Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Spędzenie Halloweenowej nocy w wątpliwie wyglądającym motelu, mogło być całkiem niezłą atrakcją, gdyby było to zaplanowane w innych okolicznościach.

I gdyby w ogóle było zaplanowane.

Pomysł na spędzenie nocy w zajeździe wyszedł nagle i niespodziewanie, ale Nate był świadomy tego, że nie mają specjalnie innego wyjścia. Na dworze wciąż szalała ulewa, było zimno i ciemno, a oni nie mieli jeszcze pomysłu jak wrócić do Hopefield. Opcja poczekania do rana w ciepłym pomieszczeniu z dachem nad głową była niezwykle kusząca.

Po przekroczeniu głównych drzwi trafili od razu do lobby, za którym siedział ciemnowłosy mężczyzna w okolicach trzydziestki. Oglądał coś z uśmiechem na telefonie, ale kiedy ich zobaczył, odłożył komórkę i spoważniał.

Poprawił się na krześle i westchnął.

- Jeśli przyjechaliście spędzić tu upiorne Halloween, od razu uprzedzam, nie, w tym motelu nie straszy – powiedział. – Jest po prostu stary i brzydki. Więc jeśli chcecie się wygłupiać i ścigać duchy, podarujcie sobie smarkacze.

- Szukamy po prostu miejsca na nocleg. – Nate podszedł do kontuaru.

- Jak najszybciej dostać się do Hopefield? – Aiden ustał obok niego.

Mężczyzna spojrzał na nich nieufnie.

- Autobusem międzystanowym, sto trzynastka odjeżdża z pod przystanku niedaleko motelu – mruknął. – Ale następna będzie dopiero jakoś po siódmej rano.

Nate i Aiden popatrzyli po sobie.

Szatyn ściągnął z ramienia plecak i zerknął na portiera.

- Dwuosobowy pokój na jedną noc – powiedział.

***

Przemierzając długi korytarz pełen jednakowych drzwi, Nate sprawdzał stan swojego plecaka. Chociaż cały przemókł, rzeczy, które w nim trzymał specjalnie nie ucierpiały. Telefon leżał na samym dnie i dalej działał, a pieniądze i dokumenty uratował wodoodporny portfel, który dał mu ojciec. Aiden nie miał tyle szczęścia. Trzymał telefon w kieszeni i gdy szukali teraz pokoju, próbował go odpalić. Nie udało się.

- Na Internecie zawsze mówią, żeby włożyć telefon do ryżu, jeśli zamókł – mruknął szatyn.

- A masz przy sobie ryż? – Aiden uniósł brew.

- No nie...

- No właśnie.

W końcu trafili do ich pokoju, opatrzonego numerem dwadzieścia sześć. Nate otworzył kluczykiem drzwi, pchnął je i zapalił z obawą światło, ale został mile zaskoczony.

Pomieszczenia, chociaż naprawdę niewielkie, niemal tak jak ich pokój w akademiku, było schludne i czyste. Meble w postaci stolika, pufy i szafy trzymały się w jednym kawałku, a w powietrzu nie czuć było stęchlizny, ani czającego się za tapetą grzyba. Jak na tak stary i niepozorny motel, warunki były naprawdę przyzwoite. Nate po prostu cieszył się, że nie musi już marznąć i stać w deszczu.

Gdy ściągał kurtkę, napotkał wzrokiem owalne, ścienne lustro i widząc swoje odbicie, skrzywił się lekko.

Emma wspominała mu, że będzie potrzebować specjalnego płynu, aby zetrzeć farby do twarzy i rzeczywiście, wciąż się tam znajdowały, jednak ulewa sprawiła, że przedstawiały teraz jeden wielki chaos. Zarysy meksykańskiej czaszki bezpowrotnie zniknęły.

- Idę to zmyć – mruknął, ruszając do łazienki.

- Nie śpiesz się – westchnął Aiden, rzucając się na duże puchowe łóżko, które zatrzeszczało nieprzyjemnie pod jego ciężarem.

Nate dopiero teraz uświadomił sobie, że nie dostali dwóch oddzielnych łóżek.

- Mamy jedno wspólne łóżko... - powiedział.

- No i? – zapytał blondyn z twarzą przyciśniętą do materaca. – Wisi mi to i powiewa.

Nate westchnął pod nosem i szturchnął chłopaka nogą.

- W porządku, ale wstań z pościeli – rzucił. – Całą zaraz przemoczysz.

Aiden niechętnie się podniósł.

- Dobrze, mamo – mruknął, przenosząc się na pufę.

Nate pozbył się w łazience przemoczonych ubrań, zmył z twarzy chaos pozostawiony po charakteryzacji i wziął prysznic. Uczucie gorącej wody na skórze było wspaniałe i szatyna kusiło przez chwilę, aby zostać pod prysznicem po prostu do rana. Gdyby nie Aiden, czekający w salonie, może i by to zrobił. I gdyby nie ograniczenie ciepłej wody.

Motel zapewniał ręczniki i granatowe szlafroki, które chociaż nie tak miękkie i puchate jak w filmach, były świeże i pachnące.

Gdy szatyn opuścił łazienkę, czuł się dziesięć razy lepiej, niż jeszcze kilkanaście minut temu i niemal zapomniał o świństwie, które zrobił im Shane.

- Twoja kolej – powiedział, rozkładając swoje mokre ubrania przy kaloryferze.

Aiden wstał z pufy i zmierzył go uważnie wzrokiem.

- Masz coś tam w ogóle pod spodem? – zapytał, chwytając za materiał jego szlafroka.

- Tak, mam! – Nate odtrącił jego rękę. – Won pod prysznic, bo dostaniesz zapalenia płuc.

- Dobra, dobra – rzucił blondyn, śmiejąc się cicho pod nosem.

Gdy zniknął za drzwiami łazienki, szatyn ułożył się wygodnie na łóżku i przymknął oczy. Był wykończony.

Był już na nogach od niemal dwudziestu czterech godzin, miał za sobą dzień na zajęciach, tańczenie na uniwersyteckiej imprezie, pobyt w domu Connora oraz milowy spacer w ulewie. Był też cholernie głodny.

Wciągnął z plecaka batony proteinowe i zjadł jednego z takim apetytem, jakby delektował się homarem.

Aiden wyszedł z łazienki po kilkunastu minutach, także w szlafroku, i rozwiesił swoje ubrania obok tych Nate'a.

- Trzymaj. – Szatyn rzucił mu batona.

- Dzięki. – Blondyn usiadł obok niego.

Nate popatrywał na niego ukradkiem, starając się wyczuć jaki Aiden ma obecnie nastrój. Wydawał się już bardziej przygaszony, ale za tym przygaszeniem w dalszym ciągu kryła się złość. Nate też był w środku wściekły i czuł palącą nienawiść do Shane'a, ale podejrzewał, że gniew Aidena pochodzi jeszcze z innego źródła. Szatyn chciał z nim o tym porozmawiać, ale uznał, że pozwoli blondynowi samemu zacząć temat, gdy będzie na to gotowy.

O ile w ogóle będzie gotowy.

Kiedy skończyli jeść, siedzieli jeszcze przez chwilę w ciszy, słuchając uderzających o szyby kropel, po czym Aiden powiedział cicho:

- Chodźmy już spać.

Wstał na chwilę, zrzucił z siebie szlafrok i uniósł kołdrę.

- Zamierzasz spać w samych bokserkach...? – zapytał niemrawo Nate.

- Tak? – odparł Aiden jakby to było oczywiste. – Ten szlafrok cholernie drapie. Nie zasnę w nim – dodał, zakopując się pod pościelą. – A co? Przeszkadza ci to?

- Nie... - mruknął tylko szatyn.

Wstał jeszcze, aby zgasić światło, odtwarzając cały czas mimowolnie w głowie obraz nachylającego się nad łóżkiem Aidena. Widział go już bez koszulki, kiedy opatrywał mu plecy, ale wtedy miał na sobie przynajmniej spodnie. Spanie obok niego w jednym łóżku było już i tak z jakiegoś powodu zawstydzające, więc w rzeczywistości wolałby, aby miał na sobie więcej ubrań.

Po zgaszeniu światła zrobiło się ciemniej, ale i tak wszystko było dobrze widać, dzięki pomarańczowej łunie motelowego neonu, która zalewała ich pokój przez okna.

Nate wszedł pod kołdrę i ułożył się na drugim skraju łóżka.

- Boisz się, że cię ugryzę? – Rozległ się głos Aidena.

Nate zerknął na niego. Jego twarz była widoczna, chociaż ciemność wygładzała jej rysy.

- Nie jestem po prostu przyzwyczajony do spania z kimś – przyznał.

Mówił prawdę. Był jedynakiem i odkąd tylko pamiętał, spał sam. Oczywiście zdarzały się noce, gdy męczyły go koszmary i wciskał się do łóżka rodziców, ale to było dobre dziesięć lat temu. Zdarzało mu się jedynie z kimś spać, gdy jeździł na wycieczki klasowe albo gdy przyjeżdżali do niego na święta kuzyni, ale wtedy więcej się wygłupiali, śmiali albo w coś grali, niż rzeczywiście spali. A gdy już się rzeczywiście kładli, zawsze to jakoś znosił.

Ale teraz było inaczej.

Zastanawiał się, czy jeśli dzieliłby łóżko z Martinem, czułby się równie nieswojo.

- Też nie jestem do tego przyzwyczajony – odparł Aiden. – Ale jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza. Chociaż to trochę dziwne, nie? – stwierdził. – W końcu to ja jestem tym społecznie wycofanym – prychnął.

- Niby tak... - Chłopak uśmiechnął się lekko pod nosem.

Leżeli tak w milczeniu dłuższą chwilę, aż blondyn ponownie się odezwał.

- No to... dobranoc – mruknął.

- Dobranoc – szepnął Nate.

Łóżko zaskrzypiało, gdy Aiden przerzucił się na drugą stronę, odwracając się do szatyna plecami. Wyglądało to, że rozmowa musiała poczekać.

***

Czas płynął, ale Nate nie mógł zasnąć. Regularnie zerkał na telefon pod poduszką. Dwadzieścia minut, czterdzieści, pięćdziesiąt... Minęła już trzecia, był środek nocy, a on dalej nie mógł zmrużyć oka. Nie męczył się jednak sam. Aiden co chwila kręcił się pod pościelą, przerzucając się z boku na bok.

Nate po raz kolejny sięgnął po telefon, widząc, że tym razem na ekranie wyświetlają się powiadomienia z ich grupowego czatu.

Przeczytał wiadomości na ich grupie. U Abby wszystko było w porządku, impreza Halloweenowa Fores trwała w najlepsze, była muzyka, mnóstwo jedzenia, wina, whisky i nudnych, nieinteresujących ją rozmów z innymi osobami z bractwa. Martwiła się jednak strasznie o ich dwójkę.

Emma nie była specjalnie zaskoczona informacją o przyjęciu Abby do Fores, ale na wieść o pozostałych rzeczach, jak zabranie członkostwa Aidenowi oraz wyrzucenie ich z domu w środku nocy na deszcz, dostała białej gorączki.

Nate przewijał dalej wiadomości, wzdychając.

- Śpisz...? – zapytał w pewnym momencie blondyna.

- Nie – westchnął.

- Emma martwi się, że nie żyjemy – prychnął, czując się winnym, że lekko go to bawi.

Aiden też cicho się zaśmiał.

- W życiu bym nie pomyślał, że Bauce będzie się o mnie martwić – stwierdził

Nate wysłał szybką wiadomość na grupie.

Żyjemy, wszystko u nas w porządku, przed południem powinniśmy być z powrotem na uniwerku.

Abby i Emma odpowiedziały im niemal natychmiast, obydwie z wyraźną ulgą.

Na pewno wszystko okej? – pisała czarnowłosa.

Na pewno, Em.

Jesteście cali? Na 100%?!?! – niedowierzała.

Szatyn westchnął cicho i zapalił lampkę przy łóżku.

- Aiden, chodź tu.

Blondyn uniósł pytająco brew, ale posłusznie się przysunął. Nate uniósł telefon i zrobił im szybkie zdjęcie.

- Co ty robisz? – zapytał.

- Dbam o to, aby Em spała spokojnie – powiedział, wysyłając zdjęcie na grupę.

- No proszę, jaki kochany – zaśmiał się Aiden, klepiąc go po ramieniu.

Dobra, już wierzę. – odpisała dziewczyna. – Skoro mieliście czas, aby iść do motelu na szybki numerek, jesteście cali i zdrowi.

Czytając to, Nate prawie się opluł, a Aiden zaczął się rechotać.

- W sumie, to zdjęcie wygląda jak wygląda – przyznał.

Szatyn zerknął na nie jeszcze raz. Uśmiechał się na nim lekko, leżąc pod kołdrą, podczas gdy Aiden nachylał się nad nim, paradując bez koszulki.

- Mogłem to lepiej przemyśleć... - mruknął. – Będzie nam to teraz wypominać.

- Znając Bauce, to na pewno – stwierdził wciąż rozbawiony blondyn, wracając na swoją część łóżka.

Nate pisał jeszcze przez chwilę z przyjaciółkami, tłumacząc im, że z braku innej opcji, nocują w przydrożnym zajeździe i rano będą wracać autobusem do Hopefield. Dowiedział się także, że Martin zdążył już dawno zalać się alkoholem podczas imprezy i leży teraz nieprzytomny w swoim łóżku. Emmie udało się jakoś zawlec go do pokoju.

Czarnowłosa, teraz już spokojna, także kładła się spać, a Abby wracała do „zabawy". Nate miał wrażenie, że dziewczyna męczy się teraz najbardziej z nich wszystkich.

Zgasił telefon i skupił wzrok na niknącym w ciemności suficie.

- Hej, Aiden – zaczął. – Nie zamierzam wracać do tego wszystkiego, co stało się w domu Connora, ale muszę poruszyć jedną kwestię.

- Mhm – mruknął tylko chłopak.

- Wiesz, że teraz naprawdę musisz być ostrożny? – powiedział. – Niezależnie od głupot, które mówił Shane, twoja opinia jest raczej jednoznaczna. Dużo osób na Ashdawn się ciebie boi, ale sporo na pewno też chowa urazę. Może w najbliższym czasie podaruj sobie samotne spacery po Hopefield?

- I tak specjalnie nie chodzę po mieście – stwierdził. – Ale nie jestem w stanie być cały czas czujny. Jeśli ktoś będzie chciał mnie zaatakować, prędzej czy później to zrobi, a nie mam możliwości, aby znaleźć sobie prywatnego ochroniarza – prychnął.

Nate przypomniał sobie słowa Shane'a, które zostały w jego głowię. Przez chwilę się wahał, aż w końcu postanowił zapytać.

- Co miał na myśli Shane, mówiąc, że twój chłopak nie zdoła bronić się dwadzieścia cztery na dobę?

Aiden poruszył się niespokojnie.

- No nie wiem – zaśmiał się krótko. – Raczej nie ma cię przy mnie cały czas.

W pokoju zapanowała chwilowa cisza.

Szatyn zmarszczył brwi.

- Czekaj, on mówił o mnie? – zapytał skonsternowany.

- Ta, ale nie zaprzątaj sobie tym głowy, Shane to przecież debil – prychnął. – Ponieważ zacząłem się z tobą tak nagle zadawać, ubzdurał sobie pewne rzeczy, ale to naprawdę nie jest ważne. – Spojrzał na niego przez ramię. – A co? Myślałeś, że mam chłopaka? – zapytał z politowaniem.

- Nie... W sensie, nie wiem. – Wzruszył ramionami. – To mnie po prostu zaskoczyło, więc...

- Niepotrzebnie, Shane jak zwykle pieprzy od rzeczy – rzucił Aiden, odwracając się z powrotem. – Nie ma sensu dalej o tym gadać.

Dał tymi słowami wyraźnie do zrozumienia, że temat jest zamknięty, więc Nate się już nie odzywał.

Leżał dalej na boku, wpatrując się w półmrok i myślał.

Aiden naprawdę nie należał do uwielbianych osób na uczelni i szatyn podejrzewał, że rzeczywiście mogą znaleźć się osoby, które będą chciały mu dopiec. Pamiętał doskonale widok zakrwawionego chłopaka, stojącego pod drzwiami jego pokoju. Nie chciał nigdy więcej patrzeć na coś takiego.

Wyciągnął bezmyślnie rękę i musnął nią delikatnie nagie plecy chłopaka.

- Co robisz? – rzucił niemal natychmiast Aiden.

- Ja tylko... - Nate cofnął rękę. – Dobrze się goją?

- Tak, jest w porządku – mruknął. – Chociaż, gdy mnie wtedy opatrywałeś, nie raczyłeś powiedzieć, że Shane wyciął mi na plecach cholerną koronę. Myślałeś, że tego nie zobaczę?

- Nie, tylko jakoś tak...

- Nie chciałeś mnie dobijać? – westchnął.

Szatyn nic na to nie odpowiedział, ale w sumie taka była prawda. Widział w jakim stanie był wtedy Aiden. Nie chciał jeszcze bardziej pogarszać jego samopoczucia psychicznego.

Ponieważ ciężka cisza nie dawała mu spokoju, Nate postanowił zmienić temat i odezwał się ponownie.

- Wiesz... To, że potrafię odeprzeć atak albo skutecznie kogoś znokautować, nie wzięło się znikąd.

- To znaczy?

- Po wypadku mojej mamy dużo trenowałem – przyznał. – Między innymi sztuki walki. To był jeden ze sposobów na rozładowanie mojej energii. Mojej agresji. Trenowałem kilka ładnych lat. Trochę się wtedy nauczyłem.

- Do czego zmierzasz? - zapytał blondyn.

- Chodzi mi o to, że... Jeśli byś chciał, mógłbym cię co nieco nauczyć – zaproponował. – Wiadomo, że nie nauczysz się w ciągu kilku tygodni walczyć jak zawodowiec, ale myślę, że podstawowy kurs samoobrony by ci się przydał.

Nate obawiał się, że Aiden go wyśmieje, ale wtedy chłopak odwrócił się w jego stronę z błyskiem w oczach.

- Poważnie? – zapytał niemal z ekscytacją. – Nauczyłbyś mnie jak się bić?

Szatyn się roześmiał.

- Bardziej jak się bronić – powiedział. – Ale kilka podstawowych ciosów ofensywnych nie zaszkodzi. Jesteś zainteresowany?

- Tak!? – Aiden w końcu szczerze się uśmiechnął. – Jasne, że tak. Wtedy, na domówce Shane'a, kiedy powaliłeś go jednym ciosem... Masz pojęcie jak świetne to było?

- Nie powiem, sam czułem się wtedy też zaskakująco dobrze – rzucił.

- I prawidłowo – podsumował blondyn.

Nate uznał, że kiedy poprawił teraz odrobinę chłopakowi humor, uda mu się w końcu zasnąć, ale pół godziny później obydwoje jedynie przerzucali się z boku na bok, szeleszcząc pościelą.

Szatyn zerknął na godzinę. Zbliżała się czwarta rano.

Westchnął ciężko i zapytał:

- Śpisz?

- Nie – odparł Aiden. – Ale to u mnie norma. Od jakiegoś czasu mam problemy z zasypianiem.

Szatyn odwrócił się w jego stronę.

- Od czasu kiedy twój brat...? – domyślił się.

- Tak – przyznał. – Chociaż w sumie, od zawsze źle sypiałem. Od kilku miesięcy jest po prostu gorzej.

- Od zawsze? – Nate skupił się na tych słowach. – Czemu?

- Nie wiem – szepnął blondyn. – Może nigdy nie czułem się na tyle bezpiecznie, by spać spokojnie.

Szatyn przygryzł wargę, nie wiedząc za bardzo, co na to odpowiedzieć. Wiedział jedynie, ze usłyszenie czegoś takiego, było niesamowicie smutne.

- Kiedy byłem młodszy, nie spałem spokojnie, ponieważ bałem się, że mój ojciec może w każdej chwili wtargnąć do pokoju i wywlec mnie z łóżka, tylko po to, aby sprać mnie na kwaśne jabłko, a później, kiedy Maksymilian zaoferował nam lepsze życie... Nie wiem, chyba czułem po prostu, że to nie jest moje życie i bałem się, że może mi zostać w każdej chwili... zabrane z powrotem.

- Dalej się tego boisz?

- A nie powinienem? – prychnął. – Cały czas jestem na łasce ojca Shane'a. Zabrania nam pracować, więc wszystko co mam, mam od niego. Czasami myślę sobie, że to nie jest z powodu jego dobrego serca tylko chęci poczucia władzy i uzależnienia od siebie drugiego człowieka – mruknął. – Gdyby chciał, mógłby mnie wyrzucić na ulice...

- Jezu, nie mów tak – powiedział Nate. – Nawet jeśli Shane to dupek, jego ojciec wydaje się w porządku. Dlaczego miałby cię wyrzucić?

- Gdybym bardzo podpadł jego synowi, mógłby – oznajmił cicho Aiden.

Szatyn otworzył szerzej oczy.

- Czy to dlatego tak się wściekałeś? – zapytał. – Twoje wściekłość brała się ze strachu?

Widział jak blondyn zaciska mocno ręce na pościeli. Nie patrzył na niego.

- Tak... - przyznał w końcu. – Naprawdę nienawidzę tego bractwa, nigdy nie chciałem być jego częścią i gdybym miał możliwość, dawno bym już odszedł. Ale nie myślałem, że Shane mnie wyrzuci. Nigdy się specjalnie nie lubiliśmy, ale on i tak trzymał mnie w Fores. Cole mówił, abym dogadywał się z Shanem, ponieważ bez jego ojca jesteśmy niczym, ale wygląda to, że mój niewyparzony język, niechęć do niego i upartość wygrały z chęcią bezpiecznego życia – prychnął. – No bo pomyśl. Myślisz, że skończy się na bractwie? Nie brałem tego wcześniej pod uwagę, ale to może mieć większe konsekwencje. Shane nigdy mnie nie lubił, a ja dałem mu w końcu powód do tego, aby mógł otwarcie mnie nienawidzić. Myślisz, że podoba mu się fakt, iż jestem w gruncie rzeczy częścią jego rodziny? Że spędzamy wakacje w tym samym domu, że siedzimy obok siebie na kolacjach biznesowych?

- Myślisz, że będziesz chciał odebrać ci dom? – zapytał z niedowierzaniem Nate. – Że będzie próbował przekonać swojego ojca, aby cię porzucił?

- Zważywszy na to, co szepnął mi do ucha, przed tym, jak kazał nam się wynosić... Ta, całkiem możliwe.

- Co ci powiedział?

Aiden przez chwilę wpatrywał się w półmrok.

- Że póki co straciłem jedynie przynależność do bractwa, ale niedługo to może być także dach nad moją głową.

Nate zacisnął usta w wąską kreskę.

- Jak można być takim chujem? – warknął. – Nie może ci zabrać domu! Myślisz, że naprawdę może przekonać Maksymiliana, aby cię wyrzucił? Niby jakimi argumentami?

- Szczerze to nie wiem, musiałby wymyślić coś dobrego i mieć jakieś dowody na swoje słowa, więc może to nie nastąpi w najbliższym czasie, ale na pewno będzie próbował – stwierdził. – Będzie się próbował mnie pozbyć ze swojego domu. Nigdy nie udawało mu się manipulować swoim ojcem, ale kto wie. – Zaśmiał się chłodno. – Może rzeczywiście coś w tym jest, że życie kołem się toczy. – Przez jakiś czas żyłem w luksusie, ale koniec końców wrócę tam, gdzie moje miejsce. Na ulice.

- Aiden...

- Może zabrzmię teraz jak kompletna ofiara, ale... nie wyobrażam sobie tego, Nate – przyznał ciężkim głosem. – Miałem plany oderwać się od tej rodziny zaraz po skończeniu studiów i rozpoczęciu pracy. Zebraniu odrobiny pieniędzy na jakiś start... Ale tak? – Głos mu się lekko łamał. – Co ja ze sobą zrobię, jeśli mnie wyrzucą? Będę mógł studiować dzięki stypendium, ale co kiedy skończy się semestr? Gdzie pójdę na wakacje? Bez Cole'a i bez pomocy Maksymiliana nie mam nic. Nie mam nikogo, jestem zupełnie sam i-

- Przestań.

Nate przysunął się bliżej niego i chwycił delikatnie za jego dłoń, którą chłopak sztywno zaciskał na pościeli. Czuł, że jeśli nie zareaguje, Aiden zostanie pochłonięty przez panikę.

- Chyba o czymś zapominasz – mruknął. – Masz nas. Masz mnie.

Kąciki ust chłopaka uniosły się lekko, ale jego uśmiech, zwłaszcza w łunie neonowego światła, wydawał się nieprzyjemnie pusty.

- Wierzysz w to, że dalej będziemy się trzymać, kiedy to wszystko się skończy? Nasze małe śledztwo? – zapytał. – Że bez wspólnego celu, po prostu nie rozejdziemy się w swoje strony? I cała wielka przyjaźń się skończy?

- Jezu, nie mów tak – oznajmił twardo Nate. – Chciałbyś, aby tak się stało?

- Ja? Jasne, że nie – prychnął. – Ale ludzie jakoś nigdy nie zostawali przy moim boku specjalnie długo.

- Trafiałeś na kiepskich ludzi – stwierdził szatyn.

- Tu z pewnością masz rację – prychnął.

Nate dalej trzymał delikatnie jego zimną dłoń. Aiden nie protestował, więc przysunął się jeszcze bliżej.

- Nie wiem, jak mam cię przekonać, więc po prostu powiem to jeszcze raz – westchnął. – Nie jesteś sam. Nie zostawię cię. Niezależnie od tego, jak potoczą się najbliższe tygodnie, czy miesiące, nie zostawię cię. I nie trzymam się z tobą tylko dlatego, że mamy wspólny cel. To znaczy na początku owszem, tak było, ale z czasem po prostu cię polubiłem – przyznał. – Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale jesteś świetną osobą, Aiden.

Te słowa wylewały się z Nate'a same. Nie kłamał, ani nie mówił tego wszystkiego tylko po to, aby blondyn poczuł się lepiej. Naprawdę nie wyobrażał sobie na chwilę obecną, aby mógł przestać spędzać czas z Aidenem. Ten chłopak stał się częścią jego codzienności tak szybko, że było to wręcz zaskakujące. Nate nie był nawet pewien kiedy, ale w którymś momencie stał się dla niego naprawdę ważny. Miał wrażenie, że tygodnie, gdy łypał na niego z niechęcią i irytacją pochodziły z innego życia. Nie wyobrażał sobie, aby mógł go ponownie nienawidzić, czy zostawić w tyle na łasce Shane'a.

Blondyn wpatrywał się w niego przez moment, po czym uśmiechnął się zawadiacko.

- Kontynuuj – powiedział.

Nate przewrócił oczami.

- Mówię poważnie – westchnął. – To zabrzmi teraz pewnie odrobinę dziwnie i ckliwie, ale pod tymi wszystkimi złośliwymi uśmieszkami i sarkazmem, jesteś naprawdę miłą, dobrą i troskliwą osobą. Szczególnie dla bliskich ci ludzi.

- Nie ma ich zbyt wielu...

- Ale jacyś są, prawda? – zapytał szatyn.

Aiden uśmiechnął się łagodnie i spojrzał mu prosto w oczy.

- Tak. – Pstryknął go nagle w czoło. – W szczególności taki jeden debil, który prawi farmazony o czwartej nad ranem.

- No ej! – Nate rozmasował sobie skórę. – To nie są farmazony. – Ściągnął gniewnie brwi. – Dawaj mały palec – mruknął, ciągnąc go za rękę.

- Co?

- Przysięga małego palca?

Aiden głośno się roześmiał.

- Czy ty masz pięć lat?

- Na przysięgę małego palca nigdy nie jest się za starym – oznajmił dumnie.

- Mogę się nie zgodzić?

- Nie – rzucił, splatając ze sobą ich małe palce. – Słuchaj uważnie, bo nie będę się więcej powtarzać. Obiecuję, że cię nie zostawię i niezależnie od tego jak będzie wyglądać sytuacja, nie pozwolę, abyś został sam. Zawsze możesz do mnie przyjść, jasne? – zapytał. – Oczywiście jeśli uda ci się przełknąć twoją wielką, cholerną dumę – wymruczał pod nosem.

- To ostatnie mogłeś pominąć – prychnął Aiden, zdzielając go po ramieniu. – A było tak pięknie. – Spojrzał na ich złączone palce i uśmiechnął się lekko. – Ale niech będzie. Wierzę ci.

- I świetnie – oznajmił z zadowoleniem szatyn. – Więc teraz możemy iść już spać – dodał, układając się wygodniej na posłaniu i przymykając oczy. – Dobranoc, Aiden.

- Dobranoc, dobranoc.

I tak, jakimś cudem, udało im się w końcu zasnąć, z palcami złączonymi w nowej obietnicy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro