Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wraz z upływem kolejnych dni Hopefield zaczynało żyć zbliżającym się wielkimi krokami Halloween.

Ganki przed domami zdobiły dziesiątki dyń, w oknach wisiały sztuczne pajęczyny i nietoperze z czarnego filcu. Wszystkie dzieciaki w mieście zdawały się być automatycznie weselsze.

Nate zupełnie im się nie dziwił. Klimat Halloween był niepowtarzalny. Kiedy był jeszcze dzieckiem to był jego ulubiony dzień w roku. Nie Gwiazdka, nie Święto Dziękczynienia, kiedy zjeżdżała się cała rodzina i ciotki wsadzały mu z mrugnięciem oka banknoty w dłoń. Najlepsze było Halloween.

Chociaż na samej uczelni nie było jeszcze zbyt wiele dekoracji, akademiki żyły swoim własnym rytmem. Na korytarzach wisiały papierowe duchy, a w holu nieopodal wejścia ktoś postawił naturalnych rozmiarów, pomalowaną, tekturową trumnę, z którą studenci robili sobie zdjęcia.

Martin przywiózł ze sobą z domu świecące w ciemności naklejki z kościotrupami, którymi okleili sobie drzwi do ich pokoju.

- Nie mogę się już doczekać Halloween – powiedział Martin, kiedy przyczepiali do okna sztuczne pajęczyny. – Ale zostały niecałe dwa tygodnie, a ja dalej nie wiem, za kogo się przebrać...

- A musisz? – zapytał Nate.

- Tak? – prychnął z oburzeniem rudowłosy. – Muszę. I ty również.

- Dlaczego? – zaśmiał się szatyn. – Ostatni raz przebierałem się kiedy miałem... trzynaście lat?

- W takim razie przypomnisz sobie dzieciństwo – stwierdził. – Każdego roku nasz uniwersytet organizuje dla studentów zajebistą imprezę Halloweenową. No może nie tyle co organizuje, ale dokłada się do budżetu na dekoracje i udostępnia nam salę, aby wszyscy się pomieścili. Wstęp jest wolny, ale musisz mieć kostium.

- Serio? – jęknął Nate. – Nie mam żadnego.

- Spokojnie, coś się wykombinuje. – Machnął ręką. – Zresztą Emma i tak ci nie odpuści.

- Emma? – zdziwił się. – Szczerze mówiąc, widzę ją ostatnią w kostiumie – stwierdził, przyczepiając kolejną pajęczynę.

- Co nie? – zaśmiał się Martin. – Ale rzecz w tym, że Em kocha Halloween, zwłaszcza część związaną z kostiumami. Ma talent artystyczny i potrafi zdziałać cuda jeśli chodzi też o charakteryzację. Słyszałem, że ona i Abby mają już pomysł na swoje stroje, ale powiem jej, żeby wykombinowała też coś dla ciebie i Aidena.

Nate uśmiechnął się pod nosem.

Miło było słyszeć jak Martin wymawia imię blondyna i nie wzdryga się przy tym ze strachu.

Szatyn miał wrażenie, że od czasu drugiej próby i błyskawicznej interwencji Aidena, kiedy Nate był w opłakanym stanie, relacje w ich paczce uległy diametralnej zmianie.

Najbardziej zmieniło się chyba zachowanie Emmy, kiedy zrozumiała, że blondyn uratował Nate'owi życie. To wystarczyło, aby szala się przeważyła i czarnowłosa ostatecznie zaufała chłopakowi, akceptując go również oficjalnie jako znajomego. Zdecydowanie jeszcze nie przyjaciela, ale kilka razy udało się jej już nawet uśmiechnąć do Aidena, co Nate uznał za krok milowy.

Martin poszedł w jej ślady. Kiedy zrozumiał, że czarnowłosa obdarzyła go zaufaniem, a Aiden w rzeczywistości jest dobrą osobą, jego strach do chłopaka zniknął. Wciąż nie czuł się przy nim tak swobodnie jak przy szatynie, ale traktował go normalnie i nie dostawał na jego widok gęsiej skórki. Nate żałował, że nie może powiedzieć reszcie o tym co usłyszał od Aidena, o tym, że te wszystkie plotki i przyczepione do chłopaka łatki są bezpodstawne. Miał jednak związane ręce. Doceniał, że blondyn się przed nim otworzył i obiecał sobie, że nie piśnie ani słowa na temat jego przeszłości, jeśli ten nie będzie sobie tego życzył.

Poczynili też całkiem spore postępy dotyczące dziennika. Udało im się przetłumaczyć cały alfabet Alexa, więc przepisywali teraz jego treść zrozumiałym językiem do drugiego czystego dziennika, który kupiła Abby. Ponieważ Nate i Aiden rozpracowali sami niemal wszystkie litery, resztą zajmowała się póki co pozostała trójka. Szatyn był im za to wdzięczny. Dzięki temu mógł na spokojnie zajmować się własnymi notatkami z zajęć.

Nate przyłapywał się jednak nad tym, że wieczorami, kiedy nie miał już do zrobienia żadnego projektu ani literatury do przeczytania, zaczynał się nudzić. W gruncie rzeczy miał co robić. Mógł czytać swoje ukochane kryminały albo wciągnąć się w jakiś serial. Nie w tym tkwił jednak problem.

Chociaż kilka tygodni temu zdecydowanie by się tego nie spodziewał, brakowało mu obecności Aidena i ich wieczornych godzin spędzanych w bibliotece. Brakowało mu rozmowy z nim.

Blondyn był teraz zajęty, ponieważ aby nie wzbudzać podejrzeń i zachowywać się jak na Opiekuna przystało, kilka ostatnich dni poświęcał tylko i wyłącznie Marthcie. Z ich krótkich rozmów na czacie Nate wiedział, że chłopak nie miał na nią większego pomysłu, więc zaprzągł ją po prostu do pracy nad jego materiałami z zajęć, tak jak na początku szatyna.

Widział ich zresztą razem w bibliotece, kiedy poszedł skserować notatki na hiszpański. Siedzieli przy ich zwyczajowym stole i kiedy Nate zobaczył Marthę zajmującą jego miejsce, zaraz naprzeciwko Aidena, uznał, że z jakiegoś powodu ten widok wyjątkowo mu się nie podoba.

***

Tydzień dłużył się Aidenowi niemiłosiernie.

Zajęcia na wydziale wydawały się przedłużać w nieskończoność, a siedzenie wieczorami z Marthą w bibliotece było męczące. Nadawała jak piesek na baterie, bez przerwy otwierając i zamykając buzie i wylewając z siebie stek niezbyt interesujących informacji o życiu uczelni. Chłopak wiedział, że chciała tym zwrócić jego uwagę i pokazać siebie jako obeznaną i zorganizowaną. Aidenowi zależało jednak tylko na tym, aby uporządkowała jego materiały naukowe i pomogła mu z notatkami. Dostawał powoli migreny od jej głosu.

Irytowało go też jej podlizywanie się i wsłuchiwanie się w niego niczym w wyrocznie. Mimowolnie wracał wtedy myślami do Nate'a, który na każde polecenie od niego, reagował znużonym westchnięciem i przewracaniem oczami. Aiden samoistnie uśmiechał się na to wspomnienie. Brakowało mu rozmów z szatynem.

Ostatnio rozmawiali ze sobą we wtorek rano, kiedy blondyn szedł na zajęcia, a Nate robił trzykilometrową rundkę po uniwersytecie. To wtedy Aiden dowiedział się, że chłopak stara się codziennie rano biegać i szczerze powiedziawszy, podziwiał go za to. Sam osobiście również uważał ćwiczenia za ważne i starał się trzymać formę, ale nie wyobrażał sobie zrywać się z łóżka, kiedy miał na późniejszą godzinę, tylko po to, aby pobiegać. Był strasznym śpiochem.

Udało im się wpaść wtedy przy bibliotece na rudego demona, ale mimo tego, że Nate przynosił co jakiś czas kotu jedzenie, ten i tak próbował wgryźć mu się w łydki i uspokoił się dopiero, gdy Aiden wziął go na ręce.

W końcu nadszedł czwartek, którego Aiden nie mógł się już doczekać.

Ich uniwersytecka drużyna piłki nożnej rozgrywała dzisiaj wieczorem u nich mecz towarzyski z Yale – uniwersytetem z południowego regionu Connecticut. Ponieważ Abigail była kapitanem, umówili się pozostałą czwórką, że pójdą obejrzeć mecz i jej pokibicują.

Najważniejszą i zbierającą najwięcej pucharów drużyną na uniwersytecie była drużyna Lacrosse, więc na dzisiejszym meczu stadion nie był zapełniony po brzegi, aczkolwiek Aiden stwierdził, że i tak zebrało się sporo ludzi.

Dzień był dosyć pochmurny i chłodny, ale studenci wytrwale siedzieli na trybunach, owijając się szalikami i nakładając na głowy kaptury. Niektórzy z nich mieli nawet jakieś tekturowe slogany i kciuki z fioletowej pianki.

Aiden skierował się do wskazanego w wiadomości sektora i niedługo potem odnalazł resztę. Emma, Martin i Nate siedzieli już na trybunach.

- Cześć – przywitał się, siadając obok szatyna.

- W samą porę! – rzucił Martin. – Zdążyłeś jeszcze na występ cheerleaderek, zaraz ma się zacząć.

- Świetnie – prychnął tylko z rozbawieniem chłopak.

Emma pacnęła rudowłosego w głowę.

- Przyszliśmy tu dla Abby, a nie dla cheerleaderek! – zganiła go.

- No przecież wiem – żachnął się Martin. – Ale skoro już występują, chyba mogę nacieszyć oko?

- Faceci – burknęła czarnowłosa.

Nate zaśmiał się pod nosem, krzyżując na chwile spojrzenie brązowych oczu z Aidenem. Chłopak już wcześniej zauważył, że w odpowiednim świetle można było wychwycić w nich złote refleksy. Były bardzo delikatne i trzeba było się dobrze przyjrzeć, ale...

- Aiden? – Nate pomachał mu ręką przed twarzą. – Jesteś?

Blondyn zamrugał, uświadamiając sobie, że zapatrzył się w chłopaka i trochę odleciał.

- Ta, w porządku, zamyśliłem się – mruknął.

Obydwaj odwrócili się w stronę boiska.

Aiden wciąż doskonale pamiętał ich rozmowę z przed kilku dni i do teraz zadawał sobie pytanie, co go podkusiło, aby opowiedzieć tyle o swojej przeszłości szatynowi. Nie był wtedy pijany. Miał co prawda we krwi dużo kofeiny, ale zachowywał trzeźwość myślenia. A mimo to jakaś część jego umysłu uznała, że dobrym pomysłem będzie podzielenie się z Natem własnymi demonami.

Cóż, jakby na to nie patrzeć, blondyn nie mógł stwierdzić, że była to zła decyzja. Za każdym razem, kiedy zwierzał się chłopakowi z jakiejś niezbyt przyjemnej rzeczy, czuł wyraźną ulgę. Przez całe życie wyznawał zasadę, że problemy są mniej poważne, gdy nie wie o nich nikt po za tobą. Ale być może kluczem była właściwa osoba. Osoba, która nie rozdmucha twojego problemy do ogromnych rozmiarów, a jedynie cię wysłucha i ewentualnie pomoże utrzymać ciężar.

Aiden uważał, że Nate był taką właśnie osobą. Taką, której możesz zdradzić to, czego nie zdradzasz nikomu innemu. Blondyn czuł się przy nim tak dobrze i swobodnie, że było to dla niego niemal przerażające.

Kiedy powiedział mu, że chce mu się zwierzyć ze swojej przeszłości, aby być wobec niego fair, nie kłamał. Nie wspomniał mu po prostu, że po szczerych rozmowach z nim czuje się dodatkowo dziwnie lekki i oczyszczony. I że bardzo podoba mu się to uczucie.

- Zaczyna się! – oznajmił uradowany Martin.

Na boisko, ku głośnemu zadowoleniu trybun, weszły cheerleaderki ubrane w biało-fioletowe kolory uczelni. Wraz z nimi pojawiła się maskotka Ashdawn – biały smok.

Chociaż ten smok był zdecydowanie bardziej dziecinny i urokliwy, automatycznie skojarzył się Aidenowi ze smokiem w czarnej koronie, będącym symbolem Fores.

Chłopak automatycznie rozejrzał się dookoła.

Nie spodziewał się zobaczyć tutaj dzisiaj z bractwa nikogo oprócz Mary, która musiała się pojawić jako przewodnicząca cheerleaderek. Ludzie z Fores mieli ciekawsze rzeczy do roboty, niż oglądanie niszowych meczów uczelnianych. Shane mógłby się pojawić ze względu na Abby, ale Aiden wiedział, że w związku ze zbliżającym się Halloween i trzecią próbą, jest zajęty. Naprawdę cieszył się z tego powodu, ponieważ jego obecność na meczu razem z Natem, Emmą i Martinem mogłaby rodzić pytania. Nie ważna jakby na to nie spojrzeć, nie wyglądało to na psychiczne znęcanie się. Blondyn przyłapywał się coraz częściej na tym, ze zupełnie zapominał na zadaniu zleconym mu przez Shane'a. Zapominał udawać czy stwarzać pozory, kiedy spotykał się z Natem publicznie na terenie uczelni. Jego głowę zajmowały wtedy inne myśli.

- Czy ty możesz przestać się ślinić? – odezwała się Emma, piorunując wzrokiem Martina. – Nie wiem, czy widzisz, ale tam jest też Mary. Którą osobiście chciałabym bardzo skrzywdzić – dodała z uśmiechem. – Więc wybacz, ale drażni mnie twój maślany wzrok.

Mary rzeczywiście tańczyła z resztą dziewczyn. Jej długie jasne włosy, związane w kucyk, rozwiewały się przy każdym podskoku.

- Patrzę na pozostałe dziewczyny, nie na Mary – żachnął się Martin. – Zresztą, czemu czepiasz się mnie? Nate i Aiden też tu siedzą.

- Tak, ale oni jakoś nie mają wypieków na twarzy – powiedziała czarnowłosa.

Aiden skierował raz jeszcze wzrok na cheerleaderki. Na ich osłonięte uda i ramiona, obcisłe koszulki i kuse spódniczki. W tej chwili przez jego głowę przelewało się wiele myśli.

- Nate... - jęknął Martin, szturchając go łokciem. – Trochę solidarności. Nie powiesz mi, że nie chciałbyś się umówić z którąś z nich. Kiedy miałeś ostatnio dziewczynę?

- Jakoś za czasów gimnazjum – odparł szatyn. – Ale nie chodziliśmy ze sobą specjalnie długo.

Blondyn zastanowił się bardziej nad słowami Nate'a.

A więc miał kiedyś dziewczynę.

W sumie, nie było w tym nic dziwnego. Był miłą, troskliwą i zabawną osobą, a jego twarz, z tymi cholernie idealnymi rysami i ciemnymi oczami nadawałaby się na okładkę magazynu biznesowego. Która by go nie chciała.

- Czemu zerwaliście? – zainteresował się Aiden.

- W sumie to już nawet nie pamiętam, nie było między nami... chemii? – zaśmiał się. – Zresztą ciężko, żeby była. To było w gimnazjum – powtórzył.

Być może Nate dodałby coś jeszcze, ale właśnie wtedy rozległy się brawa i świdrujące w uszach gwizdanie i na boisko weszły dwie damskie drużyny piłki nożnej.

Aiden wypatrzył Abby dosyć szybko, była najwyższa ze swojej drużyny. Długie włosy związała do gry w warkocz. Wystąpiła na przód i podała rękę kapitan z przeciwnej drużyny.

Mecz rozpoczął się niedługo po tym, pięknym i natychmiastowym przejęciem piłki przez Abigail.

- Dajesz, Abby! – Emma podniosła się raptownie z miejsca i zaczęła głośno krzyczeć.

Aiden zmarszczył zaskoczony brwi. Może nie znał Bauce na wylot, ale spędził już z nią trochę czasu na przestrzeni tych wszystkich lat i kolacji biznesowych i nie widział jeszcze nigdy, aby była tak żywiołowa.

- No, na co czekacie? – Czarnowłosa pacnęła tym razem po głowach Aidena i Nate'a. – Włóżcie w ten doping trochę serca!

Szatyn zaśmiał się tylko w odpowiedzi po czym również wstał i zaczął głośno kibicować razem z Emmą. Martin do nich dołączył.

Nie tylko oni kibicowali. Na całych trybunach zrobiło się raptownie głośno.

Aiden miał lekkie opory. Nie był przyzwyczajony do takiego zachowania, do publicznego okazywania radości i śmiania się na trybunach podczas meczów uniwersyteckich. Jeśli już na jakieś chodził, siadał z tyłu i zachowywał się cicho.

Jednak teraz, patrząc na roześmiane i pełne zapału twarze przyjaciół, trudno mu było samemu zachować milczenie.

Przyjaciół.

Nie był pewien, czy mógł ich tak nazywać. Było na to chyba jeszcze za wcześnie. Tak czy inaczej, prawdą było to, że ci ludzie stali mu się naprawdę bliscy i byli chyba pierwszymi osobami w jego życiu, przy których czuł się tak dobrze. Zwłaszcza Nate...

Spojrzał raz jeszcze na chłopaka, a później na Emmę i Martina, po czym zerknął na grającą na dole Abby.

Aiden naprawdę nie szukał przyjaciół.

Ale wyglądało na to, że niechcący ich znalazł.

Uśmiechnął się pod nosem i podniósł z miejsca, po czym przyłączył się do kibicowania.

***

Martha czwartkowy wieczór spędzała w bibliotece.

Kilka ostatnich dni poświęciła, pomagając Aidenowi ogarnąć materiały naukowe, więc dzisiaj mogła zająć się własnymi notatkami. Odruchowo usiadła w tym samym miejscu gdzie poprzednio, patrząc jednocześnie na puste krzesło blondyna.

Kiedy została przez niego wybrana do następnej tury kwalifikacji, była wniebowzięta. Wrzucając do pucharu karteczkę ze swoim nazwiskiem, nie miała zbyt wielkich nadziei. W żaden sposób nie wykazała się też podczas Tygodnia Pokazowego. A mimo to została wybrana.

Kiedy rozpoczęła naukę na Ashdawn i usłyszała o Fores, pomyślała, że to jej szansa. Całe życie znajdowała się zawsze ma marginesie społeczeństwa. Ruda, piegowata i chuda jak szkielet, nigdy nie miała czegoś, czym mogłaby zaimponować. Potrafiła co prawda grać świetnie na pianinie i wygrała nawet kilka międzystanowych konkursów za czasów liceum w ramach czego sprezentowała sobie tatuaż na prawej dłoni. Nikogo to jednak nie obchodziło. Nikt jej nie kojarzył, chłopacy się nią nie interesowali, zaproszenia na imprezy omijały ją szerokim łukiem. Ale to w końcu mogło się zmienić.

Dużo osób mówiło jej, że Aiden jest psychopatą i powinna zrezygnować z kandydatury, póki jej psychika jest w jednym kawałku, ale Martha ani o tym myślała. Przygotowała się na najgorsze, na wyśmiewanie, na pomiatanie, usługiwania chłopakowi na każde skinienie.

Rzecz w tym, że Aiden kompletnie nic od niej nie chciał.

Na początku pomyślała, że być może ma inny system i nie spędza czasu z kandydatami jak pozostali Opiekunowie. Ale wtedy zobaczyła go z Natem. Raz, drugi, trzeci. W bibliotece, przed męskim akademikiem, spacerujących razem po kampusie. Nie miała pojęcia, jakim cudem szatynowi udało się zagarnąć jego czas, ale tak czy inaczej zostawała w tyle.

Aż w końcu Aiden zainteresował się nią kilka dni temu, jakby raptownie sobie o niej przypomniał. Nie był względem niej zbyt uprzejmy czy ciepły, nie uśmiechał się, mówił też niewiele. Po prostu pokazywał jakie materiały ma dla niego zgromadzić i wracał do swoich notatek, pogrążając się w milczeniu. Gdy siedzieli tak w bibliotece jego twarz rozjaśniała się tylko chwilowo, kiedy odpisywał komuś na telefonie i Martha mogłaby przysiąc, że na ekranie mignęło jej raz imię „Nate".

Była gadatliwą osobą, dlatego godziny w milczeniu niesamowicie ją męczyły, ale towarzystwo Aidena nie było takie złe. Nawet jeśli nic nie mówił, przynajmniej dobrze wyglądał i kiedy nie patrzył, dziewczyna ukradkiem mu się przyglądała. Plotki były nieistotne. Ten chłopak mógł mieć w żyłach toksyczny jad, ale to nie umniejszało jego urodzie. Był piękny. Miał jasne włosy, mieniące się delikatnie złotem, długie rzęsy i subtelnie zarysowane kości policzkowe. No i te oczy w odcieniu burzowych chmur.

Martha wyłapywała często w bibliotece zaciekawione spojrzenia, skierowane w ich stronę. Każdy kto znajdował się w pobliżu któregoś z członków Fores przyciągał uwagę, a już na pewno w pobliżu Aidena.

Widzieli nie tylko jego, ale także i ją.

I to było najważniejsze.

Skończywszy swoją pracę w bibliotece, opuściła budynek i ruszyła chodnikiem wzdłuż dziedzińca. Mimo wieczornej godziny, wszędzie było pełno studentów. Fale osób napływały z pod stadionu, dzięki czemu rudowłosa przypomniała sobie, że ich uczelnia rozgrywała dzisiaj jakiś mecz. Sądząc po dobrych humorach i śmiechu, wygrali.

Dziewczyna ruszyła w stronę damskiego akademika, wpatrując się nieprzytomnym wzrokiem w chodnik i wracając myślami do Fores. Nie mogła pozbyć się uczucia, że jest na przegranej pozycji, nawet pomimo tego, że wygrała ostatnią próbę i była z punktami na równi z Natem.

Z tego co wiedziała, Opiekunowie i kandydaci nie mogli się wcześniej znać. Nie mogli wybierać do Fores swoich bliskich przyjaciół. Zresztą, to nie było trudne. Przyjaźnili się w końcu tylko z osobami z bractwa.

A jednak relacja Aidena i Nate'a wydawała się przekraczać granicę kandydat-opiekun.

I z jakiegoś powodu...

- Ał!

Marta krzyknęła zaskoczona, odsuwając się od osoby, z którą się zderzyła. Podniosła głowę.

- Uważaj, jak chodzisz! – syknęła Mary.

- O matko... - jęknęła, widząc z kim się zderzyła. – Mary, tak bardzo cię przepraszam! Nie patrzyłam przed siebie, jestem dzisiaj naprawdę zamyślona i...

- Czy ty nie jesteś przypadkiem jedną z kandydatek do Fores? – Blondynka zmrużyła oczy. Miała na sobie długą dżinsową kurtkę z pod której wystawała fioletowa spódniczka cheerleaderek. – Mona?

- Martha – poprawiła ją z grzecznym uśmiechem. – Tak, owszem, kandyduję. Moim Opiekunem jest Aiden.

Po tej informacji wyraz twarzy blondynki diametralnie się zmienił. Irytacja uległa pobłażliwości i Mary roześmiała się dźwięcznie. Miała proste, białe zęby. Martha też zawsze zazdrościła tego dziewczynom. Jej zęby przypominały siekacze królika i nawet wieloletnie noszenie aparatu nie pomogło jej zbyt dużo.

- Jesteś rywalką Nate'a. – Mary objęła ją ramieniem. Była od niej dużo wyższa, nawet pomimo tego, że nie miała teraz na sobie szpilek. – Mam nadzieję, że wygrasz, kochana.

- Naprawdę? – Rozpogodziła się Martha.

- Naprawdę – dodała blondynka.

Stały teraz nieopodal damskiego akademika i mijający ich studenci zerkali na nie ukradkiem. Martha czuła, że mimowolnie się uśmiecha. Królowa Fores rozmawiała z nią publicznie, a w dodatku kibicowała jej wygranej.

- Przydałaby się nam w bractwie nowa dziewczyna – powiedziała. – Mam nadzieję, że niedługo staniesz się pełnoprawnym członkiem. Co więcej, przeczuwam, że tak właśnie będzie – roześmiała się. - Uwierz mi. Nie widzę innej opcji.

- Matko, dziękuję – mruknęła. – Naprawdę żałuję, że to nie ty decydujesz o moim przyjęciu. – Spochmurniała nieco. – Aiden nie poświęca mi zbyt dużo czasu. To znaczy, przez ostatnie dni owszem, ale wcześniej zachowywał się, jakby istniał tylko Nate. Jakby zapomniał, że jest też moim Opiekunem. Przecież sam z jakiegoś powodu mnie wybrał!

Mary wyglądała na trochę zbitą z tropu, ale szybko się zreflektowała.

- No tak – mruknęła. – Widzisz... - Wzmocniła uścisk na jej ramieniu. – Tak w tajemnicy, między nami. Powiedzmy że Aiden ma specjalnie zadanie, związane z Natem. Shane mu je powierzył, dlatego musi spędzać z nim więcej czasu – szepnęła. – Nie przejmuj się tym.

- I... to zadanie nie ma nic wspólnego z kandydaturą do Fores?

- No... Nie bezpośrednio – stwierdziła blondynka. – Mogę ci powiedzieć tylko to, że Aiden nie spędza tyle czasu z Natem z własnej woli, jasne? Naprawdę, spokojnie. – Rozciągnęła krwistoczerwone usta w uśmiechu. – Ten matoł nie może ci zagrozić.

- Na pewno? – upewniła się. – To znaczy, nie chcę kwestionować twojego zdania, ale jak dla mnie ta dwójka świetnie się razem bawi.

Mary ją puściła i głośno się roześmiała.

- Nie widziałam jeszcze, aby Aiden dobrze się z kimś bawił – przyznała. – To zimny typ, bez uczuć i umiejętności nawiązywania bliższych relacji. Widziałaś kiedykolwiek, aby radośnie i szczerze się uśmiechał?

Martha już chciała powiedzieć, że nie, ale wtedy przypomniały jej się te wszystkie krótkie chwile, gdy Aiden uśmiechał się delikatnie do telefonu, gdy z kimś pisał.

Wyciągnęła własną komórkę i spojrzała na nią niepewnie.

Nie była do końca przekonana, czy powinna pokazywać to wszystko Mary. Jakby na to nie patrzeć naruszała osobistość drugiej osoby. Czuła jednak, że coś w tym układzie jest nie tak...

- Wiesz... - zaczęła niepewnie. – Ludzie nigdy nie zwracali na mnie zbyt dużej uwagi. Zawsze jakoś tak niknęłam w cieniu. W takiej sytuacji bardzo łatwo obserwować innych...

- To znaczy? – Mary uniosła brew.

- Okej, powiem po prostu co chodzi mi po głowie. – Wzięła głęboki wdech. Nie chciała wyjść przed dziewczyną na idiotkę. – Wiem, że wybierając kogoś na kandydata do Fores, Opiekun nie może wcześniej zadawać się z tą osobą. Na przykład ty nie mogłabyś wybrać żadnej ze swoich koleżanek cheerleaderek, tak?

- No tak.

- Więc o co chodzi z Natem i Aidenem? – zapytała. – Wydaję mi się, że znają się już od jakiegoś czasu. No bo, w innym wypadku... Po prostu udałoby im się tak szybko zaprzyjaźnić? Opiekun i kandydat powinni chyba zachowywać jakiś dystans między sobą, przynajmniej podczas kwalifikacji?

- Och, powiedz to mojemu chłopakowi i tej sportsmence od siedmiu boleści – syknęła. – Ale mniejsza. O co ci chodzi? – zaczynała się niecierpliwić.

Mary pokazała jej telefon.

Od jakiegoś czasu obserwowała Aidena i Nate'a.

Robiła im zdjęcia.

Nagrywała ich.

- Co to? – Blondynka zmarszczyła brwi, przesuwając palcem po kolejnych zdjęciach. – Z kiedy są te zdjęcia?

- Różnie – oznajmiła. – Niektóre z przed ponad tygodnia. Niektóre z przed kilku dni.

Mary oglądała je dalej, a niedowierzanie na jej twarzy rosło.

Martha nachyliła się do niej.

- O, tutaj zrobiłam filmik we wtorek – powiedziała, odpalając go. – Spacerowali chyba rano po kampusie i przy bibliotece zaczepił ich ten rudy kot. – Wskazała na ekran. – Może to tylko moje zdanie, ale według mnie całkiem dobrze się bawią.

Mary z szeroko otwartymi oczami patrzyła, jak Aiden głaska syczącego kota i śmieje się radośnie z czegoś, co mówi Nate.

Kiedy filmik się skończył, zastanawiała się nad czymś w ciszy, po czym ściągnęła gniewnie brwi.

- Teraz pewne rzeczy nabierają sensu – mruknęła.

Martha schowała telefon do kieszeni, czekając na dalszą reakcję blondynki.

Ta spojrzała tylko na nią, wciąż wyraźnie rozdrażniona, i zażądała stanowczo:

- Prześlij mi to wszystko.

***

W piątek po zajęciach Aiden miał razem z Natem i resztą spotkać się na wieczór z planszówkami i przepisywaniem dziennika. Jeśli ktoś powiedziałby mu w dniu rozpoczęcia semestru, że za dwa miesiące będzie spędzać wolne wieczory z chłopakiem, który go prawie przejechał, sławną i lubianą Abigail Hooper, rudzielcem, który wiecznie gada o panienkach i plującą na niego przez większość czasu kwasem Gotką, grając z nimi w planszówki i przepisując zakodowane własnym pismem notatki jakiegoś zaginionego chłopaka... Cóż. Z pewnością uznałby tę osobę za szaloną. I być może wylałby na nią gorącą kawę.

A teraz... Na chwilę obecną nie potrafił sobie wyobrazić lepszego wieczoru.

Wcześniej musiał jednak pojechać jeszcze do domu Shane'a, ponieważ chłopak zwołał zebranie całego Fores. Aidenowi wybitnie nie chciało się tam być, ale wiedział, że nie może odmówić. Wsiadł więc późnym popołudniem w autobus i podjechał nim niemal pod samą willę.

W środku nie było jeszcze wszystkich. W salonie siedział Connor z dwoma innymi chłopakami z Fores – Malcolmem i Waynem, a kanapę okupowali Shane i Mary. Sądząc po tym jak bez krępacji się ze sobą ściskali, zdążyli się ze sobą pogodzić.

Aiden skrzywił się na ten widok, ale niechętnie podszedł bliżej.

- Jestem – oznajmił. – Kiedy będzie reszta? Śpieszy mi się trochę.

Mary łypnęła w jego stronę zirytowanym spojrzeniem. Odsunęła się od Shane'a i odrzuciła do tyłu swoje blond loki.

- To nie potrwa długo – mruknęła w jego stronę. – Prawda, Shane?

- Prawda – oznajmił, podnosząc się do pionu.

Connor, Malcom i Wayne siedzieli przy stole pod ścianą i obserwowali ich w milczeniu.

- O co chodzi? – zapytał Aiden.

Brunet przeszedł powoli przez salon i stanął w drugim jego końcu, opierając się o fortepian. Blondyn dobrze wiedział, że stał tam tylko dla ozdoby. Nikt w rodzinie Shane'a nie miał talentu muzycznego.

- Powiedz mi, Aiden... - zaczął, podnosząc na niego wzrok. – Jak ci idzie dręczenie naszego kochanego Andersona?

Wystarczył sam ton jego głosu, aby blondyn wiedział już, że coś jest mocno nie tak. To nie było pytanie sugerujące niepewność. Było chłodniejsze, pewniejsze. Oznaczało coś gorszego.

- W porządku – oznajmił lakonicznie, starając się zachować spokój. – Powoli, ale skutecznie.

- Czyżby? – Uśmiechnął się Shane. - Skoro tak świetnie ci idzie, dlaczego jeszcze nie zrezygnował?

- Ma po prostu silniejszą psychikę, niż myślałem – oznajmił Aiden, przestępując z nogi na nogę. – Miał zrezygnować do Halloween. Czas się jeszcze nie skończył.

- Został ledwie tydzień – powiedział brunet. – Naprawdę myślałem, że załatwisz to szybciej.

- Może mnie przeceniasz. – Aiden uśmiechnął się niewinnie. – Zapewnie wiesz, że w tamtym roku z kandydatami pomógł mi Cole. Dołożył trochę od siebie w procesie niszczenia ich psychiki. Cóż, praktycznie większość. Jeśli nie całość.

- Nie wykręcaj się bratem – prychnął Shane. – Cole może i był psychiczny, ale jesteście w końcu rodziną. Jeśli on potrafił, to ty też.

- Wiesz, to bardzo płytkie myślenie i-

- Wiem, że potrafiłbyś zniszczyć czyjąś psychikę, jeśli byś tego chciał – przerwał mu z niebezpieczną nutą w głosie. – Ale problem jest taki, że ty nie chcesz.

Aiden przełknął ślinę.

Wpadł.

Nie wiedział jeszcze jak, ale wiedział, że coś się wydało.

Zerknął na Mary, która uśmiechała się do niego złośliwie z kanapy, a następnie na Connora i jego kumpli, którzy po prostu przyglądali mu się w milczeniu.

- Nie ma żadnego zebrania, prawda? – zapytał Aiden.

- Oczywiście, że jest. – Shane odsunął się od fortepianu i zbliżył się do blondyna. – I będziemy na nim omawiać twoją nielojalność.

- Sprecyzujesz co masz na myśli?

- Trafiły do mnie bardzo ciekawe zdjęcia – oznajmił Shane. – Zdjęcia i nagrania, na których widać jak świetnie się bawisz spędzając czas z Andersonem. Z nim i tą jego durną bandą – westchnął. – Żałuję, że Abigail się z nim zadaje, ale kiedy już zostanie częścią Fores, zdobędzie cenniejszych znajomych i zapomni o was w parę chwil.

- O czym ty bredzisz, Shane? – zaśmiał się Aiden.

Nie miał pojęcia, o jakich zdjęciach mówi, ale wiedział, że brunet nie blefuje. A mimo to nie potrafił tak po prostu się przyznać i zachowywał cały czas dobrą minę do złej gry.

- Nie będę ci nic pokazywać, ani udowadniać, bo nie muszę – powiedział. – Jestem już w pełni świadomy, jak wygląda sytuacja i pewne rzeczy stały się dla mnie po prostu... jasne. Aczkolwiek nie powiem, trochę się na tobie zawiodłem. Na twoim braku szacunku – oznajmił i pchnął go agresywnie do tyłu. – Daję ci jedno pieprzone zadanie, żebyś zniszczył tego szczyla, a ty co robisz? Zaprzyjaźniasz się z nim? – Roześmiał się nieprzyjemnie. – Błagam cię. – Popchnął go znowu. – Nie masz rodziny. Nie masz własnego domu. Nie masz nic. To co posiadasz, nie jest nawet twoje. Jest moje, mojego ojca. Mam wrażenie, że w takim wypadku powinieneś traktować moje słowo jak święte.

- Masz się za jakiegoś Boga? – prychnął Aiden. Ostatnim razem brunet pchnął go niemal na ścianę i czuł teraz za sobą zimny marmur.

- Moja rodzina dała ci wszystko i wyciągnęła cię z bagna, jakim było twoje życie, więc owszem, powinieneś mnie traktować jak bóstwo – syknął. – A zamiast tego wyłamujesz się z bractwa. Tak, wyłamujesz się. Ignorujesz nakazy, kłamiesz mi w żywe oczy. Nienawidzę kłamstwa. Może zapomniałeś, ale w Fores panuje pewna hierarchia.

- Oczywiście, królu – zaśmiał się gorzko.

Brunet westchnął ciężko.

- Nie wierzę, że wybrałeś towarzystwo jakichś frajerów ponad własne bractwo – powiedział. – A już tym bardziej, że wybrałeś towarzystwo Andersona. – Roześmiał się. – Naprawdę, akurat jego? Co w nim takiego jest, hm?

Aiden wytrzymał świdrujące spojrzenie szatyna.

- Jest jakiś ciekawszy od nas? – pytał.

Kiedy blondyn dalej mu nie odpowiadał, Shane zmrużył oczy i rozciągnął usta w specyficznym uśmiechu.

- A może jest po prostu dobry w łóżku, pedale?

Aiden się zamachnął.

Chciał go uderzyć pięścią w sam środek twarzy, ale Shane najwyraźniej był przygotowany na ten ruch, ponieważ szybko go zablokował i przyszpilił mocniej do ściany, przyciskając jego gardło ramieniem.

Zabolało.

Blondyn wziął łapczywie wdech powietrza.

Usłyszał gdzieś z tyłu rozbawiony śmiech Mary.

- Posłuchaj, nie bierz tego do siebie, po prostu się zastanawiam – powiedział z uśmieszkiem Shane. – Znamy się już kupę lat Aiden i jakoś nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek interesował się dziewczynami. A już na pewno nie żebyś jakąś miał. Jasne, może chodzi po prostu o twój paskudny charakter, a może problem jest tutaj? – Postukał się teatralnie w głowę. – Skoro Cole miał problemy psychiczne, nie zdziwiłbym się gdybyś i ty je miał. Na przykład takie dewiacje seksualne. Odrażające – zaśmiał się. – Powiedz, naprawdę pociągają cię inni faceci?

- Pieprzysz głupoty... – syknął tylko do niego Aiden. Ciężko mu się mówiło z przyciśniętym gardłem.

Shane uśmiechnął się tylko i odsunął od niego, robiąc krok do tyłu.

Aiden głęboko odetchnął.

- W sumie to jest teraz nieistotne – oznajmił. – Nie jesteśmy tutaj, aby rozmawiać o twoich odchyłach, tylko o twoim nieposłuszeństwie.

Skinął głową w stronę chłopaków, przywołując ich do siebie.

- W Fores to nie jest częstym przypadkiem – powiedział. – Wszyscy zazwyczaj świetnie wiedzą, gdzie jest ich miejsce. Ale najwyraźniej czasami dobrze jest to niektórym przypomnieć.

Connor i Malcolm podeszli do Aidena i chwycili go mocno za ramiona.

Blondyn próbował się im wyrwać, ale z unieruchomionymi ramionami i Waynem, czekającym jeszcze obok w pogotowiu, nie miał szans.

Shane się uśmiechnął.

- Moich rozkazów się nie ignoruje – powiedział. – I zaraz przekonasz się na własnej skórze dlaczego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro