Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aiden oddychał głośno, wpatrując się szeroko otwartymi oczami prosto przed siebie.

Samochód stał na czterech kołach w rowie przy ulicy, chociaż blondyn był pewien, że jeszcze sekundę temu dachowali. Dzwoniło mu w uszach, a serce waliło jak oszalałe, ale starał się uspokoić. Rozejrzał się powoli, jego mięśnie wciąż były spięte z szoku.

Furgonetka, która w nich wjechała zdążyła się już ulotnić. Zapewne również nie była w najlepszym stanie, ale i tak musiała prezentować się lepiej niż ich Ford. Wszystkie szyby z prawej strony zbiły się w drobny mak, a widząc potężne wgniecenie nieopodal bagażnika w bocznym lusterku, Aiden naprawdę cieszył się, że siedział na miejscu pasażera.

W oknach okolicznych kamienic zapalały się światła. Kolizja była wystarczająco głośna, aby obudzić ludzi z najbliższych mieszkań.

Aiden odpiął drżącymi dłońmi pasy, miał wrażenie, że samo jego ciało jest w większym szoku od tego, który on odczuwał psychicznie. Jego ramie było obtarte i miało kilka małych ranek. Kiedy dachowali, czuł jak uderza ręką w okolicy rozbitego okna. Po za tym wydawał się cały.

- Czy w takich sytuacjach nie powinny zadziałać poduszki powietrzne...? – jęknął - Nate...? - Spojrzał na przyjaciela.

Szatyn siedział wyprostowany bez ruchu, jego dłonie były zaciśnięte na kierownicy jak imadła. Wpatrywał się szeroko otwartymi, przerażonymi oczami w rów, przy jego uchu płynęła wąska strużka krwi.

- Cholera, oberwałeś chyba w głowę... - Aiden nachylił się i odgarnął mu pukle włosów. – Nate?

Chłopak dalej nie odpowiadał, całe jego ciało było napięte. Mięśnie szczęki i ramion odznaczały się wyraźnie pod skórą. Wciąż wpatrywał się przed siebie. Wyglądał jakby odpłynął psychicznie.

Blondyn nie czekając dłużej, otworzył drzwi i wyszedł z auta. Samochód prezentował się z zewnątrz dużo gorzej, jego tył przypominał zgniecioną puszkę. Raczej nim już nigdzie nie pojadą.

Otworzył drzwi od strony kierowcy i chwycił szatyna delikatnie za ramię.

- Możesz już puścić kierownicę. – Starał się mówić łagodnie. – Nate, wyjdź z samochodu. Dasz radę?

Szatyn spojrzał w końcu na niego i powoli, przy dużej pomocy Aidena, wyszedł na zewnątrz. Było zimno, jednak chłodne, rześkie powietrze działało kojąco.

Obydwaj usiedli na trawie.

- Jesteś cały? – pytał blondyn.

Dookoła było ciemno, jednak jeden, działający reflektor samochodu rzucał wystarczającą ilość światła, aby Aiden mógł dokładnie widzieć przerażoną twarz Nate'a.

- Czujesz, że masz coś złamane? – pytał dalej. – Ręka? Żebro? Cokolwiek?

Szatyn pokręcił tylko przecząco głową, biorąc ciężki, urywany oddech.

- W porządku, wycisz się – mruknął blondyn. – Nic się nie stało.

Nate spojrzał na niego w końcu przytomniejszym wzrokiem.

- Nic się nie stało...? – rzucił lekko drżącym głosem. – Mogliśmy zginąć... Dachowaliśmy... Przecież...

- Ale koniec końców nic nam nie jest – mówił dalej blondyn. – Samochód jest w dosyć kiepskim stanie, ale my jesteśmy cali. Jest okej.

Nate uniósł drżące ręce do głowy i wplótł nerwowo palce we włosy. Był nienaturalnie blady. Aiden zauważył, że z jego dolnej wargi leci krew. Musiał ją przygryźć podczas zderzenia.

- Jezu... - Trząsł się coraz bardziej. – Mam wrażenie, jakbym miał znowu atak stresu pourazowego... Z tą różnicą, że to nie są tylko obrazy w mojej głowie...

- Nate...

- Mogliśmy zginąć – powtórzył. – Boże, było dokładnie jak wtedy... - W jego oczach zbierały się łzy. – Nie powinien był wsiadać za kółko. Ja...

Aiden nie był przyzwyczajony do pocieszania kogoś. Ani do pocieszania, ani uspokajania. Te rzeczy odchodziły z listy twoich obowiązków, gdy nie miało się nikogo bliskiego. Jednak wyglądało na to, że to już było nieaktualne.

Wciąż niepewny czy powinien to zrobić, nachylił się powoli i objął Nate'a ramionami.

- Tylko mi się tutaj przypadkiem nie obwiniaj – powiedział cicho, przyciskając jego głowę do swojego ramienia. – Jeździsz zdecydowanie lepiej ode mnie, nie chciałbyś mnie widzieć za kółkiem – prychnął, starając się zażartować – To nie była twoja wina, ci debile w nas po prostu wjechali. I to z pełną premedytacją.

- Mogłem za nimi nie jechać... - Oddech szatyna był nierówny i urywany.

- Hej, śledzenie ich było naszą wspólną decyzją – napomknął Aiden. – Przynajmniej mamy teraz pewność, że cokolwiek było w tych skrzynkach, ci goście naprawdę nie chcieli, abyśmy się o tym dowiedzieli. – Uniósł niepewnie rękę i pogłaskał Nate'a po włosach. – Jest dobrze. Oddychaj.

Nate nic nie odpowiedział, zacisnął tylko mocniej ramiona wokół torsu Aidena , jakby bał się, że ten go puści.

Aiden trwał więc w bezruchu, nie wiedząc, co może zrobić więcej i czekał, aż Nate się uspokoi. Kątem oka zauważył, że ktoś wyszedł z kamienicy i idzie w ich stronę. Nie chcieli robić zamieszania, ale chłopak czuł, że to nieuniknione. Musieli wezwać lawetę, poinformować Emmę i na wszelki wypadek, chociaż Aidenowi bardzo się to nie podobało, udać się do szpitala. Czuli się w porządku, ale w takich chwilach działała adrenalina. Być może nawet nie wiedzieli, że coś sobie połamali.

Jednak póki co dla Aidena liczyły się tylko obecne sekundy i Nate uspokajający się bardzo powoli w jego ramionach.

***

Pierwszą rzeczą którą zrobił Aiden, gdy uznał, że z Natem jest już lepiej i może się odsunąć, było zadzwonienie po lawetę. Od tego momentu rzeczy działy się bardzo szybko.

Aiden pamiętał tę noc jako zbieraninę gapiów wychodzących z kamienic, późniejszy przyjazd lawety i wyciągnięcie samochodu z rowu. Musiał zawiadomić także Emmę i powiedzieć jej, że jej Ford nadaje się teraz tylko i wyłącznie na złom. Czekała ich także krótka wizyta w szpitalu, gdzie okazało się, że oprócz kilku obić i płytkich ran ciętych są cali i zdrowi. Czarnowłosa przyjechała do nich do szpitala z samego rana w towarzystwie Abigail, po czym obydwie zasypały ich mnóstwem pytań. Nate dochodził powoli do siebie, jednak za bardzo się nie odzywał, więc to blondyn musiał zająć się wyjaśnieniami. Ponieważ Emma ich o to poprosiła nie wzywali policji. Oznajmiła, że jeśli wypadkiem samochodu zarejestrowanego na nią zajmą się służby, jej rodzice na pewno się o tym dowiedzą, a bardzo zależało jej na tym, aby do tego nie doszło.

Jedyną cenną rzeczą, którą wyciągnęli z ich pechowego śledztwa był numer rejestracji wskazujący na to, że pojazd pochodził z Waterover. A przynajmniej uważali tę informację za cenną dopóki nie sprawdzili tego miejsca na mapie i nie zorientowali się, że to miasto wielkości Hopefield i szukanie w nim jednej furgonetki albo związanego z nią miejsca, byłoby jak szukanie igły w stogu siana.

Emma, jak to Emma, zrobiła im też oczywiście wykład, w którym raz po raz zaznaczała, że to co teraz wyprawiają jest już przesadą. Po części miała racje. Kiedy na początku tłumaczyli tylko dziennik, a Nate i Abby starali się dostać do bractwa, było jeszcze spokojnie. Teraz jednak zaczynało się robić niebezpiecznie i Aiden wiedział, że każdy normalny student powinien w tym momencie odpuścić. Czuł, że to na co się porywają, przerasta ich wszystkich. A jednak po tym wszystkim, nie mógł się już wycofywać. Po tym, kiedy dowiedział się, że Alex miał prawdopodobnie racje twierdząc, że Fores, a przynajmniej Shane, jest zamieszane w handel narkotykowy. Kiedy być może Fores faktycznie jest jakoś powiązane z zaginięciem tego biednego chłopaka. I zniknięciem jego brata. Mimo wszystkich tych ostrzeżeń Emmy, wiedział już, że ani on, ani Abigail, ani Nate nie odpuszczą. Nawet jeśli zdecydowanie powinni.

***

W piątkowe popołudnie Aiden szedł po kampusie w towarzystwie Emmy. Reszta ich paczki wciąż miała zajęcia, więc uznali, że wybiorą się do Tea&Me we dwójkę.

Gdyby ktoś powiedział mu pół roku temu, że normą będą dla niego spontaniczne wypady na kawę z Bauce, roześmiałby się tej osobie w twarz. Podejrzewał jednak, że czarnowłosa była zaskoczona tym obrotem sytuacji jeszcze bardziej niż on.

- Chodźmy jeszcze na chwilę do damskiego akademika – oznajmiła. – Mam kartę zniżkową dla pracowników. Dwie kawy w cenie jednej.

- Wiesz, jak mnie przekonać, Bauce – odparł blondyn.

Szli więc teraz w ciszy w stronę dormitoriów. Mijające ich osoby starały się maskować ciekawskie spojrzenia, ale średnio im to wychodziło.

- Chyba nici z twojego planu bycia niekojarzoną ze mną – zaśmiał się krótko Aiden.

- Ten plan legł już w gruzach dawno temu – prychnęła.

- Nie mów, że ani trochę się nie cieszysz? – Aiden chciał żartobliwie szturchnąć ją ramieniem, ale po namyśle stwierdził, że ryzyko straty ręki wciąż było zbyt duże. – Będziesz mogła teraz na bankietach mojego ojca spokojnie skupić się na jedzeniu, zamiast przeznaczać całą swoją energię na gardzące spojrzenia w moją stronę.

To ją rozbawiło. Pokręciła lekko głową.

- Coś w tym jest – stwierdziła. Szybko jednak zmarkotniała. – To mi przypomina, że zbliża się chyba kolejny bankiet. Twój ojciec zawsze zaprasza moich rodziców niedługo po Święcie Dziękczynienia. Chyba, że zaszły jakieś zmiany?

- Nie, raczej nie – mruknął z niezadowoleniem chłopak. – Nie byłem na ostatnich kolacjach biznesowych mojego ojca, więc na tej pewnie będę musiał się pokazać. Ale tym razem będę miał przynajmniej do kogo się odezwać. – Zerknął z uśmiechem na czarnowłosą.

- Moja matka będzie wniebowzięta, jeśli zaczniemy ze sobą rozmawiać – oznajmiła, stając pod drzwiami damskiego internatu. – Nie dawała mi już spokoju po tym, jak zobaczyła cię wtedy na domku kempingowym.

- Dlaczego?

- Uważa, że bylibyśmy wspaniałą parą – oznajmiła, powstrzymując śmiech. – To przezabawne. Oczywiście bez urazy, Aiden. Po prostu...

- Nie ma sprawy, Bauce. – Uśmiechnął się. – Ale trochę szkoda mi twojej mamy. Nigdy nie doczeka się swojego wymarzonego zięcia. Ani w sumie żadnego innego – dodał, wymijając dziewczynę w drzwiach.

- A co to niby miało znaczyć? – Emma weszła za nim do środka dormitorium. – Uważasz, że nie będę w stanie znaleźć sobie chłopaka?

- Nie, po prostu wiem, że ty nie chcesz akurat chłopaka – powiedział cicho.

Dziewczyna ściągnęła zmieszana brwi.

- Dobrze się czujesz? – prychnęła. – Bo bredzisz.

Blondyn uśmiechnął się tylko do niej wymownie i ruszył w stronę schodów.

***

Aiden skłamałby gdyby powiedział, że nigdy nie interesowało go jak wyglądał pokój Emmy. Chociaż nigdy za sobą nie przepadali (nienawiść głównie płynęła od strony dziewczyny), zawsze uważał, że w tej drobnej, odzianej zazwyczaj w czerń i pełnej arogancji istotce było coś interesującego. Może po prostu była pod pewnym względem podobna do niego.

Spodziewał się jednak, że nie będzie mu dane zobaczyć pokoju od wewnątrz i zaczeka na korytarzu, ale ku jego zdziwieniu, Emma zaprosiła go do środka.

- Moja współlokatorka jest jeszcze na zajęciach, więc możesz wejść – powiedziała, gdy przechodził przez próg. – Po prostu niczego nie dotykaj.

Aidenowi wystarczyła sekunda, aby zorientować się, która część pokoju należy do dziewczyny. Na jej biurku piętrzyły się stosy szkicowników i słowników językowych. Wszystkie ołówki i cienkopisy były poukładane w czarnych kubeczkach i blondyn uznał, że ich ilość mogła spokojnie zrobić konkurencję dla przypadkowego sklepu z artykułami piśmienniczymi. Ściany były pooblepiane zdjęciami pięknych widoków z różnych stron świata. Część z nich została odwzorowana przez Emmę na papierze.

- Cholera, gdzie jest ta karta zniżkowa – syknęła dziewczyna, grzebiąc w jednej z toreb. – Daj mi chwilę.

- Spokojnie, nie śpiesz się. – Zbliżył się do biurka. – Mogę przejrzeć twoje rysunki?

Emma zastanawiała się przez chwilę.

- W porządku – mruknęła. – Tylko nie komentuj.

Aiden sięgnął po pierwszy lepszy notes i przewertował kartki, po czym mimowolnie się do siebie uśmiechnął. Każda jedna strona w tym szkicowniku była zapełniona porterami Abigail.

- Nieźle trafiłem... - rzucił pod nosem. – Masz tutaj całkiem niezłą kolekcję, Bauce – prychnął już głośniej.

Dziewczyna oderwała się na chwilę od poszukiwań.

- Mówiłam ci, żebyś nie komentował, więc...

Widząc, co przegląda Aiden, poderwała się gwałtownie z miejsca i wyrwała mu notes.

- Spokojnie. – Aiden uniósł obronnie ręce. – Rysunki są świetne.

- Ostatnio spędzam dużo czasu z Abby, tłumaczymy dziennik i tak dalej... - zaczęła wyjaśniać. – Jest po prostu dobrym modelem.

- Ale ja nic nie powiedziałem, Bauce. – Chłopak starał się powstrzymać wymowny uśmiech.

- Przestań mnie tak nazywać! – Emma zdzieliła go notatnikiem po głowie. – Obejrzyj inne szkicowniki – dodała tylko, zabierając ten z portretami Abby i wróciła do szukania karty. Będąc przy okazji czerwona jak burak.

Blondyn chwycił kolejny notes, grubszy od poprzedniego, który przedstawiał znane mu scenerie z kampusu. Było w nim również kilka portretów dziewczyny, której nie znał, być może współlokatorki Emmy. Znalazł się też jeden szkic Martina opatrzony podpisem „brzydal" z dorysowanym serduszkiem. Aiden bardzo, ale to bardzo chciał to skomentować, ale ugryzł się w język. Jeden zbędny komentarz i mógł pożegnać się z kawą za pół ceny.

Wertował strony dalej, aż w końcu natknął się na portrety Nate'a.

Zatrzymał się na tym wykonanym z największą dokładnością, przedstawiającym szatyna lekko z prawego profilu.

- Kiedy to rysowałaś? – zapytał.

Emma zerknęła na trzymany przez niego szkicownik.

- Portret Nate'a? Ten chyba jakoś na początku semestru, kiedy graliśmy w Cluedo. To idealny czas na robienie szkiców.

Aiden chciał przejechać palcem wzdłuż linii znaczących szczękę szatyna, ale bał się, że rozmaże ołówek i zniszczy pracę.

- Znalazłam! – Emma odsunęła się od torby, machając w powietrzu kartą zniżkową. – Możemy już iść. Aiden?

Blondyn w dalszym ciągu wpatrywał się w portret. Obrócił się w stronę czarnowłosej.

- Mogę sobie wziąć ten rysunek? – zapytał.

Dziewczyna wyglądała na skonsternowaną.

- Chcesz go, ponieważ...?

- Po prostu – odparł. – Podoba mi się – dodał, nie będąc już pewnym, czy mówi w tej chwili o rysunku, czy o chłopaku.

- Dziękuję? – Emma zmrużyła oczy. – Zazwyczaj nie oddaję swoich rysunków, ale to nie jest mój jedyny portret Nate'a i pewnie narysuję ich jeszcze sporo, więc... - Wzruszyła ramionami. – Niech ci będzie.

Blondyn uśmiechnął się szeroko, po czym z największą ostrożnością wyrwał portret ze szkicownika, zapakował go w zeszyt do plecaka i wyminął wciąż skonfundowaną przyjaciółkę, która teraz badawczo mu się przyglądała.

- Wielkie dzięki, Bauce – powiedział, otwierając drzwi.

- Mówiłam ci już, nie mów tak do mnie!

***

Nate ledwo zauważył, a przyszła już środa, a wraz z nią uniwersytet zaczął pustoszeć.

Wszyscy się pakowali i wyjeżdżali na Święto Dziękczynienia. Następne zajęcia miały się odbyć dopiero w przyszły poniedziałek, a taka chwila oddechu, gdy egzaminy semestralne były coraz bliżej, była naprawdę na wagę złota.

Nate, jak i reszta jego przyjaciół także potrzebowali odpoczynku. Przez te kilka dni obiecali sobie nie myśleć o niczym związanym z Fores, tym bardziej, że po powrocie na uniwersytet mieli zająć się anonimowym donosem i jako, że zbliżała się co druga sobota miesiąca, napuścić na Idyllę policję. Szatyn czuł, że od tego momentu sprawy mogą przybrać szybszy obrót, więc postanowił, że zrelaksuje się przez te kilka dni, jak tylko może.

Wracał do domu pociągiem i gdy siedział w przedziale, czuł na myśl o domu ekscytację i radość, które mimowolnie wyciskały uśmiech na jego twarz. Nie widział ojca ani swojego pokoju od ponad dwóch miesięcy. Wcześniej nie doceniał takich rzeczy, ale teraz nie mógł się już doczekać, aż zje swojski, lekko przypalony obiad i prześpi noc w swoim wielkim, wygodnym łóżku.

Jedyną rzeczą, która sprawiała, że stawał się odrobinę markotny była myśl, że przez te kilka dni nie będzie się widział z Aidenem, jak również fakt, że Święto Dziękczynienia nie będzie dla blondyna zbyt przyjemne. Nie miał pojęcia, jak wygląda ono w domu Crowsonów, ale niezależnie od tego, Aidenowi raczej nie widziało się pozytywnie spędzania czasu z Shanem.

Gdy Nate wyszedł z pociągu i zobaczył na dworcu czekającego na niego ojca, obiecał sobie, że nie będzie myślał w najbliższym czasie o niczym nieprzyjemnym. Był daleko od Fores, daleko od ludzi, którzy wjechali wtedy w ich samochód i przyprawili go o chwilowy nawrót stresu pourazowego. Od tego czasu zdążył już do siebie dojść, ale wiedział, że wszystkie wydarzenia z ostatnich tygodni wciąż siedzą mu w głowie, a jego ojciec potrafił bardzo szybko odczytać jego stan emocjonalny i ewentualne zmartwienia. Nate chciał, aby Steve wierzył, że jego syn prowadzi zwyczajne życie studenckie, przeplatane nauką na zajęcia i imprezami. Nie musiał wiedzieć o popapranych bractwach, podejrzanych interesach i ich małym, coraz bardziej ryzykownym śledztwie.

Zdecydowanie nie musiał o tym wiedzieć.

***

Po tym jak ojciec urządził mu publicznie głośne powitanie, pełne mocnych uścisków i żenujących, ale zarazem kochanych słów tęsknoty, pojechali prosto do domu na obiad. Mieszkali w spokojnej dzielnicy, w niepozornym, ale bardzo zadbanym szeregowcu, podzielonym na cztery jednorodzinne gmachy.

Nate ledwie przekroczył próg domu, kiedy dotarł do niego znajomy zapach kurczaka, zapiekanego pod szpinakiem i beszamelem.

- Mam nadzieję, że nie zostawiłeś go w piekarniku? – zapytał szatyn, ściągając w przedpokoju buty.

- Nie, bez przesady. – Ojciec spojrzał na niego z politowaniem i potargał mu włosy. – Czeka na blacie, zaraz go wstawię.

- Bosko – mruknął chłopak, czując już jak do ust napływa mu ślina.

Zrzucił z siebie kurtkę i zostawiając na razie walizkę w przedpokoju, przeszedł do salonu i uwalił się na długiej, beżowej kanapie.

- Zawsze byłaś taka wygodna? – szepnął.

- Dobrze być w domu, co? – krzyknął do niego z kuchni ojciec.

- Zdecydowanie.

Nate rozejrzał się po salonie, patrząc na znajome żółte ściany, odrobinę przestarzałą już plazmę, szafki wypełnione jakimiś magazynami, książkami i modelami samolotów, które lubił układać jego ojciec oraz mały, praktycznie nierozpalany już kominek. Stało na nim kilka oprawionych w ramkę zdjęć. Na każdym była jego mama.

- Hej, mamo – szepnął z uśmiechem Nate. – Opowiem ci później, co u mnie. Chociaż nie jestem pewien, czy to ci się spodoba. – Zaśmiał się pod nosem.

Obiad był przepyszny i miał w sobie dokładnie to, co powinien. Nutkę spalenizny i przesadną ilość ostrej papryczki. Po tym gdy Nate zjadł podwójną porcję, jego ojciec uprzątnął stół w salonie i usiadł wygodnie naprzeciwko syna.

- To co? – zapytał. – Opowiadaj, co u ciebie. Wiem, że regularnie do mnie dzwonisz, ale to nie to samo.

- Od czego by tu zacząć... - mruknął chłopak, przyglądając się jednocześnie ojcu.

W jego włosach coraz bardziej odznaczała się siwizna, a twarz pokrywały zmarszczki, jednak ciemne oczy wciąż pozostały takie same – ciepłe, radosne i pełne miłości do syna. Nate zawsze wiedział, że jest szczęściarzem, a jego ojciec to złoty człowiek, jednak po miesiącach niewidzenia się oraz wszystkich tych opowieściach Aidena, miał wrażenie, że nigdy wystarczająco go nie doceniał.

W końcu zaczął mówić, opowiadając o pierwszych lepszych rzeczach, które przyszły mu do głowy. Zaczął od tej poważniejszej strony, przedstawiając ojcu swoje ulubione przedmioty, mówiąc o kolokwiach i wejściówkach, które zbiły go prawie z nóg oraz żaląc się na znienawidzonych wykładowców. Opowiadał też o samym kampusie, ich drużynach sportowych, najlepszych kafeteriach oraz słynnej kawiarni Tea&Me. W końcu przeszedł na temat imprez, z których jego ojciec chyba najbardziej się ucieszył. Nate doskonale wiedział dlaczego. Fakt, że dobrze się bawił, był równoznaczny ze stwierdzeniem, że z jego psychiką i samopoczuciem było wszystko w porządku. Że w końcu z powrotem cieszył się życiem.

Steve był również wniebowzięty za każdym razem, gdy szatyn tylko wspominał o swoich przyjaciołach.

- Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że udało ci się otworzyć na ludzi i znaleźć przyjaciół – powiedział spokojnie. – W dodatku... Mam wrażenie, że odkąd poszedłeś na studia, wydajesz się szczęśliwszy. Jest w tobie jakoś więcej energii.

- Całkiem możliwe – przyznał Nate.

- Masz jakieś zdjęcia z uniwerku? – zapytał z nadzieją ojciec.

- Chcesz, abym pokazał ci przyjaciół? – domyślił się chłopak. – Czyżbyś mi nie wierzył?

- Przestań. – Mężczyzna poklepał go ze śmiechem po ramieniu. - ... Ale masz jakieś zdjęcia, czy nie?

Nate pokręcił tylko z uśmiechem głową i wyciągnął telefon, wchodząc w album ze zdjęciami. Nazbierało mu się ich trochę w ciągu ostatnich miesięcy. Nie był nawet pewien, kiedy zdążył je porobić. Większość jednak miał z pewnością z ich grupowego czatu, na który ich wspólne fotki przesyłały dziewczyny. Mieli zdjęcia ze spotkań przy planszówkach, wyjazdu na domek kempingowy, było też całkiem sporo zdjęć z kafeterii, gdy szli na jakieś dobre jedzenie.

- To Martin, mój współlokator – zaczął tłumaczyć Nate, przewijając zdjęcia. – To właśnie on zdzielił mnie drzwiami, gdy przyjechałem pierwszego dnia na uniwerek. A to, Emma. – Pokazał palcem. – Ma niesamowity talent, robi piękne portrety.

Ojciec jej się przyjrzał.

- Zdecydowanie lubi czarny kolor – mruknął z uśmiechem. – I wygląda jakby miała niezły charakterek.

- I rzeczywiście ma – zaśmiał się Nate. – Bardzo lubi zdzielać ludzi po głowach. – Przeglądał zdjęcia dalej. – O, to jest Abigail. Jest kapitanem naszej uniwersyteckiej drużyny piłki nożnej.

Steve otworzył szerzej oczy i znacząco zagwizdał.

- Przestań – westchnął szatyn.

- No, Nate. – Ojciec pokiwał głową. – Powiem ci tylko, że twoja przyjaciółka jest nadzwyczaj urodziwa. Nie chcę cię dobijać, ale to może być za wysoka liga jak na ciebie.

- Hej!

- Żartuję! – zaśmiał się ojciec. – A co? Czy ty coś...?

- Nie, tylko się przyjaźnimy – oznajmił stanowczo, pokazując kolejne zdjęcia. Zatrzymał się na jednym, zagryzając wargę. – I jest jeszcze... Jest jeszcze Aiden. – Wskazał na chłopaka. – Na początku naprawdę, ale to naprawdę się nie lubiliśmy, ale teraz... - Odchrząknął. – Przyjaźnimy się.

Ojciec tylko pokiwał z uśmiechem głową, patrząc dalej jak Nate przewija zdjęcia.

- No i to by było chyba na tyle, nie sądzę, abym miał jeszcze coś-

Szatyn zamarł już w chwili, kiedy przesuwał zdjęcie i zauważył ledwie zarys następnego. To była szybka fotka, którą zrobił dla Emmy, gdy zatrzymali się podczas Halloween w motelu.

Wyjątkowo dwuznacznie wyglądająca fotka.

Zacisnął mocniej dłoń na komórce i w jednej, gwałtownej chwili cisnął nią przez pokój. Odbiła się od obicia kanapy i cudem wylądowała na jej brzegu zamiast na drewnianej podłodze.

Ojciec spoglądał na niego całkowicie zszokowany.

- Co się stało!? – zapytał. – Dlaczego, do cholery, cisnąłeś nagle telefonem? Prawie dostałem zawału, Nate!

Szatyn przełknął ślinę, po czym palnął tylko:

- Skurcz.

- Co? – Steve spojrzał na syna jak na idiotę. – Skurcz? – Zmrużył oczy. – Czego nie chcesz mi pokazać?

Ojciec definitywnie mu nie wierzył, ale to było jednocześnie sygnałem, że nie zdążył zobaczyć zdjęcia.

- Chyba pójdę już do pokoju – oznajmił Nate, wstając od stołu. – Stęskniłem się za nim.

- Taktyczny odwrót, no jasne. – Steve lustrował go uważnie spojrzeniem. – Czyżbyś nie powiedział mi o jakieś koleżance?

Koleżance, jasne, pomyślał Nate.

- Nie dopowiadaj sobie – mruknął, zgarniając telefon z kanapy. – Pogadamy później.

Szatyn ruszył na piętro, gdzie znajdował się tylko jego pokój, składzik oraz mała, dodatkowa łazienka i zamknął za sobą z westchnięciem drzwi.

Czuł, że jego wcześniejsza reakcja była śmieszna i niepotrzebna, mógł po prostu wyjaśnić ojcu jak wyglądała wtedy sytuacja (a raczej częściowo, pomijając wszystko związane z Fores) i znając życie, oboje by się z tego śmiali. A jednak gdy zobaczył to zdjęcia, poczuł się, jakby miał coś do ukrycia, z czego nie był jeszcze gotowym spowiadać się przed ojcem.

Przejechał dłonią po twarzy, nakazując sobie się ogarnąć, po czym rozejrzał się po swoim pokoju. Jego humor poprawił się w ułamku sekundy.

Jego pokój nie był zbyt duży, jednak zdecydowanie większy, niż połowa pomieszczenia, którą dzielił z Martinem. Wszystko stało tak jak to zostawił, chociaż po braku kurzu domyślił się, że ojciec musiał tutaj co jakiś czas sprzątać.

W prawej części jego pokoju stało długie dębowe biurko, na którym stała teraz tylko lampka i kilka Funko Popów z Marvela, które dostał kiedyś od ojca na święta. Kawałek dalej wznosiła się ogromna rozsuwana szafa, gdzie trzymał wszystkie swoje ukochane książki i gry. Jego pokój był pełen niepotrzebnych dupereli, których zapewne powinien się pozbyć, kiedy skończył gimnazjum, ale nie miał serca zdrapywać z półek tych wszystkich naklejek z Pokemonów. Miał nawet pluszaka Pikachu, ale trzymał go głęboko w szafie.

Uśmiechnął się sam do siebie, czując się, jakby spotkał się z dawno nie widzianym przyjacielem, po czym rzucił się na swoje duże, rozścielone łóżko. Znajdowało się centralnie pod sporym, wychodzącym na tylne podwórko oknem. Brakowało mu tego w internacie – możliwości czytania książek, leżąc na łóżku zaraz obok okna, zwłaszcza gdy na zewnątrz padało albo szalała burza.

Reszta dnia zleciał szatynowi na cieszeniu się swoim pokojem, jeszcze jedną krótką rozmową z ojcem przy kolacji oraz dopisaniu kilku akapitów do eseju na zajęcia. Jasne, mieli wolne, ale to nie zwalniało ich ze zbliżających się terminów oddawania prac ani z wejściówek czekających na nich po powrocie na uniwersytet.

Gdy położył się do łóżka, było już po północy. Zgasił światło, zakopał się pod cudownie miękką, puchową kołdrą i leżał na plecach, wyglądając przez okno. Z tej pozycji widział ciemny całun nieba i uśmiechający się do niego sierp księżyca.

Miał już zamknąć oczy i przewrócić się na bok, gdy nagle rozdzwonił się jego telefon.

Wysunął go z pod poduszki, a kiedy zobaczył na wyświetlaczu imię Aidena, na chwilę stanęło mu serce. Odebrał natychmiast, mimowolnie myśląc o czarnych scenariuszach.

- Halo? Aiden, wszystko okej?

- Hej – usłyszał po drugiej stronie słuchawki. Głos chłopaka był spokojny. – Tak, wszystko gra, czemu pytasz? I czemu brzmisz jakbyś miał lada chwila dostać zawału?

Nate odetchnął.

- Jezu, myślałem, że coś się stało – powiedział. – Miałeś jechać dzisiaj do domu, a bycie pod jednym dachem z Shanem jest samo w sobie ryzykiem. No i jest już po północy...

- Tak, sorki – mruknął. – Jestem jeszcze w internacie. Maksymilian powiedział, że mam przyjechać na Święto Dziękczynienia, ale ponieważ jest dopiero jutro, nie widziałem sensu, aby już tam jechać.

- W sumie to jest już dzisiaj – napomknął szatyn. – Czemu dzwonisz tak późno?

- Jakoś tak... Nie mogę spać – przyznał. – Obudziłem cię?

- Nie. – Nate uśmiechnął się pod nosem, układając się wygodniej na poduszkach. – Możemy pogadać.

I tak gadali o wszystkim i o niczym. Aiden opowiadał mu o najnowszych newsa udostępnionych przez Nasa, a Nate słuchał go w milczeniu, przywołując w myślach obraz jego wesołej twarzy, gdy mówił o takich rzeczach. Prawdopodobnie również leżał teraz na łóżku i bezwiednie sam się do siebie uśmiechał.

Szatyn nie czuł nawet upływu czasu, dopóki nie zerkną na cyfrowy zegar na szafce.

- Matko, jest już pierwsza w nocy. – Ziewnął. – Zaczynam powoli odpływać...

- Odeśpisz to rano – stwierdził Aiden, po czym dodał łagodniejszym tonem. – Możesz się jeszcze nie rozłączać? Proszę.

Nate przekręcił się na łóżku.

- Na pewno wszystko dobrze? – zapytał.

- Tak – westchnął blondyn. – Po prostu bardzo, ale to bardzo nie chcę jechać do domu. Rzygać mi się chcę, jak myślę o wspólnym, rodzinnym obiadku z Shanem.

- Domyślam się... Pewnie nie możesz zasnąć z nerwów.

- Możliwe – stwierdził. – To co? Opowiesz mi, jak minął ci dzień?

- Na pewno chcesz tego słuchać? – prychnął szatyn.

- Tak.  - Aiden przez chwilę milczał, po czym dodał cicho: - Uwielbiam twój głos...

Nate czekał w bezruchu, aż chłopak się roześmieje i powie, że żartował, ale Aiden nic więcej nie dodał.

- Um... - Szatyn poprawił przy uchu słuchawkę i odchrząknął, starając się nie zwracać uwagi na fakt, że jego serce zaczęło walić jak szalone. – A więc mój dzień...

Zaczął mówić o błahych rzeczach, takich jak pyszny obiad, który przygotował dla niego ojciec oraz wszystkich drobnych szczegółach, które doceniał teraz w domu, a nie zauważał ich przed wyjazdem na studia. O ciepłej kąpieli we własnej sterylnej łazience, nie przypominającej pod żadnym względem wspólnych prysznicy w akademiku. O tym, że dzisiaj jest wyjątkowo czyste, bezchmurne niebo i księżyc wydaje się nadzwyczaj jasny.

Prawdopodobnie mówiłby dalej, gdyby nie usłyszał cichego miarowego oddechu po drugiej stronie słuchawki. Odsunął telefon od twarzy i zerknął raz jeszcze na imię Aidena na wyświetlaczu, wyobrażając sobie spokojną, śpiącą twarz chłopaka.

- Dobranoc – szepnął, rozłączając się.

Odetchnął głęboko, przekręcając się na bok. Zapewniał siebie, że wszystko jest w porządku, ale jego serce dalej biło w przyśpieszonym tempie, a twarz wydawała się gorąco. Prawdopodobnie był teraz czerwony jak burak.

Przesłonił twarz dłońmi, czując narastającą w nim bezradność i napięcie w obliczu oczywistych faktów.

To co obecnie czuł, dawało mu naprawdę wiele do myślenia o nim samym. Ignorowanie tych wszystkich rzeczy w dalszym ciągu byłoby śmieszne. Wmawiał sobie, że jego spostrzeżenia były czysto przyjacielskie, że myśli, które pojawiały mu się w głowie, gdy Aiden był obok, były niewinne. Ale w rzeczywistości takie nie były. Nie gdy wspominał błyszczące oczy i śmiech blondyna, jego smukłe ciało i sposób w jaki się układało przy każdym ruchu.

Pamiętał jak wpatrywał się w niego, gdy bandażował mu plecy. W tamtej chwili w jego wzroku i myślach nie było niczego niewinnego i świetnie o tym wiedział.

- Cholera... - jęknął, zaciskając powieki.

Jakaś część jego umysłu podpowiadała mu, że zakochanie się w Aidenie byłoby problemem. Komplikacją, której zdecydowanie nie planował, zaczynając studenckie życie. Zakochanie się w byłym lodowym księciu Fores. Cholera, to naprawdę nie było w planach. Czuł, że coś takiego utrudniłoby by ich relację. Naprawdę dobrze się dogadywali, Aiden się przed nim otworzył i stali się sobie bliscy i Nate naprawdę nie potrzebował zbędnych przeszkód, które mogłyby to w jakiś sposób naruszyć.

Zdecydowanie nie powinien się w nim zakochiwać.

Tylko, że na to było już chyba trochę za późno.

Pomyślał o szerokim, pełnym arogancji i pewności siebie uśmiechu Aidena. O jego porywczym charakterze.

Cholera, mniejsza z tym, że był chłopakiem, nie mógł sobie wybrać lepszej osoby.

Nate wplótł dłoń we włosy i zacisnął ją nerwowo, po czym otworzył oczy i wlepił wzrok w czerń sufitu, czując jednocześnie, że jego twarz dalej jest gorąca.

- Mam przechlapane –westchnął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro