, co człowiek może nagromadzić w głębi swego serca." — F.Scott Fitzgerald — "Wielki Gatsby"

Ogień w tym świecie był wszystkim i choć bez odpowiedniej kontroli trawił najmniejszą rzecz jaka stanęła mu na drodze, tak bez niego całe otoczenie, które znaliśmy, stałoby się niczym.

Niektórzy otrzymywali go w dniu narodzin jako formę trzeciej generacji, która była niebezpieczeństwem nie tylko dla jej posiadaczy, ale również dla ludzi wokół.

Jeszcze inni, choć nie potrafili sami go wytworzyć, zyskiwali siłę by pomagać tym pozbawionym kontroli i wspierać ich w płomiennej ścieżce przeznaczenia, która się przed nimi otwierała.

Ci ostatni jednak mogli się im tylko biernie przyglądać lub starać się nadrobić swoją nieprzydatność innymi aspektami, takimi jak sprawność fizyczna, czy intelekt, gdyż przychodzili na świat przeważnie jedynie z jego wolą.

Nawet oni jednak mimo, że ogień nie towarzyszył im od pierwszych chwil życia, dorastali w jego obecności. Nie każdy musiał mieć go w sercu, chociaż świat, sam wydawał się go do każdego przyciągać.

Znany był pod różnymi postaciami i istniało go tyle odmian ilu było ludzi, jednak to w zależności od przeznaczenia oraz woli władającej nim osoby, mogliśmy go określać jako coś złego lub dobrego.

Ogień płonący w domowym ognisku chronił dzieci przed niebezpieczeństwami, dając im tym samym ciepło, którego nie można było pomylić z żadnym innym. Pamiętaliśmy je bowiem do końca naszych dni, chcąc w międzyczasie posłać je dalej, tak jak robili to nasi opiekunowie oraz przodkowie.

Ogień piekielny karał grzeszników, którzy dopuścili się złych rzeczy za życia, by w wieczności spalać ich ciała po śmierci. Był nad wyraz sprawiedliwy, przenikliwy i gorący. Nie można było mu niczego zarzucić, ani od niego uciec.

Miłosny ogień pomiędzy dwójką kochanków, podgrzewał ich relację poprzez spoiwo, nie raz łącząc przeciwstawne stopy dusz. Wzmacniał, dodawał pikanterii, a niekiedy ranił swoimi płomieniami. Zawsze był też wart poświęceń, wyrzeczeń oraz samego uczucia.

Ogień odrodzenia, wykorzystywany przez Feniksa, by mimo upływu czasu stać się pewnego rodzaju wiecznością. Nie uznawał on sekund, minut, a nawet godzin, a jego jedyną zaletą było po prostu przyczynianie się do istnienia. Kojarzony był mimo to ze zdecydowanie najgorszym rodzajem ognia jaki w ogóle istniał — ogniem wiecznym lub inaczej mówiąc ogniem przedśmiertnym.

Łączył on wszystkich, choć z całą pewnością zdecydowana mniejszość mogła go doświadczyć. Był złem, które losowo napawało ludzi strachem i przyczyniał się do powstawania piekielników, czyli tak zwanych ludzkich pochodni.

Stanowił najgorszy rodzaj śmierci jaki mógł spotkać człowieka i jednocześnie był jego największym koszmarem. Nie był tak wyrozumiały jak inne odmiany ognia. Nie znał litości, ani czasu. Mógł dopaść zarówno niemowlę jak i staruszka, jednak za każdym razem był też tak samo pożądliwy.

Gdy już doświadczyłeś samozapłonu, spalałeś się wiecznie bez ani krzty ulgi, wołania o pomoc, a także jako takiej świadomości — choć wciąż za swojego życia. Pochłonięty zostawałeś przez płomienie, a jedynym co mogło cię od nich wybawić, stawała się śmierć.

To właśnie on nadał sens powstaniu specjalnych sił przeciwpożarowych nazywanych inaczej SSP, których głównym celem stawało się zapewnienie piekielnikom spokoju od trawiącego ich ognia oraz bezpieczeństwa innym, narażonym na ogień.

Nikt w końcu nie chciał ranić swoich bliskich, nawet jeżeli siebie nie kontrolował, a dzięki pomocy strażaków, mógł odejść spokojnie i zgodnie ze swoją wiarą.

Ja jednak nie wierzyłam ani w dobrą ani w złą naturę ognia, a patrzyłam na niego bardziej pod względem pewnego rodzaju neutralności. Był w końcu jednym z pięciu elementów natury, takich jak woda, powietrze, czy ziemia, a to oznaczało, że otaczał nas nie należąc ani do pozytywów ani do negatywów.

Istniał więc my istnieliśmy, był a więc i my byliśmy. Stanowił jestestwo jak słońce płonące nad naszymi głowami i pragnął tego co wszystko inne, czyli obrócenia nas w proch.

Odkąd pamiętałam moje życie wydawało się być monotonne, a płomienie, które dotychczas wydawały się mnie unikać nigdy też raczej mnie nie interesowały. Zaakceptowałam wszystko takie jakie jest, będąc gotowa nie tyle co na spalenie, ale również na wieczne płomienie.

Choć dzieciństwo stało się dla mnie jedynie zasnutą dymem dawką wspomnień, potrafiłam docenić te drobne chwile radości, jakie niosły mi podawane poprzez media wiadomości, w których widziałam starających się z całych sił strażaków. Obserwowałam z zapartym tchem ich zdolności, wierząc, że być może kiedyś, nawet przez przypadek, przebudzi się we mnie moc trzeciej generacji. Nigdy bardziej się nie myliłam.

Od małego posiadałam bowiem niewyjaśnione poczucie sprawiedliwości, kryjące się za introwertyczną powłoką beznamiętności. Nie byłam go w stanie wcielić w codzienność, ani nie posiadałam czegoś takiego jak samozaparcie w dążeniu do celu, przez co bardzo szybko się poddawałam.

Musiałam jednak przyznać, że nienawidziłam swojego obecnego życia, które powstało na podstawie moich uciętych przez los skrzydeł. Przez to, że moi rodzice jako strażacy wykonywali nad wyraz dobrze swoje obowiązki, niedługo potem w nadgorliwości, popchnięci własną pychą, zostawili nas całkowicie same — mnie oraz moją siostrę — zaledwie trzy lata temu.

Poświęcili nasze dobro kosztem własnych ambicji, dając pokonać się jednej z pochodni i sprawili tym samym, że stałam się jedynym źródłem utrzymania naszej małej rodziny. W wieku siedemnastu lat zmuszona byłam zrezygnować ze szkoły na rzecz pracy, a teraz gdy miałam na swoim karku już dwadzieścia wiosen, męczyłam się każdego dnia w lokalnym sklepie spożywczym, by zarobić choć parę groszy na chleb i rachunki. Z każdym dniem jednak traciłam coraz więcej wiary w to, że jeszcze może być dobrze, aż w końcu nic nie miało już dla mnie znaczenia. Nic poza ostatnią osobą, dla której to wszystko robiłam.

Nigdy nie spodziewałabym się, że w ciągu zaledwie jednego dnia, kilku godzin wyjętych z mojego planu, ta osoba dla której to wszystko robiłam, zniknie z mojego życia, odesłana przez ludzi, do których niegdyś chciałam należeć, a wszystko co dotychczas nienawidziłam w swojej wegetacji, zdecyduje się zniknąć, dając mi nową szansę na start.

I choć samotne bicie serca w mojej piersi łączyć wydawało się wraz z cieknącymi po moich policzkach łzami. Kiedy widziało płonące mieszkanie, w którym wydawało się bić momentami szybciej — na twarzy nareszcie zagościł uśmiech, wdzierającej się do duszy wolności.

Wreszcie byłam w stanie poczuć ciepło, kiedy spoglądałam na palące się zwłoki Liliany, a w moim ciele pierwszy raz od momentu narodzin, zagościł ogień. Czułam jak rozchodzi się po wszystkich moich komórkach i kościach, jak nieopisany upał zastępuje chłód, dając mi szansę na przeciwstawienie się smutnej rzeczywistości.

Los w końcu dał mi szansę, by doświadczyć wszystkich odmian ognia, a ja przystałam na wszystkie warunki, które przede mną postawił.

Låtom, gentem.

cdn.

*Låtom, gentem. — (łac. Låtom, odrodzenie.)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro