Rozdział 39

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nate spodziewał się, że zaraz po rozkuciu, oprawcy zarzucą im worki na głowy i poprowadzą ich do wskazanego pomieszczenia krętymi korytarzami. Nic takiego się jednak nie stało. Osiłkom najwyraźniej nie chciało bawić się w żadne zbędne podchody, ponieważ po uwolnieniu ich z kajdan poprowadzono ich (pod nadzorem kilku ochroniarzy) wąskimi tunelami przylegającym do hali, pełnymi stosów paneli i tekturowych kartonów. Kiedy dotarli pod wysokie metalowe drzwi, jeden z osiłków zapukał trzy razy.

Nate był zmęczony, obolały i głodny, ale buzująca w nim adrenalina sprawiała, że stał wyprostowany i czujny, każdy jego mięsień był gotowy do działania, czekał na odpowiednią chwilę. Jego ciało było zdecydowanie bardziej przygotowane do tej sytuacji niż przerażony umysł, który nawet teraz wciąż nie dowierzał w to co się działo. W to że znajduje się w podziemnym bunkrze, otoczony przez ludzi prowadzących nielegalny handel żywym towarem. Powinien teraz siedzieć na uczelni i martwić się egzaminami, a nie tym, czy uda mu się dożyć do następnego dnia.

Zerkał raz po raz na swoich przyjaciół, zatrzymując za każdym razem dłużej wzrok na Aidenie. Był niezdrowo blady, miał ogromne sińce pod oczami i krwawą bruzdę na policzku. Nate czuł, że blondyn wygląda dużo gorzej niż on sam w tym momencie, a mimo to Aiden również trzymał się twardo na nogach, śledząc otoczenie czujnym wzrokiem. Na jego twarzy malowało się zawzięcie.

Przyjechał tu dla niego... Znalazł go.

Nawet w obliczu tej całej okropnej sytuacji, Nate nie mógł nic poradzić na to, że patrząc na Aidena odruchowo lekko się uśmiechał.

Metalowe drzwi otworzyły się w końcu z cichym zgrzytem i mężczyźni wepchnęli ich do środka, dwójka weszła razem z nimi. Zatrzymali się jednak zaraz przy wejściu, popychając ich nieznaczenie w głąb pomieszczenia.

Pokój był stosunkowo duży i bogato umeblowany jak na standardy podziemnej, piwnicznej kryjówki. Gołe ściany były ledwo widoczne przez liczne półki i szafki zapełnione kartotekami i papierami. Ich woń mieszała się z wilgocią powietrza i wypełniała pomieszczenie ciężkim nieprzyjemnym zapachem.

Nate został popchnięty niemal na sam środek pokoju, który zajmował duży prostokątny stół, na którym znajdował się teraz tylko laptop, telefon i kilka brudnych kubków po kawie. Na czarnym fotelu, tuż za blatem, siedział leniwie Shane. Nie był sam. Na prawo od niego, na wąskiej kanapie wciśniętej między szafki z papierami siedziała ubrana w czerwony płaszcz Mary, a tuż obok niej wyraźnie poirytowany widokiem szatyna Philip. Pod ścianą stała jeszcze jedna osoba.

- Martin! – krzyknął Nate, robiąc krok do przodu. – Ciebie też dopa-

Chciał podejść do rudowłosego, ale Aiden zatrzymał go żelaznym uściskiem na ramieniu, kręcąc tylko lekko głową.

Nate spojrzał na niego skonsternowany, przenosząc później wzrok z powrotem na Martina. Na wyraźnie zmęczonego, rozchorowanego, zjadanego przez stres Martina, który stał w kącie ze spuszczonym wzrokiem. Rozpięta kurtka wisiała na nim jak na wieszaku. Miał takie same cienie pod oczami jak Aiden i Emma.

Szatyn miał wiele pytań, ale zanim zdążył się odezwać, Shane podniósł się z miejsca.

- Naprawdę? – zapytał zmęczonym, rozdrażnionym głosem, spoglądając na ich czwórkę. – Naprawdę? – powtórzył tylko, zatrzymując wzrok na Emmie.

- Pieprz się – syknęła czarnowłosa.

- No, jest bardzo posłuszna – prychnął Philip. – Tyle z zapewnień, że nad wszystkim panujesz.

- Bo panuję – warknął cicho Shane.

- Na pewno? – Mary patrzyła na niego z powątpiewaniem. – Bo rudzielec także wygląda jakby miał lada chwila się złamać.

Martin dalej wpatrywał się uparcie w ziemię, nerwowo zaciskając jedną rękę na drugiej. Shane musiał zauważyć, że Nate uparcie przygląda mu się z konsternacją wymalowaną na twarzy, bo towarzysząca mu irytacja zmieniła się w pewne siebie rozbawienie.

- Widzę, że przyjaciele nie zdążyli cię wtajemniczyć – oznajmił, wychodząc zza biurka. – No, przynajmniej nie we wszystkim. Wtedy patrzyłbyś pewnie na Martina... mniej przyjaźnie. – Brunet przeszedł przez pomieszczenie i zatrzymał się przy rudowłosym, kładąc mu rękę na ramieniu. Chłopak się wzdrygnął. – Czy wiesz na przykład, że Martin ukradł tobie i Abby komórki? I odłożył je na miejsce zaraz po tym jak Malcolm zdążył je zhakować?

Do Nate'a przypłynęło mgliste wspomnienie z dnia porwania, kiedy rano nie mógł niczego znaleźć, łącznie z telefonem. W żaden sposób nie rozumiał jednak, dlaczego Martin miałby to zrobić.

- Co? – Usłyszał za plecami głos Emmy. – Ty to zrobiłeś?

Martin zerknął na nią niepewnie, po czym szybko odwrócił wzrok.

- Nie rozumiem... - mruknął Nate.

Aiden stanął z westchnięciem koło niego.

- Martin od jakiegoś czasu działał dla Shane'a – oznajmił twardo. – Podobnie jak Bauce – dodał. Abby spojrzała z niedowierzaniem na czarnowłosą. – Z tą jednak różnicą, że Bauce poszła po rozum do głowy i wybrała właściwą stronę, a ty rudzielcu... - Spojrzał na niego ostro. – Masz pojęcie, że kopiesz sobie własny grób? Myślisz, że Shane naprawdę dotrzyma obietnicy i nie zrobi nic Tessie w przypływie impulsu?

Martin miał już się odezwał, ale brunet ucieszył go gestem ręki. Uśmiechnął się z wyższością do Aidena.

- Tak się składa, że naprawdę zamierzałem dotrzymać obietnicy – powiedział. – Ale Emmanuela i Martin byli związani posłuszeństwem razem. A ponieważ ta smarkula postanowiła się sprzeciwić, na dobrą sprawę teraz nie są bezpieczni ani jej rodzice, ani dziewczyna rudzielca.

- Błagam, zostaw ją w spokoju – jęknął Martin. – Ona nie ma z tym nic wspólnego i-

- Ugh, czy możemy przyśpieszyć ten proces? – Mary podniosła się z kanapy. – Zaczyna mnie to już naprawdę drażnić. Co z nimi zrobimy?

Nate miał mnóstwo pytań, ale w tym momencie odruchowo spojrzał na drzwi znajdujące się za nimi. Pilnowane przez dwóch napakowanych osiłków. Nie mówiąc jeszcze o Shanie, Philipie i Mary. Nie rozumiał do końca jak wygląda sprawa z Martinem, ale w najgorszym wypadku byłoby sześć do czterech. Nie mieli zbyt dużych szans na ucieczkę...

- Myślę, że dzisiaj będziemy ich widzieć po raz ostatni, więc to jedyna pora, aby wyjaśnić im jeszcze parę rzeczy – oznajmił z uśmiechem Shane.

- Ale po co? – westchnął Philip.

Brunet omiótł Nate'a i jego przyjaciół wzrokiem.

- Żeby zabolało – powiedział.

Skrzyżował ramiona na piersi i spojrzał z niezadowoleniem na Abby.

- Miałaś taki potencjał na bycie członkiem Fores, idealna pod każdym względem – zaczął, co Mary skomentowała ostentacyjnym prychnięciem. – Szkoda, że zainteresowałaś się tym bractwem tylko ze względu na Alexa. Biednego głupiego Alexa, który pewnie nadal byłby studentem Ashdawn, gdyby nie wtykał nosa tam gdzie nie trzeba.

- Jesteś odpowiedzialny za jego zniknięcie, tak czy nie? – zapytała twardo Abby. – Odpowiedz mi.

- Tak – rzucił bez ogródek Shane. – Za jego zniknięcie jak i za fakt, że trochę poprzestawiało mu się w głowie – dodał zadowolony. – Kiedy zorientowałem się już, że Alex węszy przy Fores, miałem dwie opcje. Pozbyć się go, albo jakoś go wykorzystać i wtedy dopiero się go pozbyć. Testowaliśmy więc na nim nową używkę, którą chcieliśmy wprowadzić na rynek narkotykowy. Przekupienie jego współlokatora nie okazało się trudne, zwłaszcza, gdy miało się na niego haczyk. I tak codziennie podawał mu wskazane przeze mnie małe dawki. Czy to do napoju, czy to z jedzeniem.

Nate przypomniał sobie jak Abby opowiadała o zmianie zachowania Alexa. Jak zdawał się tracić rozum, jak z dnia na dzień w jego oczach malował się obłęd. Jak notatki w dzienniku stawały się coraz bardziej chaotyczne i niezrozumiałe. Wszystko to było sprawką chemii działającej na jego mózg...

- Gdy Alex zniknął, gdy uciekł z domu... - zaczął Nate. – Co się wtedy stało?

- Wiecie już, ze nie mam problemu z hakowaniem telefonów – oznajmił Shane. – Tamtego dnia myślał, że to Kate napisała do niego z prośbą o spotkanie. To był już czas kiedy musiał zejść ze sceny. Były wakacje, nie miałem możliwości, aby podawać mu kolejne dawki, no i na dobrą sprawę dowiedziałem się już jaki wpływ ma ten narkotyk na organizm człowieka i że raczej nie wprowadzę go na rynek. Alex nie był mi już potrzebny.

- Gdzie on jest!? – krzyknęła Abby, wyrywając się do przodu. Jeden z osiłków złapał ją mocno za ramię, ale cały czas się wściekle wyrywała. – Zabiłeś go?!

- Nie, chociaż mogłem. – Wzruszył ramionami. – Miałem jednak wtedy zamówienia na osoby z konkretną aparycją, a Alex pasował do jednego z nich. Po prostu go sprzedałem – oznajmił. – Nie interesuję mnie do jakiego domu publicznego go wywieźli. Klienci byli z Tajlandii, więc zabrali go pewnie gdzieś do Azji.

- Co...? – Abby miała łzy w oczach. – Jak... Czy ty jesteś w ogóle człowiekiem!? – wrzeszczała, wyrywając się dalej. – Jak możesz mówić o czymś takim ze stoickim spokojem, jak możesz robić takie rzeczy!?

Nate zacisnął dłonie w pięści.

- Powinieneś być już martwy – mruknął. – Za wszystko co zrobiłeś. Odebrałeś życie i wolność tylu ludziom...

- Zasłużyłeś na śmierć – szepnął oschle Aiden. W jego oczach malowała się zimna nienawiść.

- Ouch... - Philip uniósł brwi. – To zabrzmiało trochę jak klątwa. Powiało grozą – zaśmiał się.

- Strach się bać – stwierdził Shane, wciąż zupełnie spokojny. – Ale idźmy w to w takim razie dalej. Martha – rzucił.

Abby zastygła w bezruchu.

- Czy ona...? – zapytała.

- Nie żyje? – dopytał Shane. – Owszem. Martha nie miała akurat tyle szczęścia co Alex. Po wypadku Panny Renis potrzebowaliśmy natychmiastowo odpowiedniego dawcy, a ona pasowała jak ulał. Przeszczep jej ręki i płuca powiódł się bez komplikacji, a reszta organów... - Ponownie wzruszył ramionami. – Pewnie zwiedzają teraz różne części świata.

Nate poczuł jak zaciska mu się przełyk i żołądek. Wściekłość mieszała się w nim z mdłościami. Miał z Marthą różne doświadczenia, ale niezależnie od tego co zrobiła nie zasługiwała na coś takiego... Nikt na to nie zasługiwał.

No, prawie nikt.

Nate zauważył kątem oka jak Martin trzęsie się w kącie, pociągając nosem. Płakał.

- Och, nie maż się – prychnęła z rozbawieniem Mary. – Nie porwiemy Tessy na organy. No... Chyba.

W tym momencie do metalowych drzwi rozległo się pukanie i chwilę później wychylił się zza nich młody blond włosy mężczyzna.

- Szefie, klientka dzwoniła – oznajmił. – Będzie za jakieś dwie godziny.

- Ile chce? – zapytał Shane.

- Tylko dziewczyny. – Wskazał podbródkiem na Emmę i Abby.

Brunet skinął głową i drzwi zamknęły się z cichym szczęknięciem.

- Gratulacje – oznajmił z westchnięciem. – Lecicie do wschodniej Australii.

- Co...? – Emma wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczami. – Dlaczego?

- Domy publiczne są wszędzie, złotko – odezwał się Philip.

- Co? – Abby szarpnęła się w uścisku wciąż trzymającego ją mężczyzny. – Po moim trupie!

- Trupy będą tylko dwa – zaśmiała się Mary, patrząc na Nate'a i Aidena. – Was wywieziemy jutro rano. Nie jestem nawet pewna, kto zgodził się na wasz zakup, ale mało mnie to obchodzi. Tak jak Shane, nie chcę was już nigdy oglądać. Może przysłużycie się innym bardziej jako dobrze funkcjonujące organy.

Aiden z wściekłością na twarzy zrobił kilka kroków w jej stronę, kiedy w pomieszczeniu rozległ się dziwnie obcy, a jednocześnie dziwnie znajomy dźwięk odbezpieczanej broni. Nate słyszał ten charakterystyczny pstryk tylko w filmach, dlatego dopiero po chwili doszła do niego powaga i niebezpieczeństwo tej sytuacji.

Shane dalej opierał się leniwie o biurko, ale teraz w jego prawej dłoni widniał niewielki, czarny pistolet. Z lufą wycelowaną prosto w twarz Aidena.

Nate odruchowo wystąpił na przód, starając się zasłonić blondyna.

- Niech nikt się nie rusza – powiedział znużonym głosem Shane. – Naprawdę mam już dosyć podchodów i użerania się z wami. Więc powiem wam jak będzie teraz wyglądać sytuacja. – Odsunął się od biurka z pistoletem wycelowanym teraz w Nate'a. – Wyjdziecie grzecznie z tego pomieszczenia i wrócicie razem z nami do hali, w której dziewczyny grzecznie przeczekają dwie godziny na klientkę, która je zabierze, a Aiden i Anderson poczekają tam do rana na swoją kolej. Nie będziecie stwarzać problemów, nie będziecie się szarpać ani nic kombinować. A jeśli tak, cóż... - Poruszył pistoletem. – Któreś z was dostanie kulkę. I coś mi mówi, że to możesz być ty, Anderson.

Nate zacisnął pieści. Nie śmiał sie jednak poruszyć. Wiedział, że Shane nie żartuje. Jeśli spisał ich już ostatecznie na straty, równie dobrze mógł pominąć jedną zapłatę i pozbyć się ich tu i teraz.

- On nie żartuje – mruknął Martin, potwierdzając obawy chłopaka. – Po prostu... róbcie co mówi.

Nate jeszcze chwilę mierzył sie z Shanem wzrokiem, po czym odwrócił się w stronę drzwi. Przyjaciele pochwycili jego spojrzenie. I chociaż każde z nich starało się tego nie pokazywać, wszyscy byli przerażeni. Emma cała się trzęsła, chociaż nie zdawała sobie z tego chyba sprawy.

Kiedy wracali korytarzem w kierunku hali, Shane szedł tuż za nimi. Nate nie musiał się odwracać, aby wiedzieć, że cały czas ma wycelowany pistolet w sam środek jego głowy.

On również się bał. Serce waliło mu jak oszalałe, ręce pociły się z nerwów i ze strachu. Czuł, że powinien coś zrobić, cokolwiek, ale nie miał pomysłu na jakiekolwiek wyjście z tej sytuacji. Wciąż miał nadzieję, że nadarzy się jakaś okazja, chwila nieuwagi Shane'a i reszty, aby zyskać trochę czasu i uciec, ale gasła w nim ona z każdą minutą.

Przecież to nie mogło się tak skończyć.

- Trochę to śmieszne – odezwał się nagle Shane. – Mówię do ciebie, Aiden – dodał, sprawiając, że blondyn i reszta osób się zatrzymała. – Gdybyś tu dzisiaj nie przyjechał, zgrywając rycerza na białym koniu, pewnie byś przeżył.

- Twój tatuś pewnie będzie bardzo zadowolony, gdy dowie się po fakcie, że oddałeś mnie na organy – prychnął.

- Och, ależ on wie – oznajmił z uśmiechem brunet. – Wierz mi lub nie, ale się z nim kontaktowałem. Po całej tej akcji ratunkowej, szala się przeważyła. Był wściekły – roześmiał się. – Powiedział, że daje mi względem ciebie wolną rękę więc... Wybrałem najlepszą możliwą opcję.

- Wątpię, że był wściekły na mnie – prychnął Aiden. – Pewnie wściekał się raczej, że tak jak mówił tleniony dureń, nie masz niczego pod kontrolą.

Philip uniósł tylko brwi, patrząc na Aidena z niedowierzaniem.

- Naprawdę śpieszno ci do grobu – warknął.

- Aiden – syknął w jego stronę Nate. – Przestań.

- Mam wszystko pod kontrolą – oznajmił twardo Shane.

- Tak? – Uśmiechnął się blondyn. – I przewidziałeś, że Bauce się wyłamie?

- Może nie spodziewałem się, że wykaże się taką głupotą, ale byłem poniekąd na to przygotowany. – Wzruszył ramionami. – I zamierzam również dotrzymać obietnicy, jeśli chodzi o karę. – Spojrzał na czarnowłosą. – To kwestia paru dni, zanim twoi rodzice wylądują na bruku, a ty... - Zerknął na rudowłosego. – Tessa. Może pozwolę nawet wyżyć się na niej jednemu z moich ochroniarzy. Dobrze się spisali, łapiąc intruzów.

- Nie, błagam! – Martin podszedł do niego ze szklistymi oczami. – Ona przecież nic nie zrobiła. Nie zasługuje na coś takiego, proszę...

- Teoretycznie mógłbym okazać miłosierdzie... - rzucił. – Robiłeś wszystko, o co prosiłem. Byłeś jak prywatny błazen na każde skinienie. Może jednak dam Tessie spokój.

- Proszę... - powtarzał zmęczonym głosem rudowłosy.

- Ale w takim razie. – Shane podszedł do niego, chwycił jego dłoń i wcisnął mu w nią pistolet. – Anderson albo Aiden – oznajmił z szerokim uśmiechem.

- Co...? – Martin wpatrywał się w broń z przerażeniem.

Shane cofnął się dwa kroki i wskazał na chłopaków.

- Zastrzel jednego z nich, obojętnie którego, a Tessie włos z głowy nie spadnie – powiedział.

- Hej. – Philip zesztywniał. – Serio będziesz odpieprzał tu teraz takie przedstawienie? I jeszcze dajesz mu... - Spojrzał na broń. – Porąbało cię?

- Dajcie spokój. – Shane machnął ręką.

Mary również nie wyglądała na przekonaną.

- Radzę się trochę cofnąć – oznajmił brunet. – Może nie mieć dobrego celu. Ale strzelaj do woli.

Martin dalej patrzył na pistolet, dłonie trzęsły mu się jak oszalałe. W końcu uniósł wzrok i spojrzał na Nate'a.

Szatyn przez chwilę poczuł jak staje mu serce. Czuł się odsłonięty i bezbronny, chociaż jakaś część jego umysłu podpowiadała mu, że nie ma możliwości, aby Martin mógł się posunąć do czegoś takiego. Wciąż do końca nie rozumiał sytuacji, nie wiedział jakie układy jego przyjaciel miał z Shanem i czy naprawdę kiedykolwiek był jego „przyjacielem", ale nie wierzył, aby mógł na jego polecenie kogoś zastrzelić.

Ochroniarze cofnęli się pod jedną ze ścian, podczas gdy Mary i Philip ustali pod drugą. Shane dalej stał kilka metrów od Martina. Abby, Emma i Aiden nie ruszyli się z miejsca.

Nate miał wrażenie, że odbiera wszystko trzy razy bardziej intensywnie. Czuł na skórze chłód wilgotnego, piwnicznego powietrza, pachnącego mokrym drewnem i papierem. Słyszał w oddali jakieś głosy i pracującą maszynerię, dźwięk chodzących wiatraków. Światło z lamp jarzeniowych pod sufitem biło go po oczach.

Widział przerażenie i dezorientacje w oczach Martina, krople potu spływające po jego czole, jego sińce i przekrwione oczy. Widział jak łamał się teraz w środku, jak w jego umyśle pękały moralne bariery, a oczy wypełniały się powoli łzami.

Martin zmienił lekko pozycję. Celował teraz w Aidena.

- O nie – szepnął gorączkowo Nate. – Nie, słyszysz? – Stanął przed blondynem.

- Odpuść sobie bycie żywą tarczą – prychnął Aiden, wychodząc zza niego. – Nie chcę robić z tego dramatu, ale jeśli by cię zastrzelił, sam pewnie władowałbym sobie kulkę w łeb,więc rozumiesz ironię – dodał z uśmieszkiem.

Nate nie mógł uwierzyć, że Aiden wciąż był w stanie żartować w tej sytuacji.

- Martin, błagam, nie rób czegoś, czego będziesz żałować do końca życia – odezwała się Abby.

- Ale Tessa... - jęknął.

- Skrzywdzą ją tak czy inaczej – prychnęła Emma. – Naprawdę wierzysz, że będzie bezpieczna? Zamierzasz do końca życia być na zawołanie Shane'a? Wątpię, aby Tessa chciała się spotykać z kimś takim.

Martinowi zadrżały bardziej ręce. Spojrzał przestraszony na czarnowłosą.

- Martin. – Głos Abby był dużo łagodniejszy. – Pomyśl co właśnie robisz. Odłóż broń, proszę.

- Dobra, to całe przedstawienie naprawdę nie jest konieczne – westchnął Philip. – Wybieraj szybciej rudzielcu i miejmy to już z głowy, mam pilniejsze rzeczy do załatwienia niż oglądanie... - Zatoczył ręką koło. – Tego.

- Martin... - zaczął cicho Nate.

Chłopak spojrzał mu w oczy. Kilka łez zdążyło mu już przeciąć policzki, a podbródek drżał jakby z trudem powstrzymywał histerię. Rudowłosy spojrzał po całej ich czwórce, powoli, z bólem, aż ostatecznie znowu zatrzymał wzrok na szatynie. Nate czuł, jak zimny pot spływa mu po plecach. Serce dalej tłukło się w piersi.

- No – ponaglił go Shane. – Wybrałeś już?

- Tak – mruknął niemrawo Martin.

Po czym wycelował drżącą ręką w Shane'a.

Mary i Philip zastygli w bezruchu, podczas gdy sam brunet wpatrywał się w rudowłosego z niedowierzaniem.

- Naprawdę? – prychnął z wyższością. – Nie wkurwiaj mnie, to nie jest śmieszne – dodał. Jego głos był spokojny, ale na jego twarzy mignął grymas strachu.

- Tak się kończą właśnie tego typu zabawy – syknęła Mary. – Trzeba było dawać temu durniowi broń?

Martinowi ręce trzęsły się teraz tak bardzo, że Nate szczerze wątpił, aby był w stanie w kogokolwiek trafić, przynajmniej celowo, jednak liczył się sam fakt, że miał Shane'a na muszce.

- Przestań celować w moją twarz, bo trafisz jeszcze dzisiaj na stół do krojenia – warknął Shane.

Martin nie zareagował. Wyraz jego twarzy stał się tylko bardziej stanowczy. Chociaż wciąż był zapłakany i przerażony, w jego oczach oprócz strachu pojawiła się w końcu czysta nienawiść.

- Och, na litość boską – rzucił Philip.

Nate ledwo zdążył dostrzec jak wyjmuje zza paska swój pistolet. Nie widział go wcześniej. Z jakiegoś powodu pomyślał, że tylko Shane ma broń i to był błąd.

To była sekunda. Rozległ się strzał i chwilę potem pistolet trzymany przez Martina sunął już po marmurowej powierzchni podłogi, a Martin, krzycząc wniebogłosy, kulił się na ziemi, brudząc ją krwią. Nate nie wiedział czy Philip miał tak dobrego cela i planował strzelić rudowłosemu akurat w dłoń, ale tak się właśnie stało.

Wszyscy byli w chwilowym szoku, łącznie z Mary, ochroniarzami Shane'a i nim samym i ta chwila szoku była momentem, na który Nate czekał od wielu godzin.

Zaryzykował i zanim ktokolwiek jeszcze otrząsnął się z amoku, wystartował po leżący kilkanaście metrów dalej pistolet. Prześlizgnął się po ziemi i pochwycił go w ostatniej chwili, chowając się z nim za górą paneli, sekundę przed tym, gdy Philip wystrzelił w jego stronę dwa naboje.

To wystarczyło, aby rozpętało się kompletne zamieszanie.

Jego przyjaciele zareagowali błyskawicznie i był im za to niezmiernie wdzięczny. Zanim Shane i którykolwiek z ochroniarzy zdążyli zareagować, dopali do Nate'a, chroniąc się za prowizoryczną osłoną. Emma uchyliła się w ostatniej chwili przed strzałem, a pocisk wyłupał kawałek dziury w ścianie.

- Strzelałeś kiedyś z pistoletu?!- szepnęła do niego gorączkowo Abby.

- Nie... - odparł Nate, patrząc na broń w swoich rękach.

- Trening na ruchomych celach, podoba mi się – rzucił Aiden.

Szatyn wychylił się zza paneli,widząc, że oprócz Philipa tylko jeden z ochroniarzy trzyma w dłoni pistolet. Mary kuliła się przy ścianie za stertą kartnów, cała jej brawura i pewność siebie gwałtownie wyparowały. Martin za to wciąż znajdował się w tym samym miejscu, pojękując z bólu i trzymając się za wciąż krwawiącą dłoń. Nate zagryzł wargę. Nie mógł mu teraz pomóc. Musiał wytrzymać.

Rozejrzał się chaotycznie.

- Myślicie, że uda wam się dobiec do drzwi? – zapytał. – Będę was osłaniał.

- Serio? – Emma spojrzała na niego z powątpiewaniem. – Bez urazy Nate, ale wątpię abyś był w stanie osłonić nas wszystkich, powystrzelają nas jak kaczki.

Aiden spojrzał na niego.

- Kocham cię, ale zgadzam się z Bauce – mruknął. – To nie przejdzie.

- Nie radzę niczego próbować – warknął Philip. – Odrzuć ten cholerny pistolet i wyjdź, tak żebym cię widział, bo zastrzelę was wszystkich i tyle będzie z twojego bohaterstwa.

Nate czuł jak trzęsą mu się nogi, kiedy poważnie zastanawiał się nad tym, aby się wychylić i oddać pierwszy strzał, kiedy drzwi na końcu korytarza otworzyły się nagle z łoskotem. Szatyn pomyślał z łomoczącym sercem, że wystrzały sprowadziły posiłki, ale był to tylko jeden zdyszany mężczyzna.

- Policja!- wyspał.

- Co? – Shane patrzył na niego skonsternowany. – Co ty pieprzysz?

- Policja otoczyła magazyn – oznajmił. – Sytuacja wygląda naprawdę nieciekawie, musimy-

- Nie panikuj, to pewnie jakieś jednostki, w których mam swoich ludzi. – Shane wzruszył ramionami. – Może przyjechali zdać jakiś raport i-

- Nie! – krzyknął mężczyzna. – Są na sygnale, przynajmniej siedem aut – mówił gorączkowo. – Uzbrojeni, weszli na teren, aresztowali już parę osób. Trzeba uciekać, zanim zejdą do piwnic.

Nate wyjrzał zza paneli, akurat w momencie by zobaczyć jak Shane nieco zbladł.

- Ale skąd tu... - zaczął. – Jak!?

- Moja mama... - szepnęła nagle Emma, wpatrując się w pustkę. Przytknęła rękę do ust. – Zaryzykowała... Poinformowała właściwą jednostkę.

Na piętrze nad nimi rozległy się wyraźne hałasy. Słychać było rozgrywające się tam zamieszanie. Mary wyszła ze swojej kryjówki i dopadła do Shane'a.

- Mówiłeś, że taka sytuacja nie może mieć miejsca! – krzyknęła, łapiąc go za ramię.

Nate spojrzał na przyjaciół.

- Teraz, idźcie przy ścianie do drzwi – zarządził. – Głowy nisko, chowajcie się w razie czego za deskami. Już, już!

- Martin... - zaczęła Abby.

- Wrócimy po niego – powiedziała Emma. – Idź, szybko!

Nate wziął głęboki wdech i opuścił ich kryjówkę jako ostatni, zaraz za Aidenem. Wiedział, że pochłonięci zmianą sytuacji Shane i Philip zaraz ich zauważą, więc nie bawił się w subtelność i tak jak reszta, puścił się biegiem, manewrując przy ścianie między stosami kartonów i ścianami z drewnianych paneli.

- Hej! – usłyszał za plecami wrzask Philipa.

Rozległy się strzały. Jedna z kulek świsnęła Nate'owi zaraz przy uchu i roztrzaskała jedną z cieńszych desek. Abby już otwierała drzwi i przechodziła do kolejnego pomieszczenia.

Shane wrzeszczał coś do ochroniarzy, kiedy kolejny pocisk odbił się od ściany i niemal trafił w Aidena rykoszetem. Nate popchnął go z walący sercem przez drzwi, było blisko.

- Pieprzyć to, zastrzelcie ich wszystkich jeśli będzie trzeba – krzyczał w oddali Shane. – Oddaj mi swoją broń!

Nate nie widział dalszego przebiegu sytuacji, ponieważ przechodził już do innego korytarza. Abby i Emma podniosły jedną z desek leżących na ziemi, blokując nią drzwi. Ledwie włożyły ją za klamkę, drzwi szarpnęły się mocno. Rozbrzmiał za nimi stek przekleństw.

- Gdzie teraz? – Abby spojrzała za siebie.

- Gdziekolwiek! – krzyknął Nate, wznawiając bieg. – Trzeba znaleźć schody na piętro!

Piwnice zdawały się ciągnąć w nieskończoność i były prawdziwym labiryntem korytarzy i ślepych zaułków. Nate w pewnym momencie przestał już liczyć, ile razy musieli się cofać i szukać innej drogi. Drzwi które otwierali prowadziły czasami do pustych pomieszczeń albo korytarzy, z których nie dało się już wyjść.

- Dostanę zaraz szału! – warknęła Emma, dopadając do kolejnych drzwi.

Czarnowłosa pociągnęła za klamkę i otworzyła drzwi, niemal wpadając na tęgiego, czarnowłosego mężczyznę. Szatyn nie wiedział, czy Shane poinformował o sytuacji wszystkich swoich ochroniarzy, ale najwyraźniej tak się stało, ponieważ osiłek otworzył tylko szerzej oczy i rzucił z uśmiechem:

- Mam was.

Wszyscy natychmiast odwrócili się, aby zawrócić, ale mężczyzna zdążył pochwycić stojącą najbliżej niego Emmę.

- Puszczaj mnie! – wrzeszczała.

Nate i Aiden zareagowali błyskawicznie. Chłopak nie był do końca pewien, czy był to efekt ich wściekłości, czy zaskakującego zgrania, ale natarli na mężczyznę w tym samym momencie, ścinając go z nóg. Puścił Emmę i tracąc równowagę, uderzył głową z hukiem o framugę, po czym opadł na ziemię. Nie podniósł się już.

Czarnowłosa oddychała ciężko, patrząc na niego.

- Jezu. – Zerknęła na Nate i Aidena. – Kocham was, chłopaki.

- Podziękujesz później. – Blondyn poklepał ją po ramieniu i puścił się wzdłuż korytarza za otworzonymi drzwiami. – Szybko.

Kiedy niecałą minutę później Nate zobaczył prowadzące na górę schody, poczuł jak ulga rozsadza mu pierś. Razem z resztą przyśpieszył jeszcze bardziej, wspinając się po kolejnych stopniach w szaleńczym tempie. Jeszcze trochę. Jeszcze trochę i opuszczą to miejsce.

Drzwi na końcu schodów okazały się otwarte i zaprowadziły ich na parter magazynu. Chociaż korytarz przed nimi nie przypominał w niczym ciemnej, obskurnej piwnicy, daleko mu było do miejsca budzącego spokój. W pobliżu nie było żywej duszy, ale gdzieś przed nimi słychać było krzyki i zamieszanie. Kiedy gdzieś w oddali padły strzały, Emma podskoczyła w miejscu.

Nate rozejrzał się szybko, wciąż ściskając nerwowo w dłoni pistolet. Za oknami było zupełnie ciemno, ale widział wyraźnie migające przed magazynem światła radiowozów.

Strzały rozległy się ponownie.

- Musimy wyjść na zewnątrz i dotrzeć pod opiekę służb – rzuciła Abby.

- Trzeba znaleźć drzwi – powiedziała Emma.

- Zapomnij o drzwiach – oznajmił Nate. – Na ziemię!

Drżącymi rękami wycelował w okno i strzelił dwa razy. Siła wystrzałów odrzuciła go lekko do tyłu, rozchodząc mu się wzdłuż kości ramion, a szyba w oknie posypała się jak konfetti.

- Cholera! – Emma kuliła się na podłodze przy Abby. – Ostrzegaj następnym razem!

- Krzyknąłem „na ziemię!" – powiedział. Serce łomotało mu jak oszalałe. – Wychodźcie!

Aiden podbiegł do okna i wykopał na zewnątrz resztki potłuczonego szkła, po czym pomógł wdrapać się na parapet Emmie, a później Abby. Następnie sam na niego wskoczył, podając Nate'owi rękę.

Zeskok nie był wysoki, ale uderzenie o bruk parkingu i tak zabolało.

Abby rozglądała się szybko.

- Światła radiowozów... - rzuciła. – Tam, chodźcie!

Ruszyli biegiem wzdłuż parkingu, oświetlanego wysokimi kwadratowymi lampami. Powietrze było rześkie i strasznie zimne, a żadne z nich nie miało kurtki, jednak Nate wątpił, aby którekolwiek z jego przyjaciół przejmowało się teraz chłodem.

Gdzieś w oddali znowu rozległy się strzały.

Przecinali dalej kolejne części parkingu, kiedy kilkadziesiąt metrów przed nimi, za rzędem pracowniczych ciężarówek, Nate dostrzegł stojące radiowozy.

- Hej! – krzyknął.

Miał krzyknąć raz jeszcze, kiedy tuż przy jego uchu przeleciał pocisk, wbijając się w karoserię pobliskiej ciężarówki. Szatyn odskoczył jak oparzony, odwracając się za siebie.

Shane.

Nate nie wiedział skąd się wziął, ale zdyszany i zlany potem, z twarzą wykrzywioną wściekłością, deptał im po piętach. Widząc obłęd w jego oczach i czerwoną szramę na szyi, Nate domyślił się, że ucieczka nie przebiegła po jego myśli.

- Chcecie mnie pociągnąć na dno!? – warknął. – Najpierw poślę was wszystkich do piachu! – krzyknął, wyciągając rękę.

Nate miał własną broń, ale nie zdążył jej nawet użyć. Shane strzelił trzy razy, wysyłając pociski prosto w jego stronę i tylko błyskawiczna reakcja Aidena, który rzucił się na niego, uchroniła go przed niechybną śmiercią. Obydwoje przeturlali się po betonowej powierzchni parkingu, zrywając się zaraz z miejsca i wskakując na maskę ciężarówki, kiedy Shane strzelił kolejne trzy razy. Aiden wciągnął z sykiem powietrze.

Szatyn kątem oka zauważył, jak Emma i Abby chowają się za sąsiednim samochodem.

- Wyłaźcie! – wrzasnął Shane. – Zapierdolę was wszystkich!

- Stać! – rozległ się obcy głos.

Nate wyjrzał zza maski widząc dwójkę zbliżających się w ich stronę policjantów. Nie był pewien, czy usłyszeli jego wcześniejsze wołanie, ale liczyło się teraz tylko to, że każdy z nich podchodził powoli do Shane'a z wyciągniętą bronią.

Szatyn schował głowę akurat w momencie, gdy rozległy się strzały. Nie widział już kto strzela, łoskot pocisków wybijał się w jego uszach i głowie, rozbłyski odbijały się od przyczepy sąsiedniej ciężarówki. Widział jak Emma kuli się obok Abby, zaciskając nerwowo rękami uszy.

Policjanci krzyczeli, ktoś odbiegał, każdy kolejny wystrzał był bardziej odległy. Shane uciekał?

Powinni tu po prostu siedzieć i czekać? Czy biec dalej i dotrzeć do reszty służb policyjnych? Co było bezpieczniejsze?

- Nate... - Słaby głos Aidena wyrwał go z rozmyślań.

Spojrzał na niego w końcu.

Aiden kucał tuż obok niego, z bladą twarzą i szeroko otwartymi oczami, trzymając się kurczowo w okolicach brzucha.

Czerwona plama rozkwitała powoli na jego koszulce.

- Co... - Nate poczuł jak coś w nim umiera. Dopadł bliżej do blondyna. – Kiedy...!?

- Ja... - Nogi przestały słuchać się chłopaka i opadł na ziemię, podtrzymując się jednym łokciem.

Nate położył ręce na jego dłoniach dociskając je mocniej. Zrobił to odruchowo, kiedy jego mózg łączył jeszcze fakty. Aiden został postrzelony. Shane go postrzelił. Postrzelił go.

- Nie, nie, nie... - powtarzał, patrząc z przerażeniem jak krew przesiąka już przez bluzkę i przez ich palce.

- Boli... - szepnął Aiden, wpatrując się ze strachem w Nate'a. – A więc jednak to skończy się w ten sposób...

- Zamknij się, nic się nie skończy – rzucił twardo, starając się z całych sił nie panikować i mieć pewny ton głosu. – Pojedyncze rany postrzałowe nie muszą być wcale śmiertelne. Na wojnach tysiące żołnierzy wychodzi z ran postrzałowych. Uszkodzenia nie zawsze są tak straszne jak się wydaje... Będzie dobrze.

- Myślisz? – zapytał słabym głosem blondyn. Na jego twarz wkradł się pusty uśmiech. – Nie wiem czy ta rana nie jest jedną z tych... - Przymrużył oczy z bólu. – Poważnych.

Nate przyjrzał się jeszcze raz rozrastającej się czerwonej plamie pod żołądkiem, w okolicach biodra. Miał już całe ręce w jego krwi. Ciepłej i lepkiej.

Cały świat zwolnił i dopiero teraz uświadomił sobie, że od jakiegoś momentu nie słyszy już wystrzałów. Udało im się zastrzelić Shane'a? A może odbiegli gdzieś dalej?

- Pomocy! – wrzasnął, nie zastanawiając się nad tym dłużej. – Pomocy! – krzyczał, dalej dociskając ranę Aidena.

- Przepraszam...

Gdy spojrzał ponownie na blondyna, zauważył, że chłopak ma wilgotne oczy. Mięśnie twarzy ściągały mu się w bólu.

- Obiecałem twojej mamie, że się tobą zajmę...

- Co? – Nate pochylił się nad nim.

- Byłem taki szczęśliwy, że cię znalazłem – szeptał dalej. – Nie chcę umierać. Chcę zostać z tobą...

- Błagam, Aiden, nic już nie mów! – prosił Nate. Czuł, że obraz robi mu się mglisty od łez. Nie mógł zapanować nad drżeniem ramion, chociaż usilnie starał się dociskać przy tym solidnie ranę. – Wyjdziesz z tego. – Podniósł się nieznacznie. – Pomocy! Ktokolwiek!

W tym momencie dopadły do niego przyjaciółki.

- Co... - Abby spojrzała przerażonymi oczami na Aidena. – Jezu...

Emma cofnęła się o krok i rozejrzała się przerażona po parkingu. Po chwili zaczęła do kogoś machać.

- Hej! – krzyczała. – Hej! Tutaj!

- Emma! – krzyknęła Abby. – Daj swój sweter!

Czarnowłosa ściągnęła go szybko z ramion i rzuciła dziewczynie, a Abby oderwała na chwilę ręce Nate'a, próbując zawiązać prowizoryczną chustę uciskową. Blondyn syknął z bólu. Parę łez pociekło mu na policzki.

Nate objął chłopaka, miał wrażenie, że jego umysł się wyłącza, nie przyjmując do wiadomości widoku wykrwawiającego się Aidena, chociaż jego ciało odczuwało wyraźnie każdy szczegół. Ciepło i wilgoć krwi, strukturę przemoczonej bluzki blondyna, Emmę krzyczącą gorączkowo za ich plecami, że jakiś policjant biegnie w ich stronę.

Najwyraźniej czuł jednak ciężar ciała Aidena i to jak chłopak powoli odpływa w jego ramionach, nieruchomiejąc.

_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _

Hejka ~ Epilog pojawi się jeszcze w tym tygodniu, najprawdopodobniej w sobotę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro